Katar 2022: Dał nam przykład Wojciech Szczęsny

Awans Polaków cieszy. Styl awansu każe pytać, co dalej. Nie tylko w niedzielę z Francją.

01.12.2022

Czyta się kilka minut

Wojciech Szczęsny, Bartosz Bereszyński i Lionel Messi w meczu Polska-Argentyna, Doha, 30 listopada 2022 r. / Fot. Pan Yulong / Xinhua News / East News /
Wojciech Szczęsny, Bartosz Bereszyński i Lionel Messi w meczu Polska-Argentyna, Doha, 30 listopada 2022 r. / Fot. Pan Yulong / Xinhua News / East News /

Nazywał się Thomas N’Kono i pokochałem futbol również dzięki niemu. Stał w bramce Kamerunu podczas mundialu w Hiszpanii, w 1982 roku, nie przegrał ani jednego spotkania i wpuścił tylko jednego gola, a dziesięciolatkowi wydawało się, że naprawdę fruwał w powietrzu jak pantera. Wybrano go wtedy piłkarzem Afryki, z roczników siedemdziesiątych zachwycał także Gianluigiego Buffona - i jedyne, co dobrego mogę powiedzieć dzisiaj o występie reprezentacji Polski w meczu z Argentyną, to to, że zapewne niejeden dziesięciolatek pokochał futbol dzięki temu, iż zobaczył, jak Wojciech Szczęsny broni kolejnego karnego na mistrzostwach świata. On jeden z pewnością zasłużył na to, by jeszcze nie wracać do domu, on jeden z pewnością powinien móc jeszcze raz wyjść na katarski stadion, by z przymkniętymi oczami zaśpiewać „Mazurka Dąbrowskiego”, a następnie  mając już oczy szeroko otwarte  powstrzymywać strzały kolejnych ikon współczesnego futbolu, na przykład Kyliana Mbappé.

Nie, nie napiszę, że jego występ był nieskazitelny. Sędzia Marcin Szulc klarownie wyjaśnił w telewizyjnym studiu, że – może upojony wcześniejszą o kilkadziesiąt sekund, doskonałą zaiste interwencją po strzale Juliana Alvareza  bramkarz reprezentacji Polski tym razem pofrunął w powietrze nieco spóźniony i zamiast w piłkę uderzył rękawicą w twarz Messiego, dając tym samym arbitrom VAR możliwość podyktowania jedenastki dla Argentyny. Mrugnięcie okiem do kolegów, kiedy lider rywali podchodził do rzutu karnego, zdawało się jednak mówić: „Spoko, ogarnę”  i faktycznie Szczęsny ogarnął, odbijając ręką strzał Leo. Wspaniale się na niego patrzyło: onieśmielająco pewnego siebie (bo świadomego, w jaki sposób zwykle Messi wykonuje jedenastki) przed interwencją, tyleż skoncentrowanego, co natchnionego w momencie jej wykonywania, i cudownie ucieszonego chwilę później, kiedy piłka powędrowała już na rzut rożny.

Ale ta obrona Szczęsnego z 39. minuty była tak naprawdę ostatnim udanym epizodem z udziałem polskiego piłkarza w tym meczu  no, może wybijającego z pustej bramki Kiwiora w końcówce należałoby jeszcze wyróżnić. Ostatnie akty pierwszej połowy to była już rozpędzająca się argentyńska maszyna  a zanim zdołaliśmy się przekonać, czy zmiany dokonane w przerwie przez trenera Michniewicza faktycznie mogą pomóc uspokoić grę Polaków, rywale prowadzili już 1:0; to trener Scaloni, który trzeci mecz z rzędu szukał najlepszego zestawienia składu, trafił w końcu z doborem zawodników, a o Mac Allisterze, Alvarezie czy Fernandezie, którzy przecież zaczynali turniej jako rezerwowi, można powiedzieć, że już miejsca w wyjściowej jedenastce nie oddadzą.

Tyle że o Argentyńczykach będzie jeszcze okazja w tym turnieju napisać, a co do Polaków: trudno być tego pewnym. Owszem, awansowali. Owszem, nie przegrali pierwszego meczu. Owszem, wygrali drugi, wykorzystując dwie z trzech świetnych okazji do strzelenia bramki. Owszem, rzadko faulowali przeciwników, co pozwoliło im wczoraj liczyć na awans dzięki punktom w klasyfikacji fair play. Owszem, w tym drugim meczu, z Arabią Saudyjską, pokazali kilkanaście minut dobrej gry. Owszem  wszystko to oznacza, że wypełnili przedturniejowy plan. Pytanie tylko, co z tego wynika na przyszłość?

To najtrudniejsze pytanie wczorajszego wieczora i dzisiejszego poranka: czy w piłce nożnej liczy się coś więcej niż wynik? I nie, nie chodzi tylko o styl. Chodzi także o jakąś myśl, jakiś program, jakieś dziedzictwo, które selekcjoner doprowadzający Polaków do jednej ósmej mundialu pozostawi nam po odpadnięciu z imprezy. Po, ekhem, zwycięskiej porażce z Argentyną zechciał powiedzieć przed kamerami TVP, że „nie ma co narzekać, trzeba się cieszyć”, ale   szczerze mówiąc  ja w tym usłyszałem echo słów jego niesławnego kolegi z czarnych czasów polskiego futbolu, że „nie ma co trenować, trzeba dzwonić”.

Talentów, które Czesław Michniewicz zakopał w polu karnym Wojciecha Szczęsnego, jest przecież więcej niż jeden. To nie tylko Robert Lewandowski czy Piotr Zieliński ustawiani tak, że mecze przelatują gdzieś ponad nimi to także Zalewski czy Kiwior, Kamiński czy Szymański. Problem w tym, że jeśli w ogóle grają zawodnicy ci rzadko mają okazję, by pokazać, że można inaczej niż (to się przecież zrobiło polskie słowo turnieju) „lagą”. Najbardziej dramatyczna w tym sensie wydaje się pozycja rozgrywającego Napoli, jesienią 2022 r. jednego z najbardziej kreatywnych pomocników Europy, ale przecież i gracz Feyenoordu pokazuje w piłce klubowej, że wie, na czym nowoczesny futbol polega. Z otoczenia Czesława Michniewicza słychać czasem zdanie, że selekcjoner nie jest w stanie nauczyć reprezentantów kraju grać w piłkę w trakcie trzydniowego zgrupowania; problem w tym, że on zdaje się ich oduczać. Czy miał jakikolwiek plan gry do przodu podczas spotkania z Argentyńczykami, po jego zakończeniu trudno było powiedzieć nawet owej „lagi” w zasadzie nie było. „Przesuwanie”, „zamykanie przestrzeni” w żargonie trenerskim brzmi może nie najgorzej, ale w języku kibicowskim oznacza „antyfutbol”.

Michał Trela jeden z najwnikliwszych, a zarazem najbardziej umiarkowanych w formułowaniu wniosków obserwatorów gry reprezentacji Polski – jeszcze przed wygranym meczem z Arabią Saudyjską stwierdził, że „niezależnie od wyniku, jaki osiągnie w Katarze, to na mistrzostwach świata powinna się skończyć praca Czesława Michniewicza z reprezentacją”. Dlaczego? Ano dlatego, że mając w perspektywie kolejną wielką imprezę  mistrzostwa Europy w 2024 r.  do której po szczęśliwym losowaniu droga wydaje się szeroko otwarta, Polacy potrzebują trenera, który potrafi nauczyć ten zespół choć w niektórych meczach atakować pozycyjnie, prowadzić grę, założyć pressing albo wyjść spod niego. „Michniewicz, wedle wszelkiej dostępnej wiedzy na podstawie 20 lat jego kariery trenerskiej, takim trenerem nie jest” napisał Trela; dodajmy po sprawiedliwości, że zanim skompromitował się dokumentnie swoją rejteradą do Brazylii, takim trenerem wydawał się Paulo Sousa.

Nie, przywołanie nazwiska Portugalczyka nie świadczy o desperacji. Kiedy rzucił pracę z reprezentacją Polski, pole manewru PZPN było ograniczone, a wybór Michniewicza zrozumiały. Teraz jednak szkoleniowców z wyższej półki, a zarazem takich, którzy znajdują się w możliwościach budżetu polskiej federacji (zasilonego właśnie, dzięki wyjściu z grupy na mundialu, okrągłymi czterema milionami dolarów), w świecie dzisiejszego futbolu będzie naprawdę sporo. Ilu z nich potrafiłoby pojechać z Polakami na wielki turniej w przekonaniu, że jest to odpowiednie miejsce, żeby zagrać w piłkę? Albo przynajmniej spróbować?

Jednym z najważniejszych słów w kontekście polskich dyskusji o futbolu było w ostatnim czasie słowo „niedasizm”, zaczerpnięte przez autora „Polskiej myśli szkoleniowej” Michała Zachodnego z książki Piotra Stankiewicza o „21 polskich grzechach głównych”. Warto jednak zauważyć, iż po wygranej z Arabią Saudyjską Stankiewicz pisał, że ta narracja stała się nieaktualna. Że cały ten „kuszący i łatwy fatalizm, niedasizm, polski doom & gloom” już się skończył. Problem w tym, że choć polscy piłkarze z pewnością o tym wiedzą, trudno być pewnym, czy wie o tym ich trener i jego przełożeni. W meczu z Argentyną zawodnicy Czesława Michniewicza nie oddali ani jednego celnego strzału rywale 12. Różnica w posiadaniu piłki wyniosła 74 do 26 na korzyść przeciwników. Na ich połowie gościliśmy rzadko, w polu karnym prawie w ogóle. Końcówka meczu opierała się już tylko na kalkulowaniu, że kolegom Messiego nie będzie się chciało kolejny raz przyspieszyć gry.

To były piękne czasy, kiedy miałem dziesięć lat i wydawało mi się, że ktoś taki jak N’Kono nigdy nie przestanie grać w piłkę (nawiasem mówiąc: pojechał jeszcze na dwa mundiale). Niestety, dzisiaj już wiem, że Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny czy Piotr Zieliński nie są wieczni. Oczywiście, do niedzieli można jeszcze wierzyć, że uda się awansować do ćwierćfinału w stylu Grecji z Euro 2004. Mnie jednak marzy się trener Michniewicz, mówiący „Krystian, próbuj” a także „Piotr, próbuj”, „Robert, próbuj”, „Sebastian, próbuj” itd. i słów tych używający nie z bezradności, ale z poczucia, że odwaga i wiara we własne siły również może być drogą do sukcesu. Dał nam przykład Wojciech Szczęsny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej