I po co było to wszystko

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK: Najważniejszym przesłaniem Paschy jest to, że Bóg nie wyciąga żadnych konsekwencji po zamordowaniu jego Syna. Cokolwiek zrobimy, nie wywoła to represji. Po śląsku mówiąc: Ponbóczek to strzimo.

26.03.2018

Czyta się kilka minut

Hans Memling „Pasja”, lewa część, 1471 r. Objaśnienie w następnym tekście. / A. DE GREGORIO / DEA / GETTY IMAGES
Hans Memling „Pasja”, lewa część, 1471 r. Objaśnienie w następnym tekście. / A. DE GREGORIO / DEA / GETTY IMAGES

MACIEJ MÜLLER: Szkoda, że Kościół odrzucił Ewangelię Piotra. Opisano w niej scenę wyjścia Chrystusa z grobu. Są tam świadkowie, wszystko jest jasne.

Ks. GRZEGORZ STRZELCZYK: Ten tekst jest apokryfem, powstałym w II wieku, później niż wszystkie pisma kanoniczne. Dlatego go odrzucono. Ewangeliści nie zapamiętali nikogo, kto by obserwował moment zmartwychwstania. Tak więc szanując źródła, wypada przyjąć, że nikt go nie widział. Czy to szkoda? Bóg działa w dialektyce ujawnienia się i ukrycia. Nawet kiedy ujawnia się najbardziej, czyli w Synu, to pozostaje schowany za człowieczeństwem. Prawdopodobnie to właśnie dlatego zostaje zakryte zmartwychwstanie, które mogłoby być najważniejszym momentem w ujawnieniu tożsamości Jezusa.

No i mamy asymetrię. Bo na makabryczną śmierć Jezusa mógł patrzeć, kto chciał.

Jest w nas gigantyczna potrzeba tego, żeby Bóg się nam sam udowodnił. To paradoksalne, bo gdyby to uczynił, przestalibyśmy w Niego wierzyć. Wiara jest trudna, ponieważ każe podejmować decyzje w stanie niepewności. Chętnie uwolnilibyśmy się od tego, dlatego żądamy znaków.

Boimy się przede wszystkim śmierci. Mamy człowieka, który ją przeszedł, ale zmarnował okazję, żeby nam o niej opowiedzieć, uspokoić nas.

Zachodzi tu sprzeczność interesów: chętnie dowiedzielibyśmy się czegoś o śmierci, a Jezus uparcie opowiada o życiu i o tym, że Bóg jest jego podstawą, miernikiem i odnośnikiem. I że ono przychodzi przez zjednoczenie z Chrystusem i odpuszczenie grzechów. Jan potem ujmie to w formule: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie”. Tej gry o życie Bóg nie tłumaczy od strony śmierci. Skupia się na tym, ku czemu zmierzamy, a nie przez co musimy przejść.

Ile w takim razie jest prawdy w duszpasterskim frazesie, żeby lękając się śmierci, spoglądać na krucyfiks?

Wydaje mi się, że nic nas nie chroni przed lękiem. Czy Jezus miał jakąś ochronę? W Ogrójcu bał się tak bardzo, że pocił się krwią. Nieprzypadkowo tradycja zapamiętała Go takiego, a nie jako kogoś, kto przed śmiercią mówiłby uczniom: „Spokojnie, za trzy dni znowu się zobaczymy”. Oczekując od chrześcijaństwa lekkości w podejściu do śmierci, żądamy znieczulenia. I religii będącej ludzkim tworem w tym sensie, że zaspokaja wybrane potrzeby. W wierze nie ma zabezpieczeń. Ona wiąże się z zaufaniem – i z ryzykiem.

Niektórzy mówią, że to w Ogrójcu dokonało się zbawienie, bo tam Jezus odparł swoje ostatnie kuszenie.

Wskazywanie momentu, w którym dokonuje się zbawienie, jest karkołomne. Początek zbawiania człowieka jest na pewno we wcieleniu Boga, kiedy człowieczeństwo zostaje połączone z bóstwem. Potem następuje życie ukryte Jezusa – życie między ludźmi, które jest zbawianiem naszej codzienności.


Czytaj także: Ks. Grzegorz Strzelczyk: Przez dotyk


Czas nauczania, zbawiający od fałszywego obrazu Boga. Śmierć, która zbawia od myślenia o ofierze w kategoriach udobruchania Boga. I tak dalej – aż po Eucharystię, która zbawia nas dzisiaj. To jest kontinuum, nie da się wskazać jednego momentu. Zbawienie nie dotyczy jednego wymiaru, tylko miliona aspektów ludzkiego życia.

Czy ten śmiertelnie przerażony człowiek w Ogrójcu wierzy, że zmartwychwstanie, czy wie, że zmartwychwstanie?

Zawartość ludzkiej świadomości Jezusa nie jest nam dostępna.

Ale wiemy, że był podobny do nas we wszystkim oprócz grzechu.

Jeżeli chcemy realistycznie podchodzić do dogmatu chalcedońskiego o dwóch naturach Chrystusa, musimy uznać, że miał tak samo jak my świadomość i układ nerwowy. Ale też takie samo doświadczenie mistyczne i zdolność pojmowania Boga.

Nie było czerwonej linii z Bogiem Ojcem?

Innego kanału komunikacji niż my nie miał. Bo to by oznaczało, że jest człowiekiem 2.0. Co do jakości połączenia, podejrzewam, że jednak było ciut lepiej. Grzech wydłuża nam drogę do Boga, nie wiemy nawet, jak bardzo. Natomiast przeczucie śmierci Jezus miał od dawna. Dlatego przecież opowiadał przypowieść o nieuczciwych dzierżawcach winnicy.

Puenta tej przypowieści się nie spełniła: Ojciec nie „wytracił nędzników”, mimo że Mu zabili Syna.

W wersji Mateuszowej puenta pada z ust słuchaczy. Bo my oczekujemy, że Bóg się zemści. Dlatego może najważniejszym przesłaniem Paschy jest to, że Bóg nie wyciąga żadnych konsekwencji po zamordowaniu swojego Syna. Człowiek może zbliżyć się do Niego bez lęku – i to mimo że jeszcze jest grzesznikiem. Cokolwiek zrobimy, nie wywoła to represji. Po śląsku mówiąc: Ponbóczek to strzimo. A niczego gorszego od ukrzyżowania nie da się już zrobić. Krańcowy moment szaleństwa grzechu to niewiara w Syna Człowieczego. Opowieści o Bogu, którego trzeba jeszcze przebłagiwać, bo jest śmiertelnie obrażony, to duby smalone.

Pozostańmy jeszcze przy Jezusie, który się boi. Boi się do tego stopnia, że na krzyżu traci wiarę.

Nie ma podstaw biblijnych do takiego twierdzenia.

A okrzyk: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”?

To doświadczenie braku Boga przy bardzo głębokiej wierze, opisywane przez tabuny mistyków chrześcijańskich. Na tyle dotąd doświadczałem Jego bliskości, że teraz miażdży mnie poczucie opuszczenia. Rozdzierające jest to, że się czegoś takiego doświadcza właśnie wbrew własnemu zaufaniu i pragnieniu Boga.

Faryzeusze i kapłani potrzebowali do swojego planu Piłata i Rzymian, żeby móc Jezusa nie tyle ukamienować, jak potem Szczepana, co ukrzyżować. Bo – jak głosi Tora – człowiek powieszony na drzewie jest przeklęty przez Boga. Ktoś taki nie może być Mesjaszem. Dlatego pomyślałem, że On umiera jako człowiek przerażony, w przekonaniu, że może tylko Mu się wydawało, iż jest Synem Bożym.

Każda epoka szuka swojego Jezusa: ponowoczesność potrzebuje Go wątpiącego na krzyżu. Nie wiemy, co się w Nim działo. Uczciwa teologia musi się tu zatrzymać. Opisy Ewangelistów utkane są ze wspomnień oraz intuicji teologicznych i symboli.

Ale po to mamy dogmat o dwóch naturach Chrystusa, żeby szukać, ­dociekać...

On nam pozwala powiedzieć, że Jezus miał ludzki umysł i odczucia. Ale gama ludzkich doświadczeń jest gigantyczna. Czy Jezusowe były podobne do tych, które przeżywała Faustyna, Jan od Krzyża czy może Matka Teresa? Nie będziemy tego wiedzieli i do niczego nam to niepotrzebne. Bo kiedy na nas przyjdzie ciężkie doświadczenie, to przeżyjemy je jeszcze inaczej. Czym innym jest naśladowanie Jezusa, a czym innym próba Jego kopiowania.

To znaczy?

Iść po śladach nie oznacza: stawiać kroki dokładnie w tych samych miejscach. Mamy naśladować postawę Jezusa, ale skonfigurować to musimy po swojemu. Nieważne są szczegóły Jezusowego przeżycia męki. Kluczem jest postawa zaufania i wierności wobec Ojca, dla której był gotów przejść najtrudniejszą próbę. I to mamy naśladować w swoich życiowych kontekstach.

Jezus-człowiek miał kontakt ze swoją boską naturą?

Świadomościowy? Ludzki umysł boskości nie ogarnia. Jezus nie identyfikuje się jako „Bóg”, ale jako „Syn” Boga Ojca. Dogmat precyzuje: po wcieleniu nastąpiło przedłużenie wewnątrztrynitarnej relacji Syn–Ojciec. Kiedy Syn się wciela, ona przechodzi do świata i staje się relacją Jezus– –Ojciec. Także psychologicznie.

Ojciec wgrał Jezusowi z Nazaretu program z misją do wypełnienia?

To by oznaczało modyfikację ludzkiej natury. Jezus musi ją rozpoznać. Czyta Biblię, modli się. Pamiętamy historię powołania Samuela: kapłan Heli pomaga mu zrozumieć wołanie „Samuelu, Samuelu” jako wezwanie Boga. W pewnym momencie to samo musiało się stać w świadomości Jezusa: rozległ się głos: „Synu mój, Synu”, a On odpowiedział: „Oto jestem” (może to była ta decyzja, z której płynie zbawienie?). Ojciec zaczyna do Niego mówić, czy raczej: Syn w swoim ludzkim umyśle zaczyna ujmować Ojca. I odtwarza się – po ludzkiej stronie – ich wewnątrzboska relacja. Aż po percepcję głębokiego zjednoczenia.

Czy zbawienie musiało się dokonać w taki krwawy sposób? Halina Bortnowska mówiła kiedyś w wywiadzie dla „Tygodnika”: „Jezus mógłby zbawić świat przez to, że urodziłby się na nim i zerwał jedną różę, mówiąc, że jest piękna. Nie musiałby się nawet przy tym ukłuć”.

Jezus u końca swojego życia jest bierny. Poprowadzono Go, dokąd nie chciał. To nie On decydował o tym, jak się dokona koniec, tylko konkretne osoby, w swojej wolności. Wielu ludzi mogło zdecydować, żeby krzyża nie było. Jako że Bóg się wcielił po grzechu, domniemujemy, że wcześniej czy później by umarł. Zbawienie dokonałoby się prawdopodobnie bez względu na rodzaj Jego śmierci.

Ale wtedy Pisma by się nie wypełniły.

Które?

Np. Izajasza o słudze Jahwe: „Nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi”.

Pierwsi chrześcijanie intensywnie czytali Stary Testament, szukając fragmentów pasujących do tego, co się wydarzyło. Spasowała im między innymi ta Pieśń z Księgi Izajasza. Gdyby wydarzenia przebiegły inaczej, wskazaliby inny tekst.

Czyli w Biblii są teksty kompletnie niezrozumiałe, bo zdarzyło się coś innego, niż mogło?

Nie, wszystkie te teksty mają najpierw swój własny kontekst i znaczenia wewnątrz Starego Testamentu. W czasach Jezusa w Izraelu raczej nie nadawano Pieśni o słudze Jahwe charakteru mesjańskiego. Nie było żadnego gotowego zbioru tekstów dotyczących Mesjasza. Była Biblia hebrajska i mnóstwo rozrzuconych, niejednorodnych oczekiwań co do „dnia Jahwe”.


Czytaj także: Ks. Grzegorz Strzelczyk: Nie zaskoczyliśmy Boga


Ze wspomnianej już przypowieści o dzierżawcach wynika, że Ojciec liczy na to, iż uszanujemy Syna. Jeśli pytamy, co Bóg zamierzał, kiedy Go wysyłał na ziemię, to nie była to śmierć, i to zadana w taki sposób.

Ale Jezus zaczyna w pewnym momencie przepowiadać swoją śmierć.

Bo był inteligentny i widział, co się wokół dzieje.

Po co była ta ofiara? Jest opowieść, według której Druga Osoba z miłości chciała oddać Ojcu wszystko. Nawet dla Niego umrzeć. I stała się człowiekiem po to, żeby tego dokonać, a przy okazji zbawiła ludzkość.

Trzeba bardzo uważać na ten rodzaj myślenia. Bo relacja między Ojcem i Synem jawi się w nim jako relacja dwóch umysłów i dwóch woli. A to herezja. W środku Trójcy jest jedna wola i jeden umysł – współdzielone. Osoby Trójcy nie mają nic, co mogłyby sobie dać, bo wszystko jest wspólne i zrealizowane. Sprawa zbawienia przebiega inaczej. Cały Bóg, czyli „On Troje”, pragnie zbawienia człowieka. Niektórzy Ojcowie Kościoła mówią, że stwarza nas na obraz i podobieństwo człowieczeństwa zamierzonego dla siebie.

Człowieczeństwo Chrystusa było zaprojektowane jako pierwsze – i dopiero na jego wzór powstaje Adam. A wcielenie było zamierzone od zawsze. To mniejszościowa tradycja w zachodniej teologii, ale obecna.

Czyli pieśń „o szczęśliwej winie” to też duby smalone, bo Chrystus i tak by przyszedł.

Exsultet” mówi o stanie faktycznym. Zgrzeszyliśmy, Chrystus przyszedł i nie tylko zgładził winę, ale wywyższył człowieczeństwo. Trzeba to odróżnić od twierdzenia, że Bóg się musiał wcielić, bo trzeba było ratować człowieka od grzechu. Wtedy zakładalibyśmy, że Bóg nie zamierzał się wcielać, a grzech Go do tego zmusił. Co by oznaczało, że Bóg jest zmienny, i to w sprawie fundamentalnej.

I mamy herezję.

Leon Wielki w Liście do Flawiana [zob. ramka – red.], tekście niezwykle istotnym dla chrystologii i dogmatu chalcedońskiego, napisał, że Bóg po grzechu niczego nie zmienia w swoich postanowieniach, bo nie może się wyzbyć swojej łaskawości. Dlatego po prostu dopuszcza, żeby zmieniła się dynamika zbawienia.

Bo człowiek bez grzechu też by wymagał zbawienia: wywyższenia, przebóstwienia. To by było możliwe dopiero po wcieleniu.

Czyli Ogród Eden to nie było maksimum tego, czego człowiek mógł oczekiwać?

Gdyby Adam i Ewa nie zgrzeszyli, doczekaliby się raju 2.0.

Ciągle Ksiądz nie powiedział, po co Bogu była potrzebna ofiara. Jako zadośćuczynienie za grzech?

Idea zadośćuczynienia wyrosła z myśli Anzelma z Canterbury (XI w.), który próbował wyjaśnić sola ratione, czyli na gruncie wyłącznie filozoficznym, dlaczego wcielenie jest racjonalne i powinno się było dokonać.

Wyszedł z założenia, że relacje między Bogiem a człowiekiem przypominają znane mu dobrze stosunki feudalne między suwerenem a wasalem. Jeśli wasal naruszy zasady lenna, może zadośćuczynić, składając odpowiednie daniny, albo zostanie ukarany. Podobnie człowiek, grzesząc, naruszył porządek rzeczywistości w sposób, który domaga się kary albo zadośćuczynienia. Bóg, według Anzelma, nie chce karać. Tylko że człowiek nie jest w stanie zadośćuczynić ze względu na swoją niewspółmierność wobec Boga. Jest Mu winny wszystko, nie ma nic swojego. Dlatego musiało dojść do wcielenia, które umożliwia zadośćuczynienie w naszym imieniu, bo człowiek czyni zadość, ale skuteczne jest to na poziomie Bożym, bo zadośćczyni Bóg.


Czytaj także: Ks. Grzegorz Strzelczyk: Jezus nie musiał umierać na krzyżu


Niełatwo stworzyć model, który będzie pasował do Ewangelii i jednocześnie przemawiał do kultury, w której powstał. Anzelm był tak przekonujący, że w ciągu 150 lat skolonizował całą łacińską teologię, wygniatając wszystkie inne modele zbawcze. Niektórzy interpretatorzy Anzelma – w tym zdaje się Luter – kiedy już zanikły ideały kultury feudalnej, poszli dalej, przyjmując, że Bóg musi karać – nie chcąc jednak śmierci człowieka, sam staje się człowiekiem i przyjmuje na siebie własną karę.

Może więc lepiej przyjąć, że Chrystus przychodzi nas odkupić?

To model prostszy i ewangeliczny, biorący pod uwagę tylko to, co jest istotą sprawy. Jesteśmy niewolnikami grzechu, a nie swoich niewolników jak się wyzwala? Przez wykup. Kropka.

Tylko z czyich rąk?

I tu jest problem. To moment, w którym wychodzimy z metafory do alegorii: ta pierwsza zatrzymuje się na wykupieniu niewolnika, alegoria potrzebuje nazwać wszystkie elementy. Więc pojawia się szatan i teoria, według której Bóg musi mu spłacić prawa do człowieka. Tymczasem rola szatana, jak pisze wspomniany Leon Wielki, sprowadza się do tego, że głupio się cieszy, iż znalazł sobie wspólnika w grzechu.

Nie próbujmy tu składać spójnego systemu. Nowy Testament w ogóle nie tworzy systemów, nie ma tam nawet domkniętych modeli teologicznych – raczej metafory. Nadinterpretując je, wyczytujemy z Biblii rzeczy, których tam nie ma.

No a jak dziecko spyta, co to znaczy, że Pan Jezus nas wykupił? Skoro nie od własnego Ojca i nie od diabła?

Ważne jest tylko to, że ten wykup był kosztowny. I że w całości wziął go na siebie Bóg. A nie musiał.

Teologia jest dzisiaj bliska Nowemu ­Testamentowi, czyli wielowątkowości i wieloobrazowości. Znajdziemy tu ideę wykupu, zastępstwa czy pośrednictwa – bez żadnej próby uspójnienia. Nikt nie pilnuje dopięcia modelu, może z wyjątkiem autora Listu do Hebrajczyków.

Tej historii nie da się ująć w system, czy nikt tego nie potrafi?

Doświadczenie człowieka jest wielowymiarowe, więc jakiś jeden konkretny model zawsze będzie upraszczał sprawę. Żeby uzyskać szerszy obraz, musimy modelować wielokrotnie i z różnych perspektyw. Dlatego mamy cztery Ewangelie.

Krąży taki rysunek – Jezus mówi: a teraz słuchajcie mnie uważnie, żeby potem nie było czterech wersji tego, co powiedziałem.

Ha, chcielibyśmy, żeby wszystko się zgadzało i nie zaprzeczało sobie, ale my przecież jedno i to samo wydarzenie zupełnie inaczej zapamiętujemy. Kognitywistyka wyjaśnia, że każde zapamiętanie jest głównie utratą danych. Wiec jeśli chcemy zgromadzić więcej danych, musimy mieć więcej zapamiętujących.

Każdy ochrzczony ma prawo stwierdzić, że jest zbawiony przez ofiarę Chrystusa?

Tak.

Da się z niej wyłączyć?

Owszem. Wystarczy się nie nawracać. Przynależności do Chrystusa można zaprzeczyć.

Czyli decydując się na grzech...

...oddalamy się od Boga i narażamy na niebezpieczeństwo oddalenia ostatecznego.

Ale ofiara Chrystusa jest przecież nieskończona, dopiero co o tym mówiliśmy.

Jest uniwersalnie skuteczna, ale ja mogę jej nie chcieć. Bóg nas traktuje bardzo poważnie. Na początku historii Jezusa jest „tak” nastolatki z Nazaretu. Ludzkie, zwyczajne, jedno. Życie składa się z pojedynczych decyzji i każda z nich jest w pewnym sensie rozstrzygająca. Bo może nie być następnej.

Druga strona medalu: czy możemy się włączyć w ofiarę Chrystusa?

Jasne.

Chodzi o ten okropny, bluźnierczy tekst Pawła o „dopełnianiu braku udręk Chrystusa”?

Czemu bluźnierczy?

Bo sugeruje, że Chrystus mógłby cierpieć jeszcze bardziej.

A nie mógłby? Ludzie potrafią zabijać boleśniej i dłużej.

I Paweł...

...nie, nie zachęca do szukania boleśniejszej śmierci. Chodzi mu o to, żeby każde cierpienie, które na nas przyjdzie, jednoczyć z krzyżem Chrystusa mówiąc: chcę to przeżywać z Tobą, żeby z mojego kawałka cierpienia wyszło dobro analogiczne do tego, jakie wyszło z Twojego krzyża. Dlatego taka postawa, jak pisze Paweł, jest „dla dobra Jego ciała, którym jest Kościół”.

Ewangelie milczą o tym, co Jezus robił między śmiercią a zmartwychwstaniem. Ale w Wielką Sobotę czyta się w liturgii godzin fantastyczną starożytną homilię – tekst o tym, jak On schodzi do Otchłani, znajduje Adama i mówi mu: „Nie po to cię stworzyłem, abyś tu pozostawał spętany. Powstań z martwych, albowiem jestem życiem umarłych”.

Idea zstąpienia do Otchłani bierze się z przekonania, że Jezus jest solidarny z człowiekiem we wszystkim. Dlatego po śmierci ląduje w Szeolu, gdzie wszyscy, sprawiedliwi i niesprawiedliwi, czekają na Dzień Jahwe. Wraz z człowieczeństwem Chrystusa zstępuje tam boskość – wcześniej w Szeolu Boga nie było. Czyli oznacza to koniec Otchłani. Zmarli – jak to przedstawiają wschodnie ikony – chwytają Go za ręce, a On ich wyprowadza.

Jezus mówi do Adama: „Niegdyś szatan wywiódł cię z rajskiej ziemi, Ja zaś wprowadzę ciebie już nie do raju, lecz na tron niebiański”. Pewien dominikanin powiedział w kazaniu: albo będziecie potępieni, albo będziecie królować. Tertium non datur.

Miał rację. Nasze człowieczeństwo po zmartwychwstaniu będzie absolutnie na wzór człowieczeństwa Chrystusa. A to oznacza takie wywyższenie w relacji z Bogiem, jakie było udziałem Chrystusa – tylko że przez łaskę, a nie przez naturę.

W Apokalipsie Bóg pozwala posiedzieć na swoim tronie. Ale zapowiada też, że „zwycięzcę uczyni filarem w Świątyni (...) i już nie wyjdzie na zewnątrz”. Trochę straszne, przez wieczność dźwigać strop.

W myśleniu Izraela Świątynia jest niewielkim miejscem obecności Bożej pośród świata pozbawionego Boga. Apokalipsa mówi, że Świątynia zanika – ale poprzez rozszerzenie. Skoro każdy jest filarem, poza Świątynią rzeczywiście nie będzie nikogo. Wszyscy będziemy w środku. ©℗

Ks. GRZEGORZ STRZELCZYK jest teologiem specjalizującym się w chrystologii, adiunktem w Katedrze Teologii Dogmatycznej i Duchowości Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Obecnie jest także dyrektorem Ośrodka Formacji Diakonów Stałych Archidiecezji Katowickiej.

 

FRAGMENT LISTU LEONA WIELKIEGO DO FLAWIANA

Stąd Ten, który pozostając w postaci Bożej stworzył człowieka, w postaci sługi stał się człowiekiem; zachowuje bowiem swoje właściwości, bez żadnego braku, każda z Jego dwu natur i ani postać Boża nie niszczy postaci sługi, tak postać sługi nie umniejsza postaci Bożej. Diabeł chełpił się, że człowiek, zwiedziony jego oszustwem, utracił Boże dary i obrabowany z wiana nieśmiertelności podległ twardemu wyrokowi śmierci.

Znalazł pociechę w tym, że ma wspólnika w swoim przestępstwie i że podzieli swój los z niewiernym człowiekiem.

Myślał, że Bóg, czyniąc zadość wymogowi sprawiedliwości, zmienił swój wyrok w stosunku do człowieka, którego stworzył w tak wielkiej godności. Dlatego potrzebne było, ażeby stosownie do swego planu niedającego się zgłębić – niezmienny Bóg, którego wola nigdy nie może wyzbyć się łaskawości – dopełnił powziętego z miłości swego pierwotnego zamiaru wobec nas poprzez bardziej ukrytą tajemnicę, a człowiek, przewrotnością diabelskiej niegodziwości przywiedziony do grzechu, nie zginął wbrew Bożemu postanowieniu.

"PASJA" HANSA MEMLINGA (ok. 1435–1494),

którą tu reprodukujemy, powstała we wczesnym okresie twórczości malarza. Urodzony w niemieckim Seligenstadt, tworzył w Brugii i należy do najwybitniejszych przedstawicieli malarstwa niderlandzkiego. Wśród jego wielbicieli i klientów znajdowali się florenccy bankierzy. „Sąd Ostateczny”, znajdujący się dziś w Gdańsku, zamówiony został przez Angela Taniego, a „Pasja” – dziś w Galerii Sabaudzkiej w Turynie – przez Tommasa Portinariego. „Pasja” przedstawia 23 sceny: od wjazdu Jezusa do Jerozolimy do ukazania się Zmartwychwstałego apostołom nad Jeziorem Galilejskim. Ta symultaniczna opowieść o męce i zmartwychwstaniu, osadzona w miejskiej scenerii z pejzażowym tłem, rozwija się od lewego górnego rogu do prawego górnego rogu obrazu. Tworzy misteryjny spektakl teatralny, w którym żadna ze scen nie została szczególnie wyróżniona – w centrum znalazła się akurat scena biczowania. Podobną symultaniczną narrację, w ówczesnej sztuce niderlandzkiej rzadką i nawiązującą raczej do tradycji wcześniejszych, zastosował Memling w „Siedmiu radościach Marii” (1480, dziś w monachijskiej Starej Pinakotece).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2018