Jak pokochano tajne służby

Amerykańskie kino i telewizja zawsze wykazywały niepowstrzymany pociąg do „głębokiego państwa”, reprezentowanego najczęściej przez agentów CIA i FBI. Nowe filmy i seriale pokazują, jak zmieniają się niepokoje o stan demokracji.

01.10.2018

Czyta się kilka minut

Max Irons jako Joe Turner w serialu „Trzy dni Kondora” / SHOWMAX
Max Irons jako Joe Turner w serialu „Trzy dni Kondora” / SHOWMAX

Szpiedzy i zatrudniające ich instytucje są masowo obsadzani w filmowych i serialowych narracjach, zarówno jako szlachetni obrońcy amerykańskiej demokracji, jak i jako płynące z wewnątrz zagrożenie dla jej funkcjonowania.

Tę dwuznaczność doskonale widać w produkcjach z czasów prezydentury Baracka Obamy. Z jednej strony przynosi ona takie obrazy jak „Wróg numer jeden” (2012) Kathryn Bigelow. Film przedstawia opartą na faktach historię agentki CIA – oddanej służbie jak surowej klasztornej regule – której ciężka praca i determinacja doprowadzają amerykański wywiad do odkrycia kryjówki Osamy bin Ladena. W „Operacji Argo” (2012) CIA ma twarz zatroskanego Bena Afflecka. Choć film krytykuje politykę Stanów na Bliskim Wschodzie, a zwłaszcza zaangażowanie amerykańskich służb w obalenie prezydenta Iranu Mohammada Mossadegha, to jako widzowie w końcu kibicujemy wysiłkom agenta usiłującego bezpiecznie wywieźć z Iranu grupę amerykańskich dyplomatów po rewolucji ajatollahów.

Z kolei w „Piątej władzy” (2013) albo „Snowdenie” (2016) to służby i inne instytucje „głębokiego państwa” duszą amerykańską demokrację i zagrażają konstytucyjnym prawom obywateli. Widz kibicuje w nich nie dzielnym agentom, lecz demaskatorom i sygnalistom, takim jak Edward Snowden, Chelsea Manning czy Julian Assange. To oni, łamiąc prawo i ryzykując wszystko, ujawniają opinii publicznej sekrety, bez których nie jest ona w stanie sprawować demokratycznej kontroli nad władzą.

Odwrócenie sympatii

Figurę szlachetnego demaskatora kulis systemu radykalnie zmieniły amerykańskie wybory prezydenckie z 2016 r. Zamknięty w ambasadzie Ekwadoru w Londynie Assange wyraźnie grał na zwycięstwo Trumpa, co zniechęciło do Australijczyka sporą część opinii publicznej. Interwencje Rosji w kampanię przypomniały pytania o intencje i faktyczne konsekwencje działań Snowdena.

Sam Trump od początku przedstawiał amerykańskie służby jako swoich przeciwników. „Struktury »głębokiego państwa« knują, jak obalić prezydenta i unieważnić demokratyczną decyzję Amerykanów” – taki komunikat płynie od stycznia ubiegłego roku z Białego Domu. W reakcji na to amerykańscy liberałowie coraz częściej zaczynają bronić służb, których działania sami wcześniej nieraz ostro krytykowali. W 2018 r. armia, CIA, FBI i inne instytucje wymiaru sprawiedliwości wydają się linią obrony przed nieodpowiedzialnością obecnego prezydenta.

Kino i telewizja dużo częściej odzwierciedlają światopogląd liberałów niż konserwatystów – nic więc dziwnego, że to odwrócenie sympatii widać też na ekranie. Dobrze pokazuje je różnica między pierwszym a drugim sezonem amerykańsko-niemieckiego serialu „Stacja Berlin” (w Polsce dostępny na HBO GO).

Pierwszy (2016) wpisuje się w krytyczną narrację o służbach z czasów Obamy. Tytułowa stacja CIA w stolicy Niemiec paraliżowana jest przez wycieki tajnych informacji do niemieckiej prasy. Stoi za nimi tajemniczy ­sygnalista, Thomas Shaw. Obserwujemy próbę ujęcia go przez jednego z agentów stacji. Jednocześnie przekonujemy się, że Shaw nie jest bez racji. W pierwszym sezonie „Stacji” CIA zostaje przedstawiona jako organizacja głęboko nieudolna, irracjonalna, działająca ponad prawem i demokratyczną kontrolą, nielojalna nawet wobec swoich własnych funkcjonariuszy. Jesteśmy w stanie uwierzyć, że Shaw ujawniając jej sekrety działa w interesie publicznym.

Drugi sezon przynosi już zupełnie inny obraz. Ci sami agenci stacji podejmują się rok później trudnego zadania infiltracji niemieckiego neonazistowskiego podziemia, powiązanego z Perspektywą dla Niemiec (PfD) – populistyczno-prawicową partią, która po raz pierwszy ma szanse wejść do parlamentu, a nawet koalicji rządowej. W PfD nietrudno dopatrzeć się aluzji do faktycznie zasiadającej dziś w Bundestagu formacji Alternatywa dla Niemiec (AfD).

Wobec działań agencji sceptyczna jest jednak nowa administracja i reprezentujący ją silnie prawicowy ambasador Stanów w Berlinie. Jest przekonany, że PfD w parlamencie to z punktu widzenia amerykańskich interesów najlepsze, co wydarzyło się w Niemczech od dekad. Jak w każdej dobrej narracji szpiegowskiej na przestrzeni sezonu sprawy się komplikują. Odkrywamy kolejne podwójne i podzielone lojalności, tajne sojusze, ukryte motywy działań postaci, których cele tylko pozornie wydawały się nam jasne.

Na końcu zostajemy jednak z wrażeniem, że to właśnie CIA jest najlepszą szansą na to, by demokracja przetrwała zorganizowany atak populistycznej, skrajnej prawicy, wspieranej przez swoich sympatyków zakonspirowanych w najbardziej kluczowych dla funkcjonowania państwa instytucjach – w Stanach, Niemczech i innych pozornie stabilnych demokracjach.

Idealista potrzebny od zaraz

Do podobnych wniosków dochodzi inna serialowa produkcja z 2018 r., „Trzy dni Kondora” (w Polsce dostępna na platformie Showmax). Jest to remake słynnego thrillera z Robertem Redfordem z 1975 r. pod tym samym tytułem. Tamten film wszedł na ekrany rok po odejściu w niesławie prezydenta Richarda Nixona z Białego Domu, wyrażał głębokie rozczarowanie do amerykańskich instytucji, jakie dominowało w Stanach po aferze Watergate. Służby były siłami ciemności, jedynym zaś oparciem i nadzieją – odsłoniętą w ostatniej scenie – były wolne media, wtedy jeszcze analogowe.

Serial początkowo podziela tę głęboką nieufność kinowego pierwowzoru. Główny bohater, analityk CIA Joe Turner, odkrywa spisek wysoko postawionych pracowników agencji, który może wywołać globalny konflikt o trudnych do przewidzenia skutkach. Tak jak w filmie z 1975 r., stojący za nim ludzie są bezwzględni, do celu dążą po trupach, nie wahają się strzelać do amerykańskich obywateli w biały dzień, w samym sercu stolicy.

Turner z 2018 r. ma za sobą radykalną studencką przeszłość. Jego najlepszym przyjacielem z college’u był aktywista na rzecz przejrzystości i wolności informacji, dziś ukrywający się przed służbami demaskator w typie Snowdena. Jednocześnie w serialu z roku 2018 jest postać, jaką w narracji z lat 70. trudno byłoby sobie wyobrazić: dobry, szlachetny, idealistyczny funkcjonariusza CIA. Jest nim wuj Turnera, Bob Partridge.

Przez lata zastępował Turnerowi nieobecnego ojca, zrekrutował go do pracy w Agencji. W jednym z odcinków, w trakcie długiej retrospekcji, widzimy jak Bob namawia młodego Turnera, by ­zdecydował się na pracę dla rządu. „Jeśli ludzie, którym zależy i którzy coś potrafią, wszyscy pójdą pracować do prywatnego sektora, to czeka nas naprawdę ponura przyszłość” – można streścić jego argumenty.

Choć w toku rozwoju akcji dowiadujemy się, że Agencja pełna jest zdolnych działać ponad prawem fanatyków, kryptofaszystów, psychopatów i podżegaczy wojennych, cała seria wydaje się przyznawać rację Bobowi. Na koniec mamy poczucie, że tylko szlachetne, idealistyczne jednostki wewnątrz takich instytucji jak tajne służby mogą ocalić zachodnią demokrację przed zewnętrznymi zagrożeniami i patologiami, jakie sama produkuje.

Podobne przesłanie ma kolejny serial z tego roku, wyprodukowany dla cyfrowej platformy Amazona „Jack Ryan”. Serial przenosi we współczesne realia tytułową postać stworzoną przez pisarza Toma Clancy’ego – idealistycznego analityka, który dzięki swojej wiedzy robi błyskotliwą karierę w CIA, kilkukrotnie ratując świat przed katastrofą, a w końcu zasiada jako prezydent w Białym Domu.

Ryan wielokrotnie pojawiał się w kinie, wcielali się w niego między innymi Alec Baldwin i Harrison Ford. W każdym ze swoich ekranowych wcieleń Ryan reprezentuje liberalną, racjonalną i idealistyczną zarazem twarz amerykańskiego przywództwa w świecie – Amerykę z jednej strony twardo stojącą na gruncie swoich wartości i interesów, z drugiej każdemu zdolną zaoferować uczciwe porozumienie i współpracę.

Nie inaczej jest w tegorocznym serialu, gdzie w Ryana wciela się amerykański aktor polskiego pochodzenia, John Krasinski. Jego Ryan jest od początku do końca postacią prawą i pozbawioną moralnych półcieni. Z racji przekonań rzuca lukratywną karierę w sektorze finansowym i wybiera służbę publiczną. W CIA odkrywa wymierzony w Stany spisek, za którym stoi charyzmatyczny dżihadysta z Syrii, Suleiman.

Podobnie jak „Operacja Argo” – „Jack Ryan” stara się patrzeć na muzułmanów z pewną empatią. W retrospekcjach poznajemy przyczyny radykalizacji Suleimana i odpowiadającą za nią politykę Zachodu. Choć główną winę za radykalizację terrorysty bardziej niż Stany ponosi w serialowej narracji Francja. To właśnie nad Sekwanę Suleiman trafia z ogarniętego wojną Libanu, by na miejscu doświadczyć rasistowskiej dyskryminacji, kryjącej się pod hasłami o laickiej Republice, rządzonej przez zasady równości, wolności i braterstwa. Twórcy nowego Ryana dokładają też wszelkich starań, by podkreślić, że Stany nie są na wojnie ze wszystkimi muzułmanami – przełożony Ryana w Agencji okazuje się wyznawcą islamu.

Te wszystkie zabiegi budują wizję moralnie czystego przywództwa Ameryki w świecie. Wizję, w którą nawet w najbardziej pozytywnie nastawionych do Stanów zakątkach globu chyba coraz trudniej uwierzyć – zwłaszcza w okresie, gdy w Białym Domu zasiada ktoś taki jak Donald Trump. Problemy z globalnym postrzeganiem Ameryki w świecie nie zaczęły się przy tym dopiero z Trumpem. Na wizerunku globalnego mocarstwa cieniem kładą się ujawnione przez Snowdena i Assange’a rewelacje o skali stosowanej przez amerykańskie służby inwigilacji, czy nieprzemyślana decyzja o wojnie w Iraku – by wymienić tylko wydarzenia z tego stulecia.

To tylko biurokracja

Wojny z Saddamem i rozbudowy aparatu inwigilacji nie byłoby pewnie, gdyby nie ataki z 11 września 2001 r. Ich historię przedstawia oparty na faktach, najciekawszy w tym zestawieniu serial – „The Looming Tower” (w Polsce dostępny na platformie Amazon Prime).

Nominowana do kilku nagród Emmy produkcja pokazuje, jak rywalizacja między CIA a FBI umożliwiła zamachy na World Trade Center. Obie organizacje kierują się w serialu zupełnie innymi standardami racjonalności, co prowadzi do licznych spięć. CIA ma zadanie zbierać informację, jak to organizacja wywiadowcza. FBI ma nie tylko gromadzić dane, ale także na ich podstawie doprowadzać winnych złamania prawa przed wymiar sprawiedliwości. CIA nie chce dzielić się informacjami z FBI, przekonana, że agenci konkurencyjnej instytucji aresztują pierwsze osoby, jakie się im nawiną, paląc tropy, mogące doprowadzić do prawdziwych liderów, wymierzonych w Amerykę działań.

Problem zaostrzają jeszcze osobiste przesądy i uprzedzenia pracowników obu służb. Agenci CIA pogardzają kolegami z FBI, przekonani, że sprawy globalnego terroryzmu przekraczają poznawcze kompetencji ludzi do tej pory zajmujących się ściganiem ustawiających zakłady sportowe i wymuszających haracze mafiozów. Ścigająca Osamę komórka Agencji składa się z grona młodych kobiet zapatrzonych w kierującego ich pracą brodatego mężczyznę, przypominającego mocno ekscentrycznego profesora college’u – współpracujący z komórką agenci FBI złośliwie nazywają ją w prywatnych rozmowach „rodziną Mansona”.

W „The Looming Tower” widzimy, że w krytycznym momencie amerykańskie państwo nie było w stanie zadziałać jako całość. Przy tym nawet najlepsza koordynacja między służbami mogłaby nic nie zmienić z powodu fatalnego sojuszu Waszyngtonu z Arabią Saudyjską. Z jednej strony był konieczny dla amerykańskiego bezpieczeństwa, z drugiej uniemożliwiał Stanom racjonalną politykę w regionie Bliskiego Wschodu.

Popkultura lubi otaczać świat tajnych służb aurą tajemniczej wzniosłości. „The Looming Tower” w otrzeźwiający sposób sprowadza ich obraz na ziemię. CIA i FBI to w serialu przede wszystkim wielkie, biurokratyczne molochy. Przekonujemy się, że dla historii większe znaczenie niż heroizm czy śledcze talenty agentów może mieć umieszczenie akt w odpowiedniej bądź nieodpowiedniej szufladzie. Zanim liberalna opinia publiczna zacznie kibicować służbom w ich sporze z Trumpem, warto, by skonfrontowała się z ich podobnie otrzeźwiającym obrazem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018