Portret polskich nierówności

Ktokolwiek będzie rządził po jesieni, zmierzy się z problemem rosnącego rozwarstwienia Polaków. Wprawdzie wielu z nas deklaruje, że łatwo wiąże koniec z końcem, często odpowiadamy tak, bo wstydzimy się biedy.

10.06.2023

Czyta się kilka minut

 / LECH MAZURCZYK
/ LECH MAZURCZYK

Czy Polska jest państwem nierówności społecznych? Ta kwestia przez wiele lat stanowiła margines w dyskusji publicznej, choć po przejściu od gospodarki centralnie sterowanej do rynkowej wystąpienie tego zjawiska wydawało się naturalne. Przeważył jednak lęk przed otwartym mówieniem o rosnących różnicach majątkowych między Polakami; obawiano się, że jego skutkiem będzie potępienie dla całego procesu transformacji po upadku rządów komunistycznych.

Z większą mocą temat nierówności pojawił się po powrocie PiS do władzy w 2015 r., kiedy partia ta odcięła się od wcześniejszych liberalnych rozwiązań gospodarczych i rozpoczęła szereg programów, które miały realizować zasadę sprawiedliwości społecznej, z Rodziną 500 plus na czele. Niedługo potem, w 2017 r., ukazały się wyniki badań ekonomistów Pawła Bukowskiego i Filipa Novokmeta, którzy pokazywali, że poziom nierówności dochodowych w Polsce przez wiele lat był dużo wyższy, niż pokazywały to oficjalne statystyki GUS. Jednak ani politycy, ani eksperci ekonomiczni – z nielicznymi wyjątkami – nie byli przygotowani do poważnego podjęcia tematu. Został on skonsumowany przez bieżącą politykę: z jednej strony padały oskarżenia o rozdawnictwo, z drugiej słowa o przywracaniu godności polskim rodzinom, a gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami lokowały się głosy, że programy społeczne są potrzebne, ale źle realizowane i nieefektywne, skoro pieniądze trafiają też do rodzin, które wcale nie potrzebują wsparcia.

Problem miary

Oficjalne dane o poziomie nierówności wyrażonym tzw. współczynnikiem Giniego (zero oznacza pełną równość, jeden – skrajne nierówności) mogą się wydawać umiarkowanie uspokajające. Według ostatnich dostępnych danych z badania budżetów domowych – współczynnik ten wynosi dla Polski 0,319 i po okresie spadku, czyli redukowania nierówności, wzrósł niemal do tego samego poziomu, co w momencie objęcia władzy przez PiS w 2015 r. (wynosił wówczas 0,322). Kiedy GUS opublikował w ubiegłym roku te informacje, prof. Michał Brzeziński, jeden z najlepszych w Polsce ekonomistów zajmujących się tą problematyką, stwierdził, że redukcja nierówności po kilku latach rządów PiS jest ze statystycznego punktu widzenia pomijalna.

Programy społeczne obecnego rządu nie zmieniły więc trwale fundamentów polskiego rozwarstwienia. Na co można oczywiście replikować, że utrzymanie dotychczasowego poziomu nierówności po dwóch latach pandemii, która wielu ludziom odebrała możliwość zarobkowania, to jednak osiągnięcie naszej władzy. Co więcej: opublikowane niedawno wyniki europejskiego badania EU-SILC, realizowanego w Polsce przez GUS, zdają się potwierdzać tę optymistyczną interpretację. Przeprowadzono je w drugiej połowie 2020 r., kiedy covid szalał w najlepsze. Według zebranych danych współczynnik Giniego wyniósł wtedy dla Polski 0,268 i stawiał nas w rzędzie z Austrią (0,267) i Szwecją (0,268), państwami o znacznie bardziej progresywnych systemach podatkowych (bogaci płacą tam wyższe daniny) i z długimi tradycjami egalitarnego myślenia o gospodarce.

Lepszym porównaniem byłoby jednak zestawienie Polski z krajami Europy Środkowej. Tu też plasujemy się nie najgorzej: pomiędzy bardziej egalitarnymi Czechami (współczynnik Giniego 0,248), a bardziej zróżnicowanymi dochodowo Węgrami (0,276).

Problem z tego rodzaju badaniami polega na tym, że ukazują one miarę bardzo ogólną, zestawiając ze sobą wszystkie gospodarstwa domowe w kraju, a nie np. te najlepiej i najgorzej sytuowane, co wiarygodniej pokazywałoby rozwarstwienie. Stąd też EU-SILC oprócz współczynnika Giniego stosuje również inną miarę, porównując 20 proc. najlepiej zarabiających obywateli do 20 proc. najgorzej uposażonych (World Inequality Database Thomasa Piketty’ego zestawia 10 proc. najlepiej i 50 proc. najgorzej zarabiających).

Ta miara wygląda dla Polski również całkiem nieźle i wynosi 4,0. Oznacza to, że jedna piąta najlepiej zarabiających gospodarstw domowych ma dochody cztery razy wyższe niż jedna piąta najgorzej sytuowanych. Tę samą wartość odnotowano dla Szwecji, kraju z o wiele lepszym systemem redystrybucji dochodów państwa. W sąsiednich Czechach nierówności w dochodach są niższe i wynoszą 3,4, na Węgrzech zaś nieco wyższe – 4,2.

Dlaczego zatem większość Polaków nie czuje, by żyła w społeczeństwie egalitarnym na wzór szwedzkiego? Ponieważ ta miara nie pokazuje zbyt dokładnie zróżnicowania pomiędzy najlepiej zarabiającymi a bardzo dużą częścią społeczeństwa, ulokowaną bliżej środka hierarchii dochodów. Nie mówi też niemal nic o zróżnicowaniu dochodów w grupie osób najlepiej zarabiających, a przecież wśród 10 proc. najbogatszych będziemy mieli zarówno tych żyjących we względnym dobrobycie, jak też prawdziwych krezusów.

Co więcej, badania oparte są na danych sondażowych, w których respondenci sami szacują poziom dochodów swoich gospodarstw domowych, a to czyni wyniki podatnymi na zniekształcenia. Respondenci mogą się obawiać bądź wstydzić podawać prawdziwe informacje o zarobkach.

Ze względu na te słabości World Inequality Database stosuje inną metodę. Dochody 10 proc. najlepiej zarabiających zestawiane są z dochodami całej dolnej połowy społeczeństwa, a dane z kwestionariuszy konfrontowane z informacjami z zeznań podatkowych.

Przy zastosowaniu tej miary poziom nierówności dla Polski wygląda o wiele mniej optymistycznie. Najzamożniejsze 10 proc. dysponowało w 2021 r. (po zapłaceniu podatków) 31,5 procentami ogółu dochodów, „dolne” 50 proc. posiadało ich jedynie 24 proc. Dla porównania w Szwecji najzamożniejsi uzyskiwali 24,3 proc. dochodów, a „dolne” 50 proc. społeczeństwa – 31,2 proc. W Czechach było to odpowiednio: 23,8 i 33,2 proc. Od egalitarnych krajów Europy sporo zatem Polskę dzieli. Mniejsze nierówności są m.in. w Niemczech, Hiszpanii, na Węgrzech, a zwłaszcza na Słowacji.

Co istotne, w naszym przypadku zarówno przed, jak i po zapłaceniu podatków 10 proc. najbogatszych Polaków dysponuje większymi dochodami niż uboższa połowa społeczeństwa. Tymczasem w Szwecji i Czechach tak jest tylko w tabeli dochodów przed opodatkowaniem. Gdy je uwzględnimy, biedniejsza połowa będzie miała w tych krajach wyższe dochody niż jedna dziesiąta najzamożniejszych. Widać więc wyraźnie, że polski system podatkowy redukuje nierówności w o wiele mniejszym stopniu niż systemy bardziej egalitarnych krajów w Europie.

Kogo i co porównujemy

Nawet dobrej jakości dane jednak nie pokazują pełnego obrazu rozwarstwienia. Wybitny ekonomista Anthony Atkinson, zmarły w 2017 r. nestor brytyjskich badań nad biedą i nierównościami, namawiał, by zadawać pytania „nierówność czego?” oraz „między kim?”. Dowodził też, że wykazywany w oficjalnych statystykach poziom nierówności zależy w dużej mierze od tego, w jaki sposób je definiujemy. Czy uwzględniamy nierówności między całymi gospodarstwami domowymi, czy też między konkretnymi osobami? Czy dorosłe, pracujące dzieci, które mieszkają z rodzicami ze względu na wysokie koszty najmu i brak zdolności kredytowej, powinniśmy traktować jak osobne gospodarstwa? Albo: jak przy szacowaniu dochodów rodzin uwzględniać wartość usług publicznych, finansowanych z podatków przez poszczególne państwa, skoro dostęp np. do bezpłatnego lekarza czy szkoły zmniejsza rozwarstwienie? I czy powinniśmy opierać się na szacunkach dochodów rodzin, czy też raczej na ich wydatkach konsumpcyjnych? Jedne i drugie mogą przynosić rozbieżne rezultaty.

Pytania zadawane przez Atkinsona są dziś w Polsce bardzo aktualne. Galopująca w 2022 r. inflacja i podnoszenie w odpowiedzi na nią stóp procentowych przez NBP, a w konsekwencji rosnące koszty kredytów hipotecznych sprawiły, że wiele osób straciło szansę na uzyskanie w najbliższej przyszłości własnego mieszkania. Średni wiek wyprowadzki z domu wynosił u nas w 2021 r. 29 lat i był niezmiennie wyższy od unijnego (26,5), według danych Eurostatu. Niewykluczone, że w najbliższych latach problem ten się jeszcze pogłębi i coraz częstsze staną się powroty do domu rodzinnego osób, których nie będzie stać na samodzielne życie i własne mieszkanie. To zaś oznacza wzrost faktycznych nierówności dochodowych, nawet jeśli ogólne miary oparte na badaniach kwestionariuszowych ich nie wychwycą, bo podczas wywiadów rodzice i mieszkające z nimi dorosłe dzieci nie zostaną potraktowani jak osobne gospodarstwa.

Poważnym problemem, który zaostrza się zwłaszcza przez inflację, są także nierówności w konsumpcji. Uboższe gospodarstwa domowe przeznaczają większy odsetek swoich dochodów na samą żywność niż gospodarstwa zamożniejsze, co oznacza, że wzrost cen żywności uderza mocniej w uboższych. Podobnie jest z cenami energii. Ogólnie rzecz ujmując, jak pokazują dane GUS z badania budżetów domowych, 20 proc. najuboższych gospodarstw wydaje przeciętnie 987 zł miesięcznie na osobę, a 20 proc. najzamożniejszych ponad dwukrotnie więcej, czyli 2085 zł. Wydatki najuboższych stanowią jednak aż 151,5 proc. ich dochodu rozporządzalnego, w przypadku ­najzamożniejszych – ledwie 50,9 proc. Gorzej sytuowane rodziny wydają więc ponad dwukrotnie mniej niż najzamożniejsze, a i tak muszą korzystać z oszczędności lub wręcz się zapożyczać. To są niezwykle ważne wymiary nierówności, które w ogólnych statystykach pozostają niewidoczne.

Kolejnym z tych wymiarów jest fakt, że rodziny posiadające na własność mieszkanie nieobciążone kredytem (w Polsce na ogół starsze) żyją w innym świecie niż rodziny wynajmujące lub spłacające kredyt. Nie chodzi wyłącznie o dochód, który zamiast na czynsz czy ratę można by przeznaczyć na inne cele, ale także o ogólne poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego, odporność na inflację i podwyżki stóp procentowych. Na podobnej zasadzie rodziny, które mogą miesięcznie wydać ponad 2000 zł na osobę bez zaciągania pożyczki czy przejadania oszczędności, czują się o wiele bezpieczniej niż te, które muszą dołożyć skądś do pensji, żeby wydać niespełna 1000 zł. Wprawdzie na pytanie zadane w badaniu EU-SILC, jak udaje im się „wiązać koniec z końcem”, 46,8 proc. respondentów odpowiedziało, że robi to „łatwo” lub „raczej łatwo”, ale jeśli zestawimy to z rzeczywistymi wydatkami w stosunku do dochodów, to staje się jasne, że wiele osób odpowiedziało tak albo ze wstydu, albo ze względu na brak punktu odniesienia w postaci możliwości porównania się do poziomu życia i wydatków lepiej sytuowanych rodzin.

40 proc. wykluczonych

Z nierównościami nierozerwalnie związane są kategorie biedy i bogactwa. Tak naprawdę trudno jednak wyraźnie zdefiniować te pojęcia, a statystyki nie zawsze przychodzą nam z pomocą.

W potocznym odbiorze punktem odniesienia do tego typu rozważań bywa często tzw. średnia krajowa, czyli przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto. GUS ogłasza je co miesiąc dla sektora przedsiębiorstw; w maju wyniosło (dane za kwiecień) 7430,65 zł. Tyle że większość Polek i Polaków zarabia znacząco mniej.

Po pierwsze, średni wynik windują wysokie płace w niektórych branżach i na niektórych stanowiskach. Po drugie: podawane dane nie obejmują niskich zazwyczaj płac w budżetówce, pensji osób samozatrudnionych, pracujących w małych przedsiębiorstwach poniżej 10 osób lub na umowach cywilnoprawnych. W efekcie na 17 mln zatrudnionych Polaków obliczenia obejmują tylko ok. 6 mln.

GUS definiuje relatywne ubóstwo jako sytuację, w której dochody na osobę wynoszą poniżej 50 proc. średnich wydatków (w 2021 r. było to w Polsce 909 zł). Zasięg tak rozumianego ubóstwa sięga w Polsce 12 proc. Jednak 4,2 proc. z nas zmaga się wręcz z ubóstwem skrajnym, przy którym dochody na osobę w gospodarstwie domowym są poniżej minimum egzystencji (692 zł w 2021 r., 775 zł w 2022 r.). Kwotę tę wylicza Instytut Pracy i Spraw Socjalnych (IPiSS) i oznacza ona sumę pozwalającą na życie w zdrowiu i zdolności do pracy, ale przy założeniu opłat za mieszkanie w bardzo niskiej wysokości 335 zł. Miary te są więc nie do końca wiarygodne, a poza tym koncentrują się na niedostatku materialnym, nie uwzględniając tzw. wykluczenia społecznego.

Jak wskazuje prof. Ryszard Szarfenberg w dorocznym raporcie „Poverty Watch”, publikowanym przez polski oddział European Anti-Poverty Network, od kilku lat GUS publikuje dane na temat „sfery niedostatku”, czyli odsetka osób żyjących poniżej minimum socjalnego. Kłopot w tym, że termin ten nie oddaje, zdaniem autora, rzeczywistej sytuacji tych osób, czyli właśnie wykluczenia społecznego. Minimum socjalne, kwota ustalana na każdy rok przez IPiSS, ma pozwalać na zaspokojenie podstawowych potrzeb, w tym kulturalnych. W 2021 r. dla jednoosobowego gospodarstwa domowego wynosiło ono 1334 zł (w 2022 r. 1488 zł), a zatem osób żyjących w sferze niedostatku, czyli – jak wskazuje prof. Szarfenberg – wykluczonych społecznie przez ubóstwo, było w Polsce aż 40,7 proc.! Ta wstrząsająca liczba oznacza, że duża część polskiego społeczeństwa nie jest aż tak biedna, by umrzeć z głodu, ale zarazem nie uczestniczy z powodu ubóstwa w życiu społecznym.

Kto jest naprawdę bogaty

Jeszcze większy problem, niż z określeniem prawdziwego obrazu polskiego ubóstwa, mamy z definicją bogactwa. Powstały podczas poprzedniego globalnego kryzysu finansowego ruch Oburzonych posługiwał się kategorią 1 proc. najbogatszych jako synonimem oligarchicznej elity, żerującej na społeczeństwach i uciekającej przed podatkami. Z danych World Inequality Database (WID) za 2022 r. wynika, że posiadali oni aż 38 proc. światowych dochodów.

Kto należy dziś w Polsce do 1 proc. wybrańców? Zgodnie z klasyfikacją GUS, aby trafić do tej grupy, trzeba zarabiać minimum 36,5 tys. zł brutto miesięcznie. Jednak by zaliczyć się do 1 proc. najbogatszych ludzi na świecie, trzeba mieć już średnie roczne dochody na poziomie 395 tys., tyle że w euro. To niemal 50 razy więcej. Widać więc wyraźnie, że różnice w dochodach pojawiają się również w „elitarnym” gronie; co innego bogactwo oznacza w Polsce, a co innego w USA. Ale nawet patrząc wyłącznie na nasz kraj, dostrzeżemy niejasności. Najmniej zarabiający spośród 1 proc. Polaków pobierają wprawdzie miesięcznie kwotę 36,5 tys. zł brutto, lecz dochody wielu osób w tej grupie bywają wielokrotnie wyższe.

Jeszcze większą otchłań ujrzymy, gdy rzucimy dochody tej grupy wybrańców na szersze tło 10 proc. najlepiej uposażonych w Polsce. Według WID średni dochód w tej grupie jest prawie czterokrotnie mniejszy w porównaniu do 1 proc. elity.

Warto na koniec zapytać, między jakimi grupami dochodowymi jest dziś w Polsce rzeczywista wspólnota interesów i jako takie podobieństwo warunków codziennej egzystencji. Czy 10 lub 20 proc. najlepiej zarabiających, którym wystarcza na spokojne, ale dalekie od luksusu życie, ma więcej wspólnego z wąską grupą ultra bogaczy, czy też z licznym gronem tych, którzy żyją w sferze niedostatku? Czy człowieka pracującego na nieźle płatnym etacie w dużym mieście, z firmowym pakietem medycznym i kartą do siłowni, wyjeżdżającego raz do roku na zagraniczne wakacje – więcej łączy z kimś z niedużego miasta, pracującym na umowę-zlecenie, czy z miliarderem?

To pytania, które musimy zacząć sobie stawiać, zwłaszcza w Polsce, gdzie od trzech dekad unikaliśmy poważnej debaty na ten temat, a dojście do władzy w 2015 r. partii, która mieniła się rzeczniczką wykluczonych, tak naprawdę niewiele w tej kwestii zmieniło.©

 

Autor jest szefem działu Obywatele w forumIdei, think tanku Fundacji Batorego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2023

W druku ukazał się pod tytułem: W krainie wielkich nierówności