Nuklearny poker

Otwartość Kim Dzong Una bywa najczęściej uznawana przez ekspertów za wyraz słabości Korei Północnej. Nic bardziej błędnego.

07.05.2018

Czyta się kilka minut

Prezydenci Kim Dzong Un i Moon Jae-in  na linii demarkacyjnej, Panmunjom,  27 kwietnia 2018 r. / AP / EAST NEWS
Prezydenci Kim Dzong Un i Moon Jae-in na linii demarkacyjnej, Panmunjom, 27 kwietnia 2018 r. / AP / EAST NEWS

Zakończył się trzeci w historii szczyt Korea Północna–Korea Południowa. 27 kwietnia w Panmunjom Kim Dzong Un, dyktator Północy, spotkał się z prezydentem Południa Moon Jae-inem. Po raz pierwszy od 65 lat przywódca KRLD odwiedził Południe i skłonił jego lidera do wspólnego przekroczenia granicy. Podpisano nawet deklarację, w której znalazła się wzmianka o denuklearyzacji Korei Północnej.

Sceptycy narzekają, że słowa o rozbrojeniu nie padły z ust Kim Dzong Una i że zapis ten znalazł się na samym końcu deklaracji. Jednakże wszystko wskazuje na to, że już za niecały miesiąc dojdzie do spotkania Kima z prezydentem Donaldem Trumpem, podczas którego pokojowe rozmowy będą kontynuowane.

Historia blefu

Korea Płn. ma długą tradycję zwodzenia zewnętrznego świata. Po wojnie koreańskiej (1950-53) skutecznie sprzedawała wizerunek modelowego państwa socjalistycznego. Do tego stopnia, że odwiedzający ją nieliczni goście z Zachodu określali jej gospodarkę jako „cud”. Nie zauważali skutków głodu z 1955 r. (efekt kolektywizacji wsi), jak i wyeksploatowanej siły roboczej. W latach 60. i 70. XX w. Korea z powodzeniem przekonywała świat, zwłaszcza dekolonizujące się kraje Afryki i marksistowskich intelektualistów, że jest państwem kierującym się doktryną samowystarczalności i pełną niezależnością – w rzeczywistości kraj był skrajnie uzależniony od pomocy „bratnich narodów sowieckich”. Po dołączeniu KRLD do Ruchu Państw Niezaangażowanych w 1975 roku Kim Ir Sen promował się jako lider tzw. Trzeciego Świata. Publikowane książki na temat filozofii dżucze miały przedstawić go jako humanistycznego intelektualistę. Ale w sekrecie przygotowywano kolejny atak na Koreę Południową.

Zbyt często przypisuje się Koreańczykom brak racjonalności i nie dostrzega ich konsekwentnej polityki. Selig S. Harrison z Woodrow Wilson International Center for Scholars wielokrotnie odwiedzał Koreę. W 1972 r. jako pierwszy Amerykanin po wojnie koreańskiej przeprowadził wywiad z Kim Ir Senem. Spotkania doprowadziły go do poglądu, że zbrojenie nuklearne Półwyspu można zatrzymać. To m.in. on przekonał administrację Billa Clintona, która początkowo rozważała prewencyjne uderzenie na reaktory nuklearne, by rozwiązać problem na drodze dialogu. W myśl porozumienia podpisane go w 1994 r. Korea (w zamian za rezygnację z projektu nuklearnego) miała otrzymać m.in. pomoc paliwową, złagodzenie ograniczeń handlowych oraz gwarancje bezpieczeństwa.

Gdy w Waszyngtonie ogłaszano dyplomatyczny sukces i świętowano początek normalizacji stosunków, wewnętrzna propaganda KRLD zakomunikowała kapitulację jankesów i szydziła ze słabości Ameryki. W tym samym roku Kim Dzong-il ogłosił politykę songun („po pierwsze armia”), która dobrze oddawała to, co już od dawna działo się wewnątrz kraju. Militaryzacji KRLD i rozwoju technologii nuklearnej nie zatrzymał nawet powszechny głód. Koreańskie dążenie do uzyskania broni masowego zniszczenia dobrze obrazują słowa Zulfikar Ali Bhutto, twórcy pakistańskiego programu atomowego: „Będziemy jeść trawę lub liście, nawet głodować, ale zbudujemy naszą bombę”.

Mistrzowskim posunięciem Pjongjangu była zgoda na rozmowy pokojowe z Koreą Płd. Ukoronowaniem nowej tzw. słonecznej polityki, która miała na celu ocieplanie kontaktów było spotkanie obu przywódców i podpisanie w Pjongjangu Północno-Południowej Wspólnej Deklaracji z 15 Czerwca w 2000 roku, w której obie Koree zadeklarowały chęć współpracy na rzecz zjednoczenia. Fortel polegał na tym, że KRLD za nic niekosztujące rozmowy i deklaracje przyjęła od Południa gigantyczne pieniądze, które posłużyły do ukończenia projektu nuklearnego. W 2007 r. doszło do szczytu, w którym z Kim Dzong-il spotkał się prezydentem Południa Roh Moo-hyunem. Wizytę zakończyła kolejna deklaracja. Również wtedy strona północnokoreańska podnosiła potrzebę formalnego zakończenia wojny i likwidacji arsenałów nuklearnych.

Najnowszy szczyt w deklaracjach jest więc bliski temu z 2007 roku. Trzeba jednak pamiętać, że przez cały ten czas propaganda KRLD w wymyślny sposób przedstawiała zbliżenie jako próbę Południa na wyrwanie się z rąk Wuja Sama. O rezygnacji z atomu mówiono tylko w kontekście... rozbrojenia się Ameryki. Nie raz z dumą komunikowano potęgę własnego kraju, który posiada broń tak potężną, że boją się jej największe mocarstwa.

Kim silny jak nigdy dotąd

Kim Dzong Un od objęcia władzy w 2011 r. długo czekał z pierwszą zagraniczną podróżą. Pogłoski o planowanej delegacji do Pekinu nie sprawdzały się. Nie czuł się jednak pewny na tyle, by zaryzykować opuszczenie posterunku. Dopiero 26 marca tego roku Kim Dzong Un nieoczekiwanie pojawił się w Pekinie, gdzie spotkał się z Xi Jinpingiem. Wielu ekspertów komentowało nagłą otwartość Kima jako słabość reżimu, który zmuszony jest iść na ustępstwa.

W rzeczywistości wydaje się być odwrotnie. Kim Dzong Un po dokonaniu wielokrotnych czystek na szczycie jest już na tyle pewny siebie, by swobodnie podróżować. Dzięki jednej z najpotężniejszych armii na świecie i broni nuklearnej jest też w stanie nie tylko pozostać bezkarny w obliczu zarzutów o łamanie praw człowieka, morderstwa polityczne dokonywane w innych krajach i sprzedaż broni Asadowi w Syrii czy Hezbollahowi – może również narzucać swoją wolę społeczności międzynarodowej. Stany Zjednoczone dobrze wiedzą, że atak na KRLD byłby zbyt kosztowny, a jego skutki niepewne. Pozostają im albo sankcje, albo próby dialogu. Spotkanie Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem w oczach wielu będzie legitymizacją reżimu.

„Od sojuszników gorszy jest tylko ich brak”, mówił Winston Churchill. Korea Północna jest od lat pariasem Dalekiego Wschodu i nawet stosunki z Chinami, które często wskazywane są jako gwarancja bezpieczeństwa KRLD, nie należą do najłatwiejszych. Dziś jednak Kim posiada najbardziej mu sprzyjający rząd Korei Południowej od czasów „słonecznej polityki”. Moon Jae-in, którego rodzice pochodzili z Północy, już podczas wyborów ogłaszał chęć powrotu do dialogu. Kilkakrotnie rozważał zjednoczenie Półwyspu na zasadach konfederacji – nie odrzucił pomysłu nawet po kolejnych próbach nuklearnych Pjongjangu. Gdy Trump groził na Twitterze „ogniem i furią”, Moon wytknął mu imperialne praktyki nieliczenia się ze zdaniem Koreańczyków i przypomniał, że „nie dopuści do wojny za wszelką cenę”.

Moon i tak może jednak wydawać się umiarkowanym politykiem. Im Jong-seok, szef sztabu prezydenckiego, który był odpowiedzialny za przygotowanie szczytu pomiędzy oboma krajami, w młodości prowadził propółnocnokoreańską organizację studencką. We współpracy z agentami z Północy w 1989 r. wysłał do Pjongjangu studentkę na antyamerykańską konferencję. Za swoją działalność wywrotową spędził trzy i pół roku w więzieniu. Suh Hoon, nowy szef Narodowych Służb Wywiadu, odpowiedzialny był za zorganizowanie spotkań dwustronnych w 2000 roku. Suh towarzyszył marcowej delegacji do Pjongjangu, którą poprowadził Chung Eui-yong, dyrektor Biura Bezpieczeństwa Narodowego, który od objęcia urzędu zapowiadał nową politykę, w której sport, kultura i spotkania socjalne zastąpią wzajemną wrogość. Dla weteranów „słonecznej polityki” jej przywrócenie pozostaje kwestią obrony honoru. A także opłacalnym biznesem. Koreański naród był już zmęczony napędzającym się kołem politycznej przemocy. Teraz zaś, po szczycie, sondaże Moona poszybowały. Kilka dni temu prezydent uzyskał aż 70 proc. poparcia.

Szczyt północnokoreański był również wizerunkowym zwycięstwem KRLD. Pomimo apeli organizacji praw człowieka temat zbrodni reżimu nie pojawił się w rozmowach ani razu. Politycznie na nowej deklaracji KRLD niczego nie traci, a wiele zyskuje. Podpisanie pokoju i ścisła współpraca z Koreą Płd. zapewnią jej gwarancje bezpieczeństwa od USA, a może nawet doprowadzą do złagodzenia sankcji. Ponowne otwarcie Obszaru Przemysłowego Kaesong i regionów turystycznych również służy interesom KRLD. Kaesong, ze względu na swoją nieprzewidywalność, nie cieszy się szczególnym zainteresowaniem inwestorów. Dla Korei Płd. to bardziej kwestia wizerunkowa, ale dla Korei Płn. – czysty zysk.

Co wobec tego Pjongjang ma zamiar dać w zamian? Czy doczekamy się prawdziwych ustępstw? Samo zadeklarowanie chęci zrezygnowania z broni atomowej to za mało. Nawet zamknięcie stanowiska nuklearnego Punggye-ri niczego nie zmienia. Od października, po katastrofie w tunelu, w wyniku której mogło zginąć ponad 200 osób, stanowisko jest niezdolne do przeprowadzania testów. Dopóki zatem nie zobaczymy rzeczywistych czynów i ustępstw ze strony KRLD, nie ma wielu powodów do radości.

Cele długoterminowe

Pod koniec 2017 r. w Korei Płd. miał premierę „Stalowy deszcz” – kolejny film dotyczący współpracy pomiędzy Koreami. Film opowiada o nieudanym zamachu na Kim Dzong Una (nazywanego w filmie „Numer Jeden”). W obronie lidera stają agent specjalny z Północy i sprytny prawnik z Południa. Film jest intrygujący, nie tylko ze względu na sugestię, że Kim nie jest najgorszym rozwiązaniem, a generałowie, którzy mogliby go zastąpić, byliby bardziej nieprzewidywalni, ale także dlatego, że kończy się wizją zjednoczonego Półwyspu, w której KRLD jest nuklearno-wojskową siłą obronną Korei.

Moon Jae-in w udzielanych wywiadach i przemówieniach kilkakrotnie rozważał sojusz militarny pomiędzy krajami. Wydaje się jednak, że ma świadomość, iż w przypadku posiadania przez KRLD broni nuklearnej zbliżenie może okazać się niebezpieczne. Choć obie Koree chciałyby konfederacji, to różnią się co do szczegółów. Korei Płd. przede wszystkim zależy na współpracy gospodarczej i stabilnych relacjach. Największą przeszkodą w zrealizowaniu tego planu jest atomowy arsenał Północy. Towarzysze z Pjongjangu chcieliby z kolei konfederacji, której głównym sponsorem staje się Południe. W wizji tej Seul przestaje również blokować północnokoreańską propagandę i uznaje historyczną rację Północy.

Niebezpieczeństw nie brakuje. Hideshi Takesada, profesor Uniwersytetu Takushoku w Tokio, argumentuje w swoich pracach, że program nuklearny KRLD nie powstał jedynie w celach obronnych, a jego ostatecznym celem będzie podporządkowanie sobie południowych braci. Japoński profesor zwraca uwagę, że KRLD coraz częściej wypowiada się z pozycji siły. Nie trzeba dodawać, że obecne deklaracje Kima postrzega jako wpisujące się w długą tradycję matactw politycznych.

Na razie w Korei Płd. czeka nas dużo entuzjazmu i propagandy sukcesu. Choć najważniejsze spotkanie już za nami, pierwszy w historii szczyt pomiędzy USA a Koreą Płn. również może być spektakularny. Trumpowi zależy, by rozwiązanie (przynajmniej w deklaracjach) problemu Korei odbyło się za jego kadencji. Moon Jae-in zasugerował właśnie, że Trumpowi należy się pokojowy Nobel. Jego słowa to zachęta dla prezydenta USA, by również przyjął ideały „słonecznej polityki”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2018