Szczerek sp. z o.o.

Kim jest najmodniejszy polski autor młodego pokolenia?

11.01.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Być może jeszcze nie znajdziecie go, szukając przekąski w lodówce, ale istnieje spora szansa, że natraficie na jeden z jego tekstów w czasie porannej prasówki. Ziemowit Szczerek – jednoosobowe, prężnie się rozwijające i zyskujące coraz większy rozgłos, budzące kontrowersje, ale też zgarniające kolejne branżowe nagrody, przedsiębiorstwo pisarsko-publicystyczne nie produkuje tekstów na akord, ale na pewno pracuje w systemie na trzy zmiany. Przedsiębiorstwo – co koniecznie trzeba podkreślić – jest rdzennie polskie, choć z tą polskością mające niemały kłopot, i równie mocno zainteresowane innymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej.

Napisał cztery autorskie książki w ciągu trzech lat (najnowsza – „Tatuaż z tryzubem” – ukazała się niedawno w Czarnem), teksty rozproszone w kilku co najmniej zbiorach („NieObcy”, „Hawaikum”, „Mur. 12 kawałków o Berlinie”), dziesiątki artykułów, reportaży i felietonów publikowanych m.in. na łamach „Polityki”, „Ha!artu”, „Nowej Europy Wschodniej” czy „Tygodnika Powszechnego”. Od kilku miesięcy Szczerek regularnie pojawia się z dużymi tekstami w „Magazynie Świątecznym”. Do tego dochodzą liczne – i często bardzo obszerne – wpisy na blogu „Polityki” czy na Facebooku, gdzie – szczególnie po wygranej PiS – wypowiada się regularnie.

Radom, czyli Polska

Urodził się 10 kwietnia 1978 r. w Radomiu. W tej wikipedyjnej informacji najistotniejsze jest miejsce urodzenia, choć trudno uwolnić się od myśli, że pisarz przebywający w tak silnym i toksycznym związku z Polską od kilku lat świętuje urodziny akurat w rocznicę katastrofy smoleńskiej.

W każdym razie Radom. Radom, czyli Polska. Polska w pigułce, metafora i zarazem symbol. Z jakiego innego miasta, jeśli nie z Radomia, musiał w końcu wyjść na literacką scenę ktoś taki jak Ziemowit Szczerek? Ktoś na Polskę wściekły i Polską dożywotnio struty, a zarazem ktoś, kto bez Polski (a więc i bez Radomia) nie bardzo miałby o czym pisać i o czym mówić, a z pewnością czym oddychać. Szczerek urodzony w Szwajcarii czy innej Skandynawii, a więc Szczerek wyleczony z kompleksu polskiego, byłby jeśli nie niemową, to przynajmniej literackim analfabetą.

Gdy pytam o jego rodzinne miasto, przyznaje, że funkcjonowanie między Radomiem (czy Warszawą, którą uważa trochę za Wielki Radom) a Krakowem, gdzie teraz mieszka, a więc „między postkongresówką a posthabsburgią”, to coś, co go ukształtowało.

Według Szczerka ogólnopolska „beka z Radomia” ma w sobie coś z zawołania „Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!”. Tłumaczy: – Radom to po prostu miasto, jakich w Polsce wiele, więc z rozbawieniem patrzę, jak Polacy, rechocząc z Radomia, z jego rzekomo wyjątkowych cech, rechoczą po prostu z Polski.

Zaraz przyznaje jednak, że samo miasto co jakiś czas dorzuca do pieca: – Sprawa z lotniskiem jest zabawna, ale najzabawniejsza była akcja, jak PiS zastanawiał się, gdzie by tu zesłać Trybunał Konstytucyjny, i jakaś posłanka z Radomia, chytra pewnie, a jakże, od razu podbiegła i zaczęła krzyczeć „do nas, do nas”! Proponuję umieścić Trybunał na lotnisku.

Pierwszą książką Szczerka była „Paczka Radomskich” (napisana z Marcinem Kępą) czyli literacki portret miasta, zbiór ponad 50 okołoradomskich opowiadań i obrazków. Głównym założeniem autorów było „wykreowanie literackiej legendy miejskiej, pokazanie magicznych miejsc, spojrzenie na otaczającą rzeczywistość przewrotnym, ale przenikliwym okiem, ukazanie, że nasz Radom jest jednak »jakiś«, że jest to miasto na swój sposób ciekawe i inspirujące”.

W jednym z numerów „Ha!artu” autor „Siódemki” opublikował z kolei tekst, który określiłbym jako założycielski. Chodzi o „Radom kontra Polska”, w którym Szczerek pisał m.in., że Warszawa jest Radomiem Europy i oba miasta niczym, poza skalą, się nie różnią: „Ma na swoim cielsku wszystkie blizny, krosty, pypcie i wągry Radomie. Bo Warszawa jest esencją Polski, gigantyczną kostką rosołową z napisem »Polska instant« na opakowaniu. Radom też, tylko mniejszą”. Szczerek przyznawał: „tak, tu, w Radomiu, jest Polska, i tak samo, jak cała reszta kraju, Radom jest zarazem obciachowy, buracki, pretensjonalny, przerażający, nieogarnięty, wzruszający, przy nadziei, cwaniacki, wrażliwy na swoim punkcie i kombinujący. Jednocześnie zmęczony i pełen pałera, głupi jak but i niesamowicie kumaty, zapadnięty w sobie i próbujący się jakoś urządzić. I, kurwa, lepiej sobie radzący, niż sam o sobie myśli. Tak samo jak Polska”.

Jak się robi gonzo

Jak wielu przed nim – pisze tak naprawdę wciąż jedną książkę, do której co rusz dodaje kolejne rozdziały. Pochopnie można by powiedzieć, że to pęczniejąca na naszych oczach książka o Polsce, Polakach i „polskości”, ale przecież ukraińskie teksty Szczerka (oraz – wybiegając nieco w przyszłość – zapowiadane książki o Węgrzech i Słowacji) nie swojskim sprawom są poświęcone. Ale im również, bo przecież na Ukrainie jest „tak samo jak w Polsce, tylko bardziej”, a „Przyjdzie Mordor i nas zje” (2013) to reporterska, w części mistyfikowana, powieść poświęcona plecakowcom i innym żałosnym typom polskich turystów złaknionych posowieckiej egzotyki. To bezczelna rozprawa z hordami Polaków, którzy wybierają się na Ukrainę po to tylko, by doznać prawdziwego hardkoru i masakry we wschodnim Mordorze, by pić jak Ruscy (i najlepiej jeszcze z Ruskimi), by wóda-dziwki-koks, by przyglądać się nieokrzesanym tubylcom jak zwierzętom w zoo.

Z „Tatuażem z tryzubem” rzecz ma się już nieco inaczej – Polski i Polaków jest tutaj dużo mniej, za to temat ukraiński podany w formie gęstej i esencjonalnej. Do konwencjonalnego, „poważnego” reportażu tym razem bliżej niż kiedykolwiek u tego autora, choć – i nie jest to zarzut – Szczerek dalej pisze Szczerkiem (mocne, pełne wulgaryzmów zdania, dosadne frazy, częste odwołania do popkultury i wiążące się z nimi „ejdżystowskie” porównania itd., itp.). Zamiast sążnistych rozpraw dostajemy dość luźny zbiór zapisków i obserwacji, ale tym razem naprawdę jest to książka o Ukrainie i jej mieszkańcach. Być może zdecydował o tym fakt, że „Tatuaż” ukazał się nakładem Czarnego (wcześniej dwie książki wyszły w Korporacji Ha!art, jedna w Znaku), a tym samym Szczerek dołączył do prestiżowej reporterskiej stajni wydawnictwa. Faktem jest, że pisarz daje tutaj coś na kształt podsumowania swoich dotychczasowych podróży na Ukrainę, więcej opisów i relacji ze Wschodu (są nawet wprawki à la reporter wojenny), więcej rozmów z „żywymi ludźmi”. Przypomnę, że w „Mordorze” narrator, jak zawsze będący mniej lub bardziej fałszywym alter ego Szczerka, marudził: „Nigdy nie pojmowałem tej obsesji gadania z lokalnymi. Czasem, znaczy, można słowo zamienić, ale co oni w gruncie rzeczy mogą powiedzieć ponad to, co i tak widać. Wiadomo, że życie jest ciężkie, że kasy nie ma, że z robotą krucho, że burdel w kraju, że to i tamto”.

„I tak widać” – metoda pisarska Szczerka w dużej mierze polega właśnie na patrzeniu i opisywaniu, ale też skrajnie subiektywnym, często niesprawiedliwym, może nawet krzywdzącym ocenianiu, krytykowaniu, od czci i wiary odsądzaniu. Autor „Mordoru” nie udaje obiektywnego reportera, o którego istnieniu dowiemy się co najwyżej z lektury biogramu na IV stronie okładki. Nie, Szczerek, nieślubny syn Huntera S. Thompsona, nigdzie się przed nami nie ukrywa, „ja” jest tutaj dwukrotnie podkreślone, wybebeszone i wywalone na plan pierwszy. To Szczerek patrzy i widzi, to Szczerek dokonuje selekcji odczuć i emocji (przede wszystkim własnych), to Szczerek rozdaje razy i cenzurki.

Wspomniany Thompson, jeden z literackich mistrzów Szczerka, to czołowy reprezentant dziennikarskiego stylu gonzo. W bardzo dobrym numerze krakowskiego „Ha!artu” (1/2013) właśnie gonzo poświęconym, nieprzypadkowo jednym z głównych – obok Thompsona – bohaterów i autorów tekstów jest Szczerek, którego „Przyjdzie Mordor i nas zje” to jakby polsko-ukraiński wariant „Lęku i odrazy w Vegas”, obłędna jazda bez trzymanki (za to na kwasie), surrealistyczna powieść drogi i dotkliwie realistyczny reportaż w jednym.

Gonzo – jak pisali autorzy rzeczonego numeru „Ha!artu” – jest „stylem subiektywnego zapisu realnych wydarzeń, balansowaniem na granicy relacji faktograficznej oraz osobistej impresji”. W zgodzie z tą definicją główne cechy stylu Szczerka to: eksponowanie autorskiego „ja” właśnie; odwołania do dziedzictwa popkultury (w oryginale: kontrkultury); próby ucieczki przed prasową konwencją i „formatem” (ze względów zrozumiałych – próby z powodzeniem podejmowane przez Szczerka głównie w książkach, a nie tekstach publikowanych na łamach wysokonakładowej prasy); kolokwialny, nierzadko złośliwy i niepoprawny politycznie język; odniesienia do psychodelików i „niecodziennych doświadczeń duchowych” (tak w „Mordorze”, jak i „Siódemce” znajdziemy ich sporo).

Nie wiadomo, czy Ziemowit Szczerek powstał – jak gonzo – po to, by „zagrać na nosie koncernom medialnym i zniszczyć grzeczne dziennikarstwo”, ale – znając przynajmniej jego quasi-reporterskie powieści – można nieśmiało wyrazić tego rodzaju nadzieję.

Powieści Szczerka to zarazem reportaże i łżewspomnienia, reporterski „Tatuaż z tryzubem” zostanie pogoniony przez niejednego genologicznego purystę, a w felietonach czy artykułach tu i ówdzie zdarza się wprawka prozatorska czy fragmencik zgoła liryczny. W „Tatuażu” – inaczej niż w prozatorskim „Mordorze” i „Siódemce” – pięknoduchowskiego łgania w żywe oczy czytelnika może rzeczywiście już nie ma, ale i ten gorset Szczerek sprytnie rozluźnia, raz za razem częstując nas swoimi „wyobrażeniami”, scenariuszami alternatywnymi czy niedorzecznymi teoriami podawanymi przez spotkanego w busiku świra.

„Swój chłop” inteligentem podszyty

Szczerek to ironista, szyderca i dekonstruktor, który sprawdza wytrzymałość i wysadza w powietrze kolejne mity, bawi się schematami, miesza horror i groteskę, prawdę i zmyślenie, oświetla i wyśmiewa wszelkie możliwe stereotypy, igra z czytelnikami, ba, z całymi narodami. Kiedy polski pisarz odmienia „Polskę”, „Polaków” i „polskość” przez wszystkie przypadki, trzeba mieć się na baczności, a z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w tym wypadku (przykład ekstremalny – „Siódemka”). Tyle tutaj tej „Polski”, że można dostać niestrawności – proza Szczerka jest jak sen narodowca-obsesjonata, z tą może różnicą, że narodowiec przynajmniej w teorii myśli o swoim kraju nieco milsze rzeczy (w praktyce zapewne i ta różnica się rozmywa).

Bohater „Siódemki” nawet gdy wchodzi do prowincjonalnego baru, to spotyka dresów, którzy dyskutują na temat Polski Od Morza Do Morza. Co przedstawia facebookowy awatar Ziemowita Szczerka? Kontury mapy Polski z wpisanymi w nią trzema szóstkami. Co widzi Ziemowit Szczerek na ilustracji, na której jedni widzą okrąg, a inni coś, co okręgu zupełnie nie przypomina? Otóż widzi na ilustracji Polskę. I gnębi nas rozmyślaniami o Polsce, wpycha nam tę Polskę głęboko do gardła, wywołuje reakcję wymiotną, czyli rodzaj oczyszczenia. Porządkowanie poprzez chaos? Oswajanie lęków i kompleksów dzięki ich zwielokrotnieniu?

Na ile postawa pt. „Uwaga, piszę o Polsce, Polakach i polskości, bo jestem Polakiem, więc się z tym zmagam i konfrontuję, dlatego nie dziwcie mi się wcale” jest autentyczna, a na ile jest pisarską pozą, maską, podłączeniem się do nurtu pisarzy i publicystów z Polską się siłujących – bo przecież Gombrowicz, bo Miłosz, bo Witkacy, bo Bobkowski, bo Sienkiewicz, bo Rymkiewicz i wielu innych? Sam Szczerek odpowiada że to raczej beznadziejna obsesja: – Bo mnie już męczy ta Polska wszechobecna, wszechwładna, wszędzie się wpychająca. To jest jednak straszna męczarnia, ciągle, codziennie, być tym Polakiem. Jaka by to była ulga, gdyby ta Polska trochę odpuściła i dała żyć.

Czy jednak Szczerek mówi o nas i naszym kraju coś wybitnie oryginalnego i niespotykanego? Niekoniecznie. Autor „Siódemki” szyje swoją prozę z półproduktów, z resztek i śmieci, z obrzydliwych szyldów i bill- boardów, z kart menu w spelunach i innych tekstów użytkowych, z obsesji i lęków, z teorii spiskowych i miejskich legend. Mówi językami marketingu i reklamy, forów internetowych i hejterów, narodowców i obsesjonatów, fanatyków i świrów. Wszystko to przepuszcza przez własną pisarską wrażliwość, a następnie ostro doprawia dominującym tutaj temperamentem publicysty, który nie zostawia jeńców.

Produkuje z tego wszystkiego może chaotyczną i rozgorączkowaną, pełną powtórzeń (motywy postapokaliptyczne, powracające „obrazy” pustki i nicości, całe akapity opisów syfu, rozpadu i gnoju), ale jednak zwartą opowieść o Polsce i/lub Ukrainie, o Europie Środkowo-Wschodniej, jej historii, teraźniejszości i majaczącej na horyzoncie przyszłości, jej mocarstwowych wyobrażeniach i całkiem przyziemnych aspiracjach, jej kompleksie Zachodu i jej problemach z samą sobą.

Czy Szczerek wstydzi się, a może i brzydzi, opisywanej przez siebie Polski i Ukrainy, owego „rozpierdolu” (jedno z kluczowych przekleństw tej prozy) i „bezformia” (jedno z kluczowych pojęć tej prozy)? Czy jest jeszcze jednym pisarzem, który narzeka i wścieka się, że brzydko i śmierdzi, a lud, choć pracowity, to jednak zacofany i głupi? Tak, tak i tak. Raz jeszcze dostajemy lament biednego i cierpiącego inteligenta patrzącego na lud, którego to inteligenta momentami aż mdli od mieszaniny szczerej troski i jeszcze bardziej autentycznego gniewu. Inteligent ów zerka częstokroć urzeczony i wzruszony na babuszki, na nieporadnych dresów i ich reinkarnacje, na mrówki graniczne, na kierowców i pasażerów busików, na tych, co są za Majdanem, i tych, co przeciw, na polskie Dżesiki i Andżeliki, na polskich Marianów i Januszy, ale już po chwili potrafi wbić im w plecy – przepraszam za sformułowanie – nóż szyderstwa i kpiny.

Przy czym Szczerek nie pozuje na inteligenta, bo Szczerek to swój chłop, co to i wypije bez popity, i elity wyśmieje, i hymn pochwalny na cześć babuszek wygłosi, i siarczyście zaklnie, i nad losem biednego ludu pracującego miast i wsi się pochyli. Ale kilka stron dalej reprezentantów owego ludu, a już na pewno pstrokate fasady ich domów i śmieszne bary, w których jedzą swoje śmierdzące kotlety, wyśmieje, przedstawi w krzywym zwierciadle, w niepięknym świetle, a tym samym – chcąc nie chcąc – zdradzi, że, mimo starań, „swój chłop” wciąż inteligentem jest podszyty, inteligentem wartościującym i (od czasu do czasu) tonem wyższościowym przemawiającym.

Narracyjny melanż

Szczerek potrafi się zapomnieć, nie raz i nie dwa ponosi go – by tak rzec – narracyjny melanż, ale po kolejnym obszernym monologu, po kolejnym odlocie à la Thomas Bernhard (jeśli tylko założymy, że Austriak czytał wcześniej H.S. Thompsona, Andrzeja Stasiuka i Filipa Springera), po kolejnej prezentacji bezczelnego flow jak u jakiegoś naspidowanego rapera, często następują w tej prozie momenty otrzeźwienia i zbawiennej samoświadomości. Dobrym przykładem finał „Siódemki”, a jeszcze lepszym „Mordoru”, którą to debiutancką powieść uważam wciąż za najlepszą, bo najbardziej zdystansowaną i samą siebie od środka rozsadzającą, książkę w dorobku tego autora.

W ostatnich akapitach „Mordoru” narrator dowiaduje się od ukraińskiego przyjaciela Tarasa, że zdarzało mu się patrzeć na Ukraińców (i – dodajmy – Polaków) „jak na małpy w zoo”. Pijany Taras atakuje: „Czy ty w ogóle starałeś się cokolwiek zrozumieć? Czy ty w ogóle patrzyłeś na nas jak na ludzi, czy – wycelował we mnie oskarżycielsko ognik papierosa – czy po prostu syciłeś się tu tym swoim Schadenfreude?”. Główny bohater wraca do Polski zaciskając pięści, upokorzony i zawstydzony tym, co usłyszał od przyjaciela podczas picia w lwowskiej knajpie wystylizowanej na ziemiankę UPA.

Niech za replikę daną Tarasowi posłużą słowa samego, niekryjącego się już pod powieściowymi awatarami, Ziemowita Szczerka, którego zapytałem, o co mu właściwie chodzi i co tak naprawdę chce swoim pisaniem osiągnąć. Odpowiedź brzmiała: – Zrozumieć Polskę i jej miejsce w świecie. Zrozumieć, czemu bywamy takimi idiotami i takimi szaleńcami. I dlaczego czasem, dla odmiany, zdarza nam się być tak mądrymi. I zrozumieć tę szerszą ojczyznę – wschodnią część Europy. I przykładać do nich coraz to nowsze perspektywy. I pewnie gdzieś będę pełzł coraz dalej od Polski, od Europy Wschodniej i Środkowej też. Sam jestem ciekawy, gdzie dopełznę. ©

Autor jest szefem działu Opinie portalu Wirtualna Polska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2016