Kiedy liderzy zaczną męczyć

Zmierzch niepodzielnych rządów Donalda Tuska w Platformie albo Jarosława Kaczyńskiego w PiS? Dziś wciąż brzmi to jak bajka. Kiedyś jednak liderzy usłyszą: "odejdźcie, dziękujemy".

14.09.2010

Czyta się kilka minut

Rys. Mirosław Owczarek /
Rys. Mirosław Owczarek /

Wypowiedź Joanny Kluzik-Rostkowskiej o lojalności wobec Elżbiety Jakubiak to publiczne przyznanie, że w PiS możliwe są inne formy zależności niż tylko - od woli Jarosława Kaczyńskiego. Nawet jeśli mówiła to zmarginalizowana posłanka o zawieszonej koleżance, mamy tu do czynienia - obok dywagacji na temat stanu psychiki Jarosława Kaczyńskiego - z kolejnym przełamaniem tabu w partii.

Jak na razie Donald Tusk i Jarosław Kaczyński pozostają autorami największych sukcesów swych ugrupowań i mają w nich nieskrępowaną władzę. Prezes PiS może dodatkowo wyrzucać i zawieszać działaczy, o czym przekonała się ostatnio właśnie Jakubiak. Wodzostwo obu polityków potwierdzone jest nie tylko poprzez wewnątrzpartyjne układy, ale także przez media i opinię publiczną.

Czytając gazety, ma się wrażenie, że w PiS nie ma już innych liderów: pozostali politycy tej partii budzą zaciekawienie tylko, gdy mają na pieńku z Jarosławem Kaczyńskim albo gdy powiedzą coś kontrowersyjnego. Dopiero od niedawna trochę inna sytuacja panuje w PO, wcześniej jednak znaczenie miało tylko to, co powiedział Tusk (i może - z zupełnie innych powodów - Janusz Palikot).

Starcie gigantów

W epoce określanej jako wojna polsko-polska i jako walka plemienna, pojedynek Tusk-Kaczyński jest też atrakcyjną figurą opisującą polską politykę. To walka gigantów. Z pewnością nie tak dramatyczna jak starcie Prymasa Stefana Wyszyńskiego z Władysławem Gomułką, ale równie brzemienna w skutki jak "wojna na górze" między Lechem Wałęsą a Tadeuszem Mazowieckim. Obaj adwersarze bardzo wyrośli - o Tusku mówi się, że zmężniał, a Kaczyński dla swego elektoratu stał się nie tyle mężem stanu, co wręcz mężem opatrznościowym.

Polska początku XXI w. nie jest krajem tak dramatycznych zdarzeń, jak w przeszłości, niemniej wszystko, co tu się dzieje, jest niezmiernie poważne. We współczesnej polityce dwie kadencje sejmowe to już epoka. Licząc od 2005 r., razem z poprzednią skróconą kadencją, żyjemy w epoce konfliktu dwóch wizji Polski - jednej określanej jako otwarta i proeuropejska oraz drugiej, nazywanej tradycjonalistyczną i zaściankową. Tusk i Kaczyński reprezentują te dwie koncepcje kraju. Nawet jeśli sami nie uosabiają ich wszystkich elementów, to taka rola jest im przypisana.

Na czas wojny

Wyniesienie obu polityków miało też inne przyczyny. Oczywiście trudno pominąć kwestię naturalnej w polityce ambicji, która kazała im pozbywać się ewentualnych konkurentów, ale ważnym elementem było powszechne przekonanie o skuteczności partii wodzowskich. Odróżniają się one od rozgadanych i "rozmemłanych" ugrupowań lat 90., pełnych frakcji i solistów, a kończących żywot w atmosferze oskarżeń i totalnego rozpadu. Taki był los Unii Wolności, AWS i po części SLD.

Partyjni szeregowcy musieli poczuć się zmęczeni tamtymi zawirowaniami i dlatego poparli obecny model. Wydawało się, że jednolite, a więc jednoosobowe przywództwo daje większą gwarancję stabilności. To nie bez znaczenia - jeśli konflikt w partii mógł się skończyć przegraną w wyborach, a więc wypadnięciem z ław poselskich. Dla wielu była to przecież kwestia egzystencjalna.

PiS od początku był autorskim projektem Jarosława Kaczyńskiego. Proces wykluwania się wodzostwa w PO trwał dłużej. Tusk początkowo był tylko jednym z trzech tenorów fundujących Platformę, wyglądającym jak uczeń przy marszałku Sejmu Macieju Płażyńskim czy Andrzeju Olechowskim, byłym ministrze i polityku z 18 proc. poparcia. To, że PO przekształciła się w partię wodzowską, jest w dużej mierze efektem rywalizacji z PiS, który narzucił taki, a nie inny, styl walki. Praktyki jeszcze kilka lat temu obśmiewane przez media, jak wysyłanie w sms-ach do wszystkich posłów obowiązujących formułek, których należy używać w rozmowach z dziennikarzami, dziś są normą. Przekaz całej partii musiał być zgodny z tym, co powie lider. Czas wojny jest czasem żołnierskiej dyscypliny.

Niekiedy dobiegały nas głosy wewnątrzpartyjnego niezadowolenia z panującej dyktatury, ale były dość szybko uciszane - zwłaszcza jeśli notowania obu partii były niezagrożone. Dla solistów miejsca zabrakło. Z PO rozstali się choćby Andrzej Olechowski czy Jan Rokita, PiS pozbyło się Ludwika Dorna. Wszystko, co nie było udziałem wodzów partii, zostało sprowadzone do roli didaskaliów.

Budżet i trauma

Być może jednak udział Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego w polsko-polskich sporach powoli dobiega końca. Opinia publiczna w końcu musi się nimi zmęczyć. Istotne są też wydarzenia tego roku. W mniejszym stopniu katastrofa smoleńska, w większym - rezygnacja Tuska ze starań o prezydenturę. Gdyby 10 kwietnia prezydencki samolot wylądował, Bronisław Komorowski prawdopodobnie odniósłby łatwe zwycięstwo nad Lechem Kaczyńskim, Jarosław Kaczyński zaś nadal byłby liderem totalnej opozycji - choć zapewne nie wystąpiłoby u niego to, co życzliwi nazywają traumą, a mniej życzliwi - chorobą.

Tusk rezygnując z prezydentury, stworzył nowy ośrodek władzy i wpuścił Komorowskiego do gry o przywództwo w PO. Ten zaś stał się nagle partnerem dla Grzegorza Schetyny, który z premedytacją wykorzystał sytuację. Do KRRiT zgłoszono nie tych ludzi, o których myślał Tusk, wybory do władz klubu też przebiegły nie po jego myśli.

I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w partii zaczęto mówić o triumwiracie, niemal o kolegialnym przywództwie. Wyrośli też nowi liderzy. Nie tylko Schetyna czy Komorowski, ale choćby Janusz Palikot, który z dowcipnisia stał się kolejnym punktem odniesienia, a teraz mówi nawet o utworzeniu własnej partii.

Sytuacja po drugiej stronie frontu też nie sprzyja Tuskowi. PO w 2007 r. odbiła rząd, teraz zdobyła Pałac Prezydencki. PiS coraz bardziej zdumiewa, ale coraz mniej straszy. A gdy mija zagrożenie, to mija i czas wodzów wsławionych na polach bitw. Już po wyborach prezydenckich z ust polityków PO padło wiele głosów o zmęczeniu byciem "antyPiS-em" i potrzebie wymyślenia czegoś nowego. Jeśli dodatkowo potwierdzą się przepowiednie części ekonomistów, że przyszły rok będzie dla budżetu okropny i potrzebne będą prawdziwe cięcia, premier może okazać się głównym chłopcem do bicia. Także do bicia piany przez partyjną opozycję, mogącą się teraz skryć pod skrzydłami marszałka Schetyny i prezydenta Komorowskiego. Tłumione żale za "krzywdy", które Tusk "wyrządził" różnym działaczom - a to przesuwając na dalsze miejsce na liście, a to nie mianując na upragnione stanowisko - wkrótce mogą dać o sobie znać.

Do niebywałych rzeczy dochodzi też w PiS-ie. Odbywa się tam wręcz rewolucja w partyjnej retoryce. Przecież mówienie o odejściu Kaczyńskiego z przywództwa było nie tyle, że było niepoważne - co niewyobrażalne. Teraz politycy PiS-u zaprzeczając takiej możliwości, sami wywołują temat. Zrobił to i sam Kaczyński w liście do działaczy partii, bo skoro prezes poczuł się zmuszony, żeby zaprzeczyć, to znaczy, że głosy o swym odejściu bierze serio. Nic dziwnego, skoro padają one nie tylko ze strony liberalnych mediów, ale i sympatyzujących z PiS-em autorytetów, jak Jadwiga Staniszkis, która niedawno określiła politykę Kaczyńskiego jako błąd i wdała się w spekulacje, czy mógłby go zastąpić Zbigniew Ziobro.

Kaczyńskiego objęły te prawa polityki, spod których wydawał się wyjęty - teraz nie tylko polityczni rywale rozprawiają na temat jego stanu, błędów i przyszłości. A przecież do niedawna przyszłość rozpisywać mógł tylko on.

Oczywiście są politycy PiS-u, którym sytuacja w partii na pewno odpowiada - byle tylko mieć pewność, że PiS może liczyć na stałe 20-procentowe poparcie. Licząc z parlamentem polskim, europejskim, samorządami i biurami partyjnymi, partia jest dobrym pracodawcą dla niemałej rzeszy ludzi. I to wszystko bez brania odpowiedzialności za państwo.

Zakładnicy samych siebie

Są jednak tacy, którzy mają inne ambicje. Niedawno Paweł Poncyljusz mówił w RMF FM, że strategia gry na 20 proc. poparcia oznacza, że PiS zawsze będzie siedział w ławach opozycyjnych. "Wydaje mi się, że na to trochę szkoda czasu" - skwitował. Dla takich jak on prezes komunikujący się z partią na drodze epistolarnej jest kłopotem. W wywiadach niby tłumaczą jego zachowanie, ale tym samym go pogrążają, bo dorzucają tylko drew do ognia, w którym wytapia się obraz polityka z pro­blemami psychicznymi.

W szeregach PiS zaczęto coraz głośniej mówić o podziałach frakcyjnych. To kolejny przykład przemiany tej partii - do tej pory od PiS odpadały jednostki, a tu mamy wyraźne pęknięcie. Obserwatorzy wcześniej byli skazani na domysły na temat walk "ziobrystów" z "liberałami" i karmili się głównie anonimowymi wypowiedziami. Dziś główni bohaterowie dramatu - jak Joanna Kluzik-Rostkowska - w mediach definiują podziały w partii. A jak wiemy, widmo podziałów to już problem egzystencjalny. Uderzające w sondaże partii spory w przededniu wyborów samorządowych mogą być dla lokalnych polityków PiS ważnym sygnałem.

Mało kto daje szansę pis-owskim liberałom na skuteczne podważenie przywództwa Kaczyńskiego czy choćby powstrzymanie "złych doradców". W partii brak buntowniczych nastrojów. Być może górę bierze opcja na przetrwanie pod znakiem krzyża i klub parlamentarny PiS na stałe przemieni się w zespół do wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej. Opcja "na sektę" ma wszak jedną wadę - otóż sprawdzać się będzie tak długo, jak długo u władzy będzie prowadzący "zbrodniczą politykę" rząd z "odpowiedzialnym" za katastrofę Donaldem Tuskiem. Aparat partyjny będzie ją więc znosił tak długo, jak długo nie zagrozi ona jego bytowi.

Dziś media jeszcze relacjonują kolejne wystąpienia prezesa PiS miotającego oskarżenia pod adresem Tuska. Pytanie, jak długo te, co sam podkreśla, jedynie moralne, bo pozbawione dowodów, zarzuty będą miały rangę newsów?

Z drugiej strony, według zwolenników PO najlepszymi i najbardziej godnymi zapamiętania wystąpieniami Tuska były te, w których wyśmiewał swojego przeciwnika - choćby na ostatnim kongresie Platformy, gdy mówił o słuchaniu przez Kaczyńskiego Beatlesów i U2. Żarty żartami, ale moment, w którym dwóch najważniejszych ludzi w polityce zajmuje się głównie sobą, to ślepy zaułek.

Kto ma większe szanse, żeby odskoczyć? Tusk, polityk bardziej elastyczny i pragmatyczny, zapewne łatwiej dostosuje się do nowych warunków lub w odpowiednim momencie wycofa się, by dla swej formacji stać się kimś na kształt Aleksandra Kwaśniewskiego unoszącego się nad SLD. Kaczyński jest w trudniejszym położeniu. Dziś, gdy karze niesfornych współpracowników, wydaje się mieć władzę nieograniczoną. Ale przecież wszystkich nie wyrzuci, a niszcząc liberalne skrzydło partii, uzależnia się od twardogłowych. Którzy w końcu wystawią rachunek.

Obaj wodzowie powinni pamiętać, że niezależnie od tego, ile czystek się dokona, gdy wybije godzina, zawsze znajdzie się jakiś królobójca. I to w najbliższym otoczeniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2010