Kościół, herezje i pożytki z błądzenia

To w ogniu polemiki z herezjarchami Kościół wykuwał pierwsze dogmaty i szukał odpowiedzi na pytanie, kim właściwie jest Chrystus.

23.05.2022

Czyta się kilka minut

Chrystus Pantokrator, mozaika z kopuły kościoła Świętego Zbawiciela. Stambuł, Turcja. / ART MEDIA / EAST NEWS
Chrystus Pantokrator, mozaika z kopuły kościoła Świętego Zbawiciela. Stambuł, Turcja. / ART MEDIA / EAST NEWS

Błędnie prowadzona katecheza i kaznodziejstwo sprawiają, że wielu katolików okazuje się „praktycznymi monofizytami” – ostrzegał już wiele lat temu teolog ks. Grzegorz Strzelczyk. Że Jezus jest Synem Bożym, żył w I wieku, umarł i zmartwychwstał – temu nie zaprzeczą. Ale że nie miał pojęcia o atomach, że się pocił, a gdyby zachorował na grypę, można by się od niego zarazić? Jakoś nie wypada myśleć tak o Mesjaszu.

Tymczasem odejmowanie Mu cech ludzkich w celu obrony boskiego majestatu pozbawia Go ludzkiej natury – aż w końcu staje przed nami Bóg chodzący po ziemi. A to już jest herezja monofizytyzmu, czyli zaprzeczenia sformułowanego na soborze chalcedońskim w 451 r. dogmatu, że Chrystus ma dwie niezmieszane natury – boską i ludzką.

A przecież wydawałoby się, że jesteśmy w lepszej sytuacji niż chrześcijanie pierwszych pokoleń. „Pojęcia wzięte z tradycji biblijnej oraz z innych religii, w których się wychowali, okazywały się niewystarczające, poglądy potoczne, a także filozoficzne, nie pasowały do tego, w co uwierzyli” – pisze patrolog ks. Henryk Pietras SJ w swojej najnowszej książce „Ortodoksja i herezje”.

Kim jest Jezus

Na pierwszy rzut oka wiara w Chrystusa i w działanie „mechanizmu” zbawienia, który dzięki Niemu zaczął działać, nie była skomplikowana. Ale tylko na pierwszy rzut. Chrześcijanie prędko stanęli przed pytaniem: ale kim On właściwie był/jest? I tu zaczynały się schody. Dla ewangelisty Marka Jezus nie był jeszcze Bogiem, dla Jana już było to oczywiste. Ale co to właściwie znaczyło? Jak można być jednocześnie Bogiem i człowiekiem?

Punktem dojścia był wspomniany dogmat, ale droga do niego była długa i kręta. Odpowiedzi szukano, sięgając po te narzędzia, które były dostępne, a więc przede wszystkim po kategorie filozofii greckiej (niektórzy teologowie, polemizując z postulatami „dehellenizacji” chrześcijaństwa, snują przypuszczenia, że nieprzypadkowo Bóg zdecydował o Wcieleniu w czasach rozkwitu tej filozofii). Chrystologia rodziła się dzięki ogromnym wysiłkom teologów pierwszych wieków, ale i nie bez błądzenia.

Justyn podkreślał, że Syn nie jest stworzeniem, nie potrafił jednak wytłumaczyć tego, że miałby On nie mieć początku. Orygenes starał się wyjaśnić bezgrzeszność Jezusa tym, że nie miał on ziemskiego ojca – ponieważ według ówczesnych koncepcji cały człowiek kształtował się z nasienia ojca, „tak więc również wszystko, co dobre i co złe”. Apolinary porównywał naturę Chrystusa do natury... muła, który nie jest ani koniem, ani osłem.

Zbawienie w moich rękach

Pluralizm wczesnego Kościoła dzisiaj przywoływany jest jako skarb, który warto na nowo odkryć, sprzyjał on jednak także rodzeniu się herezji. Te pierwsze były, żeby użyć określenia innego patrologa, o. Damiana Mrugalskiego OP, raczej grubo ciosane. Doketyści na przykład uważali, że Chrystus nie jest człowiekiem, adopcjoniści – że nie jest Bogiem. Realny problem stworzyły dopiero herezje subtelniejsze – takie jak manicheizm. Głosił on, że cała cielesność pochodzi od Zła, przez co – pisze Pietras – „prawie niezauważenie zaczęło do Kościoła przenikać przekonanie, że seks jest zły, alkohol jest zły, ciało też jest z natury złe i tylko przeszkadza duszy w drodze do zbawienia”. Przez długi czas Kościół zwalczał takie manichejskie zwyczaje, jak posty w niedzielę czy potępianie małżeństwa.

Inną subtelną herezją był pelagianizm. Pietras poświęca wiele miejsca, by obronić dobre imię Pelagiusza, który nie był winien temu, że jego zwolennicy zniekształcili jego nauki. Wysnuli z nich mianowicie tezę, że możliwe jest niepopełnianie grzechów, a w związku z tym łaska Boża nie jest potrzebna i można dojść do zbawienia o własnych siłach. W takim ujęciu życie Chrystusa stanowiło co najwyżej godny naśladowania przykład.

Pietras przypomina słowa papieża Franciszka, według którego herezja pelagiańska należy do najbardziej dziś rozpowszechnionych. I komentuje: „Pelagianie zasłaniają się niewinnymi skądinąd i ładnie brzmiącymi sloganami o humanizmie, liberalizmie, tolerancji, wolności, a nawet prawami człowieka (...) Pelagianizm przejawia się niestety również w homiletycznych zachętach w rodzaju: »Pójdziesz do nieba, jak będziesz grzeczny«, tak jakby własną grzecznością można było samemu się zbawić”.

Żal, że tej ostatniej myśli autor bardziej nie rozwinął. Główny problem leży bowiem nie w ubóstwianiu praw człowieka, tylko znowu – jak w przypadku „praktycznego monofizytyzmu” – w mizernym poziomie katechezy, która niewiele mówi o zbawieniu przez łaskę, wiele za to o praktykach w rodzaju dziewięciu pierwszych piątków, które kształtują u słuchających wiarę „uczynkową”. Z kolei druga „prawda” spośród wciąż pokutujących w polskiej katechezie „Sześciu prawd wiary” (Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze) zniekształca biblijne nauczanie o miłosierdziu i sprawiedliwości, redukując je do czegoś na kształt sądu Ozyrysa, ważącego na szalach dobre i złe czyny. Młodemu chrześcijaninowi łatwo z tego wysnuć wniosek, że zbawienie zależy od jego własnych wysiłków... I oto jesteśmy z powrotem w herezji.

Wyklęci

Poważnego wyzwania dostarczył Kościołowi arianizm. Ariusz, kapłan z Aleksandrii, wszedł ze swoim biskupem w spór w temacie posłuszeństwa Chrystusa. Skoro Jezus zbawił nas dzięki temu, że był posłuszny Ojcu, oznacza to – rozumował – że był zdolny także do nieposłuszeństwa. A skoro tak, to miał zmienną wolę – nie mógł więc być Bogiem, bo Bóg jest niezmienny. Jezus był więc według Ariusza jedynie stworzeniem.

Spór skończył się potępieniem Ariusza i jego zwolenników, a w warstwie doktrynalnej wymusił kolejne doprecyzowania odpowiedzi na pytanie, kim jest Chrystus. Zadowalającej odpowiedzi na zagadnienie poruszone przez Ariusza dostarczył – po kilkuset latach sporów – dopiero sobór konstantynopolitański III w 680 r., który ostatecznie uznał wiarę w dwie wole (boską i zgodną z nią ludzką) w Chrystusie.

Nawiasem mówiąc, według Damiana Mrugalskiego problem herezji ariańskiej został sztucznie rozdęty z winy kolejnego biskupa Aleksandrii św. Atanazego. Był on gorliwym obrońcą zastosowanego w nicejskim wyznaniu wiary (325 r.) sformułowania „współistotny” i każdego, kto na to filozoficzne słowo w opisie Chrystusa się nie zgadzał, nazywał arianinem. Bez względu na to, czy przyjmował on bóstwo Chrystusa.

Inne doprecyzowania dogmatyczne wymusiła działalność biskupa Konstantynopola Nestoriusza, który – podobnie jak Pelagiusz – chcąc nie chcąc stał się ojcem chrzestnym herezji. Zabronił on nazywania Maryi tytułem Theotokos (Bożej Rodzicielki). W spór wmieszał się biskup Aleksandrii Cyryl, który wyczuł dobry moment na pognębienie rywala (biskupi Aleksandrii źle przyjęli wywyższenie hierarchów Konstantynopola przez cesarzy) i zaczął go pouczać w kwestii precyzji języka teologicznego.

Hierarchowie wymieniali listy coraz to agresywniejsze w tonie, a sprawa zakończyła się na soborze w Efezie w 431 r., który potępił Nestoriusza za „zbyt radykalne oddzielanie bóstwa i człowieczeństwa w Jezusie, tak daleko idące, że grożące wręcz rozdzielaniem Go na dwie osoby”. Problemem Nestoriusza była tak naprawdę – ocenia Pietras – „nieumiejętność takiego mówienia o dwóch naturach Chrystusa, by pozostał on jedną osobą”. Sobór odebrał Nestoriuszowi stolicę biskupią i nakazał spędzić resztę życia w klasztorze.

Trudne karty

Nie był to oczywiście koniec sporów o podstawy wiary. Pietras barwnie opowiada o poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o Ducha Świętego (od kogo pochodzi i czy jest równy Ojcu i Synowi?), o to, na czym polegał grzech pierworodny, a także czym kończyło się mieszanie się cesarzy do sporów teologicznych (by nie zdradzić za wiele: m.in. soborem nieprzypadkowo nazwanym „zbójeckim”).

I wreszcie kwestia, czym właściwie jest Kościół i jaka jest jego rola w zbawieniu. To o tyle istotne, że także w tym temacie rodzą się dziś herezje. Kilka lat temu na jedną z nich wskazał abp Grzegorz Ryś, pytany o badanie mrocznych tematów z historii Kościoła. „Kościół jest święty, bo boski, ale jest też grzeszny, bo ludzki – mówił obecny metropolita łódzki. – Pomijanie w jego dziejach »trudnych kart« jest wręcz heretyckie: pachnie eklezjologicznym monofizytyzmem, czyli dostrzeganiem w Kościele jedynie boskiego pierwiastka”. ©℗

Henryk Pietras SJ, ORTODOKSJA I HEREZJE. HISTORIA SZUKANIA PRAWDY W PIERWSZYCH WIEKACH KOŚCIOŁA, Wydawnictwo WAM, Kraków 2022.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2022

W druku ukazał się pod tytułem: O pożytkach z błądzenia