Czytanie z popiołów

Wbrew ostrzeżeniu z cygańskiego przysłowia: „utnij sobie język, zanim język utnie ci głowę”, Ficowski zaryzykował nie tylko swoją głową, ale i Papuszy. Chciał ocalić przeszłość i rozjaśnić mroki niewiedzy. Bez tego nie ma mowy o tolerancji.

09.12.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Krzysztof Wojciechowski / FORUM
/ Fot. Krzysztof Wojciechowski / FORUM

Mój zachwyt – bo pasja to mimo wszystko za duże słowo – dojrzewał raczej długo, w stanie naturalnym. Urodziłem się po taborach, po epoce wędrówek nomadów, po ich przymusowej produktywizacji, która jak wiele wcześniejszych zarządzeń – i tych banicyjnych, i tych gwarantujących przywileje cygańskie – pozostała w zasadzie na papierze.

Być może jako człowiek lasu rozpalałem nieraz ich dawno wygaszone ogniska, wydeptywałem ich niegdysiejsze szlaki.Nie miałem jednak na podorędziu cygańskiej biblii Jerzego Ficowskiego, wznowionej właśnie przez wydawnictwo Nisza. Ba! Przez wiele lat Ficowskiego kojarzyłem tylko z Schulzem i Leśmianem, potem – gdzieś na ulicy Grodzkiej w Krakowie – sięgnąłem po jego „Odczytanie popiołów” i dotarło do mnie, że jest znakomitym poetą.

Dopiero po śmierci w 2006 r. objawił mi się Ficowski jako ojciec chrzestny cyganologii. Objawił mi się nie wprost, a przez osobę Adama Bartosza – ściślej mówiąc w spisie bibliograficznym jego książki „Nie bój się Cygana”. Zbierałem wówczas materiały do powieści „Ziemia Nod”, a konkretnie do rozdziału o eksterminacji Cyganów w Szczurowej. Na spotkanie z Krystyną Gil, jedyną spośród ocalałych z tej rzezi, przyszło mi jednak zaczekać kilka lat. Już wtedy wiedziałem – i to właśnie z książki Ficowskiego – że przeszłość cygańska umiera razem z jej uczestnikami. Pieśni i prawo zostają, ale przeszłości nie przechowuje się w pamięci zbiorowej.

LĘK I FASCYNACJA

Spacer ulicami Lewoczy czy Brzegu (Młynarską, Nadodrzańską czy Kępą Młyńską) funduje tyle stresu, ile przeżywałem go jako nastolatek na toruńskim kempingu nad Wisłą, kiedy niemal co noc wpadała grupa Cyganów i z gadziami robiła zadymę. W ciemności błyskały tylko noże, złote zęby i łańcuchy z tombaku. Ale pamiętam również świetnie – bo odświeżam sobie co roku – zgierską aleję pałacową, symbole złego gustu i cygańskiej kompensacji krzywd. Oraz niemal wierne odbicie tej alei na jednym z chorzowskich cmentarzy: czarne marmurowe grobowce rodziny Kwieków, w tym najpiękniejszy nagrobek Kwiek Papin, z fotografią młodej dziewczyny w długiej, białej sukni i teatralnej pozie.

I dalej: nachalne Cyganki z częstochowskiej alei i kazimierskiego rynku. Jakieś obrazy węgierskie, ten z „Konia turyńskiego” Béli Tarra (Cyganie jako jedna z apokaliptycznych plag) i ten ze stacji benzynowej na wysokości Balaton-lelle, na autostradzie z Budapesztu do Zagrzebia, kiedy na widok samochodu na rumuńskich blachach węgierski pracownik stacji zaczął spluwać z obrzydzeniem. Kłódki z inicjałami zakochanych na moście Nordbrücke i dno Dunaju pełne kluczy – to też cygański zwyczaj wedle ślubnej formuły: „Rzucam klucz do wody, tak jak nikt go z niej nie wydobędzie i nic nim nie otworzy, tak i was nic już nie rozłączy”. Dwie fotografie kolodionowe Ignacego Kriegera z połowy XIX w. – okresu intensywnego najazdu Kełderaszy i Lowarów z Rumunii, Mołdawii i Siedmiogrodu – towarzyszą mi od lat jak słynne zdjęcie Lusi wykonane w tarnowskiej fotografice Bronsteina na Krakowskiej. (Nie widziałem ich nigdy, ale oni ze mnie oczu nie spuszczają.) I cygańska patelnia na koniec. Ta jedna budzi wyłącznie mój zachwyt, tylko przy patelni nie podąża za nim bliźniacze uczucie, tajemniczy rewers z krainy dreszczowców.

Cyganie chcą być przedmiotem obawy – twierdzi Jerzy Ficowski – choć na pozór wydaje się to nonsensem. Zależy im na utrzymaniu dystansu, z którego przedstawiają się tajemniczo, niepokojąco, budząc zarazem fascynację i obawę. Co zrobił zatem Ficowski? Odkrył wszystkie (lub prawie wszystkie) cygańskie karty, wbrew ostrzeżeniu zawartemu w przysłowiu Cyganów: „utnij sobie język, zanim język utnie ci głowę”, zaryzykował – nie tylko swoją, ale i piękną czarną głową Papuszy. Wszystko, żeby wynieść to, co z przepowiedni Papuszy o nieuchronnym końcu Cyganów wynieść się da, ale i po to, żeby rozjaśnić nieco mroki niewiedzy. Bez tego nie ma mowy o tolerancji. Nie wspominając już o wyższym stopniu wtajemniczenia – szacunku.

W jakimś sensie chyba się udało. Nikt w Polsce nie grodzi murem osiedli cygańskich jak w czeskich Koszycach, nie nawołuje na łamach prasy do „likwidacji cygańskich zwierząt” jak na Węgrzech. W pogromie mławskim w 1991 r.cały gniew, cała para poszły w materię nieożywioną. Nawet akcja „narodowców” we Wrocławiu spotkała się z reakcją społeczną.

Czy to znaczy, że jest już sztama między tubylcami a tubywalcami? Nie, zdecydowanie jest jeszcze dużo do zrobienia. Ale Słowacy, Węgrzy, Bułgarzy, a nawet Francuzi (tak, nawet ci liberalni Francuzi – pisał o tym w ostatniej książce Zygmunt Bauman) mogą brać przykład.

Z NISZY

W przyszłym roku minie 50. rocznica rozporządzenia, które zatrzymało wszystkie koła taborów, zabroniło organizowania zgromadzeń, zmusiło Cyganów do niechętnego zapuszczenia korzeni w „nieruchomościach posiadania”. W tym roku natomiast minęło 60 lat od wydania pierwszej polskiej monografii Ficowskiego, „Cyganie polscy”, która w wersji poprawionej i rozszerzonej ukazała się w 1965 r. pod zmienionym tytułem „Cyganie na polskich drogach”.

Rocznica rocznicą, ale powód do reedycji „Trylogii cygańskiej” Ficowskiego, jak ją nazywam na własny użytek, był inny, o czym przypomniała niedawno Krystyna Bratkowska, założycielka wydawnictwa Nisza. Otóż od ćwierci wieku nieomal, od publikacji „Pod berłem pikowego króla”, dzieło Ficowskiego nie było w ogóle wznawiane. Oczywiście ten gest wydawniczy, wielce pożyteczny i nie do przecenienia, nie trafia w pustkę po Ficowskim. Od lat nad cygańszczyzną pracują znakomici badacze i dokumentaliści, zresztą na dziele Ficowskiego wychowani – wspomniany już Adam Bartosz, Angelika Kuźniak („Papusza”), Jacek Milewski („Dym się rozwiewa”, „Chyba za nami nie traficie”), Lidia Ostałowska („Cygan to Cygan”). By wymienić tylko kilku. Dziedzictwo Ficowskiego to także sztuki wizualne: filmy o Papuszy, dokument „Czarna córka” Anny Skorupy, wybitny reportaż Władysława Ślesickiego „Zanim opadną liście”. Kwestiom nomadyzmu i integracji, ale także Zagłady Romów poświęcona została trwająca w Zachęcie wielka wystawa „Domy srebrne jak namioty”.

Na trylogię cygańską „niepisaną, wędrowną, wróżebną” składają się dwa sążniste tomy, ale trzy niegdysiejsze księgi, bowiem wydawca zdecydował „Demony cudzego strachu” i „Pod berłem pikowego króla” zamieścić w jednym woluminie. Temu prawie tysiącstronicowemu wydaniu, linearnemu, respektującemu chronologię, towarzyszy wybór wierszy Papuszy „Lesie, ojcze mój” ze wstępem Ficowskiego i reprintami rękopisów poetki. Twarda oprawa, kartki szyte, jednolity układ graficzny w czerwieni i zieleni – barwach dopełniających się, tak jak z biegiem czasu dopełniało się kompendium cygańskie Ficowskiego. Niezwykle obfity materiał fotograficzny w sepiach: począwszy od reprodukcji grafik Grottgera i Axentowicza, przez kartki pocztowe, reprinty listów, skończywszy na zdjęciach samego Ficowskiego i Dorożyńskiego. I jeszcze jeden fakt edytorski, niby niepozorny, zasługuje tu na uwagę – do edycji tytułów użyto „malejącej czcionki”. Bo też Ficowski opisywał rzeczywistość zanikającą, obecność, która na jego oczach przechodziła w nieobecność, wspomnienia „zasnute mgłą oddalenia czy może dymem dawno już wygasłych ognisk”.

Trudno przypuszczać, żeby wielka monografia Ficowskiego miała bezpośredni wpływ na opinię publiczną, ale być może właśnie wyświetlany w kinach film Krzysztofa i Joanny Krauze o Papuszy to zmieni. Dzięki tej premierze wznowienie trzech najważniejszych prac o Romach nie pozostanie wydarzeniem niszowym.

DRESZCZ ODKRYWCY

Geneza tej wielkiej monografii jest tak samo niezwykła, poplątana, spontaniczna i przypadkowa jak losy jej bohaterów. Jest rok 1949, koledzy Ficowskiego jadą do Szczecina na zjazd ZLP, żeby zadekretować socrealizm, a on sam czmycha do Cyganów w – jak twierdzi – poszukiwaniu prawdy. Kontakt, choć sporadyczny, miał z nimi już wcześniej, podczas wysiedlania ich do Generalnej Guberni. Bezpieka nie daje mu spokoju, prośbą, groźbą i szantażem namawia do współpracy. Na uliczne ubeckie zaczepki Ficowski ma krótką odpowiedź: „Ja jestem poetą, jestem pisarzem, ja się na tym nie znam”. To oczywiście za mało, więc sprzedaje mieszkanie i zaciera za sobą ślady.

Obozuje z Cyganami – którzy w znikaniu mają wprawę – pod Warszawą, Otwockiem, Wawrem. Ucieczka na długi czas myli tropy, Ficowski dzięki „rekomendacji” Edwarda Czarneckiego „Poruczniko” trafia na Pomorze do taboru Wajsów. Do Papuszy. I przymierza się do pisania książki. To jest punkt zwrotny. Być może ma dość czytania z popiołów, dość krajobrazów zajechanych wagonami na śmierć. Żydów nie da się już ocalić, Cyganów jeszcze można – przed nimi samymi. Od popiołu do taboru, od pustki do czegoś, od nieobecności do istnienia. Chyba przeczuwa już fiasko tego „projektu”, chociaż będzie do niego później wracał

Ale to nie wszystko. Nie doszłoby do powstania osobliwych książek – jak przekornie zaręcza Ficowski – gdyby nie ta pierwsza, której nie napisał. Nie napisał powieści pod tytułem „Wygasłe ogniska”, a właściwie nie dopisał trzem już istniejącym rozdziałom dalszego ciągu, ponieważ zrozumiał, że nie wypełni ona miejsca, które w polskiej etnografii należy się Cyganom.

„Badania moje nie miały precedensu – pisał Ficowski. – Postanowiłem podjąć dzieło, jak mi się zdawało, ważniejsze w postaci usystematyzowanej, ale niejako w stanie surowym”. I dalej: „O ile większa pokusa, silniejsza fascynacja i bardziej zniewalający dreszcz odkrywczy niż wszystkie emocje, jakich mogła dostarczyć pierwotna beletrystyczna zachcianka”.

OD KOMPENDIUM DO POEZJI

Dzisiaj, z perspektywy czasu, przyznaję rację intuicji Ficowskiego oraz zbiegowi okoliczności, który pchnął go od nienapisania powieści o Cyganach ku wieloletniej pracy nad monografią. Powtórzę za autorem – to dzieło bez precedensu, choć w jakiś sposób już przygotowane przez studia Tadeusza Czackiego, Jana Rozwadowskiego, a zwłaszcza Teodora Narbutta. „Cyganie na polskich drogach” są właściwie usystematyzowanym kompendium obejmującym zarówno rys historyczny (od czasów pierwszej migracji do ostatecznego zagazowania kwestii cygańskiej w Chełmie i Zigeunerlager w Auschwitz), rozważania genealogiczne nad szczepami cygańskimi w Polsce, analizę obrzędów, rytuałów i etapów cygańskiego życia „odwiecznie kradzionego”, jak i rozprawy o niepisanym prawie, źródłach izolacji, sztuce ludowej i sztuce przetrwania. Są również szkice filologiczne i słownik, który swego czasu, mówiąc eufemistycznie, narobił wiele zamieszania.

O ile „Cyganie...”, jak się rzekło, są tekstem surowym, owocem archiwistycznej precyzji i naukowej dociekliwości, o tyle „Demony cudzego strachu” i „Pod berłem pikowego króla” to już czysta literatura, dzieło poety, ale i niespełnionego wcześniej powieściopisarza – żywiołowe i emocjonalne, barwne i orientalne, korzystające z praw epickich, a równocześnie z żelaznej struktury dokumentu. Mamy tu więc laudację na cześć Edwarda Czarneckiego „Poruczniko”, najbardziej chyba cygańskiego gadzia w historii, łotrzykowską opowieść o Toweroro – cygańskim Janosiku i Nowobilskim w jednym, relację z porwania Randii, wokalistki zespołu Terno, historię zbuntowanej Mury z rodu Wielkiej Głowy, która nie chciała Cygana i wszystko postawiła na jedną, obcą kartę. Niektóre wątki z „Cyganów...” są tu rozszerzone, mam na myśli „sprawę Papuszy”, najazd kotlarzy w 1963 r. czy kwestie obrzędowe i wróżbiarskie. Zwłaszcza tym ostatnim Ficowski poświęca wiele uwagi, bo jest to przestrzeń niejako wspólna Cyganom i nie-Cyganom, przestrzeń spotkania, groźna, pełna nieporozumień, stereotypów, ale i niesymetrycznej fascynacji.

Cygańska miłość? – pyta Ficowski. Raczej harówa od ślubu do śmierci. Raczej upokorzenia, nierzadko przemoc fizyczna, które bardzo szybko wieńczą romantyczne porwania. Raczej asceza niż Kamasutra. Wolny jak Cygan? Owszem, o ile wolność spacyfikowaną przez prawo pisane i wbrew pozorom bardziej od niego restrykcyjne prawo niepisane, oparte na zakazach, które mają zagwarantować ciągłość separacji, można jeszcze uznać za wolność.

WINA I ŻAL

„Demony cudzego strachu” są tekstem bardzo osobistym. Nie tylko dlatego, że ujawniają szereg emocji poety i etnologa w obliczu rozpadu wędrownej, nomadycznej epopei. Ficowski rozlicza się tu z roli, jaką odegrał w życiu Bronisławy Wajs Papuszy. Przywołuje niepochlebne, jeśli nie wrogie, opinie Cyganów, bardzo rzetelnie opisuje cały proces nabrzmiewania nieporozumienia, które Papuszę bezpośrednio doprowadziło na granicę famuso (infamii), a pośrednio do załamania psychicznego i poetyckiego zamilknięcia (przebudziła się zeń na krótko w latach 70.). Stara się zdjąć z poetki ciężar winy za zdradę tajemnic cygańskich i usprawiedliwić swoje własne decyzje. Żeby w finale, w tekście o tajemniczym tytule „Falorykta” napisać wprost, bez zaciemniania: „Mimo to do dziś czuję w sobie ciężar współodpowiedzialności za te wszystkie biedy, którymi cię kiedyś obarczono, choć wiem, że były nieuniknione. Wybacz mi, jeśli możesz”.

Uderza z tych stron również żal, jasny i czysty żal, że to Tuwim w owym trójkącie literackim, chociaż nie był aż tak zaangażowany i tak oddany Papuszy i sprawom cygańskim, pozostał w sercu poetki nieskazitelny i niewinny. „Stałem się kimś obcym, kimś, kogo najlepiej omijać z daleka” – pisał po latach Jerzy Ficowski. Tuwim nic nie ryzykował. Zachowywał życzliwy dystans, bo też chyba nie pojmował rangi wielkiego projektu Ficowskiego, który miał ocalić jak najwięcej z przemijającej epopei.

Myślę, że ostatnią wypowiedź Randii, jednej z bohaterek Ficowskiego, można uznać za głos dzisiejszego pokolenia: „Cyganie już osiedli, chodzą do szkół, coraz więcej jest małżeństw mieszanych, coraz więcej słów polskich przenika do słownika romani”. Gdyby nie dzieło Ficowskiego, a także to, co owo dzieło spowodowało w polskiej etnografii, literaturze i sztuce, gdyby nie wiersze Papuszy Wajs, słowem – gdyby nie ci, których niegdyś uznano za zdrajców kultury cygańskiej i niemal obłożono famuso – Cyganie polscy pewnego dnia mogliby się obudzić bez języka. 

Jerzy Ficowski, „Cyganie na polskich drogach”, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2013

Jerzy Ficowski, „Demony cudzego strachu. Wspominki cygańskie”, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2013


RADOSŁAW KOBIERSKI (ur. 1971) jest poetą, pisarzem, krytykiem literackim. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Śląskiego, współtwórca grupy poetyckiej Na Dziko. Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia – w 2009 r. za tom wierszy „Lacrimosa” i w 2011 r. za powieść „Ziemia Nod”; za tę ostatnią nominowany także do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2013