Sposób PiS na państwowe firmy: mają być „nasze”

Sposób PiS na państwowe firmy brzmi: mają być państwowe i mają być „nasze”. Jednocześnie partia nie ma pomysłu, jak nimi sprawnie kierować. Mnoży za to kolejne instytucje, potęgując chaos.

14.11.2022

Czyta się kilka minut

Konferencja prasowa premiera Mateusza Morawieckiego, wicepremiera Jacka Sasina i prezesa PKN Orlen Daniela Obajtka.Warszawa, lipiec 2020 r. / ANDRZEJ IWAŃCZUK / REPORTER
Konferencja prasowa premiera Mateusza Morawieckiego, wicepremiera Jacka Sasina i prezesa PKN Orlen Daniela Obajtka.Warszawa, lipiec 2020 r. / ANDRZEJ IWAŃCZUK / REPORTER

Oficjalnie chodziło o to, by zapewnić stabilne zarządzanie spółkami. Rada ds. bezpieczeństwa strategicznego miała decydować o tym, kto pokieruje pięcioma wybranymi spółkami o istotnym znaczeniu dla państwa. Wśród wskazanych w ustawie znalazły się PKN Orlen, Polfa Tarchomin oraz trzy firmy odpowiedzialne za przesył gazu, ropy i prądu: Gaz-System, PERN i PSE. Rada miała być powoływana na sześć lat, w większości przez Sejm, i wybierać władze wymienionych spółek na pięcioletnie kadencje (obecnie trwające uległyby zakończeniu). Nietrudno policzyć, że jej członkowie zasiadaliby do końca obecnej, przez całą kolejną, a także przez rok jeszcze jednej kadencji Sejmu. Mogliby też wybrać władze pięciu firm na najbliższe 10 lat.

Argument troski o stabilność najważniejszych przedsiębiorstw i ochronę ich przed chaosem jest bałamutny, bo akurat w tych firmach nie mamy do czynienia z karuzelą stanowisk. Prezesem PSE jest od prawie siedmiu lat Eryk Kłossowski, Tomasz Stępień także kieruje Gaz-Systemem od siedmiu lat, w październiku 2022 r. zmienił się natomiast szef PERN – po sześciu latach Igora Wasilewskiego zastąpił Paweł Stańczyk. Także za rządów PO-PSL prezesi tych akurat firm byli raczej długoletni, wymieniało się ich zaś wtedy, gdy zmieniała się władza.

Betonowy Obajtek

Prawdopodobnie chodziło właśnie o to, by taki proces nie był możliwy. Celem głównym było zabetonowanie stanowiska Daniela Obajtka, pełniącego swoją funkcję w Orlenie od 2017 r. To on miał rzekomo przekonać do ustawy Jarosława Kaczyńskiego. Istnieje też inna hipoteza, wedle której chodziło nie tyle o same stanowiska, co wręcz o zapewnienie PiS kontroli nad strategicznymi spółkami, wykraczającej poza okres rządów tej partii. Jednak w takim razie owa rada powinna wybierać władze wszystkich spółek, w których skarb państwa ma swoje udziały, a nie tylko pięciu.

Projekt opuścił Sejm tak szybko, jak się w nim pojawił. Oficjalnie na przeszkodzie stanęły wątpliwości konstytucyjne, dotyczące zwłaszcza prywatnych udziałowców Orlenu, którzy straciliby wpływ na firmę. To zaś mogłoby się skończyć licznymi sprawami sądowymi i arbitrażowymi przed międzynarodowymi trybunałami. Tyle że z tą tezą jest jeden kłopot: po siedmiu latach rządów PiS trudno spodziewać się, że akurat niekonstytucyjność ustawy spędzała władzy sen z powiek.

Być może ważniejsze było to, że o pomyśle miał nie wiedzieć formalnie nadzorujący Orlen minister aktywów państwowych, Jacek Sasin. I mocno się mu przeciwstawił, podobnie jak politycy Solidarnej Polski, a nawet posłowie PiS. Zauważyli oni, jak szybko zaczęła się szerzyć interpretacja, iż projekt jest w istocie efektem braku nadziei na zwycięstwo w wyborach i szykowaniem sobie miękkiego lądowania przez Obajtka i jego ludzi.

Kompromitacja projektu jest symbolicznym podsumowaniem siedmiu lat zarządzania mieniem państwowym przez PiS. W proponowanym kształcie rada byłaby agencyjną naroślą na scentralizowanym już systemie nadzoru nad spółkami, w ramach którego pieczę nad nimi sprawuje (z pewnymi wyjątkami) jeden minister – aktywów państwowych. ­Naroślą utrudniającą kolejnym rządom synergiczne wykorzystywanie możliwości spółek.

Powyższe obrazuje problem szefa PiS, budującego kapitalizm państwowy, w którym życie gospodarcze ma być w dużej mierze oparte na własności publicznej. Jednocześnie nie powstał jednak żaden przemyślany i stabilny system nadzoru nad spółkami, przez co nie mogą one w pełni rozwinąć swojego potencjału i przeszkadzają sobie nawzajem. Stają się za to udzielnymi księstwami poszczególnych polityków i kierujących firmami menedżerów.

Paradoksalnie u źródeł problemu leży doktryna Jarosława Kaczyńskiego o zwalczaniu imposybilizmu. W sferze gospodarczej jej emanacją są przedsiębiorstwa państwowe realizujące wolę ujednoliconej władzy centralnej. Stąd prezentowana od początku istnienia PiS niechęć do prywatyzacji, a w ostatnich latach etatyzm oraz wielkie inwestycje państwowych firm.

Pod koniec 2016 r. specjalną ustawą PiS zlikwidował Ministerstwo Skarbu Państwa i przekazał premierowi nadzór nad podległymi mu spółkami, który z kolei rozdysponował je pomiędzy różnych ministrów. W szczytowym momencie było ich dwunastu plus premier, samodzielnie sprawujący pieczę nad kilkudziesięcioma przedsiębiorstwami. Tylko na pierwszy rzut oka było to działanie sprzeczne z ideą scentralizowanej władzy, a to dlatego, że faktyczny ośrodek zarządzania nie leży w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, tylko na Nowogrodzkiej. To tam Komitet Polityczny PiS, z Kaczyńskim na czele, podejmuje kluczowe decyzje. Posunięcie to – przypominające nieco podporządkowanie w PRL przedsiębiorstw państwowych ministerstwom branżowym i kontrolującemu rząd Biuru Politycznemu KC PZPR – nie przeszkadzało Kaczyńskiemu. Większość spółek i tak dostała się pod kuratelę nowo utworzonego Ministerstwa Rozwoju.

Gdzie jest centrum

Rychło jednak się okazało, że ta struktura nie daje możliwości skutecznego nadzoru nad... nadzorującymi. Zwłaszcza gdy formalny lider – premier – ma słabą pozycję i jest zależny od prezesa partii. Szczególnie wyraźnie było to widać w spółkach podległych ministrowi obrony narodowej. Gdy był nim Antoni Macierewicz, w 22 z 25 spółek Polskiej Grupy Zbrojeniowej ze statutów zniknęła konieczność posiadania przez członków rad nadzorczych wyższego wykształcenia i zdania specjalnego egzaminu. To umożliwiło ministrowi obsadzenie ich swoimi ludźmi, niezależnie od kompetencji, ze słynnym Bartłomiejem Misiewiczem na czele, który stał się źródłem zupełnie niepotrzebnych problemów wizerunkowych władzy.

Wcześniej, w 2016 r., zlikwidowano konkursy na wyższe stanowiska w służbie cywilnej – do zastępcy dyrektora departamentu włącznie. Oznaczało to, że urzędnicy odpowiedzialni za kontrolę spółek wybierani będą uznaniowo. ­Ponadto od 2017 r., by zasiadać w radzie nadzorczej spółek skarbu państwa, wystarczy ukończyć studia MBA. Już rok później powstała prywatna szkoła wyższa Collegium Humanum, w której (według „Newsweeka”) ludzie związani z PiS mogą w dwa-trzy miesiące ukończyć te skądinąd prestiżowe studia. Wśród absolwentów są m.in. wieloletnia współpracownica Obajtka, obecnie prezes podległej mu Energi Zofia Paryła, brat samego Obajtka oraz stryj prezydenta Andrzeja Dudy.

W 2019 r. PiS niespodziewanie reinkarnował resort skarbu państwa pod postacią Ministerstwa Aktywów Państwowych. Jego szefem został Jacek Sasin, któremu podlega zdecydowana większość spółek, jednak musi dzielić się władzą nad nimi z innymi pisowskimi politykami. Jak ukazały dziennikarskie rekonstrukcje „Gazety Wyborczej”, Onetu i Radia Zet w ramach projektu „Partia i Spółki”, wpływy w firmach zależnych od państwa mają też bezpośrednio premier Mateusz Morawiecki, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak oraz lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro. Odrębną pozycję w tej układance ma Daniel Obajtek, który kieruje obecnie największą spółką państwową, czyli Orlenem. Firma ta konsekwentnie skupuje inne znaczące podmioty, zarówno od samego państwa (Lotos, PGNiG, wcześniej Ruch czy Energa), jak i od właścicieli prywatnych; tu przykładem może być Polska Press, potentat na rynku mediów regionalnych. Sasin musi liczyć się z Obajtkiem, ponieważ ten ma mocnego protektora – prezesa Kaczyńskiego.

Prezes Orlenu służy też jako straszak na innych polityków, w tym samego premiera Morawieckiego. Od dłuższego czasu pojawiają się bowiem kontrolowane plotki, jakoby miał go zastąpić na stanowisku szefa rządu. Z kolei przyznawanie stanowisk i wpływów różnym frakcjom i koteriom Zjednoczonej Prawicy pozwala Kaczyńskiemu prowadzić obóz rządzący metodą „dziel i rządź”. Dzięki niej każdy partyjny możnowładca może liczyć na osiąganie wymiernych korzyści i wykorzystywać je do utrwalania swojej pozycji politycznej, a jednocześnie nie może czuć się wystarczająco pewnie w starciu z innymi możnymi oraz musi wiedzieć, że w razie problemów zostanie usunięty bez sentymentów.

Niemoc w spółkach

Taka polityka pozwala być może skutecznie kierować partią, ale szkodzi w rządzeniu państwem i samym spółkom. Prowadzi do tego, że poszczególni politycy – na zewnątrz prezentujący zwartą postawę – wzajemnie sobie ­przeszkadzają. To ­podgryzanie ­dotyczy m.in. Sasina i Obajtka. Przykład? Pod ­koniec ­października minister aktywów państwowych zażądał od prezesów 23 największych spółek państwowych uzyskania od ABW poświadczenia bezpieczeństwa uprawniającego do dostępu do informacji o klauzuli „tajne”. Według Radia Zet wymierzył w ten sposób cios w szefa Orlenu, który nie wypełnił deklaracji obejmującej m.in. informacje o posiadanym majątku, będącym przecież źródłem wielu kontrowersji.

Ponadto, jak informuje „Puls Biznesu”, Sasin chce ustanowienia pełnomocnika rządu ds. inwestycji zagranicznych spółek skarbu państwa, który miałby koordynować spójność prowadzonych inwestycji. To dziwaczny ruch, biorąc pod uwagę fakt, iż resort nadzoruje zdecydowaną większość spółek, a zwłaszcza te, które inwestują poza krajem, więc sam ma obowiązek dbać o współpracę między nimi. Wygląda to wszystko tak, jakby Sasin chciał postawić kolejnego urzędnika pilnującego głównie… Obajtka. Orlen, zarówno samodzielnie, jak i poprzez spółki zależne, jest jednym z głównych polskich graczy za granicą.

Jarosław Kaczyński stworzył system, w którym w zmieniających się co rusz ramach instytucjonalnych nieodpowiadający przed nikim bezpośrednio (poza nim samym) politycy (i ich klienci) mogą czerpać korzyści, ale też mocno sobie przeszkadzać. Doprowadziło to do groteskowej sytuacji, że jakiś czas temu Kaczyński skarżył się w wywiadzie udzielonym Interii na… imposybilizm, któremu winne są także spółki państwowe. Ofiarą tegoż miał paść program Mieszkanie Plus, ponieważ takie przedsiębiorstwa jak PKP czy Lasy Państwowe nie chciały sprzedawać ziemi pod budowę domów. Trudno jednak oczekiwać w tym zakresie wzorowej współpracy, jeśli po jednej stronie mamy spółkę PFR Nieruchomości, należącą do Polskiego Funduszu Rozwoju nadzorowanego przez premiera, z drugiej zaś – PKP S.A., nadzorowane przez ministra aktywów państwowych, bądź Lasy Państwowe, odpowiedzialne przed ministrem klimatu i środowiska. Obaj zaś szefowie resortów jedynie formalnie odpowiadają przed premierem, a tak naprawdę przed „szefem wszystkich szefów”. Warto przy tym zauważyć, że minister klimatu Anna Moskwa pracowała wcześniej w Orlenie.

Negatywnym przykładem odgórnego zarządzania spółkami było zobowiązanie tych energetycznych do zakupu akcji Polskiej Grupy Górniczej. Oznaczało to wpompowanie pieniędzy, które mogły pójść na unowocześnianie polskich elektrowni, w nierentowne kopalnie, co kosztowało je, już na starcie, setki milionów złotych. W tym roku skarb państwa kupił PGG od spółek energetycznych za łącznie... siedem złotych. Można powiedzieć, że właściciel w istocie nabył te kopalnie sam od siebie. Jednak to, iż mieliśmy do czynienia poniekąd z przełożeniem PGG z jednej kieszeni do drugiej, nie znaczy, że nic się nie stało. Poszczególne spółki mają osobowość prawną i własne budżety. Za chaos i błędy ich politycznych nadzorców płacimy my, wyższymi rachunkami za prąd.

Odchudzić i naprawić

Przedsiębiorstwa państwowe w Polsce działają źle. Niech nas nie zwiodą raporty o wysokich zyskach tych firm. Największe z nich – obojętne, czy mówimy o branży paliwowej, wydobywczej, energetycznej, bankowej, czy ubezpieczeniowej – to quasi-monopoliści na polskim rynku, a przez to ekonomiczne samograje. Lepiej spojrzeć na funkcje społeczne, jakie mają pełnić, a tu nie jest już tak różowo. W kwestii dostępu do prądu grożą nam blackouty (mamy stare elektrownie i sieci przesyłowe), choć zwłaszcza w ostatnim czasie firmy energetyczne wyciskają z nas marżami ostatni grosz. W kraju leżącym na węglu brakuje nam węgla, a benzyna netto stała się jedną z najdroższych w Europie.

Spółek państwowych jest przede wszystkim za dużo. Aktualnie skarb państwa ma udziały w 431 firmach, z czego w 212 – większościowe lub stuprocentowe. W rzeczywistości jest ich znacznie więcej, dochodzą bowiem jeszcze spółki córki i wnuczki, którymi otorbione są te firmy, a także przedsiębiorstwa, w których państwo ma udziały mniejszościowe, ale sprawuje nad nimi faktyczny nadzór dzięki ustawom i strukturze właścicielskiej (to często kolosy, jak Orlen, PZU czy PKO). Nie chodzi oczywiście o to, by pozbywać się wszystkiego, ale konia z rzędem temu, kto potrafi wytłumaczyć, dlaczego państwo ma być zarządcą hoteli (spółka Polski Holding Hotelowy) czy sprzedawać przysłowiową marchewkę (Polski Holding Spożywczy). Jedynym powodem wydaje się duży zasób dobrze płatnych stanowisk, obsadzanych przez aktualną władzę.

Odchudzonym skarbem łatwiej byłoby zarządzać. Znikłoby też wiele pokus dla politycznego wykorzystywania firm. Fakt, system scentralizowany może sprawdzać się nie najgorzej, tyle że kierować nim musi ktoś o silnej pozycji politycznej, a zarazem o odpowiednich kompetencjach. Z tym jest obecnie bardzo źle, ale krucho było także przed PiS. Na ważnym stanowisku ministra skarbu (obecnie aktywów państwowych) ostatnim prawnikiem był Wojciech Jagiełło w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (15 lat temu), ostatnim ekonomistą zaś – Jacek Socha w rządzie Marka Belki. Po nich nastąpiła plejada chemików, elektryków, historyków i politologów. Co prawda czasem po dyplomówkach z zarządzania bądź sprawdzonych w biznesie, jednak to nie miało zasadniczego znaczenia dla ich nominacji.

W sprawnie funkcjonującym państwie tacy ministrowie ani nie otrzymaliby stanowisk, ani nie mogliby rządzić resortami jak udzielnymi księstwami. Stałyby nad nimi procedury, niepozwalające powoływać do władz spółek ludzi niekompetentnych, a na wiele stanowisk odbywałyby się konkursy.

Nad tym, jak problem uporządkować, powinna już dziś zastanawiać się obecna opozycja, która, być może, przejmie władzę za rok. Nie będzie to niestety łatwe zadanie, bo kuszących posad jest wiele, a chętnych w kolejce do apanaży w wieloczłonowej koalicji – jeszcze więcej. Podobnie jak okazji do wzajemnych konfliktów paraliżujących największe skarby naszej gospodarki.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Nadzór nad nadzorem