Ołówek jako narzędzie prawdy

Catherine Anyango: Conrad próbuje przepracować swój rasizm. W powieści graficznej chciałam uwypuklić sposób, w jaki to robi.

31.10.2017

Czyta się kilka minut

 / ALICJA WRÓBLEWSKA DLA KBF
/ ALICJA WRÓBLEWSKA DLA KBF

GRZEGORZ JANKOWICZ: Z Davidem Zane’em Mairowitzem stwo- rzyłaś komiksową adaptację „Jądra ciemności”, której polska wersja została przygotowana specjalnie na tegoroczną edycję Festiwalu Conrada. Prace nad pojedynczymi ilustracjami do noweli, a następnie nad powieścią graficzną trwały łącznie dziesięć lat. Kiedy zaczęłaś się interesować pisarstwem Conrada?

CATHERINE ANYANGO: Dotarłam do Conrada i jego pisarstwa w wyjątkowy sposób. W ramach moich studiów artystycznych przygotowywałam pracę na temat percepcji rzeczywistości. Zajmowałam się twórczością Williama Blake’a oraz Aldousa Huxleya, którzy twierdzili, że to, co realne, nigdy nie jest nam dane w sposób bezpośredni. Huxley napisał nawet, że gdyby drzwi percepcji zostały otwarte, gdybyśmy spotkali się z realnym twarzą w twarz, natychmiast odsunęlibyśmy je od siebie. Zamknęlibyśmy na powrót te drzwi, by ochronić się przed szaleństwem.

W pewnym momencie – trochę przypadkiem – trafiłam na „Lorda Jima”, powieść, w której prawo, poczucie sprawiedliwości oraz rzeczywistość nakładają się na siebie. To, co wyobrażone, determinuje nasz sposób percepcji świata. Realne u Conrada zawsze jest zapośredniczone przez coś innego. Pomyślałam, że to może być inspirujące dla artystów wizualnych. Zaczęłam zatem czytać inne jego utwory. Jeszcze jako studentka przygotowałam osiem ilustracji do „Jądra ciemności”.

Czy wykorzystałaś w komiksie te pierwsze rysunki?

Zamieściłam sześć.

Tak bardzo byłaś do nich przywiązana?

Nie, chodziło o coś innego. Wykonane zostały metodą, która wydawała mi się adekwatna do opowieści Conrada. Każdy z rysunków posiadał kilka warstw, które pieczołowicie przygotowywałam. Najpierw preparowałam powierzchnię papieru, a dopiero potem nakładałam rysunki, co wywoływało efekt widmowości. Jeden element przesłaniał drugi, ale nie do końca. Świat wykreowany przez Conrada jest pełen zjaw, duchów i widm, które raz stają bohaterom na drodze do odkrycia prawdy o realności, a innym razem są sednem tej realności, choć nikt tego nie potrafi dostrzec.

Pewne rozwiązania techniczne wymyśliłam zatem już jako studentka, a później rozwinęłam je, by stworzyć tę wyjątkową narrację, w której obrazy, a nie tylko słowa, opowiadają historię bohaterów Conrada. Jestem bardzo przywiązana do metody ołówkowej. To według mnie najbardziej demokratyczne – dostępne każdemu – narzędzie, za pomocą którego można tworzyć obrazy. Ołówek jest dla mnie narzędziem prawdy.

Podczas spotkania z festiwalową publicznością zaprezentowałaś niektóre spośród komiksowych ilustracji. W rzeczywistości były bardzo małe, dużo mniejsze niż to, co możemy zobaczyć w komiksie.

Wszystkie rysunki, które wykonałam, miały niewielki format. Dopiero później – w procesie cyfrowej obróbki – zostały powiększone i wkomponowane jako kadry w plansze komiksu.

Dlaczego zdecydowałaś się na taki zabieg?

Zależało mi na tym, by czytelnik-widz miał wrażenie, że otrzymuje jedynie fragmentaryczny obraz świata. W ten sposób postrzega afrykańską rzeczywistość Marlow. Nie potrafi ogarnąć całości. Poszczególne osoby, rzeczy, skrawki krajobrazu wyłaniają się z mroku, którego źródło znajduje się tak naprawdę nie na zewnątrz, lecz w jego wnętrzu. To Marlow projektuje ciemność na otaczający go świat.

Jak przygotowywałaś się do tej pracy? Czy poza Conradowskimi opisami wykorzystałaś inne materiały?

Bardzo długo przygotowywałam się do tej pracy, czytając źródła historyczne, a także oglądając materiały wizualne z czasów kolonialnych. Badałam sposób, w jaki Europejczycy przedstawiali afrykańską rzeczywistość, jak ją kadrowali, w jaki sposób posługiwali się narzędziami służącymi do tworzenia obrazów.

A czy istniejące adaptacje filmowe „Jądra ciemności” miały wpływ na Twoje rozwiązania wizualne?

Jedną z największych inspiracji był dla mnie film Wernera Herzoga „Fitzcarraldo”, który nie jest bezpośrednią adaptacją, ale nawiązuje do „Jądra ciemności”. Herzog bardzo ciekawie pokazuje krajobraz. Conrad czyni z krajobrazu jednego z bohaterów swojej opowieści, a w zasadzie jednego z największych antagonistów. Herzog zwraca uwagę na bardzo ważny aspekt kolonialnej manipulacji, której ofiarą padła afrykańska rzeczywistość: ukazując ją jako nieprzystępną, nieprzeniknioną, groźną i dziką, Europejczycy tworzyli sobie alibi. W ten sposób usprawiedliwiali swoje prymitywne zachowanie.

Krajobraz u Conrada nigdy nie jest politycznie neutralny?

Nigdy, dlatego czytając tę książkę, powinniśmy zachować wzmożoną czujność. Wyruszając w podróż, Conrad zabrał ze sobą ramę, w której mogła się znaleźć wyłącznie określona wizja afrykańskiej rzeczywistości. Ale ta wyprawa zmieniła jego percepcję. „Jądro ciemności” to również opowieść o procesie dekonstrukcji percepcyjnych ram. Marlow początkowo widzi wyłącznie przedstawicieli innej rasy: dzikich, którzy nie przystają do jego modelu człowieczeństwa. Przytacza także określenia, którymi posługiwali się biali. Z czasem dzicy stają się dla niego ludźmi. W którymś momencie przestaje mówić o nich jako o zbiorowości i zaczyna dostrzegać jednostki. Co prawda nie przyznaje się do błędu, ale jego świadomość cały czas pracuje, poszerzają się jej granice.

Zmianę można dostrzec również w Twoich grafikach. Na pierwszy rzut oka wszystko jest pogrążone w ciemności, ale gdy uważnie przyjrzymy się poszczególnym kadrom, okaże się, że na kolejnych stronach pojawia się coraz więcej detali wydobywanych z mroku.

Zależało mi na tym, by przedstawić tę metamorfozę, ukazać cały proces. Pokazanie przemiany, która dokonuje się w Conradowskim bohaterze, jest bardziej pouczające niż prosta konstatacja.

Dlaczego?

Bo pozwala zrozumieć, na czym polega polityczny aspekt krajobrazu. Bo pokazuje nam, że sami nieustannie jesteśmy częścią takich procesów. Bo uczy nas czujności względem tego, co nazywamy obrazem świata. Bo rozwija nasze zdolności percepcyjne.

A co ze zdjęciami przedstawiającymi ofiary? Dysponujemy również takimi dokumentami.

Zdjęcia, które ci przed chwilą pokazałam, pochodzą z materiałów propagandowych. Wydawano wtedy broszury, w których na różne sposoby zachęcano Europejczyków, by podejmowali wyprawy do Konga. W czasach Conrada okupacja była akceptowana przez Europejczyków, ponieważ kompanie kolonialne dysponowały technologią, która pozwalała wykorzystać obraz w celach propagandowych na niespotykaną wcześniej skalę. Właśnie dlatego szukałam też dokumentów poświadczających kolonialne zbrodnie, jak np. to zdjęcie przedstawiające ojca trzymającego w dłoniach fragmenty ciała swojej córki, która została zabita i zjedzona. Włączając taką ikonografię do mojej wersji opowieści, chciałam osiągnąć dwa cele: oddać hołd pokrzywdzonym, a także odebrać prawo do tworzenia obrazów sprawcom i dać je ofiarom – by wyszły z cienia, by przestały być widmami, by rozproszyć ideologiczną mgłę, którą zostały spowite.

Jednym z najsłynniejszych komentarzy Conrada do własnej twórczości jest przedmowa do powieści „Murzyn z załogi »Narcyza«”, którą pisarz początkowo – za namową innych – usunął. Zwraca w niej uwagę na zasadniczy cel, który sobie postawił: uczynić język tak sugestywnym, by czytelnik poczuł, usłyszał i zobaczył to, co opisywane. Jak reagowałaś na język Conradowskiej prozy?

Wielokrotnie ulegałam jego czarowi. To była niemal fizjologiczna reakcja – reakcja ciała, nie tylko umysłu. Przytłaczało mnie piękno opisów, a trzeba pamiętać, że większa część tej książki to właśnie opisy, które są przecież nośnikiem straszliwych zbrodni. Porażający paradoks: można rozkoszować się lekturą „Jądra ciemności”, bo Conrad był mistrzem słowa, niezwykle sprawnym pisarzem, gdy jednak uświadamiamy sobie, o czym jest ta książka, jakie potworności zostały tu przedstawione, doznajemy szoku.

Czy to napięcie między powierzchnią a głębią miało dla Ciebie znaczenie, gdy pracowałaś nad grafikami?

Warstwa wizualna komiksu została pomyślana w podobny sposób. Mogłam, rzecz jasna, przedstawić kolonialne okropieństwa za pomocą turpistycznych obrazów, ale to nie pozwoliłoby czytelnikom-widzom zrozumieć, na czym polegał ówczesny problem z percepcją. Nie możemy też zapominać, że istniał wówczas i wciąż istnieje rodzaj wizualnej perwersji. Jednego z bohaterów Conrada fascynują obrazy wynaturzenia. Chce je oglądać w świetle dnia, chce, by były widoczne. Nie znaczy to wcale, że zależy mu na tym, by inni dostrzegli i zrozumieli skalę kolonialnego bestialstwa. To nie jest gest polityczny. Chodzi mu wyłącznie o perwersyjną rozkosz, której źródłem jest obcowanie z makabrą.

Pod koniec lat 70. minionego wieku nowela Conrada i on sam zostali postawieni w stan oskarżenia. Znakomity pisarz nigeryjski Chinua Achebe postawił tezę, że „Jądro ciemności” prezentuje rasistowski obraz Afryki, a jego autor jest „cholernym rasistą”. Głosów krytycznych było zresztą więcej. Według Edwarda Saida Conrad jest całkowicie zanurzony w dyskursie imperialnym. Jakie jest Twoje stanowisko?

Oczywiście, jestem świadoma, że taka dyskusja wokół dzieła Conrada się toczy. Spędziłam z tą nowelą mnóstwo czasu. Czytałam ją wiele razy. Z mojej perspektywy sprawa jest dużo bardziej złożona. Nie mogłabym po prostu powiedzieć: tak, Conrad był rasistą; albo: nie, Conrad nie był rasistą. Nie przyłączam się ani do jego oskarżycieli, ani do jego obrońców. Nie dlatego, że nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia, lecz dlatego, że ważny wydaje mi się wspomniany już proces przemiany. Conrad próbuje przepracować swój rasizm. Chciałam uwypuklić sposób, w jaki to robi, pokazać, dlaczego idzie mu to tak opornie, jakie ograniczenia – wewnętrzne i zewnętrzne – musi pokonać, by choć trochę uwolnić swą percepcję.

Uderza to, że siewcami zniszczenia są u Conrada ludzie fizycznie słabi.

Conrad przedstawia Kurtza, najbardziej demonicznego spośród kolonizatorów, jako człowieka schorowanego, który jednak wciąż potrafi oddziaływać na innych, zniewalać ich głosem i podbijać ich serca charyzmą. Chciałam, by komiksowy Kurtz był właśnie taki. Być może właśnie przez to połączenie wycieńczonego chorobą ciała i silnego głosu postać Kurtza staje się bardziej przerażająca.

Wyobrażam sobie, że jednym z najtrudniejszych zadań było przekazanie obrazem tej wyjątkowej sugestywności jego głosu.

Wykorzystałam prosty zabieg: odwróciłam relację między kolorami, jakie zwykle wykorzystuje się w komiksie do prezentacji wypowiedzi. Zazwyczaj mamy białe dymki z czarnym tekstem. U mnie są czarne dymki z białym tekstem, co ma również znaczenie metaforyczne. Przemawiając lub pisząc, Kurtz podporządkowuje sobie czarnoskórych mieszkańców Konga. W pewnym sensie jego słowa zostają odciśnięte na ich skórze, tak jak symbole, którymi oznaczano niewolników.

Na początku i na końcu komiksu między marynarzami, którzy czekają na odpływ w łodzi zacumowanej na Tamizie, pojawia się Conrad. Dlaczego postanowiłaś go włączyć do swojej opowieści?

Według mnie to właśnie on jest pierwowzorem Marlowa. Otwierający nowelę passus jest znakomity. Podoba mi się obecna w nim gra światła i mroku. Światło, które symbolizuje prawdę i moralność, gaśnie, ustępuje miejsca ciemności. Później będzie powracać tylko od czasu do czasu, gdy bohater zdoła zrobić szczelinę w zasłonie determinującej jego sposób postrzegania rzeczywistości. Przypomina to trochę latarnię, której światło pojawia się na horyzoncie, a następnie znika. Chciałam podkreślić, że Conrad również doświadczał tej naprzemienności.

Przysłuchujący się opowieści utknęli na Tamizie. To niby detal, ale być może kryje się w nim pewna wskazówka interpretacyjna...

To może być metafora sytuacji, w jakiej znajduje się zarówno Marlow, jak i Conrad, oraz my sami, jego czytelniczki i czytelnicy. Coś się wydarzyło, przepracowany został pewien problem, ale czy rzeczywiście pokonaliśmy już wszystkie bariery? Chyba że Conradowi chodzi o coś innego – o to, że oni nie wypływają na szerokie wody, bo rezygnują z kolejnych podbojów. Za sprawą opowieści przegapili początek odpływu, wyprawa więc nie może się odbyć. Oto kres kolonialnego projektu: już nie będziemy podbijać innych kontynentów. Nie chodzi o to, żeby zamknąć się w swoim świecie, tylko o to, by stworzyć warunki, w których spotkanie z przedstawicielami innych nacji nie będzie prowadziło do przemocy i destrukcji. ©℗

CATHERINE ANYANGO (ur. 1982) jest szwedzką artystką kenijskiego pochodzenia. Studiowała w londyńskiej Royal College of Art. W 2010 r. opublikowała autorską adaptację graficzną noweli Josepha Conrada „Jądro ciemności”, która okazała się olbrzymim sukcesem i została przetłumaczona na sześć języków, m.in. polski. Tworzy rysunki, rzeźby oraz animacje. Była gościem 9. edycji Festiwalu Conrada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2017