Ginąca rodzina człowiecza

Kino Ślesickiego to obraz Polski ginącej, zamieszkiwanej przez "ludzi z pustego obszaru", pokazywanych już bez interwencyjnego komentarza, choć jeszcze bez demaskatorskiej odwagi lat 70.

15.02.2011

Czyta się kilka minut

Zwykło się sądzić, że najlepsze filmy dokumentalne czasów PRL-u były metaforami totalitarnego systemu. I nic dziwnego: w powszechnej świadomości najsilniej zapisała się rodzima szkoła dokumentu z lat 70. na czele z Krzysztofem Kieślowskim czy Marcelem Łozińskim, a takie filmy jak "Z punktu widzenia nocnego portiera" czy "Jak żyć" do dziś odczytujemy wedle tamtego klucza. Tymczasem wielki międzynarodowy triumf polskiego dokumentu rozpoczął się już dekadę wcześniej, w zupełnie innej odsłonie. Niechaj za przykład posłuży nam dorobek twórcy, który zdobywał w owym czasie najważniejsze na świecie laury - na festiwalach w Wenecji, Oberhausen, Lipsku czy Krakowie. Zmarły przed dwoma laty Władysław Ślesicki, bo o nim tutaj mowa, do niedawna w sklepach i wypożyczalniach DVD figurował wyłącznie jako twórca filmowej adaptacji "W pustyni i w puszczy". Dziś, za sprawą świetnej serii "Polska Szkoła Dokumentu" wydawanej przez Narodowy Instytut Audiowizualny, mamy szansę poznać to wszystko, za co świat fetował polskiego dokumentalistę przed bez mała półwieczem.

Świat ocalony

Określenie "PRL" w wielu tytułach jakoś dziwnie nie przystaje do opisu świata, który filmuje Ślesicki. Jako współtwórca tak zwanej "czarnej serii" w polskim dokumencie czasów gomułkowskiej odwilży najpierw walczył z programowym optymizmem dokumentalnych "produkcyjniaków", ale we własnych autorskich filmach z lat 60. starał się oczyszczać swój styl tak z wszelkiej publicystyki, jak i z paternalistyczno-dydaktycznego tonu charakterystycznego dla uprawianego wówczas powszechnie kina oświatowego, również tego postępowego, w bardziej krytycznym wydaniu.

Kino Ślesickiego to obraz Polski ginącej, zamieszkiwanej przez "ludzi z pustego obszaru", pokazywanych już bez interwencyjnego komentarza, choć jeszcze bez demaskatorskiej odwagi lat 70. Efektem tej redukcji (wymuszonej ówczesną cenzurą, ale też artystycznym rygorem) było stworzenie ponadczasowego kina-przypowieści, a zarazem jedyny w swoim rodzaju zapis świata, który bezpowrotnie odchodzi. Jeśli ktoś chciałby dziś dowiedzieć się (albo przypomnieć sobie), jak żyło się w połowie ubiegłego wieku na prawdziwej polskiej wsi, jak wyglądała codzienność w wędrownym taborze cygańskim czy w odciętej od świata bieszczadzkiej bazie robotniczej, filmy Ślesickiego będą dlań nieocenionym materiałem. Chciałoby się dodać: "etnograficznym", lecz byłoby to zaledwie ułamkiem prawdy.

Oglądając czarno-białą "Rodzinę człowieczą" (1966) zainspirowaną słynną wystawą fotograficzną Edwarda Steichena, przenosimy się w inny wymiar czasu: jeden dzień z życia chłopskiej rodziny spod Augustowa to przypowieść nieomal kosmiczna, w której jest i brutalność, i piękno, a żywot człowieka prostego tak skutecznie wymyka się socrealistycznej estetyce. W o cztery lata młodszym dokumentalnym arcydziele "Płyną tratwy" obserwujemy młodego flisaka z tych samych stron, żyjącego w organicznej bliskości z otaczającą przyrodą, która u Ślesickiego traktowana bywa jeśli nie nabożnie, to z pewnością na równych prawach z bohaterami ludzkimi. Z kolei w filmie "Zanim opadną liście..." (1964) kamera podgląda barwny świat polskich Romów - od wieków niezmienny w swoich egzotycznych obyczajach i ciągle jeszcze wolny, naturalnie wpisany w tkankę polskich miast. Choć my już wiemy, że coraz bliższy rzeczywistości betonowych gett.

***

W wielu filmach zachwyca pieczołowitość, z jaką Ślesicki podchodzi do swojej dokumentalnej roboty, jakże rzadka w naszych czasach zdominowanych przez estetykę reportażową: znać, że każdy z tytułów poprzedzało wiele miesięcy cierpliwej obserwacji, a każdy niemal kadr, każdy ruch kamery czy cięcie montażowe było przemyślanym wyborem. Co ciekawe, w najlepszych spośród wydanych w tej serii tytułów, ta wysmakowana estetyka nie wyklucza wcale wrażenia spontaniczności i świeżości. Dotyczy to nawet filmów wyraźnie inscenizowanych - jak "Wśród ludzi" (1960), nakręconego z punktu widzenia bezpańskiego, dręczonego przez rodzaj ludzki psa, czy w "Górze" (1964) opowiadającej o syzyfowej pracy pewnej młodej nauczycielki, której szkoła znajduje się wysoko, w ośnieżonych górach. Jedyne, co współczesnego widza może razić, to obecne jeszcze gdzieniegdzie wspomniane naleciałości "oświatowe", upodabniające niektóre spośród filmów do ówczesnych wydań Polskiej Kroniki Filmowej. Potraktujmy je jednak pobłażliwie, jako swoistą "prawdę czasu, prawdę ekranu" - tym łatwiej dostrzeżemy wartość tak "czystych" obrazów, jak wspomniana "Rodzina człowiecza" czy "Płyną tratwy".

WŁADYSŁAW ŚLESICKI - boks DVD z 10 filmami w serii "Polska Szkoła Dokumentu". Wyd. Narodowy Instytut Audiowizualny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2011