Dzieje grzechu

W niektórych środowiskach otyłość stała się dzisiaj figurą wykluczenia; można tam już być kobietą, Żydem, Cyganem, gejem, lecz nie wypada być grubasem...

17.12.2012

Czyta się kilka minut

Fernando Botero „Muzykanci”, 1979 r. / Fot. CORBIS
Fernando Botero „Muzykanci”, 1979 r. / Fot. CORBIS

1 Zaczyna się od bułki z szynką, a dokładniej kajzerki, jednej, drugiej, trzeciej. Tyle, przy wyjątkowo dobrym dniu, mogło się zdarzyć, zdarzyć cudownie, na talerzu. W książce – „Gruby”, Aleksander Minkowski, rok wydania i lektury: 1966 – tęskniono za całą górą bułek, a gdy już stały się dostępne, jedzono je nieprzytomnie, by zapełnić otchłań wojennego wspomnienia o głodzie. Żadna lektura dziecięca nie budziła takiego mimetycznego pożądania jak powieść Minkowskiego; jego bohater pęczniał ze strony na stronę, a czytającemu chciało się jeść, kajzerka, szynka, masło.


Milan Kundera zauważa w jednym z esejów, że niewiele spośród słynnych postaci powieściowych stało się rodzicami: „Ledwie jeden procent populacji nie ma dzieci, lecz co najmniej pięćdziesiąt procent wielkich bohaterów powieściowych opuszcza świat, nie wydawszy na świat potomka”. Duch powieści brzydzi się wyraźnie prokreacji, lecz nie przepada też za tuszą. Względnie mało słynnych – a i mniej słynnych – książek ma za swych głównych bohaterów grubasów; na myśl przychodzą od razu postacie Rabelaisowskie, a później długo, długo nic; pamięć, szczerze mówiąc, niewiele mi podpowiada, no, może tak po chwili zastanowienia Colas Breugnon czy Pickwickowscy biesiadnicy.


Owszem, na drugich planach pojawiają się tłuściochy, Zagłoba, braciszkowie mnisi, kilku zażywnych osobników Balzaka, Sancho Pansa, postacie charakterystyczne, lecz dla powieści nie aż tak fundamentalne, a w każdym razie skryte w cieniu, w wąskim cieniu głównych protagonistów, niskich czy wysokich, wszak niemal zawsze szczupłych – tak jakby pewna wstrzemięźliwość i chudość szła w parze z głęboką figurą losu, jaką ich dzieje rysują. Tłuściochy dostępują co najwyżej roli spowiedników, często dobrotliwych poczciwców, zasapanych i życzliwych, raczej skazani są na wysłuchiwanie niż na własną opowieść.


„Gruby” Minkowskiego, powieść dla młodzieży, czy kompletnie dziś zapomniana nagroda Goncourtów z 1922 r., „Męczeństwo grubego” autorstwa Henri’ego Béraud, to – nieistotne dla wielkiej literatury – wyjątki, gdzie tusza gra pierwsze skrzypce.


Minkowski opowiada o chłopcu, który odrabia po wojnie utracone kalorie, zasypuje kajzerkami traumę głodu; sam pamiętam z dzieciństwa otyłą babcię przyjaciela z ławki, u którego często jadałem; nie zapomnę jej wzroku, którym śledziła uważnie, dociekliwie, zwierzęco każdą nakładaną nam porcję, jej lot z garnka na talerz. Książka Bérauda to z kolei opowieść członka nieformalnego klubu „100 kilo” o jego nieszczęsnych zalotach do kobiety wolnej, lecz cynicznej i złośliwej. W kulminacyjnej scenie madame dopuszcza go wreszcie do swego łoża, wiedząc, że zawstydzenie tuszą weźmie górę nad pożądaniem i niedoszły kochanek nie odważy się rozebrać.


Jest to realizm wysokiej próby, lecz trudno sobie wyobrazić, by Werter, Raskolnikow, Fedra, Mersault, Rastignac czy Józef K. mieli ważyć sto kilo i nadal przeżywać te same dzieje, w które ich wpakowano. Otyłość przez nadmiar, którym epatuje i którym odwodzi od rdzenia ciał, zdaje się kolidować z egzystencjalnym doświadczeniem godnym arcydzielnego opisu. Tak jakby autorzy w znakomitej większości czuli, iż ich opowieść o człowieku – choćby obcym i złym – wymagała bohatera jeśli nie wychudzonego, to przynajmniej trzymającego wagę. Może gdyby powrócić dokładniej do tekstów, jakieś ważne sadła by się ujawniły: nie bez zdziwienia dowiaduję się (bo nigdy na to nie zwróciłem uwagi), że Hamlet jest tłusty; choć na ten temat pada jedna bodaj wzmianka, z ust ojca: „He is fat and scant of breath”. No, ale jakoś żaden reżyser w naszych czasach się tym nie przejął; prędzej obsadzał w roli Hamleta kobietę niż wielki kałdun. Szekspir na fizjologię, na rozmiar ciała zwracał zresztą dużą uwagę, jednak ogólnie rzecz biorąc, brzuchy czy nawet brzuszki nie pasowały i nie pasują ani do przeżyć miłosno-tragicznych, ani metafizyczno-kosmicznych, ani nawet polityczno-społecznych.


Co innego sami piszący. Théophile Gautier w swej humoresce „O otyłości w literaturze” (1848) zastanawia się, śladem Arystotelesa niejako, nad fizjologią umysłów wielkich, a zwłaszcza nad tuszą geniusza. Powinna być obfita. Skończyły się czasy chudych literatów, wzdycha Gautier, romantyków sentymentalnych, tracących wagę od miłosnych tęsknot i zgryzot, i raczej niewydających na świat dzieł przeogromnych; za to nowa szkoła romantyczna roztyła się niepomiernie, największe pióra obrosły w tłuszcz. Geniusz wręcz tłuszczu wymaga, takiego Balzaka grubego jak beka ledwo mogły objąć trzy pary rąk, a w jadłospisie Hugo figurują „kotlety, fasola w oliwie, wołowina w pomidorach, omlet, szynka, ser z Brie” połykane w pośpiechu i w dowolnej kolejności.


Galijska wena epicka – Balzak, Hugo, Flaubert, Dumas – wyraźnie potrzebowała kalorii, jej czterej muszkieterzy zapisują słowa na bieli wyczyszczonych do cna talerzy. Trzeba będzie nowych niedojadków, Nietzschego, Kafki, Schulza, Coetzee’ego, by się na powrót przekonać, że geniusz literacki jest tuszą różnie, niekoniecznie hojnie, obdarzany, ale też widzimy, że pod koniec XIX w., już po szkole opasłych romantycznych epików, pojawia się literatura ascetyczna, która w samą swą treść będzie przemycała, bezpośrednio lub pośrednio, wyobrażenia oszczędnego ciała. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że same książki Coetzee’ego na przykład są, gdyby przypisać im człowieczy wygląd, żylaste i limfatyczne.



2 Łatwiej mówić jest o historii literatury i sztuk niż o historii ciała. Są prądy, okresy, ruchy; są style i mody. Dawniejsza muzyka, dawniejsze książki pozostają dla nas zrozumiałe, ale czujemy ich „dawność”, anachroniczność. Jak jest jednak z dziejami ciał? Czy można je w ogóle nazwać dziejami?


Najbardziej uchwytną zmienną jest wzrost; wiadomo, że na przestrzeni ostatnich dwustu lat poszliśmy w górę przeciętnie o kilkanaście nawet centymetrów. W drugiej kolejności twarz, choć gdyby wydostać ją spod czepków, chust i cylindrów, pozbawić modnych w danej epoce zarostów, to bliżej bylibyśmy doznania trwałości rysów niż ich ewolucji. Owszem, zmieniają ją okoliczności historyczne, pojawiają się istotne zjawiska, jak mieszanie się ras, lecz historycznie twarz ujmując, więcej w niej dostrzeżemy stałości niż śladów przemiany.


Co – tym bardziej – z dłońmi, nogami, brzuchami? Gdyby odrzeć je z atrybutów i rekwizytów epokowych, z ubrań, kostiumów, oglądać je in nuce, czy dałoby się w ogóle mówić o jakimkolwiek przeobrażeniu? Czy na przykład wrażenie, które zwykliśmy określać czasownikiem „wylewać się” – sadło, brzuch, bęben, kałdun... wylewają mu się ze spodni, zza paska – ma ponadhistoryczną wartość, umocowane jest w naszych wyobraźniach od niepamięci? Jako rodzaj obleśnego, gadziego wypełzania, widok zawsze skandaliczny?


Montaigne zalecał umiarkowanie (oczywiście, eseista), ani sadła, ani samych kości, wiedział już, że istnieje problem wagi i diety. Dokumenty XVII-wieczne, korespondencje, zapiski wskazują, że otyłość zdążyła się stać istotnym problemem psychicznym i słowo „gruby” już powoli nabierało mocy piętnowania. Tak zostało do dzisiaj i, sprowadzając dzieje otyłości do jednego stwierdzenia, można powiedzieć, że polegają one na nasilaniu się tej oskarżycielskiej mocy i na wzmaganiu się poczucia winy. Do tego stopnia, że w niektórych społeczeństwach, czy przynajmniej środowiskach, otyłość stała się dzisiaj figurą wykluczenia; można tam już być kobietą, Żydem, Cyganem, gejem, lecz nie wypada być grubasem. Z tego punktu widzenia wprowadzenie urządzenia wagi do medycyny, a później, o wiele lat później do naszych domostw (mało kto miał wagę u siebie jeszcze w latach 60.; szkoła, czyli władza, ważyła nas sama) było doskonałą realizacją narastającej z wiekami policyjnej polityki wobec ciała, gdyż, wpuszczając szpicla na pokoje, doskonale pomogło uwewnętrznić społeczne oskarżenie i wprowadzić grubego lub zagrożonego otyłością na drogę męczeństwa.


Narastanie represyjnego stosunku wobec ciała wydaje się dominantą w nowożytnych dziejach otyłości; jakkolwiek powiedzieć, sadło zawsze pozostaje grzechem, czy to dosłownym, diabelskim, jak w średniowieczu, czy to wobec „natury”, czy wobec nowoczesnego społeczeństwa i wobec siebie samego.


We francuszczyźnie samo słowo obésité, otyłość, pojawia się dopiero w XVIII stuleciu, wtedy to zaczyna się o niej mówić otwarcie jako o fatalnym schorzeniu, lecz dyskurs krytyczny towarzyszył grubemu od dawna.


Oczywiście idee, obrazy i fantazmaty łączące się z otyłością są dalekie od jednolitości i jednoznaczności. Z tuszą wiązały się przez wieki najprzeróżniejsze wyobrażenia i klisze. U Rabelais’ego jako oznaka radykalnej przesady tusza uczestniczyła w kreowaniu formy ludycznej, wywrotowej (literackiej i społecznej). Później będzie często oznaczała władzę, bogactwo i dostatniość; obrastający w sadło burżuj, XIX- i XX-wieczny kapitalista, z grubym cygarem w palcach-serdelkach, należeli do podstawowych klisz marksistowskiej antropologii (w której społeczny ton oskarżycielski paradoksalnie wtóruje estetycznej, pięknoduchowskiej krytyce tuszy). A chudnięcie, niknięcie w oczach, zacieśnianie spodni i kamizelek będzie dotykało klasy ubogie. Współcześnie wartości się odwrócą, wysoki status społeczny będzie się wiązał ze szczupłą sylwetką, ubóstwo z zaniedbanym, wypełnianym kartoflami, zapiekankami, bułami i kebabami brzuchem.


Początki estetycznego wartościowania ciał datuje się (po starożytnych Grekach itd.) na czas renesansu, a pełne wykształcenie estetycznego dyskursu o ciele na wiek XVII, kiedy to otyłość zaczyna tracić wcześniej jej przypisywany wymiar moralnego wykroczenia jako jednego ze skutków acedii, by stać się godną laickiej pogardy oznaką niechlujstwa i zaniedbania. Na szczęście wyobraźnia erotyczna – zawsze gotowa buszować po śmietnikach – przez wieki będzie się starała odzyskiwać to, co społecznie, moralnie i estetycznie było odrzucane. W opowieściach o ekscytującej obfitości obrazom Mantegni, motywom Rubensowskim (w porównaniu ze swymi studiami anatomicznymi Rubens i tak bardzo oszczędnie malował kobiece kształty) mogą towarzyszyć liczne wypisy z literatury i sztuk, olbrzymki Baudelaire’a i Schulza, kobiety-kulki Maupassanta, seksmatrony Felliniego i wiele innych hiperkształtów. Czy też postaci z malarstwa Botero, ze sztuki Orientu: imaginacja pozaeuropejska, iberoamerykańska czy dalekowschodnia, stworzyła nieco inne widzenie otyłości.



3 Georges Vigarello w swej – niezwykle porządnej, bardzo udokumentowanej, napisanej wedle solidnej tradycji szkoły Annales – „Historii otyłości. Od średniowiecza do XX wieku” do literatury pięknej i do sztuk nie odwołuje się często. W mniejszym stopniu interesują go literackie i artystyczne przedstawienia otyłości; zajmuje go przede wszystkim społeczne funkcjonowanie tego przypadku ciała, wyobrażenia, które przez wieki wywołuje, oraz przede wszystkim przeobrażenia w medycznym dyskursie jemu poświęconym. Historia otyłości – podobnie jak historia melancholii – to w istocie także, a może w pierwszym rzędzie historia medycyny, czyli dziejów jej fantazmatów na temat ciała, dzieje jej odkryć, jej terapii. Brzuch jest zawsze ten sam, zmienia się tylko medyczny język mówienia o nim. Ale, jak pisze noblista Le Clezio: „może dowiemy się kiedyś, że nie było sztuki, lecz tylko Medycyna” (cytuję za Guido Ceronettim).


W wiekach średnich winę zwalano na powietrze; na wzdęcia, wyziewy rozdymające skórę; powietrze było wówczas obsesją – która w innych rejestrach odżyła współcześnie. O samym tłuszczu, nie mówiąc o tkance tłuszczowej, nie wiedziano jeszcze wiele do XVIII w., a w każdym razie pozostawał on na uboczu dyskursu medycznego. O wiele więcej uwagi poświęcano – gdy w późnym średniowieczu i w renesansie odżyła teoria humorów – flegmie; łączono sadło z mleczną, nieprzejrzystą substancją o gęstej konsystencji; nierównowaga humoralna, zaleganie flegmy zwiększać miało masę. Ówczesne terapie opierały się na środkach przeczyszczających i na otwieraniu – dosłownie – organizmu przez puszczanie krwi chociażby; fantazmat skutecznego wydalania srożył się na potęgę.


W renesansie pojawia się pojęcie diety, które godne jest oddzielnej księgi jako najbardziej może zaawansowana projekcja europejskiej wyobraźni utopijnej po dziś dzień (i jeszcze długo). Zaczyna się też stosować środki fizycznej presji, gorsety, pasy, sznurowania, które mają przed sobą jeszcze ponad 300 lat świetlanej przyszłości. Powstają pierwsze teorie łączące otyłość z takimi chorobami jak podagra czy puchlina wodna, z atakami apopleksji czy z pletorą, przekrwieniem narządów; w tym czasie medycy odkrywają bowiem krążenie krwi.


W kolejnych stuleciach terapie odchudzające nie przechodzą wielkiej rewolucji; w wieku XVIII wzmaga się użycie środków odwadniających, w czym słychać echo dawnych fantazmatów łączących otyłość z wilgotnością; wie się już o dobroczynnym wpływie ruchu na ciało; kolejne kuracje – zimne kąpiele, środki pobudzające, nacierania, pierwsze eksperymenty z elektrycznością – będą już wyrazem przekonania o dobroczynności tego, co nazywamy dzisiaj „aktywnością ruchową”.


Pan Elie de Beaumont, autor refleksji nad otyłością, sam cierpiący na nadwagę, chodzi po Paryżu przez godzinę szybkim krokiem, odziany w wyjątkowo ciepły surdut – podobnie jak mój gruby sąsiad dzisiaj, tyle że ten łazi pośpiesznie po Warszawie, ma specjalny gumowany podkoszulek i dwa kijki w łapach.


Podstawowe dzisiaj pojęcie spalania pojawia się w I poł. XIX w., a wraz z nim takie nowoczesne już określenia jak dysfunkcjonowanie organizmu; na czoło dyskursu wysuwa się słownictwo oparte na pojęciach energii i procesów energetycznych. Powoli zaczyna się stosować pomiary wagi i aplikować pierwsze „wczasy odchudzające” – wyjazdy do wód z przygotowanymi tam programami zajęć. Pojawiają się reklamy środków odchudzających i choć żadna z nich nie ma takiej siły rażenia jak pomada na porost włosów stosowana przez Annę Csillag, to one, wraz z kolejnymi cudownymi kuracjami i dietami, czyli z produkcją wiary w możliwość – wyznaczają XX-wieczne środowisko dyskursu o otyłości. Ideał szczupłej sylwetki i pracy nad mięśniami, wzmocniony odkryciami na polu dietetyki, zaczyna szerzyć swój terrorystyczny urok; otyłość z indywidualnej niedoskonałości staje się epidemią, czyli zagrożeniem dla zbiorowości.


Wychodzę na spacer, gdzie spojrzeć, rosną kolejne kluby fitness, te dobrowolne obozy pracy, przestrzenie samoukarania, w których rozbraja się cywilizację z cywilizacji, to znaczy z wolnego, nieograniczonego dostępu do kalorii. No i gdzie spojrzeć, nowa apteka, nowa prywatna przychodnia lekarska. Nowe (niekiedy nowe stare) lekarstwa, nowe (niekiedy nowe stare) rozpoznania schorzeń, nowe (niekiedy nowe stare) terapie.


Jesteśmy dopiero na początku drogi, czy raczej: zawsze będziemy na początku drogi, póki będziemy mieli ciało.



4 Wiadomo, w klasie musiał być jakiś gruby i ten gruby musiał być trochę inny. Miał gorzej niż mały i gorzej niż okularnik; stawiało się go na bramce, śmiało się, gdy nie zdążył za nami wskoczyć do tramwaju, w zalotach nie miał szans. Na ogół lubiło się go, bo tak bardzo się starał, tak bardzo chciał doszlusować, utrzymać się w przeciętnej, nie odróżniać się. Poddawał się procesowi socjalizacji, który mu aplikowaliśmy: my byliśmy normą, on miał naśladować naszą skuteczność, być jak my, nie będąc nami do końca. Otrzymywał łaskę – i jej dawanie, pod pozorem moralnej poprawności, pozostaje do dzisiaj podstawowym zachowaniem społecznym wobec otyłych. Są przez nas, szczupłych, udomowieni, oswojeni, to puszyści, nasze króliki, nasze misie, które mieszkają z nami. W większości idą na to; mając poczucie winy, połknęli imperatyw walki z sobą, który im się narzuca. My mamy przyszłość, oni mają wyzwanie: muszą coś z sobą zrobić.


Jak sięgnę pamięcią, moja matka zawsze była gruba. Miałem 10 lat – ważyła bardzo dużo. Mam pięćdziesiąt parę – waży nadal. Przyrzekała, próbowała, nie dawała rady. Nic nie ubywało. Naciskano na nią, proszono, błagano. Rodzina, lekarze. Podpisywała mi cyrografy, które – czytałem wtedy po raz pierwszy „Panią Twardowską” – uroczyście przygotowywałem: „Przysięgam swojemu synowi, że przez cały miesiąc nie wezmę do ust słodyczy. Jeśli złamię przyrzeczenie, kupię mu 10 taśm magnetofonowych Orwo” itd., itp. Wytrzymywała dzień, dwa. Chowałem czekolady po kątach, pod łóżkiem, wydzielałem porcje, bez sensu. Do dzisiaj, a ma już 91 lat, trzy czwarte jej strawy stanowią łakocie. W dobre dni bywało to blisko 100 procent. Jak bohaterka Hrabala niekiedy odpuszczała kompletnie, biegała wte i wewte do lodówki, do szuflady, przesadzała, odchorowywała. „Muszę schudnąć” – mówiła.


Zawsze miała poczucie winy; „muszę schudnąć” to zdanie, które bodaj najczęściej słyszałem z jej ust. Całe życie przeżyła z pęknięciem, ze świadomością, że coś jest w tym życiu nie tak, że nie postępuje odpowiednio, że ciągle łamie prawo, że jest banitą. Tamci lekarze, tamci Wujkowie Dobra Rada już dawno nie żyją. „Powinnam schudnąć – mówi nadal matka – popatrz, dzisiaj prawie nic nie jadłam”. Tylko ja się zmieniłem. Od dawna wożę jej ciasta i czekolady.  



Georges Vigarello, „Historia otyłości. Od średniowiecza do XX wieku”, przełożyła Anna Leyk, Aletheia 2012.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012