Natura nam odpowiada

Coraz częściej przestajemy uważać wymuskaną do przesady zieleń za coś wartościowego. Stawiamy za to na dzikość, która z przytupem wraca do miast.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

Kwietna łąka przy ulicy Powstania Warszawskiego. Kraków, lipiec 2017 r. / ANNA KACZMARZ / DZIENNIK POLSKI / POLSKA PRESS / EAST NEWS
Kwietna łąka przy ulicy Powstania Warszawskiego. Kraków, lipiec 2017 r. / ANNA KACZMARZ / DZIENNIK POLSKI / POLSKA PRESS / EAST NEWS

Położony nad Łabą niemiecki Hamburg to doskonały przykład harmonijnie rozwijającego się zielonego miasta, w którym tworzy się infrastrukturę rowerową, przebudowuje dzielnice i dba o zieleń. Zgodnie z hamburskimi założeniami planistycznymi do najbliższego parku powinniśmy dotrzeć po maksymalnie piętnastu minutach marszu.

Koncept „zanurzenia mieszkańców w zieleni” o wiele prościej zrealizować w miastach nowo tworzonych. W Kirunie na północy Szwecji, mieście przeniesionym na nowe miejsce, gdy na skutek prac w pobliskiej kopalni grunt zaczął się osuwać, hamburski warunek przyjęto jako kluczowy dla planowania w nowej odsłonie. W Warszawie, mieście z historią, możemy jedynie pracować na tym, co tu i teraz. Jednak jako mieszkaniec Żoliborza na brak zieleni nie mogę narzekać – do dwóch parków w dzielnicy docieram odpowiednio w dwie i trzy minuty.

Obecność zieleni jest kluczowa dla harmonijnego działania społeczeństw, by sprawnie i zdrowo funkcjonować w miejskich ekosystemach. Kontakt z przyrodą pozytywnie wpływa na różne aspekty naszego życia – zdrowie psychiczne i fizyczne, poczucie szczęścia i spokoju. Odpowiedzialni za kształt miast, w których żyjemy, powinniśmy tworzyć obszary dzikie, na przykład z kłodą martwego drewna ułożoną obok kępy gęstych krzewów, rozrastających się przy starym drzewie, którego liście opadają na kwitnącą u jego stóp łąkę. Ten bałagan, ta dzikość to samoregulująca się oaza, która skrywa ogromną wartość biologiczną. Na szczęście coraz częściej porzucamy stereotypy i przestajemy uważać wymuskaną do przesady zieleń za coś wartościowego. Stawiamy za to na dzikość, która z przytupem wraca do miast. I to dobry znak.

Martwe? Tam kipi życie!

Drzewa w miastach – ciasnych, nagrzanych, głośnych i zapylonych – są niezastąpione. Dzięki swoim koronom (drzewa liściaste – sezonowo, niektóre iglaste – przez cały rok) wychwytują pyły zawieszone w powietrzu, a w wyniku spektakularnego procesu, jakim jest fotosynteza, wyrzucają produkt uboczny – życiodajny tlen. Te z rozłożystymi koronami ocieniają chodniki, ulice, budynki, co obniża znacząco temperaturę powietrza. Ponadto drzewa magazynują drogocenną wodę, która w upalne dni wyparowuje, podnosząc wilgotność powietrza; zmniejszają też hałas, a niektóre wytwarzają jadalne owoce. Ale zarówno żywe, jak i martwe są miejscem życia całej rzeszy dzikich organizmów.

Stare drzewa i obumierające osobniki pełnią bardzo ważną funkcję biologiczną. Już w szkole podstawowej uczymy się o obiegu materii, o producentach, konsumentach, reducentach, zwanych też destruentami. Zaburzenie fazy przepływu materii poprzez wyjęcie jednego elementu skutkuje zakłóceniem równowagi biologicznej całego ekosystemu.


Maciej Podyma, Fundacja Łąka: Miewają większą bioróżnorodność na metr kwadratowy niż las deszczowy. Do tego cały czas się zmieniają – jedne rośliny kwitną, inne więdną. Łąki są nie tylko piękne, pozwalają też obserwować przemijanie czasu.


 

„Bez martwego drewna następuje drastyczne zubożenie i wyjałowienie gleby oraz pogorszenie warunków początkowych dla kolejnych pokoleń organizmów – wyjaśnia Tomasz Niewczas z Zielonego Żoliborza, miejski architekt krajobrazu. – Aby przerwać to błędne koło, należy zdecydować się na radykalną zmianę: ograniczyć grabienie i usuwanie drewna. Jeśli względy bezpieczeństwa w mieście nie pozwalają na utrzymywanie stojących martwych drzew, warto przemyśleć ich osadzenie w krajobrazie w formie leżącej”.

Martwe drewno jest nie tylko siedliskiem i żerowiskiem dla wielu zwierząt, roślin i grzybów, ale też rezerwuarem wilgoci, tak ważnym w dobie coraz częstszych susz. Organiczna warstwa gleby wraz z martwym drewnem działają jak gąbka – podczas deszczu najpierw gromadzą wodę, by w czasie suszy powoli ją oddawać. Ciężko określić dokładną liczbę organizmów związanych z martwym drewnem, ale gdy oderwiemy kawałek zmurszałej kory, naszym oczom ukaże się mroczny, wilgotny i bogaty świat – pełen stonóg, wijów, pajęczaków, chrząszczy, ślimaków. Pozostawione w parku martwe drzewo – zdaniem Niewczasa „element niezbędny w każdym ekosystemie, także miejskim” – szybko stanie się wspaniałym domem nie tylko dla wspomnianych bezkręgowców, ale wielu grzybów i owadów. Szczególnie dla tych ostatnich jest to siedlisko cenne, gdyż ubywa ich, i to w zastraszającym tempie.

Owady? Dzikie zapylacze

Żyjące w butwiejącym drewnie owady to zaledwie promil ich populacji – według danych szacunkowych na Ziemi istnieje ponad milion ich gatunków, z czego samych chrząszczy jest około 350 tysięcy! „Bóg musi naprawdę bardzo lubić chrząszcze” – odparł John B.S. Haldane, słynny biolog ewolucyjny, ateista, zapytany o to, czego dowiedział się ze swoich badań.

Choć owady przewyższają nas liczebnie (najprawdopodobniej siedemnastokrotnie), to jednak 40 procent znanych nam gatunków odnotowuje spadek liczebności, a aż jeden na trzy jest zagrożony wyginięciem. Winą za tę katastrofę należy obarczyć rosnącą urbanizację, intensywne rolnictwo oraz zmiany klimatyczne.

Nasza uwaga skupia się głównie na zwierzętach dużych i efektownych – pandach, tygrysach, płetwalach błękitnych – ale to o owady, których tempo wymierania jest osiem razy szybsze niż ssaków, ptaków czy gadów, powinniśmy się teraz zatroszczyć. Ich przetrwanie jest bowiem kluczowe dla prawidłowego funkcjonowania całej planety – owady zajmują każdą niszę ekologiczną, rozkładają martwą materię organiczną, są drapieżnikami i ofiarami, a także pasożytami, roślinożercami oraz zapylaczami, wykonującymi ciężką i przyjazną pracę.


Jonathan Drori, popularyzator botaniki: Rośliny przystrajają się w kolory, zapachy, zmieniają smak nektaru, a nawet temperaturę, by zwabić nadlatujących zapylaczy. Mówią im: „Patrz, tutaj jestem, wyróżniam się!”.


 

Prawie 90 procent roślin do rozmnażania – wyprodukowania owoców, a w konsekwencji nasion – wymaga obecności zapylaczy, co czyni ten proces kluczowym dla funkcjonowania większości lądowych ekosystemów. Patrząc z czysto ludzkiej perspektywy, brak zapylaczy oznacza brak jedzenia, ponieważ w trakcie pracy odwiedzają one także rośliny uprawne. W odróżnieniu od tropików, gdzie zapylaczami są również ptaki, ssaki czy gady, wszystkie polskie zapylacze, te dzikie i te hodowlane, to owady.

Kolorowe motyle, powolne chrząszcze, wielkookie muchy, włochate trzmiele oraz maleńkie pszczoły samotnice – pszczolinki, makatki, murarki – są bardzo ważnymi zapylaczami, choć w tym kontekście najczęściej myślimy o pszczole miodnej. A trzmielom, także należącym do pszczołowatych, by zapylić kwiat, wystarczy niekiedy trzysekundowa wizyta. Te wytrwałe i efektywne zapylacze potrzebują dużo energii, mają bowiem wyjątkowo wysokie tempo metabolizmu. Trzmiel wielkości człowieka spaliłby czekoladowy batonik w niecałe trzydzieści sekund, co biegaczowi zajmuje około godziny!

Dlatego też trzmiele potrzebują kwiatów bogatych w nektar i pyłek, dostępnych (kwitnących) przez cały sezon wegetacyjny – od marca do października. W innym przypadku praca królowej, która wczesną wiosną zakłada rodzinę – składa jaja, ogrzewa je poprzez drganie własnego ciała – obróci się wniwecz. Dobrze zaprojektowana zieleń miejska może być ratunkiem dla miejskich owadów.

Bałagan? Kolorowy i pachnący

W centrum Wiednia rozpoczęto niedawno zrywanie asfaltu na fragmencie Trunnerstrasse (o powierzchni połowy boiska piłkarskiego), gdzie jeszcze w tym roku utworzony zostanie nowy park imienia Else Feldmann, austriackiej pisarki, która zginęła w obozie zagłady. W dobie kryzysu klimatycznego zrywanie asfaltu z ulic, rozkuwanie betonowych podwórek i zastępowanie każdej możliwej przestrzeni zielenią (powierzchniami przepuszczalnymi) jest nieuniknione, wręcz obowiązkowe, jeżeli chcemy normalnie funkcjonować w już i tak zbyt gorących miastach. W zurbanizowanych ekosystemach istotne są wszelkie, nawet najmniejsze obszary zieleni, choćby coraz popularniejsze łąki kwietne.

Warszawa, Kraków, Białystok, Olsztyn – liczba miast, w których powstały miejskie łąki, wciąż rośnie. Wysiane w parkach, na pasach drogowych, na torowiskach i dachach, kolorowe i pachnące, nie tylko upiększają miejski krajobraz i przyciągają owady, ale mogą nam pomóc w walce z suszą i smogiem. Wnikając w miejską tkankę, tworzą cenne korytarze ekologiczne łączące średnie i duże obszary zieleni, co pozwala dzikim organizmom na migrację, odpoczynek, rozmnażanie. Łąka kwietna to także skuteczna broń przeciwko ocieplaniu się klimatu i spadającej różnorodności gatunkowej dzikiej przyrody miejskiej – badania naukowe w tym zakresie wciąż trwają. Jedno jest pewne, tak różne od miejskich trawników – bujne, dzikie, różnobarwne – łąki zachwycają.


Urszula Zajączkowska: Na łące zdradzi cię każdy krok, każde stąpnięcie, ślad po twoim ciele, po twojej wadze wszystkich wnętrzności i wielkości stopy, ten szlak, którym siebie w łące niosłaś, zostanie.


 

W jednym z internetowych poradników pielęgnacji trawników czytam: „Na prawidłowo pielęgnowanym trawniku nie powinny rosnąć żadne gatunki roślin poza trawą”. Mniszek lekarski, stokrotka pospolita, koniczyna biała, której brak wpływa bezpośrednio na spadek liczebności trzmieli, nie są tam mile widziane.

Przez setki lat trawnik – zielony, krótko i regularnie strzyżony – był przyrodniczą wizytówką miasta, jego integralną, dziką (sic!) częścią. Dziś trawnik, ubogi w gatunki, generujący duże koszty utrzymania (podlewanie, koszenie), powoli odchodzi do lamusa. A sprzyjają temu… susze, w wyniku których zapadają decyzje o ograniczeniu liczby koszeń do jednego lub dwóch w sezonie. W ten sposób trawnik przechodzi metamorfozę – staje się półnaturalną łąką kośną, gdzie pierwsze skrzypce grają chwasty.

Chwasty? Smacznego!

Przystosowane do trudnych warunków, chętnie porastające nowe siedliska. To grupa roślin, którą trudno jednoznacznie zdefiniować. Bo czym właściwie jest chwast? Botaniczny worek bez dna.

W miastach doskonale radzą sobie gatunki odporne na wydeptywanie i koszenie oraz posiadające system korzeniowy umożliwiający czerpanie wody w miejscach, gdzie jest jej mało. Ponadto rośliny towarzyszące – jak inaczej mówi się o chwastach – dobrze rozmnażają się i rozsiewają, co ma niemałe znaczenie w warunkach miejskich. W strategii reprodukcyjnej chwastów istotną rolę odgrywają nasiona. Wyprodukowane licznie, trwałe i uśpione, czekają, czasem latami, na odpowiedni moment, by wykiełkować. Kiedy warunki do wzrostu staną się sprzyjające, można odnieść wrażenie, że nikt i nic chwastów nie powstrzyma – ich siła i moc obezwładniają! Bezwzględne rośliny, w liczbie ponad stu gatunków, zasiedlają nawet Pałac Kultury i Nauki w Warszawie!

Po zachwaszczonych trawnikach chętnie buszują wróble, ciekawskie i przyjacielskie ziarnojady, o los których martwimy się już od kilku dekad. Wróble uwielbiają nasiona traw i chwastów, które są podstawą ich diety. Częste koszenie trawników uniemożliwia jednak rozmnażanie zarówno roślin, które nie są w stanie wyrosnąć i wydać nasion, jak i drobnych bezkręgowców, którymi wróble (i inne ptaki) powinny karmić wygłodniałe potomstwo.

Ćwierkające stada chętnie żerują na niepozornej wiechlinie rocznej, a także marchwi zwyczajnej, której to kwiaty w baldachach są łakomym kąskiem dla okolicznych much i chrząszczy, czy gwiazdnicy pospolitej o drobnych białych kwiatuszkach, produkujących maleńkie, podobne do mikroplanet nasiona. Do wróblich żołądków trafiają również nasiona komosy białej oraz rdestu ptasiego.

„Uwielbiam rdest ptasi! Zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak pod ziemią wygląda jego system korzeniowy, który może sięgać nawet trzech metrów głębokości! Fascynuje mnie wygląd rdestu w różnych miejscach w mieście – zwarty, płaski, rozłożony na kostkach Bauma jak dywan; luźny, swobodny, wybujały na brzegach trawnika. Delikatny i twardy, nieugięty i wścibski” – wyjawia mi Iwa Kołodziejska, badaczka roślin dzikich, antropolożka. W Dagestanie, gdzie przyglądała się relacjom ludzi i roślin, rdest wciąż wykorzystywany jest jako roślina użytkowa, przyrządza się z niego czudu – placki wypełnione rdestowym nadzieniem.


Czytaj także: Czy łąka może stać się naszym warzywniakiem? Oczywiście! Rośliny łąkowe są piękne, a przy odrobinie wysiłku mogą stać się również wyjątkowo smaczne.


 

Od niedawna pojawiła się w Polsce moda na jedzenie „zielska”, czy, jak kto woli, dzikich roślin jadalnych. Młode liście i pędy komosy białej – kuzynki południowoamerykańskiej komosy ryżowej, znanej szerzej jako quinoa – możemy przyrządzać tak samo jak szpinak, smakują nawet podobnie. A jeśli szukamy składników do wiosennej sałatki, warto sięgnąć po młode liście pokrzywy, które po sparzeniu gorącą wodą i posiekaniu będą idealnym dodatkiem.

Natura nigdy nie opuściła naszych miast, to raczej my zawzięcie staramy się ją ignorować (albo tępić). Wystarczy jednak nieco wytężyć wzrok (choć ważne są też takie zmysły jak słuch, węch oraz smak), aby zachwycić się jej pięknem. A wtedy nowe, inspirujące pomysły na współdzielenie zurbanizowanej przestrzeni pojawią się same. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Chwalcie łąki!