Groźba napiera zewsząd

W tym roku tematem Festiwalu Conrada jest „niepokój”. O nie, nie jest to uczucie radosne, ale nikt nie złożył nam obietnicy, że literatura będzie opowiadać wyłącznie o rzeczach przyjemnych!

12.06.2017

Czyta się kilka minut

Panika na Piazza San Carlo w Turynie, 3 czerwca 2017 r. / Fot. Giorgio Perottino / REUTERS / FORUM
Panika na Piazza San Carlo w Turynie, 3 czerwca 2017 r. / Fot. Giorgio Perottino / REUTERS / FORUM

Sto lat temu, w 1917 r., Joseph Conrad opublikował niewielki utwór zatytułowany „The Line of Shadow”, który w przekładzie znakomitego pisarza Jana Józefa Szczepańskiego zaistniał w zbiorowej wyobraźni Polaków (wzmocnionej ekranizacją Andrzeja Wajdy) jako „Smuga cienia”.

Opowiada on o ciężkim doświadczeniu młodego żeglarza, który podjął się przeprowadzenia statku przez Ocean Indyjski po śmierci kapitana. Załoga w rozsypce, za chwilę na pokładzie wybuchnie epidemia malarii, a na dodatek ustają wiatry i żaglowiec staje w miejscu. To właśnie jest owa „granica cienia”, na której osiada statek i która napełnia bohatera przerażeniem. „Coś dzieje się na niebie, coś jakby rozkład, jakby gnicie powietrza, które jednak pozostaje nieruchome, jak zawsze. (...) Co się stanie? Zapewne nic. A może wszystko”.

Ten moment zawieszenia i niepewności zwykle interpretuje się jako przejście od młodości do dojrzałości głównego bohatera, który sam wyznaje, że całe jego życie „poprzedzające ten złowróżbny dzień” wydało mu się „nieskończenie odległe”. Jednak owa linia graniczna ma dodatkowe, a kto wie, czy nie bardziej fundamentalne znaczenie. Gdy bohater stoi na mostku w kompletnych ciemnościach, które nabrały w swojej nieprzenikliwości znamion czegoś „nieopisanie przerażającego i niewyrażalnie tajemniczego”, wyznaje: „niczego podobnego nie widziałem dotychczas. Niepodobieństwem było przewidzieć, z której strony nadejdzie zmiana. Groźba napierała zewsząd”. W przedmowie do książki Conrad stanowczo odżegnał się od wykładni religijnej czy metafizycznej, twierdząc, że nie było jego zadaniem „poruszanie spraw nadprzyrodzonych”, skoro – w jego mniemaniu – świat nasz i tak, bez założenia istnienia Istoty Najwyższej i jej interwencji, pełen jest niejasnych zdarzeń. Nie wspomniał jednak o tym, że „The Line of Shadow”, pisana w roku 1916, w połowie Wielkiej Wojny, łatwo odczytywana być może jako polityczna alegoria, w której światu kończyła się polisa ubezpieczeniowa na życie i ludzi ogarniało przemożne poczucie, że „groźba napiera zewsząd”.
 

2

W istocie Conrad sytuuje swoje opowieści na przecięciu dwóch światów. Po jednej stronie mamy świat białej, bogatej rasy, pewnej swojej przewagi nad innymi rasami, ufnie spoglądającej w przyszłość wspieraną imperialną potęgą i materialnym bogactwem, wierzącej w niezmienny układ klasowy i zafiksowane role społeczne. Po drugiej – świat ludzi podbitych, wydziedziczonych lub zepchniętych na margines społeczny, pozbawionych jakichkolwiek stałych punktów odniesienia. To między tymi dwoma światami przebiega u Conrada linia podziału, the line of shadow, to między tymi dwoma światami zawieszeni są bohaterowie Conradowskich opowieści.

Najlepiej tę topografię kryzysu oddaje bodaj opowiadanie „Placówka postępu”, sumujące te same doświadczenia afrykańskie, które stały się tematem „Jądra ciemności”. Jest to opowiadanie o małej stacji handlowej, kierowanej przez dwóch białych urzędników, którzy z dnia na dzień tracą poczucie bezpieczeństwa, nabierają zaś coraz większego poczucia obcości w kompletnie niezrozumiałym kraju, aż wreszcie rzucają się sobie do gardła i giną w bratobójczej walce. „Znikło z nich samych coś nieuchwytnego – coś, co pracowało dla ich bezpieczeństwa i wstrzymywało dzicz od wtargnięcia w ich serca”. Wystawieni na radykalną obcość, potęgując tę obcość nieprzejednanym wyzyskiem rdzennych mieszkańców, osamotnieni biali stają się sobie obcy, a ich skromna wspólnota sama się unicestwia.
 

3

Conrad dzielił ze swoją epoką przekonanie o nieuchronności cywilizacyjnego postępu i wierzył, że brytyjskie imperium ma do spełnienia ważną misję „niesienia zarzewia świętego ognia” w głąb „dzikich” krajów. Na własne oczy oglądał jednak, w jaki sposób misja ta jest realizowana, i robiło mu się od tego niedobrze.

W latach 70. XX wieku nigeryjski pisarz Chinua Achebe określił Conrada jako „cholernego rasistę” (a bloody racist), ale szybko zrewidowano ten dość powierzchowny sąd. Edward Saïd, wybitny palestyńsko-amerykański intelektualista, zaproponował bardziej zniuansowany pogląd. Conrad, argumentował Saïd, wpisał się wprawdzie w cały system imperialnego myślenia, ale zwrócił też uwagę na fakt, że poza systemem imperialnej potęgi, zarządzającej umysłami i konwencjami epoki, istnieje coś, nad czym nie potrafi ona całkiem zapanować: jakaś dodatkowa, nieprzedstawialna reszta, która wymyka się jednoznacznemu opisowi, niepokoi umysł i nie pozwala mu spocząć.

Bohaterowie Conrada chcą zrozumieć rzeczywistość, wygładzić jej szorstką powierzchnię, otoczyć ją ramą czytelnej narracji, ale w pewnym momencie uświadamiają sobie, że nie da się w pełni „oddać sprawiedliwości widzialnemu światu”. A jednak nie ustają w próbach. Być może właśnie to nieustępliwe pytanie miał na myśli Conrad, gdy mówił, że najważniejsza jest wierność przegranej sprawie.
 

4

Conrad stoi pomiędzy różnymi światami z innego jeszcze względu. Jak pisał Hugo von Hofmannsthal w notatkach do wykładu o idei Europy, wygłoszonego 31 marca 1917 r., wojna obwieściła nam „kres materialnego i duchowego kredytu”. Kredyt materialny łatwo zdefiniować i pokryć, natomiast znacznie trudniej spłacić kredyt duchowy, którego podstawą jest ufność w stabilność fundamentów rzeczywistości, zwłaszcza wtedy, gdy fundamenty te zaczynają się chwiać. Jak opisywał to Peter Sloterdijk, kryzys kultury zachodniej zaowocował wojną w momencie, gdy wyczerpała się polisa ubezpieczeniowa. Bohaterka „Człowieka bez właściwości” Roberta Musila, dzieła pisanego pod koniec dawnej epoki, tak oto mówiła do swojego brata: „niewątpliwie bardzo cnotliwe dzieci (...) powiedzą zapewne kiedyś o nas, iż żyliśmy w mieszczańskiej, bardzo bezpiecznej epoce, w której nie troszczono się o nic, albo najwyżej niepotrzebnie”.

Polisa ubezpieczeniowa przytulnego świata dawno wygasła, nikt nie kwapi się do wypisania nowej.
 

5

„Coś się skończyło / nic się nie chce zacząć” – pisał kiedyś Tadeusz Różewicz. A może już się zaczęło, tylko znaki są niejasne, tylko nikt nie potrafi ich odczytać? Czujemy się jak drugi oficer Conrada, który pogrążony w ciemności stoi na mostku i próbuje coś przed sobą wypatrzeć: zalewa nas fala komentarzy o świecie, ale wcale nie jesteśmy dzięki nim mądrzejsi. Przeciwnie, języki się rozmnożyły ponad miarę, czytamy inne książki, inne gazety, oglądamy inne kanały informacyjne, ideologiczne kłótnie dzielą rodziny przy świątecznym stole. Linie podziału tną świat na bogatą Północ i biedne Południe, zaawansowany Zachód i zacofany Wschód, na wyzyskujących i wyzyskiwanych, na panujących i opanowywanych. Świat utracił zdolność mówienia jednym językiem, nie z powodu kulturowej różnorodności, ale z powodu politycznej polaryzacji.

Uprzedzenia rasowe, po latach latencji, wybuchają ze zdwojoną siłą, dzieląc najbardziej – wydawałoby się – postępowe społeczeństwa. Agresywny populizm zatacza pełne koło na politycznej mapie, pozostawiając poza obrębem tego koła zdumione spojrzenia liberałów. Nieposkromiony selfizm podkopuje fundamenty wspólnot. Terroryzm dla wielu wydaje się jedyną szansą na osiągnięcie bezpośrednich rezultatów w świecie narastających zapośredniczeń.

Po dekadach wiary w nieunikniony postęp społeczny, coraz większy dobrobyt i przyrost szczęścia, wracamy do punktu, w którym trzeba znów pytać o to, na jakich podstawach zbudować przyszłość, gdyż dotychczasowe rachuby odsłoniły swoją kruchość. „Co się stanie? Zapewne nic. A może wszystko”. Tkwimy po uszy w galimatiasie znaczeń. To, co dla jednych jest obietnicą zbawienia, dla innych jest nieznośną groźbą. To, co jednym przynosi ulgę, drugim przynosi cierpienie. Słowa tracą wartość z godziny na godzinę, tradycyjne podziały polityczne – prawica vs. lewica, konserwatyści vs. liberałowie, Zachód vs. Wschód – zdają się zanikać na rzecz nieprzewidywalnej rearanżacji znanych elementów.

Wszyscy wygłaszają opinie, mało kto chce znać prawdę, a kiedy ktoś prawdę głosi, natychmiast słyszy, że to tylko „jego prawda”, więc lepiej dałby sobie spokój. Tego właśnie nie chcemy: nie chcemy dać sobie spokoju.
 

6

Z tego powodu formuła tegorocznej, jubileuszowej edycji Festiwalu Conrada czerpie swoją nazwę z tomu Josepha Conrada zatytułowanego „Tales of Unrest”, zawierającego między innymi „Placówkę postępu”. Przekład tego tytułu na „Opowieści niepokojące” nie jest zadowalający. Są to raczej „doniesienia z krainy niepokoju”, które nie tyle są niepokojące, co niepokój próbują diagnozować, opowiedzieć, przybliżyć, zinterpretować, zorientować nas w narastającym rozgardiaszu informacyjnym.
Podobnie i my: chcemy rozmawiać o współczesnych niepokojach na świecie, o niespokojnych ruchach jednostek i zbiorowości, o gwałtownych emocjach, domagających się rozładowania, i lękach dotyczących niejasnej przyszłości, która, jak sto lat temu, zaczyna już roztaczać swój czarny cień nad nami. O nie, nie jest to uczucie radosne, wręcz przeciwnie, ale nikt nie złożył nam obietnicy, że literatura będzie opowiadać wyłącznie o rzeczach przyjemnych.

Coraz częściej ogarnia nas przekonanie, że – jak mówił Conrad – „groźba napiera zewsząd”, i że naszym zadaniem – artystów, intelektualistów, nauczycieli, studentów, dziennikarzy – jest rozumienie tego, co nadchodzi, a co na razie tylko nielicznym udaje się trafnie sformułować. Literatura – szeroko rozumiana – ma ten przywilej, że jest sondą rzuconą w przyszłość i stara się tę przyszłość oswoić. My tę sondę rzucamy w świat i chcemy wysłuchać głosów z różnych krajów o tym, co trapi ludzi dziś, w odległych miejscach Ziemi, połączonych ze sobą nicią powszechnej niepewności.

Nikt lepiej niż Conrad, którego opowieści sięgają pięciu kontynentów, nie był wyczulony na znaki globalnego niepokoju. Autor „Jądra ciemności” był, rzecz jasna, pisarzem i nie oferował gotowych recept na szczęście. Notował jedynie symptomy, dawał pod rozwagę, rzucał słowa w ciemność, by ją odrobinę rozświetlić, by wyłapać emocje, które opadały jego współczesnych.
 

7

Emocji tych nie da się omówić za pomocą jednego języka, nie da się ich przyszpilić za pomocą jednej definicji. Wiemy, jak trudno jedne afekty oddzielić od innych, jak często zamieniają się one miejscami, albo podszywają pod siebie. Człowiek staje się niespokojny, gdy się czegoś boi, gdy traci poczucie bezpieczeństwa, gdy ktoś go upokarza, gdy wpada w gniew. Ale opuszcza też strefę spokoju, gdy ma nadzieję na lepsze życie, gdy duma i godność nie pozwalają mu pogodzić się z jakimś stanem rzeczy, z czyjąś postawą, z jakąś polityką. Niepokój jest tyleż niefortunny (gdy powoduje dyskomfort), ile pożądany (jako zachęta do działania). Niepokój umieszcza się na „linii cienia”, między tym, jak jest, a tym, jak mogłoby być, albo między tym, jak być nie powinno, a tym, jak być musi. Rzadko kiedy jednak niepokój jest poczuciem jednostkowym, niemającym żadnego związku z życiem innych. Wręcz przeciwnie, wszystkie niepokojące emocje – lęk, gniew, nadzieja, wrogość, upokorzenie, duma, godność – odnoszą się do życia wspólnego, do wspólnej rzeczy, rysowaniem konturów której zajmuje się według nas literatura.

8

Conrada nazbyt powierzchownie bierze się za marynistę, zainteresowanego wyłącznie opisywaniem morza jako egzystencjalnej metafory. Zapominamy, że największe jego dzieła – „Nostromo”, „Tajny agent”, „W oczach Zachodu”, „Jądro ciemności”, „Lord Jim” – są wspaniałymi opisami chwiejnej (jednostkowej i zbiorowej) równowagi między chroniczną potrzebą spokoju a niespodziewanym niepokojem, który burzy upragniony ład. Jak mówi w pewnym momencie Marlow w „Lordzie Jimie”: „Przez chwilę stanęła mi w oczach rozległa i ponura wizja świata pogrążonego jakby w bezładzie, podczas gdy świat jest w istocie, dzięki naszym niezmordowanym wysiłkom, tak pogodnym układem udogodnień, jak to sobie tylko można wyobrazić”.

To, co dla jednego jest „pogodnym układem udogodnień”, dla kogoś innego jest zwykłym wyzyskiem. Z miejsc, które jedni traktują jako oazę spokoju, inni zostali wykluczeni, żeby spokoju nie naruszać. Przyjemności jednych opłacone są niewygodą drugich. Estetyka świata zakrywa jego etyczne powinności. I tak dalej, i tak dalej. Spokój, do jakiego dąży człowiek, jest najczęściej odwrotną stroną wywoływanego niepokoju. Odsłonięcie tej – wysoce nowoczesnej – dwuznaczności, która wymyka się jednoznacznym kwalifikacjom, jest jednym z głównych zamiarów organizatorów Festiwalu, którzy, pewnie jak nigdy do tej pory, w jubileuszowym roku Conradowskim podejmują niemal dosłownie przesłanie autora „Lorda Jima”.

W tym ostatnim utworze Charlie Marlow, ulubiony narrator Conrada (i to też oddajmy Conradowi: że chciał, by w jego powieściach świat był widziany innymi oczami), mówi tak oto: „Nie wiem dlaczego, przysłuchując się Jimowi, zwracałem tak baczną uwagę na stopniowe ściemnianie się rzeki i powietrza; na nieodpartą powolną pracę nocy, która osiada po cichu na wszystkim, co widzialne, zaciera kontury, grzebie kształty coraz głębiej i głębiej jak spokojny osad nieuchwytnego, czarnego pyłu”. To dobra metafora na dziś: rzeka i powietrze zaczynają się ściemniać, kontury rzeczywistości zacierają się, noc osiada na naszych oczach jak czarny pył. Właśnie tak się coraz częściej dziś czujemy – w chwili, w której znaki odkleiły się już od świata i zaczęły dryfować po obszarach złudnych nadziei.

Na Festiwalu Conrada chcemy – choć na chwilę – znów przywiązać je do rzeczy, chcemy głośno powiedzieć, że prawda jest ważniejsza od opinii, że solidarność myśli i mowy jest równie istotna, co solidarność politycznego działania. Festiwal jest tej solidarności zarówno efektem, jak i – taką mamy nadzieję – źródłem. ©

MICHAŁ PAWEŁ MARKOWSKI (ur. 1962) jest profesorem na Wydziale Polonistyki UJ oraz Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of Illinois w Chicago. Dyrektor artystyczny Festiwalu Conrada. Współpracownik „Tygodnika”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (01/2017): Niepokój