Cała prawda o naszych zarobkach

Średnia krajowa nie mówi prawdy o naszych zarobkach. Tak naprawdę aż dwie trzecie Polaków zarabia mniej. Krezusów otrzymujących co miesiąc ponad 11 tys. zł jest zaledwie 6 procent.

27.12.2021

Czyta się kilka minut

„Pełna kultura – puste konta”. Pracownicy kultury domagają się wyższych płac. Warszawa, 6 grudnia 2021 r. / PRZEMYSŁAW WIERZCHOWSKI / REPORTER
„Pełna kultura – puste konta”. Pracownicy kultury domagają się wyższych płac. Warszawa, 6 grudnia 2021 r. / PRZEMYSŁAW WIERZCHOWSKI / REPORTER

Podawane co miesiąc przez GUS przeciętne wynagrodzenie wielu ludziom może działać na nerwy. Miliony Polaków wpadają przez nie w kompleksy, bo widzą, że zarabiają sporo mniej. Wściekłość muszą odczuwać także ci, którzy od dłuższego czasu nie dostali podwyżki. Przecież GUS regularnie raportuje wzrost płac, więc skąd oni biorą te statystyki? Na szczęście co dwa lata analitycy GUS litują się nad nami i publikują znacznie dokładniejsze informacje dotyczące nadwiślańskiej drabiny płacowej. I one mówią już o przeciętnym Polaku znacznie więcej.

Papierowa średnia

Dlaczego nie wszystko? Ponieważ dane GUS obrazują sytuację w przedsiębiorstwach zatrudniających więcej niż 9 pracowników. Nie obejmują one mikrofirm, w których pracuje ponad 4 miliony Polek i Polaków. Tymczasem w takich właśnie miejscach zarabia się znacznie mniej, czego zresztą dowodzi sam GUS w innej publikacji, skupiającej się na sytuacji w mikroprzedsiębiorstwach. W 2019 r. przeciętne wynagrodzenie wyniosło tam 3349 zł brutto, a więc było o prawie tysiąc złotych niższe od ówczesnej średniej krajowej. Warto jednak pamiętać, że w najmniejszych firmach króluje płacenie pod stołem (w celu nielegalnego unikania podatków). Według analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego co trzeci zatrudniony otrzymuje w nich część wypłaty poza umową. W całej gospodarce – „jedynie” co ósmy. Gdyby uwzględnić wszystkie wypłaty pod stołem, średnia krajowa w 2019 r. byłaby wyższa o 240 zł.

– Dopóki jakość danych z najmniejszych firm się nie zmieni, możemy mówić jedynie o ogólnych trendach w gospodarce, a nie o konkretnych wartościach – uważa dr Jakub Sawulski z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Niestety, obecnie musimy się opierać na danych, które są dostępne. Wedle wspomnianego raportu GUS, średnie wynagrodzenie w październiku 2020 r. wyniosło 5748 zł brutto, jednak dwie trzecie pracowników zatrudnionych w firmach powyżej dziewięciu osób zarabia mniej. Nic więc dziwnego, że dla większości aktywnych zawodowo Polaków średnia krajowa stała się jedynie pustą statystyką, którą ciągną w górę gigantyczne zarobki zdecydowanej mniejszości zatrudnionych.

Tymczasem spośród dziewięciu wielkich grup zawodowych, jakie wykazuje GUS w strukturze płac, jedynie w dwóch zarabia się średnio więcej, niż wynosi przeciętne wynagrodzenie w kraju. Mowa tu o najwyższych urzędnikach i kadrze kierowniczej, która otrzymuje ponad 80 proc. więcej, oraz o specjalistach, którzy dostają prawie jedną czwartą ponad średnią krajową.

W pozostałych siedmiu wielkich grupach zawodowych zarabia się poniżej średniej. O ile jednak „technicy i średni personel” otrzymują wypłaty niższe o 2 proc. od przeciętnych, to w pozostałych sześciu grupach zarabia się mniej o przynajmniej jedną piątą. W dwóch najsłabszych („pracownicy usług i sprzedawcy” oraz „pracownicy wykonujący prace proste”) zarabia się ponad jedną trzecią mniej niż średnio w całej Polsce. W tych dwóch grupach aż 95 proc. pracowników nie jest w stanie zarobić przeciętnej krajowej!

Wielkie grupy zawodowe są również bardzo zróżnicowane wewnętrznie. Np. kategoria „specjalistów” obejmuje zarówno informatyków, jak i nauczycieli. Ci pierwsi bez problemu zarabiają 10 tys. zł i więcej, a ci drudzy mają problem z osiągnięciem średniej krajowej. Najlepiej wynagradzana grupa obejmująca władzę, najwyższych urzędników i kadrę kierowniczą, także jest niespójna. Są w niej zarówno dyrektorzy z prywatnych korporacji, których pensje sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych, jak i naczelnicy wydziałów w urzędach gmin, którzy zarabiają wielokrotnie mniej.

Pracownik środka

Dochody statystycznego pracownika znad Wisły najlepiej odzwierciedla nie średnia, znacznie zawyżana przez kadrę kierowniczą i specjalistów, ale mediana płac. Obrazuje ona zarobki pracowników będących dokładnie w środku drabiny płac (połowa zarabia mniej od wskazanej kwoty, połowa więcej). Mediana w październiku 2020 r. wyniosła według GUS 4703 zł brutto – ponad tysiąc złotych mniej od średniej. Połowa polskich pracowników przed rokiem zarabiała więc co najwyżej 3404 zł na rękę. Od przyszłego roku, w efekcie reformy podatkowej Polskiego Ładu, pensja netto takiego pracownika wzrośnie do 3471 zł, a więc o 67 złotych. Jak widać, Polski Ład, wbrew szumnym zapowiedziom, nie będzie rewolucją dla pracujących na etacie. Większość z nich otrzyma podwyżki rzędu kilkudziesięciu lub nawet kilkunastu złotych netto miesięcznie.

Trzeba jednak przyznać, że od 2016 r. mediana płac w Polsce wzrosła o ponad jedną trzecią, a więc solidnie. To efekt w głównej mierze świetnej koniunktury na rynku pracy. Dzięki niej stopa bezrobocia w 2016 r. wynosiła 6,2 proc., ale w 2020 r. była już o połowę niższa. Brak rąk do pracy zwiększa siłę przetargową pracowników, dzięki czemu mogą oczekiwać wyższych pensji.

Problemem jest jednak inflacja. Od października 2016 do października 2020 r. ceny wzrosły o jedną dziesiątą. Inflacja przyspieszyła jednak tak naprawdę dopiero w tym roku – w listopadzie ceny były wyższe już o 18 proc. niż 5 lat wcześniej! Zakładając, że przykładowy pracownik zarabiający medianę nie dostał od roku podwyżki, to inflacja zjadła połowę jego wzrostu wynagrodzenia od 2016 r. Nie jest więc prawdą, iż tegoroczna inflacja sprawia, że biedniejemy – faktem pozostaje jednak, że znaczna część wzrostu płac jest przez nią konsumowana.

W najsłabszych grupach zawodowych (sprzedawcy i pracownicy niewykwalifikowani) średnie zarobki urosły nawet nieco bardziej niż mediana, bo nominalnie o ponad jedną trzecią od 2016 r., a realnie o jedną piątą. Bez wątpienia to zasługa m.in. solidnych podwyżek płacy minimalnej, która w latach 2016-2020 wzrosła z 1850 do 2600 zł. Co ciekawe, w najlepiej zarabiającej grupie (najwyżsi urzędnicy i kadra kierownicza) płace realne wzrosły najmniej ze wszystkich grup, bo jedynie o 2 proc. To najprawdopodobniej efekt ucieczki najlepiej zarabiających w samozatrudnienie – w ostatnich kilku latach liczba podatników rozliczających się podatkiem liniowym wzrosła aż o 200 tys. osób. Oni w zestawieniu GUS nie są wykazywani, gdyż formalnie prowadzą działalność gospodarczą.

Wyższy wzrost płac realnych mniej zarabiających nie oznacza jednak, że podwyżki towarów, energii i usług uderzają w nich w mniejszym stopniu. Wręcz przeciwnie – strata 7 proc. pensji boli bardziej pracowników zarabiających płacę minimalną niż tych z pensją 20 tys. zł. – Ci pierwsi ledwo wiązali koniec z końcem jeszcze przed wzrostem kosztów życia. Druga grupa może wciąż wydawać więcej bez zastanawiania się, bo ją po prostu na to stać – wskazuje prof. Ryszard Szarfenberg z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.

– W przypadku gospodarstw o wysokich dochodach wysoka inflacja może oznaczać, że zrezygnują z konsumpcji niektórych dóbr tzw. wyższego rzędu, np. rzadziej wyjdą na kolację do restauracji – dodaje dr Jakub Sawulski. – W przypadku gospodarstw domowych o niskich dochodach może to oznaczać, że nie będą miały wystarczających środków na zaspokojenie podstawowych potrzeb: wyżywienia czy ogrzania mieszkania.

Nierówności trochę mniejsze

W wielu krajach szybki wzrost gospodarczy oraz idące za tym podwyżki płac nie „rozlewają się” sprawiedliwie po całym społeczeństwie, ale raczej pogłębiają nierówności. Z danych GUS wynika, że w Polsce nie jest z tym najgorzej. Przede wszystkim znacząco spadła liczba biednych pracujących, czyli zarabiających mniej niż połowę średniego wynagrodzenia. W 2020 r. było tych osób 13 proc. – mowa o kwocie 2874 zł brutto, a więc 2114 zł na rękę. Ci najbiedniejsi pracownicy stosunkowo najwięcej zyskają na Polskim Ładzie, gdyż w największym stopniu odczują wzrost kwoty wolnej od podatku – ich pensja netto wzrośnie o ok. 150 złotych. Co ósmego pracownika w Polsce można będzie więc zakwalifikować do pracujących zagrożonych ubóstwem. To dużo, jednak w 2016 r. ryzyko biedy zaglądało w oczy co szóstemu.

Swoje zrobiło także wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej oraz ogólna koniunktura na rynku pracy związana z rozgrzaną polską gospodarką. – Brakowało na pewno pracowników o niższych kwalifikacjach i stąd ich płace mogły rosnąć nieco szybciej niż inne – mówi prof. Michał Brzeziński z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Znacznym podwyżkom płacy minimalnej towarzyszyły często krytyczne opinie, wedle których pracodawcy nie będą w stanie ponieść tych kosztów. A więc albo będą zwalniać, albo rezygnować z podwyżek dla pracowników zarabiających trochę więcej niż płaca minimalna. W pierwszym scenariuszu musielibyśmy zauważyć rosnące bezrobocie, co nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, od 2016 r. spadło o połowę, a rąk do pracy brakuje także w najniżej opłacanych zawodach, szczególnie w handlu.

W drugim scenariuszu powinien natomiast wzrosnąć odsetek osób zarabiających najniższą dopuszczalną pensję. Także w tym przypadku nic podobnego nie miało miejsca. Według GUS w 2020 r. 7,8 proc. zatrudnionych zarabiało co najwyżej pensję minimalną (tj. 2600 zł brutto). Tymczasem w 2016 r. płacę minimalną (1850 zł brutto) lub jeszcze mniej otrzymywało 9 proc. pracowników.

Interesujące są też dane na temat polskiej klasy średniej. Według GUS między 100 a 200 proc. średniego wynagrodzenia zarabia 28,5 proc. pracowników. Mowa więc o przedziale zarobków od 5,8 do 11,5 tys. zł. Tych właśnie pracowników obejmie „ulga dla klasy średniej”, czyli skomplikowany algorytm, dzięki któremu nie stracą oni na Polskim Ładzie.

Poniżej 5,8 tys. zł zarabia dwie trzecie Polaków, przy czym największą grupę pracowników (prawie jedną trzecią) stanowią otrzymujący między 2,9 a 4,4 tys. zł brutto. Zaledwie 6 proc. zatrudnionych dostaje co miesiąc ponad 11,5 tys. zł, a ledwie co pięćdziesiąty ponad 17 tys. zł. Polska jest więc nadal krajem raczej niskich płac, a zarabiający po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie należą do tutejszej elity finansowej.

Płcie od siebie oddalone

Struktura płac w Polsce w ostatnich latach nieco się spłaszczyła, a nierówności finansowe lekko spadły. Podobnie jak nierówności płciowe, czyli tzw. gender pay gap. Miesięczne wynagrodzenie mężczyzn w 2020 r. było wyższe o niecałe 15 proc. od średniej pensji kobiet. To dużo, ale na tle państw zachodnich i tak wypadamy dobrze. Jeszcze cztery lata wcześniej miesięczna gender pay gap wynosiła u nas 18,5 proc. Nadal jednak spośród 10 proc. najlepiej zarabiających pracowników nad Wisłą aż dwie trzecie stanowią panowie. Więcej niż dwukrotność średniej krajowej zarabia 8 proc. mężczyzn i tylko 4 proc. kobiet.

– Genderowa luka płacowa może być ograniczana na kilka sposobów. Wśród tych sprawdzonych jest np. umieszczanie więcej niż jednej kobiety na krótkich listach kandydatów do rekrutacji lub promocji, jasne komunikowanie zakresu zarobków na oferowanych stanowiskach, a także przejrzystość w zasadach promocji, wynagradzania i nagród – tłumaczy prof. Szarfenberg.

Różnice w zarobkach między płciami są bardzo wyraźne także w obrębie tych samych grup zawodowych. Przykładowo specjaliści płci męskiej średnio zarabiają 8230 zł brutto, tymczasem specjalistki 6406 zł – aż 22 proc. mniej. Wśród techników i średniego personelu różnica w wynagrodzeniach miesięcznych wyniosła niecałe 20 proc. na korzyść panów. Właściwie w każdej wielkiej grupie zawodowej mężczyźni zarabiają więcej niż kobiety, a jedynie w przypadku prac biurowych oraz rolnictwa i ogrodnictwa można powiedzieć, że te różnice są mało istotne.

– Luka płacowa bierze się z trzech głównych powodów. Pierwszym są różnice w zawodach wykonywanych przez kobiety i mężczyzn. Np. mężczyźni częściej pracują jako informatycy, a kobiety częściej jako nauczycielki. Druga przyczyna to dyskryminacja płacowa. Kobiety rzadziej niż mężczyźni są awansowane na wyższe stanowiska, nawet jeśli mają podobne kwalifikacje. Dostają też niższe płace, nawet jeśli pracują na tych samych stanowiskach. Trzeci powód jest wciąż związany z rolami społecznymi. Kobiety dużo bardziej poświęcają się wychowaniu dziecka niż mężczyźni – przekonuje dr Jakub Sawulski.

Potwierdzają to dane OECD – przeciętna Polka poświęca na pracę domową 295 minut dziennie, tymczasem statystyczny Polak jedynie 159 minut. To wciąż jedna z największych różnic w krajach OECD. Oznacza ona, że tygodniowo panie w Polsce poświęcają na dom niemal 16 godzin więcej niż panowie. To dwie dniówki, za które nikt im nie płaci.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022