Koreański kłopot Bidena

Korea Północna była oczkiem w głowie Donalda Trumpa. Jak bardzo zmieni się polityka wobec Półwyspu pod rządami nowego prezydenta USA?

15.02.2021

Czyta się kilka minut

Spotkanie Donalda Trumpa i Kim Dzong Una w strefie zdemilitaryzowanej między Koreą Północną i Koreą Południową, 30 czerwca 2019 r. / DONG-A ILBO / GETTY IMAGES
Spotkanie Donalda Trumpa i Kim Dzong Una w strefie zdemilitaryzowanej między Koreą Północną i Koreą Południową, 30 czerwca 2019 r. / DONG-A ILBO / GETTY IMAGES

Zgodnie ze swoim temperamentem Trump postrzegał własną strategię wobec Kim Dzong Una, dyktatora Korei Północnej, za przełomową i zasługującą na Nobla. Zanim nie został usunięty z Twittera, za jego pośrednictwem często żądlił swego wyborczego rywala kwestią Korei. Był pewny, że Biden przekreśli jego wysiłki na rzecz pokoju na Półwyspie.

Nie ma wątpliwości, że nowy prezydent nie będzie kontynuować „strategii szaleńca”, jak niektórzy analitycy opisywali działania Trumpa. Czym jednak miałby być ten „przełom”, którym tak chętnie chwalił się Trump?

Gdy w 2016 r. objął urząd, okazało się, że chyba żaden z jego poprzedników nie używał tak ostrego języka wobec Korei Północnej: padały groźby o ogniu i furii oraz porównania możliwości nuklearnych obu stron. W 2018 r. wojenna retoryka nagle prysła, a Trump zasiadł z Kimem do negocjacji. Dyskurs do tego stopnia uległ odwróceniu, że między szczytami koreańskimi (doszło w sumie do trzech) Trump opowiadał o poruszających listach, jakie otrzymywał od Najwyższego Przywódcy; dodawał wręcz, że obaj są w sobie zakochani.

Były dziś już prezydent twierdził, że to jego nieustępliwa polityka zmusiła Kima do podjęcia negocjacji. Jednak wielu analityków w to wątpi. O rozmowie z prezydentem największego mocarstwa świata marzyli już dziadek i ojciec obecnego przywódcy KRLD. Ten pierwszy, Kim Ir Sen, założyciel komunistycznej Korei, zabiegał o to jeszcze w latach 70. XX w., angażując jako pośredników prezydenta Gabonu, Broza-Titę i Ceauşescu. Odpowiedź była zawsze taka sama: szczyt jest możliwy wyłącznie przy udziale Korei Południowej. Kolejne sugestie pojawiały się w następnych latach, ale Stany nie były zainteresowane. Powodem było przekonanie, że taki szczyt wzmocniłby tylko dyktatora, a ocieplenie relacji byłoby chwilowe.

Jenny Town z portalu analitycznego 38 North uważa, że wojenny ton Trumpa był skrajnie ryzykowny: istniało niebezpieczeństwo eskalacji. Trump gasił więc pożar, który sam rozdmuchał. Szczyty stanowiły show, z którego realnie niewiele wynikało. Trump mógł się chwalić historycznym momentem, ale obietnice denuklearyzacji Półwyspu okazały się puste. Kim triumfował, gdyż spotkania spektakularnie umacniały jego pozycję w kraju i w świecie.

Jak można się było spodziewać, serdeczna przyjaźń nie przetrwała próby czasu. Trump kończył kadencję przy równie wrogiej narracji Pjongjangu, co w momencie objęcia władzy.

Strategiczna cierpliwość

Nowa administracja USA z pewnością będzie chciała uniknąć takich politycznych pokazów lub, jak wolą krytycy, nieobliczalności poprzednika.

To dobry znak dla tradycyjnych sojuszników USA. W Seulu peany wygłaszane przez Trumpa na cześć Kima przyjmowano z mieszanymi uczuciami. Groźby o 400-krotnym podwyższeniu kosztów militarnej obecności USA w Korei Południowej tylko wzmocniły tam ruch anty- amerykański. Także Japonia obserwowała poczynania Trumpa z niepokojem, zwłaszcza że była wykluczona z rozmów. W Kraju Kwitnącej Wiśni obawiano się (słusznie), że zbliżenie obu Korei poskutkuje kolejną falą antagonizmów między Tokio a Seulem. Biden już podkreślił, że odnowienie dobrej relacji z Japończykami będzie priorytetem.

Nowy prezydent ma z Koreą Południową więzi szczególne. Muzeum Kim Dae-junga w Seulu właśnie upubliczniło listy, jakie Biden wymieniał w latach 80. XX w. z tym słynnym południowokoreańskim opozycjonistą i przyszłym laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, a także przyszłym prezydentem w Seulu.

Administracja Obamy, w której Biden był wiceprezydentem (2008-16), początkowo była nastawiona na dialog z Kim Dzong Unem. W 2012 r. została podpisana ugoda, według której Pjongjang zobowiązał się zamknąć atomowy kompleks badawczy w Yongbyon i zakończyć próby nuklearne; w zamian KRLD miała otrzymać wsparcie energetyczne. Mimo ostrzeżeń Waszyngtonu, już miesiąc później Kim wystrzelił satelitę – przekreśliło to dalsze negocjacje. Nową strategię USA nazwano „strategiczną cierpliwością”. Pjongjang otrzymał ultimatum, że dopóki nie zrezygnuje z programu broni nuklearnej, wdrażane będą kolejne sankcje. Relacje stały się otwarcie wrogie.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Świat po Trumpie


Na to, że dziś szykuje się kontynuacja tamtej polityki, wskazuje skład personalny otoczenia nowego prezydenta. Jednym z twórców koncepcji „strategicznej cierpliwości” był Antony Blinken, dziś sekretarz stanu, a czołową doradczynią do spraw Korei za Obamy była Avril Haines, dziś dyrektorka wywiadu. Z kolei Colin Kahl, doradca ds. bezpieczeństwa wiceprezydentki Kamali Harris, krytykował Trumpa za jego politykę wobec Korei. Natomiast po stronie osób, które mogą być bardziej skłonne do polityki negocjacji, jest Wendy Sherman, zastępczyni sekretarza stanu (za Obamy zajmowała się dialogiem z Iranem, w 2015 r. doprowadziła do głośnego porozumienia atomowego).

Jakakolwiek strategia zostanie ostatecznie przyjęta – dziś Pjongjang nie ma co liczyć na szczyty z udziałem Bidena i wspólne poklepywanie po plecach.

Wiadomość dla Bajdena

Podczas kampanii w USA media państwowe z Północy nie kryły, na kogo ich władze stawiają: wobec Bidena płynął potok bluzgów, który zaostrzył się jeszcze po tym, jak Biden nazwał Kima „bandytą”, a Demokraci zaatakowali Trumpa, eksponując jego zdjęcia z Kimem.

Osobliwa wiadomość, opublikowana 14 listopada przez państwową agencję prasową KCNA, głosiła: „Bajden [błąd w nazwisku był najwyraźniej zamierzony – red.], słuchaj uważnie. Każdy, kto oczernia godność naszego Najwyższego Przywódcy, nie uniknie bezlitosnej kary (...) wściekłe psy takie jak ty (...) muszą być zamęczone na śmierć kijem, zanim będzie za późno”. Dziś propaganda KRLD kopiuje retorykę republikańskich mediów, nazywając nowego prezydenta „śpiącym Bajdenem” (oryginalna pisownia), „1%Bajdenem” (od IQ) i wyśmiewając jego rzekomą demencję.

Władze Północy zdają sobie sprawę, że Biden nie będzie tak obojętny wobec kwestii praw człowieka jak Trump. W 2004 r. prezydent Bush zatwierdził ustawę o prawach człowieka w Korei Północnej. Powołano wtedy specjalną instytucję mającą wspierać uciekinierów z KRLD (m.in. mogą się ubiegać o azyl w Stanach), a także badać nadużycia dyktatury Kimów i kontrolować pomoc humanitarną USA dla Korei Północnej. Ustawa wymaga odnowienia co cztery lata. W 2018 r. Trump ją odnowił, ale pominął przepis nakazujący mu wyznaczenie szefa tej instytucji, w gruncie rzeczy sabotując jej działanie. Temat praw człowieka był też nieobecny podczas jego spotkań z Kimem.

Podejście Trumpa dobrze pokazuje jego wypowiedź dotycząca Otto Warmbiera, wygłoszona po szczycie z Kimem w Hanoi. Warmbier to student, który w 2017 r. został aresztowany na Północy, rzekomo za kradzież plakatu propagandowego podczas wycieczki po KRLD. Do Stanów wrócił w stanie krytycznym i wkrótce zmarł. Trump powiedział w Hanoi, że Kim zapewniał go, iż nie wiedział o tym incydencie, i że dyktatorowi jest smutno z powodu śmierci studenta. Jakby tego było mało, dodał, że wierzy Kimowi na słowo.

Zaostrzanie kursu

W 1977 r. Kim Ir Sen spotkał się z Erichem Honeckerem, przywódcą komunistycznej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Ostrzegał wtedy Honeckera przed nadmierną poprawą jakości życia mieszkańców NRD, którym dobra materialne mogą przesłonić cele ideologiczne.

Anegdota ta przypomniała mi się, gdy w styczniu śledziłem VIII Zjazd Partii Pracy Korei. Jego przesłanie to twardogłowy zwrot w polityce. Szczegóły znane są jedynie pośrednio, ale wiemy, że za porażkę uznano próby poluzowania gospodarki. Państwo zamierza ponownie zagarnąć te sfery, które oddało prywatnym inwestorom. To zawód dla tych, którzy sądzili, że Kim Dzong Un zdecyduje się na reformy w stylu chińskim. Jednocześnie zapowiedziano nowe plany zbrojeniowe.

Sam wódz, pragnąć podkreślić swoją pozycję, nadał sobie nowy tytuł: Sekretarza Generalnego (kiedyś pośmiertnie przyznał go swojemu ojcu, Kim Dzong Ilowi). To o tyle dziwna decyzja, że podważa znaczenie „świętych” tytułów w KRLD, a w dodatku może przypominać o zapaści gospodarczej w kraju za panowania Ukochanego Przywódcy (taki tytuł nosił Kim Dzong Il).

Wirus praw człowieka

Na naszych oczach zmienia się też układ na linii Pekin–Pjongjang. Choć utarło się przekonanie, że Chiny to sojusznik KRLD, w ostatnich latach relacje były chłodne. W 2017 r. ChRL poparła wprowadzenie najsurowszych w historii sankcji wobec Korei Północnej na forum ONZ i uszczelniła granicę, zadając poważny cios biznesowi północnokoreańskiemu.

Pjongjang chciałby wykorzystać napięcia między Pekinem a Waszyngtonem – wokół kwestii epidemii, Ujgurów, Hongkongu i Tajwanu – aby odbudować relacje z Chinami jako swoiste małżeństwo z rozsądku. Choć oba reżimy nie darzą się estymą, łączą je wspólne interesy i wizja świata demokratycznego jako zagrożenia dla ich stabilności. Korea Północna być może wierzy, że Chiny nie pozwolą jej pogrążyć się w głodzie, gdy według ostatnich doniesień jej ludność znów doświadcza braku podstawowych produktów.

Na fali obecnej eskalacji MSZ z Pjongjangu atakuje dziś Stany także za rozprzestrzenianie „wirusa praw człowieka”. Według tej narracji kraje Zachodu nie mogą pouczać Chin i Korei Północnej w tej kwestii, zwłaszcza po tym, jak poniosły „elementarną porażkę” w radzeniu sobie z pandemią. Przypomnijmy, że według oficjalnych statystyk w KRLD nie było dotąd ani jednego chorego… Podobną mistyfikację podtrzymuje tylko jeszcze jeden kraj świata – również totalitarny Turkmenistan.

 

WYGLĄDA NA TO, że Bidenowi trudno będzie powrócić do tradycyjnego poniekąd układu i do koncepcji „strategicznej cierpliwości”. Im bardziej będzie ignorować Kim Dzong Una, tym intensywniej dyktator będzie domagać się uwagi – zapewne przy pomocy starej metody eskalowania napięcia, odpalania kolejnych rakiet i starych-nowych gróźb. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2021