Gry dyskryminowanej realistki

Dla Ewy Kopacz, tak jak dla Angeli Merkel, seksistowskie obelgi to raczej atut niż przeszkoda. Coś, co można wykorzystać.

22.09.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Adam Lach / NAPO IMAGES
/ Fot. Adam Lach / NAPO IMAGES

Janusz Palikot napisał kiedyś o Ewie Kopacz: „histeryczna kobita” (dziś twierdzi, że „ma silny charakter”). Portal Fronda.pl ochrzcił ją mianem „lady botoks”. Jarosław Kaczyński łaskawie wstrzymał się od wyrażenia opinii, „bo nie chce być nieuprzejmy wobec dam”. Rozbuchana emocjonalność, obsesyjna dbałość o wygląd – stereotypowo postrzegane atrybuty kobiecości dominują w większości głosów podających w wątpliwość jej kompetencje do sprawowania urzędu premierowskiego.

Co ciekawe, przed stereotypami nie ustrzegły się również przedstawicielki środowisk feministycznych. Kinga Dunin napisała: „Skoro już rządzi PO, to przynajmniej niech to będzie kobieta. Zaletą kobiet na stanowiskach w polityce, w mediach są niekoniecznie ich poglądy, tylko to, że istnieją i naocznie pokazują, iż świat składa się z kobiet i mężczyzn”. A zatem to, jakie Ewa Kopacz ma pomysły na rządzenie państwem, jest drugorzędne wobec jej płci. Nie musi mieć poglądów, wystarczy, że „istnieje i pokazuje”.

Przyznawanie Ewie Kopacz przez feministki ograniczonego kredytu zaufania wyłącznie ze względu na płeć to lustrzane odbicie prób dyskredytowania jej za pomocą oskarżeń o „typowo kobiecą” próżność czy skłonność do histerii. W obu narracjach nie sposób formułować wyważonych ocen. Koncentrując się na tym, że urząd premierowski po raz pierwszy od 1993 r. sprawować będzie kobieta, a nie na tym, czego Ewa Kopacz zamierza dokonać, większość polityków i polityczek oraz publicystów i publicystek sama odbiera sobie zdolność do jasnego oglądu rzeczywistości politycznej.

Kobieta kobietom

Na starcie zweryfikowała oczekiwania tych, którzy sądzili, że będzie przede wszystkim „premierką”, robiącą „kobiecą” politykę: wycofała z porządku sejmowych obrad konwencję o zapobieganiu przemocy wobec kobiet (jak stwierdziła Wanda Nowicka, „kobieta kobietom to uczyniła”). Świeżo upieczona szefowa rządu zapewnia o swoim przywiązaniu do katolicyzmu i jako marszałkini sprzeciwiała się usunięciu krzyża z sali sejmowych obrad – ale kiedy kierowała resortem zdrowia, wskazała szpital, gdzie mogła dokonać aborcji 14-letnia dziewczyna, której ciąża stała się przedmiotem wojny politycznej i światopoglądowej. Do znudzenia powtarza się, że rządem będzie tak naprawdę kierował z tylnego siedzenia Donald Tusk, a Kopacz jest zaledwie jego wierną protegowaną – jednak kiedy wymagała tego kariera polityczna, przyszła premier nie wahała się odciąć od Pawła Piskorskiego, protektora, który pozwolił jej zasiąść do gry o znaczące stanowiska w PO.

Na razie niewiele wiadomo o jej wizji politycznej. Sporo wskazuje natomiast na to, że Ewa Kopacz potrafi skutecznie walczyć o władzę i wpływy. Że przedkłada pragmatyzm nad środowiskową czy ideową wierność. I że potrafi odłożyć na bok rywalizację personalną: zaraz po ogłoszeniu, że obejmie urząd premierowski, prasa wieszczyła rozpoczęcie wewnętrznej wojny w Platformie i początek walnej rozprawy z Grzegorzem Schetyną. Tymczasem zamiast konfrontacji, Kopacz wybrała kooptację i powierzyła Schetynie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Kiedy stery państwa obejmuje realistka, zaprawiona w prowadzeniu politycznych gier, interpretacje jej posunięć według jakiegoś z góry przyjętego klucza są szczególnie szkodliwe. Utrudniają rzetelną ocenę kierunku, w którym zmierza państwo. Mogą przysłonić zarówno cyniczną grę, prowadzoną przez władzę, jak i dalekosiężną wizję, której realizacji mają służyć poszczególne pragmatyczne czy kunktatorskie posunięcia.

Wytrwałość i przypadek

Oczywiście za wcześnie jeszcze, by wyrokować, czy Ewa Kopacz jest wizjonerką, czy kunktatorką; czy wyrwie się spod kurateli Donalda Tuska i będzie samodzielnie kształtować polską politykę, czy skoncentruje się przede wszystkim na działaniach pozornych i umacnianiu pozycji PO przed przyszłorocznymi wyborami. Jej sytuacja – sposób, w jaki doszła do władzy i towarzyszące temu głosy krytyki i zwątpienia – przypominają jednak punkt wyjścia, z którego startowała w 2005 r. Angela Merkel.

Kiedy Merkel szykowała się do odebrania władzy Gerhardowi Schröderowi, tygodnik „Der Spiegel” skwitował piórem Severina Weilanda: „Wyśmiewano ją, zwalczano i nie doceniano. Od dziś Republika ma pierwszą w historii kandydatkę na kanclerza – to rezultat osobistej wytrwałości i przypadku politycznego”. Czy polityczka z Niemiec Wschodnich wdrapałaby się na partyjne szczyty, gdyby nie skandal finansowy, który pogrzebał jej potężnego protektora Helmuta Kohla? – pytał niemiecki publicysta. I spekulował, że gdyby nie połączenie sprzyjających okoliczności i instynktu politycznego, prawdopodobnie sprawowałaby najwyżej urząd premiera lokalnego rządu w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, gdzie dorastała.

O Merkel mówiono lekceważąco, że jest „dziewczynką Kohla”; podobnie dziś mówi się o Kopacz i Tusku. Liderkę CDU wyśmiewano za kiepski gust w doborze stroju i brak charyzmy, dziś Jadwiga Staniszkis nazywa Kopacz „żenującą, prowincjonalną lekarką”. Niezależnie od tego, na ile realne są szanse, by nowa szefowa polskiego rządu powtórzyła tryumfy niemieckiej kanclerz, obie nie zdołałyby się wspiąć na szczyty władzy, gdyby nie stworzył im takiej szansy sprzyjający przypadek – trzęsienie ziemi w CDU, wyjazd Tuska do Brukseli. A obejmując władzę w pewnej mierze dzięki przypadkowi, liderki narażają się na oskarżenia, że są jedynie figurantkami. Nie sposób ich już nie zauważać, ale można je nadal bagatelizować.

Dla doświadczonych uczestniczek partyjnych gier, takich jak Merkel i Kopacz, obelgi sypiące się pod ich adresem to raczej atut niż przeszkoda. Nie muszą się zmagać z poważną krytyką swoich poczynań, a prowadzone przez nie manewry strategiczne zostają przysłonięte przez stereotypy i pełną emocji retorykę. Nawet jeśli stereotypowy przekaz jest w nie wymierzony, pragmatyczne rozgrywające potrafią nim pokierować dla swojej korzyści.

Skoro już musi być z PO, to dobrze, że chociaż kobieta – twierdzą feministki, a prawica bije, używając klisz o emocjonalnej i próżnej płci pięknej? To proszę: zagrajmy na kobiecej nucie i podczas konferencji prasowej wplećmy sugestie, że popieramy bliżej nieokreśloną „kobiecą politykę”. „Zauważyliście państwo troszkę więcej kobiet niż w poprzednim rządzie”, mówiła premier Kopacz, prezentując swój gabinet. I rzuciła równie mało konkretnie: „Mogę wam dzisiaj powiedzieć, że w PO, ale też w PSL nie brakuje kobiet, które mogłyby podjąć pracę w randze sekretarza lub podsekretarza stanu w danym resorcie” [więcej o prezentacji nowego rządu, także o grze płcią pani premier w odpowiedzi na pytanie o możliwość wysłania broni na Ukrainę, pisze poniżej Paweł Reszka – red]. Dzięki takim ogólnym zapewnieniom prawicowi krytycy będą mogli dalej snuć przesycone mizoginią bajki, a feministki spać spokojnie.

Niedoceniane, bagatelizowane, zasłonięte kurtyną inwektyw, pragmatyczne i ambitne polityczki, którym przypadek podsunął niepowtarzalną szansę, mogą skupić się na tym, co do tej pory wychodziło im najlepiej – poszerzaniu swoich wpływów i umacnianiu władzy. Pierwsze pytania o ich wizję polityczną kiedyś w końcu przyjdą, ale jeśli rozgrywające okażą się wystarczająco sprawne, to ich pozycja będzie już wówczas niezachwiana.

Czekając na okno możliwości

Zestawienie początków Ewy Kopacz i Angeli Merkel pozwala nie tylko nakreślić ich strategię walki o władzę. Odsłania również dyskryminację na szczytach. Nie świadczą o niej jedynie mało wybredne obelgi, rzucane pod adresem wybijających się kobiet. Braku równości dowodzi też fakt, że nawet najwytrwalsze znawczynie gry politycznej, takie jak Merkel, mogą sięgnąć po kierownicze stanowiska w państwie tylko dzięki przypadkowi. Potężny protektor musi się skompromitować skandalem finansowym albo dostać lepszą propozycję – w przeciwnym wypadku nadal grzałyby ławkę rezerwowych albo przechodziły z jednego stanowiska na drugie o podobnej randze.

Prawdziwe równouprawnienie na szczytach władzy wymaga, by skończyć z ukrytą dywidendą od chamstwa i protekcjonalności, na którą mogą liczyć ambitne realistki. Kobiety-polityczki zasługują na to, żeby zadawać im konkretne i kłopotliwe pytania na każdym, a zwłaszcza na kluczowym etapie ich kariery. Zasługują również na to, żeby sięgać po najważniejsze stanowiska, nie będąc skazanymi na oczekiwanie, aż przypadek otworzy im okno możliwości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2014