Popisowe rządy kobiet

Politycy już to wiedzą: twarzą partii i rządu powinna być kobieta. Ale władza wciąż jest w rękach mężczyzn.

27.06.2015

Czyta się kilka minut

Ewa Kopacz, Beata Szydło, Małgorzata Kidawa-Błońska i Barbara Nowacka / Rys. Marcin Bondarowicz
Ewa Kopacz, Beata Szydło, Małgorzata Kidawa-Błońska i Barbara Nowacka / Rys. Marcin Bondarowicz

Polską rządzi pani premier. I po jesiennych wyborach szefem rządu też pewnie będzie kobieta. Kobieta jest marszałkiem Sejmu, drugą osobą w państwie, szefowa MSW również chodzi w szpilkach. Także lewica liczy na powrót do życia dzięki Barbarze Nowackiej.

Kobiety są na szczycie władzy, ale do ich samodzielnych rządów jest jeszcze bardzo daleko. Dlaczego?
Polityk Platformy Obywatelskiej wyjaśnia sprawę prosto: – Donald oddał partię i rząd Ewie Kopacz. Dlaczego? Bo jak wróci, to mu wszystko Ewa odda.

Tak samo jest w Prawie i Sprawiedliwości. Niby Beata Szydło jest kandydatką na premiera, ale jest jasne, że prezesem partii i liderem jest Jarosław Kaczyński. A gdyby zechciał porządzić? Szydło podzieliłaby los Kazimierza Marcinkiewicza.

Bo ona prowadzi dom 

Ale po kolei. Czy płeć w polityce jest ważna?

Zapytałem Joannę Kluzik-Rostkowską, minister edukacji narodowej. Wcześniej była w rządzie PiS szefową resortu pracy i polityki społecznej. Kluzik mówi: – Mnie płeć bardzo pomogła w polityce. Kiedy pierwszy raz startowałam w 2005 r. do Sejmu, okazało się, że jest moda na kobiety na listach. Lista bez kobiet była nienowoczesna, niepełnowartościowa. Jako kobieta znaczyłam wówczas więcej niż pięciu facetów.
Czemu płeć pomaga na starcie?

– Bo polityka jest pragmatyczna.

Pani minister podkreśla, że minęło dziesięć lat i kobiety nie muszą już jechać na „modzie”. Pokazały, że w polityce sobie radzą.

Rozmawiamy o dzieciach. Wiem, że w 2005 r., gdy zostawała wiceministrem pracy, miała małe dziecko: – Ono chciało do mamy. Więc po kilkunastu godzinach przychodziłam z ministerstwa i miałam zajęcia domowe. Facetom jest tu łatwiej. Paweł Poncyliusz miał czwórkę małych dzieci, ale dawał radę, bo to on, a nie ich mama, był w ministerstwie.

Małe dzieci potrafią skutecznie zablokować karierę: – Gdybym miała małe dzieci i nie mieszkała w Warszawie, nie poszłabym do polityki. Nie dałabym rady dojeżdżać do domu i pracować normalnie w Sejmie czy ministerstwie. Z drugiej strony, np. Elżbieta Bieńkowska sobie z tym poradziła.

Przekaz szefowej MEN jest prosty: nie demonizujmy polityki, bo kariera polityczna kobiety niewiele się różni np. od kariery w wielkiej korporacji, gdzie też trzeba godzić życie zawodowe i osobiste.

Jeśli coś ją drażni, to protekcjonalny ton i podkreślanie płciowości: – Jarosław Kaczyński mówił, że Beata Szydło wychowała dwóch synów i prowadzi normalny dom. To jasne, że miał dobre intencje, chciał pochwalić koleżankę, no ale ja pytam, gdy słyszę takie słowa: „prowadzi dom” i co z tego?

Elżbieta Jakubiak (szefowa gabinetu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, minister sportu w rządzie PiS): – Kiedyś byłam na spotkaniu. Na sali Danuta Hübner, Hanna Suchocka, Jolanta Kwaśniewska, Hanna Gronkiewicz-Waltz... Temat rozmowy? „Rola kobiet w polityce”. „A może porozmawiamy o wprowadzeniu euro? Albo o rozwoju regionalnym? Wyobrażacie sobie, żeby zebrało się dziesięciu facetów z takim dorobkiem i mówili na temat roli mężczyzn w polityce? Dlaczego same wpychamy się do getta?” – przyszło mi do głowy. Innym razem zaproszono mnie na forum do Krynicy. Miałam za sobą budowę Muzeum Powstania Warszawskiego, spinanie budowy Muzeum Historii Żydów Polskich i Stadionu Narodowego. Ale nie zaproszono mnie do panelu na temat wielkich inwestycji, tylko na temat roli kobiet w polityce.

– I co pani zrobiła?

– Napisałam, że dziękuję, ale się na tym nie znam. Niech może zaproszą jakiegoś socjologa czy kogoś takiego.
Wypada się zgodzić z minister Kluzik, że kobiety w polityce nie muszą już „jechać na modzie”. Były ministrami finansów, premierami i wicepremierami, wicemarszałkami, szefowymi wielkich korporacji, prezydentami największych miast. Radziły sobie i nikt nie zastanawiał się nad ich płcią. Dlaczego zastanawiamy się teraz?
Teoretycznie kobiety wreszcie zbliżają się do pozycji, z których mogłyby kierować polską polityką. Na razie jednak uzależniają je od siebie ich męscy patroni.

Efekt Ewy Kopacz

Najbliżej samodzielności była jesienią zeszłego roku Ewa Kopacz. Donald Tusk odchodził do Brukseli i namaścił ją na swoją następczynię:

– Nie wywalczyła funkcji premiera, ale dostała ją na tacy od odchodzącego do Brukseli Donalda Tuska – twierdzi kolega partyjny Kopacz.

– Co to znaczy, że dostała na tacy? Tusk wyjeżdżał do Brukseli, a Ewa Kopacz była marszałkiem Sejmu, drugą osobą w państwie. Do tego miała wieloletnie doświadczenie w zarządzaniu Ministerstwem Zdrowia. Ten wybór był logiczny, bo gdzie Tusk miałby szukać następcy? – protestuje koleżanka partyjna Kopacz.

W każdym razie Tusk dał jej zupełnie wolną rękę: „Rób, co chcesz. Ja czasami mogę ci coś najwyżej doradzić”.
Ewa Kopacz wygłaszając exposé podkreślała: „Mam dziś dla ciebie, Donaldzie, wiadomość: to ja stoję na czele rządu i biorę za niego odpowiedzialność”.

Było to teatralne. Relacja Kopacz–Tusk oparta jest na wieloletniej przyjaźni i lojalności. W partii Ewa Kopacz – co mówiła publicznie – uważała się za pretorianina Donalda Tuska. Gotowa była bronić go w partyjnych rozgrywkach do ostatniej kropli krwi.

Mówi minister w rządzie Kopacz: – Początek był naprawdę obiecujący. Pamiętając, że jej praca w resorcie zdrowia była zarządzaniem chaosem, mieliśmy obawy, jak będzie w rządzie. Okazało się, że szybko opanowała sytuację. Być może zaprocentowało doświadczenie z okresu marszałkowania. Rady Ministrów prowadzi pewnie, jest przygotowana, pyta, gdy ma wątpliwości, nie chce sterować resortami ręcznie.

Polakom spodobało się, że po siedmiu latach dominacji Tuska będą mieli nowego premiera i że premierem będzie kobieta.

W październiku 2014 r. pierwszy raz od półtora roku PO zdecydowanie wyprzedziła PiS – co nazwano „efektem Kopacz”. Rząd (dane CBOS) zaczynał z 35 proc. zwolenników i 18 proc. przeciwników. W ciągu ośmiu miesięcy kapitał udało się skutecznie roztrwonić. W maju przeciwnicy rządu stanowili 38, zaś zwolennicy 25 proc.

Ewa Kopacz zresztą nie miała wówczas najmniejszych oporów przed podkreślaniem swojej płci. Robiła tak, bo wydawało jej się, że wywrze to na wyborcach dobre wrażenie. Gdy dostała od prezydenta Bronisława Komorowskiego nominację na szefa rządu, mówiła, że „domy, w których rządzą kobiety, wychodzą na tym dobrze”.
Potem, podczas pierwszej konferencji pytana, czy dostarczać broń Ukrainie, wypaliła: „Wie pan, jestem kobietą. Ja sobie wyobrażam, co bym zrobiła, gdyby na ulicy pokazał się człowiek wymachujący ostrym narzędziem albo trzymający w ręku pistolet. Pierwsza moja myśl: tam za moimi plecami jest mój dom i moje dzieci. Więc wpadam do domu, zamykam się i opiekuję się moimi dziećmi”.

Feministki mogły zgrzytać zębami, ale pani premier jest na ich zgrzyty uodporniona. Ostatnio, zachwalając Małgorzatę Kidawę-Błońską na funkcję marszałka, oświadczyła, że jest to „święta kobieta”.

Płciowo i koleżeńsko 

Publiczność wybaczała Ewie Kopacz pierwsze potknięcia. Politycy PiS klęli pod nosem, bo notowania konkurencji znów poszły w górę.

PR-owiec związany z PiS: – No i pojawił się poważny problem. Wiadomo było, że prezesowi będzie trudno zaatakować kobietę. Zamiast ją mieszać z błotem, wstanie i będzie całował w rękę. I co z tym robić?

Platforma nękana aferami, spadająca w sondażach, patrzyła na nową szefową z nadzieją. Mówił mi wówczas prominentny polityk Platformy: – Wszystko zależy od tego, jak poukłada rząd. Czy postawi na jedną frakcję, czy obdzieli wszystkich?

Ewa Kopacz wybrała wariant B. Zadowolony mógł być Cezary Grabarczyk, szef tzw. spółdzielni, który dostał resort sprawiedliwości („Czarek to wielki przyjaciel, kocha ludzi, jest przyzwoity...”). A także jego przeciwnik, Grzegorz Schetyna, który dostał MSZ. Kopacz pozowała do zdjęcia, trzymając obu za ręce – jakby chciała ogłosić, że czas frakcyjnych wojen się kończy. Oddała też cesarzowi, co cesarskie. Szef Ministerstwa Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak, cieszący się zaufaniem prezydenta Komorowskiego, został awansowany na wicepremiera.

Ciekawym posunięciem było powierzenie MSW Teresie Piotrowskiej – osobie pozbawionej kompetencji do objęcia tak ważnego resortu. Premier musiała pozbyć się Bartłomieja Sienkiewicza, skompromitowanego przez aferę taśmową. Marek Biernacki nie miał ochoty na obejmowanie nowego resortu na rok. Kopacz wybrała więc przyjaciółkę i nie kryła, że o ostatecznym wyborze zdecydowała kategoria płci. „Znam ją. Potrafi rządzić twardą ręką. Dzisiaj w Europie resorty siłowe przypisywane są silnym kobietom. Piotrowska taka jest” – komentowała pani premier w trakcie prezentacji.

Ewa Kopacz często stosowała koleżeńsko-płciową politykę. Rzeczniczką rządu została jej przyjaciółka Iwona Sulik – która zresztą po skandaliku została usunięta wraz z doradcą ds. PR oraz szefową gabinetu. W kancelarii premiera pojawiały się pełnomocniczki i pełnomocnicy rządu do zadań, które były w kompetencjach resortów.

Weekendy w Trójmieście

Nie trzeba było długo czekać, by notowania rządu zaczęły spadać. Tym bardziej że poprzednik zostawił jej kilka trupów w szafie. Pierwszym, który wypadł, była sytuacja w górnictwie. Państwowe kopalnie były na skraju bankructwa, o czym wiedział i były premier, i wszyscy odpowiedzialni ministrowie. Mieli jednak nadzieję, że sprawa „wytrzyma” do wyborów. Ale nie wytrzymała – górnicy zaczęli strajk, a ich rodziny wyszły na ulicę.

Ewa Kopacz – działając według wymyślonej przez otoczenie strategii „matki Polki” – zaangażowała się osobiście w negocjacje. I ściągnęła sobie na głowę kolejne protesty.

Drugim kłopotem była tląca się afera taśmowa. Co jakiś czas wypływało kolejne nagranie, które kompromitowało rządzących. Jednak to dopiero fatalna kampania prezydencka złamała kręgosłup Platformie i pogrążyła rząd Ewy Kopacz.

Znajoma pani premier mówi: – Nie wiem, czy Ewa się jeszcze podniesie. Przez prawie rok wmawiała Polakom: „jestem twardą babą”, a w rzeczywistości biegała boso po Kancelarii i paliła papierosa za papierosem. Nie potrafiła zbudować swojej ekipy. Do dziś nie wiadomo, kto za co odpowiada w jej otoczeniu, i kto tym otoczeniem jest.
Minister w rządzie Ewy Kopacz: – Dziś jesteśmy jak husaria, która wygrywała przez osiem lat wszystkie bitwy. A teraz, jak błędni chodzimy po pobojowisku i pytamy: „A gdzie nasze konie?”. Nie wiem, czy mamy jakiś plan, jakąś koncepcję.

W Platformie są politycy, którzy twierdzą, że katastrofy by nie było, gdyby Kopacz realnie potrafiła przeciąć pępowinę łączącą ją z Tuskiem. Były premier, mówiąc na odchodnym, że może jej doradzać, zostawił sobie furtkę. Przyjeżdżał z Brukseli i doradzał. Na przykład, że trzeba wreszcie ostatecznie wykończyć Schetynę.

Polityk PO: – Po weekendach w Trójmieście Ewa wykazywała dziwną aktywność. Robiła rzeczy, które moim zdaniem wymyślali dla niej byli PR-owcy Tuska. Tak było z wywaleniem ministrów zamieszanych w aferę taśmową. Pomysł dobry, ale nieprzygotowany. Nie wiadomo, dlaczego teraz, i co ma z tego wynikać. Skoro to skandal, Radka Sikorskiego, Bartka Arłukowicza nie powinno być już w Platformie. A jeśli nie skandal, to po co ich wyrzucać?
Według tej teorii otoczenie Tuska myśli nie o zwycięstwie, ale o minimalizowaniu strat, i tak doradza Ewie Kopacz. Polityk PO: – Tusk wcale nie miał interesu, żeby Komorowski wygrał wybory, wcale nie musi mu też zależeć na sukcesie PO w wyborach do parlamentu. Niech partia wejdzie, niech się pomęczy w opozycji. A on wróci z Brukseli i wszystko poukłada, jak należy. Platforma będzie mu biła brawo.

Tymczasem Ewa Kopacz ma ciągle szanse. Może choćby wygrać wybory w Warszawie z Jarosławem Kaczyńskim.
Polityk Platformy: – To ją odbuduje, ale podobno Tusk namawia Kopacz, by odpuściła i wystawiła Małgorzatę Kidawę-Błońską, nową panią marszałek.

Wydawało się, że jest nudna 

Ewa Kopacz – niezależnie od błędów – była rzeczywiście twardym orzechem do zgryzienia dla PiS i Kaczyńskiego. On chyba zrozumiał, że sam stanowi największe obciążenie dla partii, która zamierza wygrać wybory. Polityk PiS: – Gratulował Andrzejowi Dudzie udanej kampanii i rozumiał, że sam nie dałby rady podołać takiemu wysiłkowi.
Minister Ewy Kopacz: – Problem PiS był zawsze taki sam. Dominowali na prawicy, nie potrafili otworzyć się na centrum. A Andrzej Duda i Beata Szydło to właśnie takie dobre, spokojne, ładne twarze PiS.

Beata Szydło miała ugruntowaną pozycję w partii. Jest wiceprezesem, skarbnikiem, w Sejmie zajmuje się finansami, na których zna się przeciętnie. No i co ważne: z prezesem jest na „ty”. Przegadali setki godzin, zgadzają się ze sobą, wiadomo, kto jest szefem, a kto jest tylko jego zastępcą.

Szydło dla Kaczyńskiego nie jest prawdziwym konkurentem. Wyznaczenie jej jako kandydatki na premiera nie oznacza utraty kontroli nad partią czy kwestionowania przywództwa. Jeśli Kaczyński zechce, może to w ogóle nie oznaczać niczego. Wystarczy wspomnieć strach w PiS, gdy prezydent elekt Duda pierwszy powiedział, że Szydło może być kandydatką. Wszyscy się zastanawiali, co na to prezes. Dopiero po namaszczeniu przez Kaczyńskiego Szydło zaczęła być prawdziwą figurą.

Minister w rządzie Kopacz: – Szydło, jeśli zostanie premierem, zderzy się z rzeczywistością. Ona nigdy nie zarządzała niczym poza gminą, nigdy nie była topowym politykiem. A chce wziąć sobie na głowę rząd – co jest morderczą pracą, do tego pilnowanie partii, no i Jarosława Kaczyńskiego przebierającego nogami na bocznym torze.

Były minister w rządzie Kaczyńskiego: – Jarosław wcale nie musi być problemem. Być może wystarczy mu rola patrona? To nawet lepiej, jeśli Szydło będzie chodziła do niego na polityczne herbatki i obiadki. On się zna na polityce, a ona nie. Kaczyński może być dla niej murem. Dopóki będzie jej ufał, zadba o porządek w partii. Jarosław będzie miał swojego prezydenta, swoją premier, a sam będzie liderem frakcji, prezesem, który decyduje o najważniejszych sprawach.

Jaka więc jest ewentualna premier Beata Szydło? Zawsze uchodziła za symbol nudy. Gdy wchodziła na mównicę i zaczynała przemawiać monotonnym głosem, posłowie ziewali albo wychodzili.
Polityk PO: – Widać jednak ogromną pracę! Logopeda, fachowcy od przemawiania. Teraz wygłasza mowę nie idealną, ale poprawną.

Kolega partyjny Szydło: – Znam ją od lat, ale jej nie doceniałem. Miałem ją za mało błyskotliwą. W kampanii pokazała się z zupełnie innej strony.

Członek sztabu Andrzeja Dudy: – Trzeba powiedzieć, że pozbierała nas wszystkich i złapała za twarz. Ile było zaproszeń dla Dudy, ile durnych pomysłów podsuwanych z zewnątrz. Szydło położyła na tym rękę: „Jeździmy tylko na imprezy, które nam się opłacają w kampanii. A jak ktoś się obrazi, to trudno”. Codzienne operatywki, rozliczenia, nowe zadania. Żadnego chamstwa, ale konsekwencja. Zadziałało pięknie. Pamiętam inne kampanie, kiedy Jacek Kurski biegał skarżyć się prezesowi na Adama Bielana, a Bielan biegał się skarżyć na Kurskiego. Tu nic takiego się nie stało. Ona się ciągle uczy, jest ambitna, nie boi się pytać.

Polityk PiS: – Beata dokonała niemożliwego. Ma dobry wizerunek: „pracowita baba ze Śląska”. Do tego, kiedy idzie na targ i widzi, że truskawki są po 6 zł, to mówi, że u niej są tańsze, bo po 5. Jak widzi dzieciaka, to go pyta, czy się cieszy, że już koniec szkoły, oraz dokąd pojedzie na wakacje. Jej tego nie trzeba uczyć, bo jest matką, żoną i wszystko to ćwiczy na co dzień. Wyobraża pan sobie prezesa? Wyciąga 200 zł z kieszeni, bo mu je wsadzili sztabowcy, i coś kupuje, choć w rzeczywistości nie kupował niczego od lat. On żyje w politycznym kokonie. Ona jest prawdziwa. Z nią możemy wygrać.

W kampanii czekają nas debaty między dwiema liderkami, dyskusje i wymiana argumentów. Do tego grona będzie chciała jeszcze dołączyć Barbara Nowacka, nadzieja lewicy. Bo już taka się zrobiła w polityce moda, że kobieta musi być liderką.

Problem w tym, że żadna nią nie jest naprawdę. Polityk PO: – Czysty marketing. My kobietę, to oni kobietę. Nie ma w tym nic głębszego. Gdy przyjdzie co do czego, faceci zabiorą, co swoje.

Jak długo taki scenariusz będzie się udawał? Kiedyś Angela Merkel też miała być tylko dla ozdoby. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015