Ostrzegam: nie stać nas na tanie państwo

W radości po końcu rządów PiS, które spychały nas w stronę autorytaryzmu, łatwo wyprzeć pytanie: a co, jeśli liberałowie nie pozbyli się wyobrażeń o państwie z kartonu?

09.01.2024

Czyta się kilka minut

Posiedzenie Sejmu X kadencji, dzień trzynasty. Warszawa, 21 grudnia 2023 r. / fot. Wojciech Olkuśnik / EAST NEWS
Posiedzenie Sejmu X kadencji, dzień trzynasty. Warszawa, 21 grudnia 2023 r. / Fot. Wojciech Olkuśnik / East News

Bezpardonowe przejęcie mediów publicznych przez nowego ministra kultury zrodziło też i takie komentarze, że Koalicja Obywatelska na razie odróżnia się od PiS głównie dobrymi relacjami z Unią Europejską i TVN. I rzeczywiście, gdy się spojrzy w przeszłość, łatwo dostrzec, że traktowanie prawa z przymrużeniem oka to dla naszych liberałów nie pierwszyzna. Przypomnijmy sobie, że problem „sędziów dublerów” w Trybunale Konstytucyjnym rozpoczął się od wybrania przez Platformę w 2015 r. pięciu sędziów, w tym dwóch bezprawnie – awansem. Wykorzystał to PiS, by po zmianie władzy cofnąć wybór także tych trzech wyłonionych prawidłowo, po czym bezpardonowo podporządkować sobie TK w całości.

Ruch Platformy sprzed lat stał się swoistym alibi dla PiS i zarazem usprawiedliwieniem dla dalszej destrukcji wymiaru sprawiedliwości. Obecnym przejęciem mediów publicznych na mocy sarmackiego „bo tak”, bez podjęcia wcześniejszej próby zmiany ustawy albo składu Rady Mediów Narodowych, środowisko PO odkurzyło swoje własne, niedobre nawyki. 

Nie ma z kim przegrać

Przy wszystkich różnicach obie największe partie w Polsce cierpią na podobną przypadłość – po zwycięskich wyborach są święcie przekonane, iż będą już rządzić zawsze. Zresztą, każde kolejne wybory są w Polsce opisywane jako „kluczowe”, a czasem wręcz „historyczne”, co wzmaga wszechobecną atmosferę ostatecznej rozgrywki. Każda kolejna elekcja jest traktowana jak finał walki o nadwiślańską demokrację, od wyniku którego zależeć będzie kształt Polski na wieki wieków. Nic dziwnego, że podczas kampanii wyborczych polscy politycy są w stanie powiedzieć niemal wszystko, bez oglądania się na konsekwencje. Zwycięstwo warte jest przecież sięgnięcia do przepastnych zasobów mrocznej natury człowieka, choć politycy oczywiście obiecują, że to tylko na chwilę. „Jak już wygramy, znowu będziemy mili i dobrzy”.

Po zwycięstwie szybko się jednak okazuje, że ten stan bycia niedobrym trzeba troszkę przedłużyć, a potem jeszcze troszkę – przecież są kolejne instytucje do odbicia z autorytarnych rąk, trudne sprawy do załatwienia czy ustawy do przeforsowania. Jazdę po bandzie ułatwia poczucie, że właśnie odniosło się ostateczne zwycięstwo, po którym przeciwnik nie wróci już do władzy. Przecież to oczywiste: wszyscy wokół nas popierają, nie znam nikogo, kto głosowałby na tych drugich. Tyle że ci drudzy myślą podobnie.

Można więc przypuszczać, że do końca kadencji nowa większość sejmowa stworzy jeszcze niejeden precedens, który chętnie wykorzystają potem jej następcy. Mamy już przecież całkiem nowatorskie korzystanie z uchwał sejmowych (TVP, KRS), a w odwodzie jest jeszcze chociażby władanie państwem za pomocą rozporządzeń. Oczywiście, użytkownicy tych nowinek będą święcie przekonani, że takie działanie nie zwróci się przeciwko nim. Bo w jaki niby sposób? Przecież właśnie wygrali, a dzięki tym zmianom będą rządzić do końca świata.

„Nie ma z kim przegrać tych wyborów. Nie ma innej siły, której Polacy mogliby spokojnie powierzyć rządy” – stwierdził Donald Tusk w 2010 r., co dobrze oddaje pewność siebie Platformy w pierwszej erze sprawowania przez nią władzy. Polscy liberałowie od lat są przekonani, że zwycięstwa wyborcze należą im się a priori, a pojawiające się czasem porażki to efekt błędnej decyzji elektoratu, który po prostu nie wie, co dla niego dobre.

Brak jednoznacznego planu działania w sprawie mediów przypomina również kolejną specyfikę rządów lat 2007-2015, czyli postępujące wówczas dziadostwo, np. w instytucjach publicznych. W sądach, urzędach, szpitalach czy uczelniach – sprzątaczki i ochroniarze pracowali za stawki nawet kilkukrotnie niższe od pensji minimalnej, gdyż byli masowo przenoszeni do firm zewnętrznych. W zamówieniach publicznych dominowało kryterium ceny, a niskie nakłady na poszczególne usługi publiczne były dla rządzących powodem do dumy. Przecież chodziło o to, żeby było tanio.

Państwo z kartonu

Nowa większość rozpoczęła kadencję od projektu ustawy o zamrożeniu taryf energii, do którego dorzucono kuriozalne przepisy liberalizujące zakładanie farm wiatrowych. Następnie poinformowano, że w sumie to nie wiadomo dokładnie, kto jest autorem najbardziej kontrowersyjnych paragrafów, jakby dopiski w ustawie znowu robił na szybko Marek Suski, a nie ktoś z „demokratycznej koalicji”. Na koniec odpowiedzialna za ten projekt Paulina Hennig-Kloska została ministrą klimatu i środowiska. Czyżby wracało „państwo z kartonu”, którego elit politycznych nie da się obciążać za błędy, gdyż po kilku miesiącach nie byłoby już kim obsadzać stanowisk?

Rozprawa z TVP nawet na poziomie czysto estetycznym wyglądała koszmarnie. Jeśli tak „elegancko” dokonano rozprawy z lejącą się przez osiem lat z ekranów propagandą PiS, to przejęcie władzy w NBP będzie zapewne przypominać skok na bank z serialu „Dom z papieru”, ale w wykonaniu Gangu Olsena (choć to dotychczasowy przydomek ekipy Kaczyńskiego). Autorem wniosku o postawienie Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu jest przecież Ryszard Petru, istnieje więc duża szansa, że go zgubi, jak kiedyś własną partię.

W latach 2007-2015 elity władzy były skażone niemożnością robienia czegokolwiek bardziej ambitnego lub skomplikowanego. Ministrowie specjalizowali się głównie w wyjaśnianiu, dlaczego coś jest niemożliwe, w czym prym wiedli premier Donald Tusk i minister Jacek „pieniędzy nie ma i nie będzie” Rostowski, który twierdził, że 500 plus po prostu rozsadzi budżet. Lista rzeczy, które przerosły ówczesną koalicję PO-PSL, była tak obszerna, że gdyby ministrom zaczęło się nie udawać nawet docieranie do pracy, to chyba nikt specjalnie by się nie zdziwił.

Rząd PO-PSL nie dawał więc rady zlikwidować np. procederu masowego wyłudzania VAT, a przez długi czas nawet problemu nie dostrzegał, chociaż polska luka w tym podatku była jedną z największych w Europie. Możliwości ówczesnego rządu przerosło również ograniczenie nadużywania umów cywilnoprawnych. Dzięki powszechnie stosowanym wtedy umowom-zleceniom masowo omijano przepisy o płacy minimalnej, co również było zbyt trudne do załatwienia dla ekipy Tuska, chociaż związkowcy przez lata pokazywali proste rozwiązanie, jakim było wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej. Nie udało się także zaostrzyć niewaloryzowanych od lat mandatów drogowych ani wprowadzić pierwszeństwa pieszych na pasach – to ostatnie upadło w Senacie zaledwie jednym głosem Aleksandra Pocieja z... rządzącej PO. Oczywiście weto Senatu jest bardzo prosto odrzucić, wystarczy większość bezwzględna, ale to niestety również się nie udało.

Zbyt trudne okazało się też ograniczenie nielegalnego handlu paliwami oraz wyprowadzenie na prostą LOT-u, więc rozważano jego sprzedaż. Niekwestionowanym mistrzem imposybilizmu był jednak wspomniany już ówczesny główny księgowy RP Jacek Rostowski, który w całym okresie urzędowania niestrudzenie rozwiewał nadzieje innych ministrów na sensowny zastrzyk pieniędzy.

Przedsmak współczesnej odsłony tej niemocy mieliśmy podczas rozmów koalicyjnych, gdy Partia Razem postulowała wpisanie do umowy nakładów na znajdujące się w głębokim kryzysie budownictwo mieszkaniowe w wysokości ledwie 1 proc. PKB oraz solidne podniesienie wydatków na opiekę medyczną. Dla niedoszłych koalicjantów okazało się to zbyt ekstrawaganckie, więc Razem nie weszło do rządu. W sumie lewicowcy zostali tak naprawdę od rządu odsunięci, ale tak sprytnie, że oficjalnie była to ich decyzja, a nie reakcja na zlekceważenie ich postulatów.

Kto ma, będzie mu dodane

Nawiązywanie do zasady świętego Mateusza („Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma”) było jednym z kluczowych elementów ówczesnego rządu koalicji PO-PSL. Jak na nowoczesnych wielkomiejskich liberałów przystało, PO wspierała zamożnych patrycjuszy, a dla mniej zamożnych miała w ofercie śmieciowe formy zatrudnienia, dzięki czemu tracili szanse, by starać się o kredyty na mieszkania. Nieprzypadkowo popularne było w tamtym czasie hasło „socjalizm dla bogatych, wolny rynek dla biednych”, które może nie oddawało w pełni specyfiki ówczesnego systemu, ale odpowiednio uchwyciło jego ducha.

Najlepiej zarabiający mieli w tamtym czasie w Polsce prawdziwy raj podatkowy. Liniowy PIT 19 proc. w połączeniu z ryczałtowymi składkami NFZ i ZUS zapewniały im jedne z najlepszych warunków w Europie. Równocześnie opodatkowanie najniższych wynagrodzeń na umowie o pracę wyraźnie przekraczało średnią OECD. Dało się tego uniknąć za pomocą umów cywilnoprawnych (o dzieło, zleceń), ale za cenę utraty stabilności zatrudnienia oraz podstawowych praw pracowniczych. Pracowników pozwalano też zatrudniać latami na powtarzających się umowach etatowych na czas określony, które miały krótki okres wypowiedzenia oraz odcinały od dostępu do pożyczek z banków. Słynna recepta prezydenta Bronisława Komorowskiego „zmień pracę, weź kredyt” – była dostępna tylko dla szczęściarzy.

Inflacja, recesja, kryzys. Waluty, kredyty, banki. Nuda? Wielu z nas deklaruje brak zainteresowania gospodarką – niestety, bez gwarancji wzajemności. My traktujemy ją po ludzku.

Zamożnym sprzyjało też wiele innych elementów systemu. Pozbawiony podstawowych regulacji ważny segment rynku pracy zapewniał im dostęp do ekstremalnie tanich wykonawców drobnych usług (sprzątanie, opieka), których można było zatrudniać na stuprocentowo elastycznych umowach cywilnoprawnych. Infrastruktura transportowa również była tworzona pod osoby majętne i mieszkańców największych ośrodków. Największą inwestycją kolejową rządu PO-PSL był zakup składów szybkich pociągów Pendolino, które kursowały na kilku trasach między największymi aglomeracjami, nie zatrzymując się przy zdecydowanej większości mniejszych stacji po drodze. Nowych lokalnych tras kolejowych nie tworzono, a te autobusowe – likwidowano.

Hegemonia jednej partii

Środowisko polityczne polskich liberałów zdążyło nas przyzwyczaić do tego, by uważać na poglądy przez nich wypowiadane, gdyż zwykle czai się w nich haczyk. Najdobitniejszym przykładem takiej postawy było podniesienie wieku emerytalnego, chociaż podczas kampanii wyborczej w 2011 r. zapewniano Polki i Polaków, że nie ma takich planów. Ale skoro takie plany pojawiły się dopiero po wyborach, to w sumie gdzie tu niekonsekwencja?

Minął dopiero początek obecnej kadencji parlamentu, a politycy PO, mimo szeroko komentowanego przed wyborami przesunięcia „na lewo”, które miało odebrać część głosów Lewicy – już zaczynają wracać na stare tory. Przyjęty przez nowy rząd przyszłoroczny projekt budżetu nie był zbyt efektowny, więc Donald Tusk podczas konferencji prasowej mimochodem poinformował, iż wydatki na opiekę medyczną w przyszłym roku wzrosną o 27 mld zł. Dzięki temu powstało wrażenie, że to wynik ostatnich ustaleń, chociaż skalę przyszłorocznego budżetu NFZ znamy już od lipca, a wzrost jest efektem wyłącznie większych wpływów ze składek. Mało tego, Koalicja Obywatelska zdążyła też poinformować na portalu X, że uruchomienie 800 plus od stycznia to realizacja… jednej z jej obietnic wyborczych. Nowa większość rządząca przypisała sobie zarazem zasługi za przyznanie Polsce 5 mld euro zaliczki z REPowerEU, chociaż decyzja Komisji Europejskiej w tej sprawie była odpowiedzią na wniosek rządu PiS z sierpnia i było niemal pewne, że niezależnie od wyniku wyborów pod koniec roku te pieniądze i tak zostałyby Polsce przyznane.

W kwestii pierwszego, „przedlikwidacyjnego” scenariusza odbicia TVP z rąk pisowców i ustanowienia nowych władz KO już się nawet nie bawiła w jakieś sprytne niuanse. „Wszystkie głosy, które zarzucają nieprawidłowość tego powołania, tak naprawdę są głosami ludzi, którzy stworzyli ten mechanizm zła, są wściekli, są źli” – stwierdził Bartłomiej Sienkiewicz. W ten sposób minister kultury postawił w jednym szeregu Michała Rachonia i Miłosza Kłeczka z TVP Info oraz szanowanego konstytucjonalistę prof. Ryszarda Piotrowskiego, a także Marcina Szweda, prawnika z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Przez ostatnie lata PiS przyzwyczaił nas do hegemonii jednej partii. I choć środowisko PO nigdy nie chciało tak bezpośrednio podporządkowywać sobie Polaków, to jednak od lat ma też skłonność do wprowadzania hegemonii ideologicznej. Tusk toleruje lewicowców i prawicowców pod warunkiem, że zawierają w sobie odpowiednio wysoki procent liberalizmu. Umiarkowana socjaldemokracja czy konserwatyści w rodzaju Jarosława Gowina jeszcze w tym świecie znajdowali lub znajdują miejsce, ale ci bardziej na lewo lub na prawo już nie.

Obecnie politycy KO chcą postawić przed Trybunałem Stanu niezwykle kontrowersyjnego i uzależnionego od PiS prezesa Adama Glapińskiego, ale oficjalnie ich główne zarzuty sprowadzają się do tego, iż szef Narodowego Banku Polskiego nie prowadził liberalnej polityki monetarnej, która koncentruje się wyłącznie na utrzymywaniu silnego kursu waluty i pilnowaniu niskiej inflacji, nawet za cenę hamowania PKB i wzrostu bezrobocia. Tylko że lista dostępnych polityk monetarnych jest szersza, nie ma obowiązku wyboru akurat tej.

Nadchodzące lata mogą być trudne dla niewystarczająco – w sensie ekonomicznym – liberalnych osób. Teraz jednak mogą pocieszać się tym, że jeśli np. za osiem lat znów trzeba będzie się mordować z prawicowym partyjniactwem, to dziś przynajmniej mają jakąś odmianę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Nie stać nas na tanie państwo