Gra o stołek, sezon czwarty

Kongresy PO i PiS potwierdziły, że liderzy tych partii wyrastają poza otaczający ich tłum. A jednak trudno sobie wyobrazić, by obaj główni bohaterowie pozostali nimi w kolejnym politycznym sezonie.

01.07.2013

Czyta się kilka minut

Partyjne zjazdy PO i PiS rozpoczęły czwarty już sezon, w którym Donald Tusk i Jarosław Kaczyński toczą walkę o rządzenie Polską. W dwóch ostatnich – wyznaczanych przez wybory 2007 i 2011 r. – górą był lider Platformy, choć przecież rozpoczął od porażki w pierwszym starciu – podwójnych wyborach 2005 r. Ciągnący się tyle lat serial z tymi samymi bohaterami niby nuży część widowni, lecz przecież w konkurencyjnych programach nie ma propozycji o porównywalnej mocy przyciągania uwagi – czy to nadziei, czy obaw.

TEATR JEDNEGO AKTORA

Oba zjazdy różniło wiele, lecz przecież nie kluczowy element: z zewnątrz sprawiały wrażenie teatru jednego aktora. Można powiedzieć, że jest to wymóg medialności: że polityka wszędzie na świecie staje się coraz bardziej spersonalizowana. Następuje zjawisko nazywane prezydencjalizacją, czyli nawiązywanie do wzorów znanych z amerykańskiego systemu, gdzie wybieranie głowy państwa w powszechnych wyborach przykuwa uwagę opinii publicznej. Temu trendowi nie oparły się nawet tak tradycyjne demokracje jak brytyjska, czy tak uporządkowane jak niemiecka.

Ta przyczyna nie wystarcza jednak, aby wyjaśnić wszystko, co się dzieje na polskiej scenie politycznej. Na pewno w obu wiodących ugrupowaniach duże znaczenie ma problem zjednoczenia. Z różnych przyczyn: PO zachowuje organizacyjną całość, lecz jest popękana wewnętrznie. PiS przeżył w ostatnich latach sporo rozłamów i ciągle jest poddany konkurencji ze strony swoich byłych polityków, którzy założyli własne formacje. Zgodnie z utartym już schematem, całodzienny show z przewodniczącym czy prezesem w roli głównej ma właśnie pokazać jedność.

W każdej partii słychać niby oddzielną melodię. W PO, w głosie i oczach Donalda Tuska, w reakcjach sali wyczuwalne jest zaniepokojenie. Notowania idą w dół i można postawić dwie konkurencyjne tezy – to ostatni dzwonek, by coś zmienić, lub też, że właśnie spór o konieczną zmianę jest tym, co notowaniom najbardziej szkodzi. Grzegorz Schetyna, wycofując się z otwartej rywalizacji z Tuskiem, z jednej strony podążył za odczuciami sali, która z wyraźną ulgą przyjęła brak rzeczywistej rywalizacji. Z drugiej – sprawił, że walka o przywództwo w PO została odroczona o dwa lata. Jeśli Tusk tego nie wykorzysta i nie poder­wie partii do trzeciego zwycięstwa, nie będzie mógł zarzucać Schetynie, że to on eskalował wewnętrzne napięcia.

Rosnące notowania PiS zdają się przekreślać wcześniejsze wątpliwości co do skuteczności przywódcy, choć przecież w przeszłości działo się tak już nieraz. Trudno nie pamiętać, że Jarosław Kaczyński raz za razem odwracał korzystne trendy swoimi szarżami słownymi.

PSZCZELARZE

Być może obaj liderzy po prostu wyrastają ponad otaczający ich tłum, a to, co mają do powiedzenia pozostali, jest wtórne w stosunku do ich propozycji. Być może nikt nie ma innego pomysłu nad ten, że lider załatwi wszystko. Lecz gdyby faktycznie tak było, należałoby traktować tę sytuację raczej jako efekt działań liderów. To oni sami sprawili, że tak mało wokół nich osób, które mogłyby się z nimi równać potencjałem medialnym czy intelektualnym.

Brak osobowości na zapleczu jest na pewno zarzutem wobec obowiązującego stylu przywództwa. Dlaczego poza Kaczyńskim i Tuskiem tak dramatycznie ich brakuje? Nie były w stanie utrzymać się w szeregach czy zostały wypchnięte? Wynikało to wyłącznie z ich chorobliwej ambicji, czy może ze słabości: z braku umiejętności radzenia sobie w tak trudnym otoczeniu?

Wydaje się, że źródłem problemu jest brak wewnętrznych procedur dotyczących władzy i pozycji w partii. Wyróżniającym się politykom o wiele trudniej się utrzymać, natomiast łatwo zostać zmarginalizowanym i znaleźć się w tak beznadziejnej sytuacji, że jedynym sensownym wyjściem wydaje się opuszczenie ugrupowania. To osobowości są najbardziej zagrożone przez stan równie nieustającej, jak i nieuporządkowanej rywalizacji wewnętrznej.

Można odnieść wrażenie, że liderom szczególnie spodobała się rola pszczelarzy, którzy patrzą z góry na partyjny ul. Przestawiają jak pionki na szachownicy poszczególne postacie, którym się wydaje, że coś znaczą, a których można się w każdej chwili pozbyć lub je upokorzyć. Sprawiają wrażenie nieznających innych źródeł lojalności niż strach bądź ślepe zawierzenie. Tyle tylko, że w ich ulach coraz mniej sensownego się dzieje, coraz mniej inicjatywy innej niż wzajemne podgryzanie i żądlenie. Coraz więcej jadu, coraz mniej miodu.

Dla wielu polityków drugiego szeregu życie w strachu i frustracji nie likwiduje niezdrowej walki, lecz jeszcze ją napędza. Czyni przebiegłość jednym z kluczowych elementów sukcesu, karze za otwartość i przywiązanie do wartości.

ROZBUJANA ŁAJBA

Wiadomo, że gdyby dziś odbyły się wybory, a wyniki wyglądały tak, jak wyglądają sondaże, to znaczna część klubu PO znalazłaby się poza Sejmem i musiałaby się rozglądać za nowym zajęciem. To oznacza, że toczy się gra, kto utrzyma się na pokładzie, a kto zostanie zepchnięty, gdy liczba miejsc na wspólnej łodzi będzie mniejsza. Problem w tym, że taka walka może rozchwiać całą łódź, a nawet doprowadzić do całkowitego zatonięcia.

Paradoksalnie, w rękach Donalda Tuska jako przewodniczącego PO będzie za dwa lata o wiele większa władza niż do tej pory. W partii rosnącej czy stabilnej łatwiej się przebić wbrew woli kierownictwa. Gdy pula mandatów maleje, z perspektywy posłów to właśnie lider ostatecznie zatwierdzający listy wyborcze będzie panem ich politycznej przyszłości. Chcąc nie chcąc, istotna część z nich będzie widzieć w konfiguracji list wyborczych szansę na utrzymanie się na powierzchni.

Dla lidera to sytuacja z jednej strony komfortowa, ale z drugiej niebezpieczna. Zatracając się w grach, próbując umocnić swoją pozycję w ich obliczu, można sprawić, że mandatów do uratowania będzie coraz mniej. W końcu może zdarzyć się tak, że część obecnych posłów zacznie się rozglądać za jakimiś szalupami – nowymi inicjatywami, które dadzą im szansę ocalenia. To oznacza powtórkę ze scenariusza, który przećwiczyliśmy w przypadku AWS w 2001 r. czy SLD cztery lata później.

Racjonalnym rozwiązaniem byłoby oczywiście pokazanie, że tylko wspólny wysiłek, mobilizacja i nastawienie na rozwiązywanie konkretnych problemów – innych niż miejsce na liście za dwa lata – jest szansą na wyciągnięcie łajby z tarapatów i powiększenie dostępnej puli. To jednak jest znacznie trudniejsze. Warto pamiętać, że ci, którym wydaje się, że zdziesiątkowanie klubu jest nieuchronne, a którzy czują się bliżej ucha lidera, wcale nie muszą być zainteresowani wyciągnięciem ręki na zgodę w stronę innych frakcji. W pamięci mają zapewne los posłów SLD z 2007 r., którzy ustąpili miejsca swoim niegdysiejszym kolegom z SdPL czy nowym z Partii Demokratycznej, a skończyło się tym, że wielu z nich nie zdobyło mandatu, bo partii nie udało się złapać wiatru w żagle i nie zdobyła więcej mandatów. Choć powinni też mieć na uwadze los SLD cztery lata później, kiedy to start samodzielny, powiązany z wycinaniem wewnętrznych konkurentów, również okazał się zgubny.

ODGADYWANIE MYŚLI

Z kolei Prawo i Sprawiedliwość sprawia wrażenie przekonanego, że walka jest już wygrana, a cały sukces zależy tylko i wyłącznie od Jarosława Kaczyńskiego, więc nie ma potrzeby, żeby się do niego jakoś szczególnie przykładać, w szczególności przez wnoszenie czegoś twórczego – czegoś, co może być odebrane jako podważenie dotychczasowego sposobu działania. Bo jeśli w przypadku nowego rozdania można liczyć na nagrodę, będzie to raczej nagroda za wierność, a nie za sprawność. Przed poprzednimi wyborami partia została wręcz sparaliżowana przez przekonanie, że jakiekolwiek otwarte zabieganie o osobisty sukces może być źle przyjęte przez prezesa.

Na dziś przekaz dla otoczenia wygląda tak, że w partii nie znalazł się nikt, kto by pomyślał o tym, by rywalizować w wyborach z prezesem – choćby dla zachowania pozorów. Liczne wezwania do poszerzenia demokracji bezpośredniej, zawarte w wystąpieniu programowym Jarosława Kaczyńskiego, nie bardzo pasują do takiego obrazka.

Paradoksalnie, kontrkandydatura Jarosława Gowina, która z taką niechęcią została przyjęta przez większość uczestników konwencji PO, może dać tej partii przewagę. Tak jak prezydenckie prawybory w 2010 r., pomimo wszystkich zastrzeżeń, pokazywały choćby i minimalną, ale jednak gotowość na otwarcie.

Sprawa ma znaczenie bardziej praktyczne. W jaki sposób skupiona wokół lidera partia poradzi sobie z ewentualnym niepowodzeniem? Przecież od kluczowej walki o rzeczywistą władzę – stołek premiera – oddziela nas jeszcze kilka wydarzeń o odmiennym charakterze. Wybory europejskie, samorządowe i prezydenckie – każde z nich mają nieco inną logikę. Do tego dochodzi choćby druga tura wyborów w Elblągu, w najbliższą niedzielę. Czy jedność oparta na wierze w ostateczne zwycięstwo wystarczy do przetrzymania chwil zwątpienia, które mogą pojawić się po drodze?

Za każdym razem, gdy kończył się któryś z poprzednich sezonów serialu, wydawało się, że kolejny toczyć się będzie zupełnie inaczej. Za każdym jednak razem kontynuacja i zmiana układały się w niepowtarzalny wzór. Nie od razu był czytelny – czy to przekonfigurowanie sceny politycznej po 2005 r., zamrożenie wcześniej rozchwianych linii podziałów po 2007 r., czy rzeczywisty kryzys obozu rządzącego po 2011 r., po jego największym triumfie. Nie sposób dziś przewidzieć, czym zaskoczą najbliższe dwa lata, ale największym zaskoczeniem byłoby, gdyby obaj główni bohaterowie zostali takimi również w kolejnym sezonie, który będzie miał finał w 2019 r. Niby znamy ich jak łyse konie, lecz wciąż nie wiadomo, jak skończy się ich ostatnie bezpośrednie starcie. Także dlatego, że jego ważnymi uczestnikami będą ci, którzy chcieliby być głównymi postaciami w następnych sezonach. To oznacza, że reguły sukcesji są też przedmiotem gry. Dziś niezauważalnie się formują – czy to w postaci zmian statutów, czy ugruntowania obyczajów. Podporządkowane taktyce i bieżącej sytuacji, lecz nie do przecenienia dla dalszych losów polskiej demokracji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013