Ile zarabiamy w Polsce? Do Japonii nam daleko

Niskie płace są jedną z naszych największych bolączek oraz powodem emigracji młodych i aktywnych Polaków. Słowa szefa partii rządzącej o dogonieniu światowych potęg to nic innego jak zaklinanie rzeczywistości.

21.11.2022

Czyta się kilka minut

Pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie domagają się podwyżek. Lublin, 23 czerwca 2022 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA WYBORCZA.PL
Pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie domagają się podwyżek. Lublin, 23 czerwca 2022 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA WYBORCZA.PL

Każdy z kolejnych rządów obiecywał zasypanie płacowej przepaści z Zachodem i każdemu udało się to średnio. Wyjeżdżając do pracy we Francji czy w Niemczech, Polacy dostrzegali wciąż ogromne różnice. Aż nadszedł 13 listopada, gdy prezes PiS nieoczekiwanie poinformował, iż misja doganiania rozwiniętego świata została zakończona.

„Polska przestała być krajem niskich płac. Dziś w rankingu OECD jesteśmy – państwo w to pewnie nie uwierzą – zaraz za Japonią, zaraz to może nie, bo tam jest pewna przerwa, ale między nami a Japonią żadnego innego kraju nie ma. Przypomnę tutaj pewnego polityka, którego my oceniamy surowo, że Polska będzie drugą Japonią. No to jesteśmy blisko” – stwierdził Jarosław Kaczyński w Bielsku-Białej.

Gdyby były premier miał rację, byłoby oczywiście wspaniale. Problem w tym, że powiedział nieprawdę.

Tania siła robocza Europy

– Możemy wyróżnić dwa sposoby porównywania płac w poszczególnych państwach – tłumaczy dr Maciej Grodzicki, ekonomista z Uniwersytetu Jagiellońskiego i z Polskiej Sieci Ekonomii. – Pierwsza perspektywa jest istotna głównie z punktu widzenia konkurencji międzynarodowej. W tym ujęciu interesująca jest przeciętna płaca godzinowa w całym kraju lub w poszczególnych branżach, wyrażona w którejś z walut międzynarodowych. Czyli na przykład w euro.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Polskie firmy znalazły dobry sposób na kryzys. Przerzucają koszty na klientów. Kluczowym słowem w tej strategii jest marża. Kluczowym efektem – jeszcze wyższa inflacja >>>>


Pod tym względem niestety wciąż jesteśmy państwem bardzo niskich płac. Według Eurostatu średni godzinowy koszt pracy (z wszystkimi zobowiązaniami pracodawcy) w Polsce w ubiegłym roku wyniósł 11,5 euro. Średnia unijna to nieco ponad 29 euro. Osiągnęliśmy więc dopiero poziom niecałych 40 proc. całej UE. Do Niemiec, których dogonienie jest naszym marzeniem, tracimy jeszcze więcej, gdyż za Odrą średni koszt pracy na godzinę to aż 37 euro. Wyprzedzamy jedynie sześć innych państw UE, przy czym Litwę, Chorwację i Łotwę minimalnie, a Węgry, Rumunię i Bułgarię już wyraźniej.

Niskie koszty pracy wyrażone w euro to zresztą specyfika całego regionu. W tym aspekcie w Unii istnieje prawdziwa „ściana wschodnia” – niestety wciąż zdecydowanie odróżniamy się od państw, które weszły do UE znacznie wcześniej. W żadnym z krajów naszego regionu średni koszt pracy nie przekracza 16 euro (najbliżej jest do tego Czechom – 15,3 euro). To efekt przyjętego dekady temu modelu rozwoju, który opierał się na przyciągnięciu inwestycji zagranicznych, m.in. dzięki perspektywie niskich płac dla przyszłych pracowników.

– Niski koszt pracy liczony w euro jest kluczowym wskaźnikiem dla inwestorów, którzy szukają okazji do obniżenia kosztów produkcji. Biznes międzynarodowy może w bardzo łatwy sposób ­przenosić technologie między państwami, a pracownicy w naszym regionie, o ile da się im te same narzędzia, potrafią pracować nawet wydajniej od swoich odpowiedników na Zachodzie, gdyż są bardziej zdyscyplinowani i często pracują intensywniej – wskazuje dr Grodzicki.

Dzięki utrzymywaniu luki w płacach, która dzieli nas od Europy Zachodniej, państwa naszego regionu mogły uzyskiwać stały wzrost gospodarczy napędzany napływem kapitału z państw zamożnych oraz rosnącym eksportem tanio produkowanych towarów. Ma to jednak swoją ciemną stronę. Gdy tylko wyjedziemy za granicę, momentalnie odczuwamy w swoich portfelach, iż wciąż jesteśmy tanią siłą roboczą Starego Kontynentu. Poza tym stosunkowo drogie są dla nas produkty importowane z państw wysoko rozwiniętych, m.in. elektronika czy samochody. No i wreszcie, tak wyraźne różnice w płacach są istotną zachętą do czasowej emigracji zarobkowej. Wciąż warto wyjechać za granicę przynajmniej na kilka miesięcy, by zgromadzić prawdziwe oszczędności na życie. To jednak drenuje i dezorganizuje nasz rynek pracy.

Pracoholicy znad Wisły

– Drugie ujęcie porównywania płac bierze pod uwagę koszty utrzymania w danym kraju, które przekładają się na jakość życia. W tym ujęciu wynagrodzeń nie określamy tylko według kosztów pracy liczonych w euro, ale też według poziomu cen w danym kraju, czyli parytetu siły nabywczej. On się mocno różni między państwami, a w Polsce jest dużo wyższy niż w innych. Jest u nas relatywnie tanio i za tysiąc euro można kupić znacznie więcej dóbr i usług niż w Niemczech – tłumaczy Maciej Grodzicki.

Pomimo podwyższonej inflacji wciąż jesteśmy jednym z najtańszych krajów Europy. Według Eurostatu w zeszłym roku przeciętne ceny w Polsce wynosiły 60 proc. średniej unijnej. Tylko w Rumunii i Bułgarii było taniej niż nad Wisłą. Dla porównania, ceny w Czechach to 80 proc. średniej UE, a na Węgrzech dwie trzecie. W państwach zamożnych są one zwykle nawet wyższe niż unijna przeciętna – na przykład w Niemczech wynoszą 108 proc., a w Holandii 116 proc. Biorąc pod uwagę te różnice, 11,5 euro za godzinę pracy w Polsce realnie dla mieszkańca naszego kraju jest warte ponad 19 euro. W tym ujęciu polskie płace osiągnęły więc poziom 66 proc. średnich pensji w UE, co mniej więcej oddaje nasz rzeczywisty poziom rozwoju. Realnie zarabiamy też przeciętnie przeszło połowę tego, co Niemcy. Z tej więc perspektywy wygląda to już lepiej, ale nasze straty wciąż są bardzo wyraźne.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Sposób PiS na państwowe firmy brzmi: mają być państwowe i mają być „nasze”. Jednocześnie partia nie ma pomysłu, jak nimi sprawnie kierować >>>>


– Trzeba jeszcze zwrócić uwagę, że mówimy o średniej dla całego kraju – zaznacza dr Grodzicki. – Tymczasem w Polsce mamy terytorialne zróżnicowanie płac. Z drugiej strony koszty utrzymania w dużych miastach, o ile ktoś nie ma własnej nieruchomości, są bardzo wysokie. Do tego w Polsce dochodzi konieczność częstszego ponoszenia kosztów dostępu do prywatnej ochrony zdrowia.

Skąd więc prezes PiS powziął informację o dogonieniu Japonii pod względem płac? Kaczyński posłużył się danymi OECD, które pokazują wynagrodzenia nie tylko z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej, ale też w ujęciu rocznym – nie godzinowym, jak podaje Eurostat. W takim ujęciu zarobki w Polsce są niesprawiedliwie zawyżone, gdyż przeciętny pracownik znad Wisły przepracowuje rocznie aż 1830 godzin. Średnia dla OECD jest ponad sto godzin mniejsza. Czesi pracują tylko przez 1753 godziny, a Węgrzy niecałe 1700.

Według OECD przeciętne roczne wynagrodzenie w Polsce w ubiegłym roku miało wartość 33,5 tys. dolarów. Zaraz nad nami nie jest jednak Japonia, lecz Hiszpania. Nawet w tym korzystnym dla Polski ujęciu na Półwyspie Iberyjskim zarabia się wciąż wyraźnie więcej – dokładnie 39 tys. dolarów. W Japonii średnie wynagrodzenie roczne to prawie 40 tys. dolarów.

Bardzo dobrze wypadamy za to w porównaniu do naszych sąsiadów. W Czechach średnie wynagrodzenie to 32 tys. dol. rocznie, a w Słowacji ledwie 25 tys. Jest to też efektem wysokich słowackich cen, które obecnie są nawet wyższe niż w Czechach. Warto jednak pamiętać, że te godziwe zarobki osiągamy za cenę długiego czasu w miejscu pracy, a nie zmiany modelu rozwoju, który wciąż opiera się u nas na niskich kosztach. Spośród państw UE należących do OECD tylko w Chorwacji, Rumunii, Grecji i na Malcie pracuje się dłużej niż w Polsce.

Kryzys kosztów życia

W 2022 r. na sytuację naszych pracowników wpływa przede wszystkim inflacja. Płace przez długi czas się przed nią broniły, gdyż średnie wynagrodzenie rosło szybciej niż ceny. Tak było mniej więcej do maja, gdy inflacja przebiła wzrost płac i od tamtej pory realnie biedniejemy. We wrześniu średnie wynagrodzenie rok do roku wzrosło o 14,5 proc., ale inflacja wyniosła w tym czasie 17,2 proc. Realnie więc pensja przeciętnego pracownika w Polsce spadła o niemal 3 proc. Sytuacja wygląda jednak odmiennie w poszczególnych grupach zawodowych. Niektóre z nich wciąż mają się nieźle, w innych sytuacja jest dramatyczna.

– Dynamika płac jest bardzo zróżnicowana. Pensje szybko rosną w finansach i ubezpieczeniach, ale też w transporcie i logistyce, gdzie brakuje kierowców, poza tym na początku roku regulacje unijne, tak zwany Pakiet Mobilności, wymogły dodatkowe podwyżki. Na drugim końcu jest sektor publiczny, czyli edukacja, zdrowie i nauka, w których płace zupełnie nie nadążają za inflacją – twierdzi dr Grodzicki.

Według GUS we wrześniu tylko w trzech grupach zawodowych pensje rosły szybciej niż ceny. Obok transportu i logistyki to górnictwo oraz wytwórcy energii, którzy w czasach obecnego kryzysu jako jedni z nielicznych przeżywają hossę. We wszystkich tych zawodach pensje nominalne wzrosły o prawie jedną czwartą. Równocześnie jednak w gastronomii i hotelarstwie zarobki realnie spadły o 8,5 proc. Pracownicy wykonujący pozostałą działalność usługową – czyli na przykład osoby sprzątające – zbiednieli o jedną dziesiątą. W handlu i przemyśle pensje spadły o przeszło 4 proc.

W najbliższej przyszłości o solidne podwyżki może być trudno. Przytłoczone rosnącymi kosztami kryzysu energetycznego przedsiębiorstwa nie zamierzają zwiększać zatrudnienia, planują za to daleko idące oszczędności. Redukcję etatów rozpoczęła chociażby Grupa VELUX, czyli duński producent okien mający fabrykę w Gnieźnie. Na szczęście, według listopadowego badania Grant Thornton, zwolnienia i redukcje wynagrodzeń będą ostatecznością i firmy postawią na inne cięcia.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

CENY, INFLACJA, BEZROBOCIE. CZY JEST RATUNEK DLA NASZYCH PORTFELI >>>>


Płace realne spadają w całej Europie, a Polska z trzyprocentowym zjazdem na jej tle nie wypada wcale najgorzej. W Grecji w pierwszym półroczu pensje realnie obniżyły się o jedną dziesiątą, w Hiszpanii i Holandii o 8 proc., a we Włoszech o 5 proc. Dramatycznie jest w państwach bałtyckich – w Estonii i Łotwie wynagrodzenia rosną o 12-14 punktów proc. wolniej niż inflacja. Może więc się okazać, że w nadchodzących latach faktycznie nadgonimy straty do niektórych państw Europy Zachodniej. Ale nie dlatego, że się wzbogacimy, lecz dlatego, że one zbiednieją bardziej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Daleko nam do Japonii