Historia szaleństwa Ryszarda Koziołka

Mam graniczące z pewnością przeczucie, że kiedy autor pisze o żywiole literatury, który może nasze życie przemienić w katastrofę, wie doskonale, o czym mówi.

13.02.2016

Czyta się kilka minut

Ryszard Koziołek w Bibliotece Uniwersyteckiej w Katowicach, luty 2016 r. / Fot. Bartek Barczyk dla „TP”
Ryszard Koziołek w Bibliotece Uniwersyteckiej w Katowicach, luty 2016 r. / Fot. Bartek Barczyk dla „TP”

Szalona książka! Ryszard Koziołek próbuje przekonać nas w epoce lajków, gifów i memów, w epoce, w której pogłębioną dyskusję i wymianę myśli zastąpił prostacki hejt i wymiana ciosów – że dobrze jest myśleć. Nie chodzi o myślenie byle jakie czy o myślenie w ogóle, ale o myślenia wyjątkową – zdaje się, że najbardziej szlachetną, arystokratyczną zgoła, acz dostępną również dla maluczkich i jadających daleko od pańskiego stołu – odmianę. „Dobrze się myśli literaturą” – głosi tytuł.

Koziołek – literaturoznawca, profesor Uniwersytetu Śląskiego i autor stale współpracujący m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym” – nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że literatura jest nam niezbędnie potrzebna do myślenia, i nie tylko przedstawia dowody w sprawie, ale jeszcze jest w czasie prezentacji tychże niebezpiecznie przekonująca.

Perwersyjne skłonności

„Mam skłonność do przyznawania literaturze rangi najważniejszego składnika kultury” – pierwsze zdanie książki informuje nas nie tylko o perwersyjnych skłonnościach autora, ale też sprawia, że czytelnik od razu czuje się jak w domu. „W domu kultury, oczywiście” – dodałbym w tym miejscu żarcik, gdyby sprawa nie była śmiertelnie poważna.

I tutaj paść winny wstrząsające dane okraszone rytualnym lamentem: że 60 proc. Polaków nie przeczytało w minionym roku żadnej książki; że 10 mln Polaków nie ma żadnej książki w domu; że jesteśmy narodem wtórnych analfabetów, lekturowych barbarzyńców i prymitywów, narodem głupców itd. Jak na te dane statystyczne i postępujące zezwierzęcenie wspólnoty nieczytających Polaków reaguje Ryszard Koziołek? Zaskakująco spokojnie.


CZYTAJ TAKŻE:

Felieton Ryszarda Koziołka: Oczywiście tam pojechałem. Mimo wieloletnich kpin z literaturoznawczego zabobonu, który głosi słowami Goethego, że „kto poetę chce zrozumieć, musi pojechać do jego kraju”.


Nie ma złudzeń – wie doskonale, że utopia powszechnego czytania się nie ziści. I dodaje: „Na szczęście, gdyż życie z literaturą doprowadzone do stadium, w którym to literatura zaczyna być najważniejsza albo zaczyna dominować nad życiem, prowadzi zwykle do katastrofy”. Parę akapitów dalej pisze jednak Koziołek, że „trzeba czytać” lub przynajmniej „poddać się nauczaniu tych, co czytają”: „Inaczej zostanie nam w ustach bezradny, mimowolnie komiczny słownik emigranta lub kikut mowy zdegradowanej do stu czterdziestu znaków plus n razy k...wa”. Eseista zna statystyki czytelnictwa, zauważa osłabienie pozycji literatury, a jednocześnie dowodzi, że kultura obrazu wcale nie zajęła miejsca literatury, czego obawiał się w latach 90. Koziołek był wtedy przekonany, że literatura podzieli los muzyki barokowej, która „choć nadal grana, straciła wartość rozwojową”. Zdaniem autora stało się jednak inaczej: „nic nie zastąpiło literatury i nic nie jest w stanie jej zastąpić”.

Czym powodowany jest stoicki spokój eseisty? „Każdy, także nieczytający w ogóle, jest zainfekowany i otoczony chmurą literatury. Literatura jest wszędzie, choć nie są to książki. Permanentny kontakt z literaturą dokonuje się dziś poprzez serial telewizyjny, film, piosenkę popularną i piśmiennictwo internetowe” – czytamy. Szarżujący literaturoznawca – do tego miły na tyle, że za nic nie chce się publicznie przyznać, jak bardzo jest przerażony postępującą analfabetyzacją rodaków – może być naprawdę nieobliczalny, czego najlepszym dowodem późniejszy fragment o „epistolografii mailowej, dramaturgii czatu, blogach konfesyjnych i wielu innych gatunkach, o których nie śniło się filologom”.

Autor zarzeka się, że wcale nie chce, by literatura była miarą życia („No bo kto miałby ochotę żyć jak Raskolnikow, Gustaw, Wokulski?”), ale łatwo odgadnąć, że każda z prawie trzystu gęstych, esencjonalnych stron „Dobrze się myśli literaturą” dowodzi, iż akurat dla Koziołka literatura jest czymś absolutnie dominującym. Czy jest ważniejsza od samego życia, tego nie wiem, ale mam przeczucie graniczące z pewnością, że kiedy autor pisze o żywiole literatury, który nasze życie przemienić może w katastrofę, wie doskonale, o czym mówi.

Odyseja i wędkarz doskonały 

Cytuję tu obficie i odbijam się nieustannie od zdań ze szkicu otwierającego książkę („Deklaracje”), gdyż po pierwsze, o każdym z tekstów Koziołka chciałoby się, i naprawdę można by, pisać osobny komentarz; po drugie, lektura eseju pełniącego tutaj rolę wstępu dla każdego obsesjonata literatury, dla każdego psychopatycznego pożeracza druku, dla każdego robiącego w literach (zdefiniowałem właśnie grupę docelową „Dobrze się myśli literaturą”) jest doświadczeniem ekstatycznym. Każdy, komu przyszło w życiu mierzyć się z osobą o nieco innych upodobaniach (kto z nas nie słyszał tego, mającego pełnić rolę pretensji, a w istocie będącego naszym na głos wypowiedzianym marzeniem, zdania: „Wiecznie byś tylko czytał!”?), winien posadzić ją naprzeciwko i z żarem, z emfazą, z szaleństwem w oczach wykrzyczeć tekst „Deklaracji” właśnie.

Jaki organ zanika nieczytającym? Na czym polega cud literatury, a na czym skandal arcydzieła? W jaki sposób literatura uczy nas nie przegapiać świata? Czy literatury należy używać? Dlaczego czytanie nie zawsze bywa dobre i co robi z naszymi emocjami? Z tymi wszystkimi pytaniami mierzy się Koziołek już we wstępie, a w kolejnych esejach daje na nie coraz to bardziej pogłębione odpowiedzi.

W każdym razie: nie istnieje nic ważniejszego od literatury. Myślę, więc czytam. Czytam, więc myślę. Innych wariantów nie przewidziano. Koziołek się mityguje, że wcale niekoniecznie, i próbuje wmówić nam – nam, szaleńcom zarażonym literaturą – że istnieje życie poza literaturą, ale sam chyba w to nie bardzo wierzy, co doskonale widać w szkicu „Popiół na pół”, w którym autor między wierszami pokazuje, co dzieje się, gdy ci, co za dużo czytają, a za mało żyją, wychodzą ze swoich nor, piwnic i jaskiń, ze swoich mieszkań-bibliotek, by markować „prawdziwe życie” pośród innych żywych ludzi.

Opowiada też tragikomiczną historię, jak to został przez pewną Weronikę poproszony o udział w wyprawie na cmentarz. Cel: wyjęcie z rodzinnego grobowca urny z prochami ojca Weroniki po to, by następnie móc je – zgodnie z życzeniem zmarłego – rozsypać w miejscu, które sobie (za życia) w tym celu upatrzył. Dlaczego Weronika wzywa akurat literaturoznawcę i nauczyciela akademickiego, by pomógł jej odsunąć płytę nagrobną? Tego nie wiemy, ale nie miejsce i czas, by oceniać dziwne ludzkie pomysły. Jak się cała historia kończy, również nie zdradzę, bo Koziołek daje w tym miejscu mały pokaz swych prozatorskich umiejętności, więc nie będę Państwu odbierał całej przyjemności. Dążę do czego innego. By opisać tę krótką historię, Ryszard Koziołek potrzebuje – wyliczam – paru wersów z „Heraklita chrześcijańskiego” Piotra Besseusza, opowiadania Borgesa „Południe”, „Odysei” Homera, „Wędkarza doskonałego” Izaaka Waltona, a przede wszystkim kilkunastu kazań wielkanocnych Johna Donne’a. Inaczej się nie da, to chyba oczywiste, prawda? Nie ma życia poza literaturą.

Forma pojemna

Ustaliliśmy już więc, że Ryszard Koziołek jest szalony. Sceptyków należy zaskoczyć dobijającym pytaniem: kto przy zdrowych zmysłach czyta dzisiaj powieści historyczne Józefa Ignacego Kraszewskiego? Koziołek czyta. Wszystkiego, co kapitalnie uchwycony w eseju „Maszyna do pisania” Kraszewski spłodził, nasz autor na pewno nie przeczytał (trochę tego było: ponad 200 powieści, około 150 nowel i opowiadań, setki prac historycznych, kilka tomów relacji z podróży, poezje, przekłady, a do tego tysiące szkiców, artykułów, recenzji, notatek i listów), ale domyślam się, że jest w trakcie lektury.

Koziołek daje nam w „Dobrze się myśli literaturą” wymagające, erudycyjne, choć i nieakademickie, lekcje czytania klasyków wielkich i znanych (Sienkiewicz, Prus, Brzozowski oraz, last but not least, Kraszewski) oraz nieco mniejszych i bardziej zapomnianych (Stanisława Przybyszewska, Hanna Malewska). Kapitalnie komentuje również klasyków współczesności i ich dokonania – myślę tutaj chociażby o Marku Bieńczyku, Andrzeju Stasiuku czy Jarosławie Marku Rymkiewiczu. Jest i brawurowa lekcja czytania architektury (szkic o książkach Filipa Springera) czy napisany z rozmachem esej o książce, o której nigdy bym nie pomyślał, że aż do tak epickiego eseju jest skłonna kogoś sprowokować („Sońka” Karpowicza). A Koziołek potrafi – i to tak, że chce się sięgać po rozpracowane przezeń książki raz jeszcze.

Dostajemy zbiór złożony z tekstów wciągających od pierwszych zdań, zarażających pasją i namiętnością czytania, a zarazem niepozbawionych humoru, efektownych szarż stylistycznych, oryginalnych porównań (naprawdę nie wiedzieliście, że polski realizm powieściowy XIX wieku przypomina Morfeusza z filmu „Matrix”?), intrygujących interpretacji (esej o rękawiczkach Izabeli Łęckiej!; esej o zoologicznej tożsamości zwierzęcia niosącego Ligię na kartach „Quo Vadis”!), pomysłów (list otwarty do Hillary Mantel; literackie pary czekające na opracowanie: Stasiuk i Bieńczyk, Rymkiewicz i Janion; propozycje dla scenarzystów marzących o epickich serialach opartych na polskiej historii etc.) i zestawień (np. co ma Houellebecq do Prusa? W jaki sposób Teodor Parnicki realizuje koncept „Elvis żyje”?). Znajdziemy tutaj cytat z „Gry o tron” i z Derridy, z „Samych swoich” i z Foucaulta. Dodajmy pro forma, że Koziołek nie raz i nie dwa wypróbowuje w swoich tekstach pojemność formy eseistycznej – mamy tutaj i klasyczny esej, i portret, i rozprawę krytyczną z elementami artykułu naukowego, a do tego wszystkiego jeszcze liczne fragmenty polemiczne i felietonowe, a nawet liryczne, autobiograficzne i teologiczne.

W cytowanym już szkicu o wielkanocnych kazaniach Johna Donne’a Koziołek pisze: „Dobra książka sprawia, że chcesz pisać”. Dobra książka o książkach sprawia, że chcesz czytać, pisać oraz stłumić w zarodku swe nienawistne myśli na temat autora owej książki. „Dobrze się myśli literaturą” to książka, której inna kochająca literaturę i o literaturze pisująca osoba nie może nie nienawidzić. Z zazdrości, z frustracji i z wściekłości, że nie moja. Szalona książka, szalony tytuł, szalony autor. ©

GRZEGORZ WYSOCKI jest szefem działu Opinie w portalu Wirtualna Polska.

RYSZARD KOZIOŁEK, DOBRZE SIĘ MYŚLI LITERATURĄ, Czarne, Wołowiec 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2016