Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Piłka nigdy nie zmierza tam, gdzie byś się jej spodziewał” – mawiał Albert Camus, bramkarz i egzystencjalista, dlatego opowieści o karierach tylu bramkarzy są opowieściami o samotności, doświadczeniu egzystencjalnego niepokoju, czasami też depresji. Bywają tacy bramkarze, którzy po zakończeniu najdłuższej nawet kariery pamiętają tylko strzały nieobronione. Bywają tacy, którzy po jednej nieudanej interwencji stają się kozłami ofiarnymi – choć przecież to ich koledzy z drużyny pudłowali w trakcie jakiegoś meczu na potęgę. Bywają też tacy, którzy przez długie lata kariery zmagają się z jakąś przyklejoną łatką – o Wojciechu Szczęsnym mówiono np., że na wielkich imprezach nie szło mu dotąd najlepiej, wspominając przecież nie tylko czerwoną kartkę w meczu otwarcia Euro z Grecją, przed dziesięcioma laty, ale też wyjście poza pole karne w spotkaniu z Senegalem na poprzednim mundialu czy samobójczy gol dla Słowacji w trakcie poprzedniego Euro.
Ale bywają też tacy, którym los czasem wynagradza złe chwile – i zbliżenie na twarz Wojciecha Szczęsnego chwilę po tym, jak wiedział już, że jego podwójna interwencja po rzucie karnym Saudyjczyków pozwoliła obronić jednobramkowe prowadzenie Polaków w tym meczu, a tym samym zwiększyć szanse drużyny na awans do fazy pucharowej mundialu, mówiło o tym więcej niż jakikolwiek cytat z Camusa i wielu innych pisarzy, którzy wybierali akurat tę pozycję na boisku. Jakby odmłodniał o kilkanaście lat, jakby stał się znów tym bezczelnym młokosem, który tyleż zachwycał, co pewnie irytował czasem (zwłaszcza kiedy zapalał papierosa pod prysznicem...) ówczesnego trenera Arsenalu, Arsene’a Wengera. W Juventusie nie zawodzi od dawna, także reprezentacji pomógł przecież w barażu ze Szwecją awansować na mundial. Ale dzisiaj? To od jego celnego podania do Matthew Casha rozpoczęła się – bardzo dobra, także dzięki zaangażowaniu w nią Frankowskiego – akcja bramkowa Polaków. W 55. minucie uratował kolegów w chwili nieprawdopodobnego chaosu rządzącego polskim polem karnym; łapał wszystko, co mógł. W 78. minucie i 95. minucie miał też sporo szczęścia po tym, jak strzały Al-Amriego i Kanno mijały słupek jego bramki.
Nade wszystko jednak: obronił tego karnego. Z dziesiątków czy setek kapitalnych interwencji, którymi popisywał się w trakcie długiej kariery, o tej jednej może mieć pewność, że nie zostanie zapomniana nigdy. „Człowiek, który zatrzymał Arabię Saudyjską” nie brzmi wprawdzie tak dobrze, jak „Człowiek, który zatrzymał Anglię”, ale kto wie, ile jeszcze polskiej radości będzie w najbliższych dniach konsekwencją tamtej jego interwencji?
Wielu jest architektów tej wygranej. Niezależnie od sprokurowanego karnego (chyba się nie spieramy, że był, prawda?) świetny mecz zagrał Krystian Bielik. Znakomicie na lewej obronie poradził sobie – mimo iż tak często osamotniony – Bartosz Bereszyński. Na prawej, mimo szybko zobaczonej żółtej kartki, do końca skoncentrowany został Matthew Cash. Bardzo dobrą zmianę dał Kamiński. Lewandowski, Zieliński, Frankowski – wymieniać by tak można długo, nawet o Gliku nie zapominając, wybijającym coraz bardziej rozpaczliwe dośrodkowania Saudyjczyków w końcówce. I zachowując, tak jest, osobne dobre słowo dla selekcjonera.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Narzekaliśmy na minimalizm Czesława Michniewicza po pierwszym spotkaniu z Meksykiem. Mieliśmy pretensje o zdanie, że nie zamieni wody w wino – na to biblijne odniesienie miałem wówczas potrzebę odpowiedzieć innym – tym o słudze złym i gnuśnym, który zakopał powierzony mu talent, zwłaszcza że akurat na mundialu w Katarze tylu selekcjonerów powierzone sobie talenty puściło już w obieg. Ale dzisiaj to już nie był antyfutbol. To już nie był imposybilizm, któremu nawet Wojciech Szczęsny dał wyraz w wywiadzie dla TVP Sport, mówiąc o umiejętności rozgrywania piłki od tyłu, że „my jako naród po prostu tego nie mamy”. Owszem, były w tym meczu trudne momenty, zwłaszcza przy stanie 0:0 do 40. minuty, kiedy trwał napór Saudyjczyków, a Polacy faulowali. Owszem, statystyki posiadania piłki chluby nam nie przynoszą, ale do cierpienia z tego powodu ten trener zdołał już nas przyzwyczaić – i ostatecznie skończyliśmy z niedosytem, że bramki padły tylko dwie, bo przecież Milik trafił jeszcze w poprzeczkę, Lewandowski w słupek, a przy stanie 2:0 w sytuacji sam na sam powstrzymał go bramkarz Arabii Saudyjskiej.
Była to wszakże jedna z tych interwencji, która zostanie zapomniana – co może tłumaczyć skądinąd, dlaczego jednak zacząłem tekst o wielkim dniu Wojciecha Szczęsnego cytatem z Camusa. Nawet jeśli o obronionym karnym i o podwójnej paradzie Polaka pamiętać będziemy już zawsze, nawet jeśli „jak pająk się nad dziuplą bramki rozczapierzał, / Jak krzak wystrzelał w niebo”, jak pisał przed blisko wiekiem Wierzyński o Zamorze, podobne chwile spełnienia w tym fachu są rzadkie.
Naprawdę, pięknie odmłodniał dziś Szczęsny.