James Cameron, twórca patentowany. Oglądamy film „Avatar: Istota wody”

Według Jamesa Camerona reżyser jest jednocześnie inżynierem i wynalazcą, inspirującym technologię konieczną dla realizacji filmu. A jego wizje wymagały najbardziej zaawansowanych technologii.

23.12.2022

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Avatar: Istota wody”, 2022 r. / MATERIAŁY PRASOWE DISNEY STUDIO
Kadr z filmu „Avatar: Istota wody”, 2022 r. / MATERIAŁY PRASOWE DISNEY STUDIO

Po pierwszym weekendzie najnowszy film Jamesa Camerona „Avatar: Istota wody” zarobił 435 mln dolarów: 301 mln na światowym rynku i 134 na amerykańskim. To bardzo dużo, ale poniżej oczekiwań. Produkcja nowego „Avatara” kosztowała 350 mln dolarów, jeszcze więcej wynosić miał budżet marketingowy. Jak mówił sam Cameron, by producenci wyszli na swoje, nowy „Avatar” musiałby stać się jednym z najbardziej kasowych filmów w historii kina i zarobić przynajmniej 2 mld dolarów.

Wśród pięciu najbardziej kasowych produkcji wszech czasów znajdują się co prawda aż dwa obrazy Camerona: „Titanic” (1997) i pierwszy „Avatar” (2009). Kanadyjsko-amerykański reżyser nigdy nie bał się ryzyka, drogich projektów, którym obserwatorzy wróżyli komercyjną klęskę. Jak do tej pory – z wyjątkiem „Otchłani” (1989) – za każdym razem to Cameron okazywał się mieć rację. Czy teraz też mu się uda?

Rynek nie jest łatwy. Na całym świecie frekwencja w kinach nie odbudowała się jeszcze po pandemii. Z powodu sankcji „Istota wody” nie będzie wyświetlana w Rosji, gdzie pierwszy „Avatar” zarobił 116 mln dolarów. W Chinach, które w ostatniej dekadzie stały się kluczowym rynkiem dla Hollywood, „Avatar” w weekend otwarcia zarobił 57 mln dolarów – mniej, niż oczekiwano. Chiny odeszły niedawno od polityki „zero covid”, czego efektem jest nowa fala zachorowań – nawet jeśli nie skończy się ona kolejnymi lockdownami, to z pewnością będzie miała negatywny wpływ na kinową widownię. Techniki, które były nowatorskie 13 lat temu, zdołały widzom spowszechnieć, „Istota wody” nie wyróżnia się na tle innych blockbusterów aż tak bardzo, jak wyróżniał się „Avatar” w 2009 r. Wtedy wydawało się nam, że zaczyna się nowa epoka kina.

Trudna szkoła

Niełatwo we współczesnym kinie znaleźć drugiego twórcę, który zbudowałby sobie tak silną pozycję, by móc podejmować podobne finansowe ryzyka. Droga, która zaprowadziła Camerona do tego miejsca, zaczyna się w Toronto w 1968 r. Ma wtedy 14 lat i wybiera się na „2001: Odyseję kosmiczną” Stanleya Kubricka. Po seansie postanawia, że chce pracować w filmie.

Nastoletni Cameron jest przede wszystkim zachwycony efektami specjalnymi i właśnie w tym polu wyobraża sobie swoją przyszłą karierę. Drogi do kina nie szuka przez szkołę filmową. W ogóle nie ma uniwersyteckiego wykształcenia. Jako dwudziestolatek mieszka w Brea, miasteczku na odległych przedmieściach Los Angeles, i utrzymuje się z dorywczych prac, m.in. kieruje ciężarówką rozwożącą lunche do szkół.

Każdą wolną chwilę poświęca na to, by przybliżyć się do swojego marzenia o pracy w kinie. Weekendy spędza w bibliotece szkoły filmowej Uniwersytetu Południowej Kalifornii w Los Angeles, gdzie czyta prace magisterskie i doktorskie poświęcone różnym technicznym aspektom produkcji filmowej. Spisuje swoje filmowe pomysły, próbuje złożyć je w pierwsze scenariusze, rysuje wyobrażone sceny ze swoich filmów.

W 1978 r. Cameron i jego przyjaciel Randall Frakes zbierają pieniądze od grupy dentystów szukających przedsięwzięć, w które mogliby zainwestować swoje oszczędności, i kręcą krótki film „Ksenogeneza”. Trwa 12 minut, dwójka przyjaciół taktuje go jako punkt wyjścia do pełnometrażowej produkcji, historii astronautów poszukujących planety, którą ludzkość mogłaby skolonizować.

Starają się nią zainteresować różne wytwórnie, żadna zainteresowana nie jest. Jedna z nich, New World Pictures, ­oferuje za to Cameronowi pracę. New World ­Pictures należy do Rogera Cormana, króla gatunkowego kina klasy B, niezwykle płodnego reżysera i producenta. Corman kręci dużo, tanio, szybko, w trudnych dla pracowników warunkach. Jednocześnie wiele jego produkcji zyskuje kultowy status, New World Pictures jest też kuźnią reżyserskich i aktorskich talentów. W produkcjach Cormana zdolne, przebojowe osoby mogą szybko awansować na planie.

Tak jest też z Cameronem. Zostaje zatrudniony przy produkcji science fiction „Bitwa wśród gwiazd” (1980), ma budować modele statków kosmicznych. W trakcie produkcji awansuje na głównego scenografa po tym, gdy Corman zwalnia jego poprzednika. W następnej produkcji NWP, „Galaktyce grozy” (1981), Cameron jest nie tylko scenografem, ale też wymyśla i reżyseruje kilka scen. Na planie zauważa go włoski producent Ovidio D. Ossonitis, który oferuje Cameronowi pierwszy reżyserski angaż przy filmie „Pirania 2: Latający mordercy” – historii karaibskiego kurortu terroryzowanego przez zmutowane piranie.

Praca dla Ossonitisa to najgorsze doświadczenie zawodowe Camerona w karierze. Reżyser nie uważa „Piranii 2” za część swojej filmografii i trudno się mu dziwić: na planie spędził kilka dni, po czym został zwolniony. Taka była metoda pracy Ossonitisa. Włoch zatrudniał debiutantów, których zwalniał po kilku dniach zdjęciowych, i przejmował kontrolę nad produkcją – ze względu na umowę, jaką miał z Warner Bros., sam nie mógł oficjalnie reżyserować swoich filmów, potrzebował kogoś, kto da nazwisko.

Cameron nie mógł się pogodzić z tą decyzją. Poleciał do Rzymu, by zobaczyć nakręcone przez siebie materiały, liczył, że przekona producenta, by pozwolił mu skończyć film. Nic z tego nie wyszło, w Rzymie Cameronowi skończyły się szybko pieniądze, żywił się podkradając jedzenie ze śniadań dostarczanych pod drzwi pokoi w pensjonacie, gdzie się zatrzymał. W pewnym momencie rozłożyła go gorączką. W śnie widzi obrazy, które zainspirują jego „prawdziwy” debiut – „Terminatora” (1984).

Reżyser-wynalazca

Projekt bierze pod swoje skrzydła początkująca producentka Gale Anne Hurd, która później zostanie żoną Camerona. Reżyser sprzedaje jej prawa do filmu w zamian za dolara i obietnicę, że Hurd nie zrealizuje filmu bez niego za kamerą. Scenariusz podoba się w wielu miejscach, mniej perspektywa powierzenia produkcji debiutantowi bez doświadczenia. Hurd i Cameron zdobywają najpierw kontrakt na dystrybucję filmu od Orion Pictures, a następnie przekonują do zainwestowania w film brytyjsko-amerykańską wytwórnię Hemdale Pictures.

„Terminator” kosztował 6 mln dolarów – Cameron musiał wykorzystać całą wiedzę i umiejętności, jakie zgromadził, pracując dla Cormana, by za stosunkowo niewielkie pieniądze uzyskać jak najlepszy efekt. Udało się, film w samych Stanach zarobił 13 razy więcej, niż kosztował, otworzył Cameronowi drogę do reżyserskiej kariery, a odtwarzającemu tytułową rolę Schwarzeneggerowi do gwiazdorskiej pozycji w Hollywood.

Schwarzenegger, który musiał zagrać w „Conanie Niszczycielu”, opóźnił produkcję o kilka miesięcy. Cameron napisał w tym czasie dwa scenariusze: do „Rambo II” (1985) i „Obcego – decydującego starcia” (1986). W tym pierwszym najlepsze pomysły miał zawetować Sylvester Stallone, który uznał, że za bardzo rozbudowują one postaci drugiego planu kosztem Rambo, drugi scenariusz Cameron sam przeniósł na ekran.

W „Terminatorze” reżyser pokazał, że potrafi wyprodukować film za niewielkie pieniądze, w spartańskich warunkach, w drugiej części „Obcego” – że jest w stanie opanować znacznie większą produkcję dla wielkiej wytwórni. Nie przyszło mu to łatwo. Film kręcony był w Anglii, zanim „Terminator” wszedł tam na ekrany. Ekipa Pinewood Studios nie ufała nieznanemu jej reżyserowi. Cameron z kolei już wtedy miał opinię perfekcjonisty, wręcz tyrana na planie (kilka lat później ekipa „Terminatora 2” sprawi sobie T-shirty z napisem „Terminator 3? Beze mnie!”), przyzwyczajony był też do standardów pracy z amerykańskiego kina niezależnego, gdzie pracuje się po kilkanaście godzin na dobę. Anglicy nawet dziesięć godzin uważali za wyjątkowo długi dzień pracy, byli też bardzo przywiązani do tego, że codziennie plan zamiera, gdy wchodzi na niego pani z wózkiem z herbatą i ciasteczkami. Cameron rytuał herbaciany uważał za absurdalną stratę czasu i pieniędzy.

Mimo konfliktów na planie powstał hit, który ustalił na lata reputację ­Camerona w Hollywood. Nie zaszkodziła mu jego następna produkcja, „Otchłań”, historia pracowników podwodnej platformy wiertniczej, którzy w głębi oceanu odkrywają pozaziemskie istoty pragnące nawiązać kontakt z mieszkańcami Ziemi. Film okazał się koszmarem produkcyjnym (Cameron o mało co nie utonął na planie), słabo radził sobie w kinach, a reżyser przyznał po latach, że nie miał dobrego pomysłu na zakończenie.

Jednocześnie to w „Otchłani” ustala się na dobre charakterystyczny dla Camerona model produkcyjny, w którym reżyser jest jednocześnie inżynierem i wynalazcą, tworzącym, a przynajmniej inspirującym technologię konieczną dla realizacji jego wizji. W „Otchłani” jest to głównie technologia umożliwiająca kręcenie pod wodą.

By zgodnie z wizją reżysera aktorzy mogli grać i rozmawiać ze sobą nurkując, firma Western Space & Marine wykonała specjalne hełmy podwodne. Z przodu miały szklaną płytkę pokazującą całą twarz nurka, tlen dostarczano tak, by aktor nie musiał wkładać do ust rurki, wyposażono je w system komunikacji wzięty z hełmów lotniczych. Aby umożliwić kamerze płynne poruszanie się pod wodą w odpowiednim tempie, Cameron i jego brat Mike zaprojektowali specjalne urządzenie zwane Sea Wasp. Zostało ono opatentowane przez braci i był to jeden z kilku patentów uzyskanych przez Jamesa Camerona w karierze.

„Otchłań” rozpoczęła też przygodę Camerona z obrazem generowanym cyfrowo (CGI). Reżyser szukał sposobu, by przedstawić jak najbardziej wiarygodnie ruch macki obcego pod wodą. Tradycyjne techniki animacji nie dawały pożądanego efektu. Cameron zwrócił się więc do firmy George’a Lucasa, Industrial ­Light & Magic, która wykonała komputerową animację. CGI było wtedy ciągle w powijakach, Hollywood podchodziło sceptycznie do tej techniki, uważano, że nie jest ona w stanie przedstawić bardziej „organicznych” kształtów w ruchu. Cameron i ILM dowiedli, że owszem – jest.

Dopiero jednak „Terminator 2” (1991) przyniósł rewolucję w wykorzystaniu cyfrowych efektów w filmowym widowisku – a konkretnie postać zbudowanego z ciekłego metalu nowego modelu terminatora, wysłanego w przeszłość, by zabić nastoletniego Johna Connora. ­Cameron myślał o podobnej postaci już przy pierwszej części filmu, ale wtedy nie miał technologii, by ją pokazać na ekranie. Pisząc scenariusz sequela pozostawał w stałym kontakcie z ILM, dzwonił do firmy i pytał: „Na pewno dacie to radę zrobić?”. Choć budżet przekroczył rekordową jak na tamte czasy sumę 100 mln dolarów, to efekt był olśniewający.

Cameron rozpoznał, że CGI jest przyszłością kina. Wspólnie z twórcą efektów specjalnych Stanem Winstonem zakłada w 1992 r. firmę Digital Domain, która na polu komputerowych efektów ma podjąć konkurencję z ILM Lucasa. Kapitału dostarczyło kilku zewnętrznych inwestorów, w tym IBM. Cameron korzysta z usług Digital Domain przy swoich następnych projektach. W 1998 r. odchodzi z firmy po konflikcie z inwestorami – zarzucają oni reżyserowi, że zleca pracę firmie przy swoich projektach po kosztach. W 1998 r. jest już jednak po sukcesie „Titanica” – wtedy najbardziej kasowego filmu w historii. Udziały w zyskach zrobiły Camerona na tyle bogatym człowiekiem, że może bez stresu porzucić Digital Domain.

W głąb i w górę

Przed grudniem 1997 r., gdy „Titanic” wchodzi na ekrany, mało kto wierzył w jego sukces. Stojące za filmem 20th Century Fox i Paramount trzymają kciuki, by nie straciły zbyt dużo na kosztującym ponad 200 mln dolarów projekcie. Produkcja przeciąga się, budżet pęcznieje, aktorzy skarżą się na traktowanie przez reżysera. Film okazuje się jednak absolutnym hitem. W Ameryce zajmuje pierwsze miejsce w box office od grudnia 1997 r do marca 1998 r. W trakcie oscarowej ceremonii zgarnia rekordową liczbę statuetek.

„Titanic” jest przede wszystkim historią miłosną, melodramatem, filmem historycznym – ale jak poprzednie produkcje Camerona jest też filmem bardzo „inżynieryjnym”. Blisko godzinę zajmuje scena zatonięcia statku, gdzie efekty komputerowe płynnie łączą się z tradycyjnymi, by stworzyć jak najbardziej realistyczne wrażenie katastrofy morskiej.

Historię z 1912 r. wprowadza współczesna rama narracyjna – ocalała pasażerka Titanica przybywa na statek, którego załoga prowadzi badania wraku w głębi oceanu. Produkcja filmu Camerona także zaczęła się od ekspedycji badającej wrak. Cameron nawiązał kontakt z rosyjskimi oceanografami, którym po rozpadzie ZSRR obcięto niemal kompletnie środki na badania, więc chętnie – za odpowiednią opłatą – użyczali swojej wiedzy i sprzętu. Cameron wspólnie z rosyjską ekipą zszedł w łodzi podwodnej na głębokość prawie czterech kilometrów, by sfilmować wrak.

Wróci do niego w 2011 r., tym razem wyposażony w specjalnie skonstruowane łaziki, które pozwalają sfilmować wnętrze Titanica. Efektem tej ekspedycji jest dokument „Głosy z głębin” (2003). Cameron w dekadzie po „Titanicu” kręci jeszcze dwa podwodne obrazy: „Ekspedycję: Bismarck” (2002), w której bada wrak niemieckiego okrętu wojennego z II wojny światowej, i „Obcych z głębin” (2005) – film o życiu w oceanicznych głębinach.

„Głosy” i „Obcy” sfilmowane zostały w technologii 3D. Cameron zaczyna się nią interesować na początku obecnego wieku, nawiązuje współpracę ze specjalizującym się w tym formacie operatorem Vince’em Pace’em. Po sukcesie „Avatara” wspólnie zakładają firmę Cameron Pace Group, zajmującą się produkcją sprzętu i oprogramowania do produkcji 3D. Z jej usług korzystają najwięksi gracze w Holly­wood, ale także eksperymentujące z formatem 3D telewizje, np. realizujące transmisje sportowe.

Po sukcesie „Titanica” Cameron marzy, by znaleźć się na kilka miesięcy z kamerą na stacji kosmicznej i nakręcić dokument przedstawiający jej pracę. Z tych planów nic ostatecznie nie wychodzi, a reżyser zabiera widzów w przestrzeń kosmiczną w ramach filmowej fikcji właśnie w „Avatarze”.

Jest to najbardziej technologicznie przełomowy film twórcy od czasu „Terminatora 2”, choćby na polu przechwytywania ruchu. Już Peter Jackson w postaci Golluma z „Władcy pierścieni” pokazał, jakie możliwości niesie ta technika. Przy jej pomocy, pracując z wybitnym aktorem można stworzyć animowaną postać dorównującą najlepszym aktorskim kreacjom. Cameron robi na tym polu kilka kroków dalej niż trylogia Jacksona – najważniejsze postaci w filmie powstały w komputerze, na podstawie zachowań aktorów ubranych w kostium monitorujący ich ruch i ekspresję twarzy. Cameron tworzy też przy pomocy komputera cały fantastyczny świat Pandory – z jego niezwykłą geografią, gęstą dżunglą, bujną fauną i florą.

Cameron odnawia technikę 3D. Była ona znana od dawna, ale Hollywood nie traktowało jej poważnie – uważano, że przynależy raczej do parków rozrywki niż do kina, że nie da się uzyskać obrazu 3D w jakości, jakiej widz domaga się od współczesnego filmowego widowiska. Cameron raz jeszcze postanowił zignorować obiegowe w branży mądrości – i znów miał rację. „Avatar” pobił „Titanica” jako najbardziej kasowy film w historii także dlatego, że widzowie wybierali droższe bilety 3D. Branża podążyła za Cameronem, 3D stało się standardem, w jakim produkowane są – obok wersji 2D – największe blockbustery.

Nic tak się nie starzeje

Nie odpowiedzieliśmy na jedno pytanie: czy Cameron kręci dobre filmy? „Terminator” jest jednym z ważniejszych filmów lat 80., założycielskim dziełem gatunku techno-noir i bardzo udanie przekłada stary topos Golema-Frankensteina na lęki epoki reaganowskiej. W „Obcym – decydującym starciu” reżyser sprawnie połączył świat stworzony przez Ridleya Scotta z konwencją filmu wojennego i widowiskiem akcji. Jako jeden z pierwszych Cameron umieszcza też w centrum kina akcji postać kobiecą – co powtarza się w drugim „Terminatorze”.

Ale już „Titanic” pokazuje w pełni ograniczenia Camerona jako artysty. Film nieznośnie się dłuży, dialogi są czasami mimowolnie śmieszne, Leonardo DiCaprio, a zwłaszcza Kate Winslet tworzą chyba swoje najgorsze kreacje w karierze. Cameron próbuje przedstawić statek jako panoramę klasowego społeczeństwa, jest to jednak analiza klasowa na poziomie „Trędowatej”, dziecięco wręcz nieporadna i naiwna.

Tę samą naiwność widać w obu „Avatarach”. Filmy powielają mit „dobrego dzikusa”, którego traktują w dość protekcjonalny sposób. W drugiej części, gdy znamy już świat przedstawiony i nie mamy wrażenia odkrywania czegoś nowego z każdą kolejną sceną, dydaktyzm „Istoty wody” i wygłaszane w filmie ze śmiertelną powagą lekcje na temat wspólnoty, lojalności, równowagi, szacunku do natury – zaczynają zwyczajnie nużyć. Fabularnie „Istota wody” to dwie wielkie bitwy i łączący je zdecydowanie zbyt długi fragment przypominający etnograficzno-przyrodniczy dokument z obcej planety nakręcony dla dzieci.

Cameron zawsze był o krok przed branżą, jak jednak wiemy, nic się nie starzeje tak źle, jak stare wizje przyszłości. Czy „Avatar: Istota wody” powtórzy sukces poprzedników, czy też zostanie uznany za spóźnioną pocztówkę z przeszłości kina, błędnie wyobrażającą sobie jego przyszłość? Przekonamy się za kilka tygodni. Choć, oglądany w najlepszych kinach 3D, film może wizualnie zachwycić, to z pewnością produkcji nie zaszkodziłoby, gdyby twórcy nie brali jej tak serio. Mógłby ktoś wreszcie powiedzieć reżyserowi, że nie każdy jego pomysł równie dobrze sprawdza się na ekranie i czasem warto użyć wirtualnych montażowych nożyczek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023