Dwa światy

Turyści widzą tylko pustynną idyllę. Ale choć sami Beduini temu zaprzeczają, trudno nie zauważyć coraz większego napięcia: między plemienną tradycją a współczesnymi modelami życia.

02.11.2010

Czyta się kilka minut

Wioska przysiadła między dwoma olbrzymimi skałami, jakby w bramie wiodącej na pustynię. Kilka drzew, w centrum sklepiki. Podstawówki i licea, osobne dla chłopców i dziewcząt. Chaos domów, śmieci, czasem tradycyjnych namiotów stojących na podwórkach. Kozy, wielbłądy i dzieci w brudzie obejścia. Za wioską zagrody dla wielbłądów. Kobiet nie widać. Za to mężczyźni, w lśniąco białych sukniach i czerwonych kafijach, mkną jeepami na kraniec wioski. Tam wyładowane turystami auta miękko wjeżdżają w czerwony pasek pustyni Wadi Rum.

Wadi Rum nie jest tylko czerwona. Czerwone wydmy spotykają się tu z białymi, choć się nie mieszają. A wśród nich - monumentalne skały, piaskowcowe i granitowe. To ponoć jedna z najpiękniejszych pustyń. Na pewno najpiękniejsza, jaką widziałam.

Przygoda

Na tej pustyni, niegdyś przemierzanej przez nabatejskie karawany, pod koniec XIX w. zamieszkało beduińskie plemię Zalabia. Tu w czasie wielkiej arabskiej rewolty brytyjski oficer Lawrence zbierał beduińskie plemiona. Dziś Lawrence używany jest w reklamie i wspominany w ludowych opowieściach, częściej jednak opartych na brytyjskiej superprodukcji "Lawrence z Arabii" niż na relacjach dziadków. Jego imieniem nazwano atrakcje - strumień Lawrenca, dom Lawrenca - aby "sprzedać" pustynię turystom. Saaba, przewodnik, oszczędza mi tych opowieści. - Mówią, że to strumień Lawrenca, bo tu stał obóz filmowców. Na filmie ten dom był domem Lawrenca, a naprawdę to nabatejska stacja karawan - zdradza.

Wadi Rum bardzo zmieniło się przez ostatnie 30 lat. Najpierw powstała wioska. Na początku lat 80. rząd Jordanii zachęcił Beduinów do osiedlenia się, budowy domów, po preferencyjnych cenach sprzedawał ziemię. Nie zmuszał. Proponował, budował szkoły dla dzieci. Potem zjawili się turyści. Niezbędni, gdy ludzie pustyni zmienili namioty z wielbłądziej wełny na murowane domy i przestali wędrować z kozami i wielbłądami. Dzisiejsi 30-latkowie ze zwierzętami pracowali tylko w dzieciństwie. Skończyli liceum, znają angielski, obsługują turystów. Wioska żyje z turystyki, tylko nieliczni hodują zwierzęta.

A turystów jest coraz więcej. Jordania ma opinię przyjaznego im kraju, może najbardziej przyjaznego z państw arabskich w regionie. Przyciąga przyroda, cuda cywilizacji, status Ziemi Świętej. Część turystów zatrzymuje się na Wadi Rum, by przeżyć swoją "desert experience".

Cisza

Różnie można doświadczyć pustyni. Można wysiąść z autokaru i popędzić jeepami za wioskę, aby tam, siedząc na skałach, zobaczyć zachód słońca w zapierającym dech krajobrazie. Można też spędzić noc w jednym z obozów. Choć obóz obozowi nierówny. Jest taki, w którym na dachu łazienki są baterie słoneczne, w restauracji urządzonej w tradycyjnym namiocie stoją eleganckie stoliki, a gości wita kelner w kamizelce. - To dla Francuzów - rzuca Saaba, gdy mijamy takie miejsce.

Obozy bywają wielkie. Są takie, które mogą przyjąć tłum z kilku autokarów. Las białych małych namiotów, a pośrodku krąg betonowych ławek, gdzie naucza się rzekomych beduińskich tańców w takt muzyki z głośnika. O ciszy i ciemności nie ma mowy, jest za to piwo i cola z lodówki.

Obóz Salima jest mały, prowadzony przez kuzynów i przyjaciół. W tym obozie jest cicho i ciemno. Kilka zaledwie namiotów z wielbłądziej wełny. W największym spotykamy się na kolacji i herbacie. Kilku chłopców gra na ud i śpiewa. To nie folklorystyczny pokaz dla garstki turystów, po prostu świetnie się razem bawią. Gwiazdy wiszą nisko, Droga Mleczna wyraźnie przecina niebo, cisza aż drażni.

Projekt

Może obóz Salima jest inny, bo jego właściciel kocha swoją kulturę i nie chce urządzać skansenu? Salim Ali Lafi, nie tylko prowadzi biuro turystyczne, od paru lat współtworzy także Beduin Heritage Project. Ma on służyć dokumentowaniu historii i kultury Beduinów. Przeprowadza wielogodzinne wywiady ze starszymi Beduinami, spisuje ich opowieści o życiu na pustyni, o wydarzeniach, zainteresowaniach.

- Nie możemy być bez historii, trzeba stworzyć coś, do czego młodzi będą się mogli odnieść, przeczytać - tłumaczy Salim. I wyjaśnia, że trzeba też udokumentować umiejętności pustynnego życia, bo nie są przekazywane młodym: - Moje pokolenie, czyli dzisiejszych dwudziestoparolatków, wychowało się na pustyni i wie, jak na niej przetrwać. Młodsi pustynię znają, ale nie można na nich polegać, nie poradzą sobie w trudniejszej sytuacji.

Dlatego Salim z własną wiedzą i z zebranymi opowieściami chodzi do szkół i opowiada dzieciom o życiu na pustyni. Chce, aby rozumiały, jak trudne było życie ich ojców i dziadów.

Miejsce

Ich życie wygląda inaczej. Mieszkają w stałej wiosce, korzystają z internetu, wyjeżdżają za granicę. Bywają w miastach. Ale nie chcą zostawić pustyni. 22-letni Muhammad, kuzyn Salima, zapewnia, że w mieście wytrzymuje najdłużej dwa tygodnie. Gdy zaczyna mówić o pustyni, bezwiednie się uśmiecha.

Saaba opowiada historię swego ojca, który po odbyciu służby w gwardii przybocznej króla wrócił z Ammanu na pustynię i znów został nomadem: - Wędruje z dwoma żonami i młodszymi dziećmi, i tylko wysyła mi esemesa z informacją, dokąd się przenoszą.

Esemesa? A cóż w tym dziwnego? Tu każdy ma dwa telefony w kieszeni, bo dwie sieci komórkowe mają na Wadi Rum szczątkowy zasięg, każda w innym miejscu.

Saaba przyznaje jednak, że wędrowne życie ojca napotyka ograniczenia. Dzieci muszą chodzić do szkoły w wiosce, dlatego w czasie roku szkolnego trzyma się raczej blisko niej.

Gdy siedzimy, podziwiając widok na miejsce, gdzie czerwona pustynia spotyka białe wydmy, Salim tak mówi o mieście: - Wiem, czym ono jest, załatwiam tam różne sprawy albo zwiedzam, gdy jestem za granicą. Ale z radością tu wracam. Tu jest spokój, to moje miejsce. Zbyt wiele zieleni mnie męczy, jest monotonne. Pustynia jest fascynująca.

Siedzimy więc na wydmie i podziwiamy. Salim wyciąga ud i gra. Pytania o życie na granicy współczesności i tradycji wyraźnie go irytują: - Gdy mówisz "współczesność", myślisz "miasto". A przecież współczesność to także życie w zgodzie z przyrodą. Dlatego żyjąc tu, idziemy z duchem współczesności. Są ludzie, którzy zazdroszczą nam, że czerpiąc ze zdobyczy cywilizacji, mieszkamy w takim miejscu. Mamy ciszę, nie pędzimy, jak wy. Jesteśmy szczęśliwi.

Patrzę na skały, zakopuję stopy w rozgrzanym piasku. W ciszy słychać tylko, jak Salim szarpie struny ud. Rzeczywiście, zazdroszczę.

Problemy

Problemy związane z życiem na pustyni? Nie, odpowiada Muhammad, nie ma ich. Choć po chwili dodaje: - No, może jak popsuje się auto. Ale to zawsze da się naprawić. Albo jak ucieknie wielbłąd. Ale jego da się zawsze odnaleźć. Tak, węże i skorpiony są groźne. Ale można je wytropić i nie rozbijać tam obozu. Nie, nie mamy problemów.

A jednak problemy są. Choć przysparza ich nie pustynia, lecz życie w tradycyjnej kulturze, zderzenie ze światem turystów, polityka lokalnych władz. Muhammad to poniekąd przyznaje, gdy opowiada, jak ciężko się ożenić i jak długo trzeba oszczędzać, bo pan młody musi zapłacić rodzinie narzeczonej i ufundować wielkie wesele.

Z kolei Salim i jego przyjaciel Salam opowiadają o problemach z budową domu. Kiedyś rząd hojnie przyznawał ziemię. Teraz wyznaczone granice wioski są zbyt małe, brakuje miejsca na nowe domy dla młodych. Aby młode rodziny zostały na Wadi Rum, trzeba poszerzyć granice, o co stara się lokalny szejk. Salim tłumaczy, że dla jego ojca, który jest właśnie szejkiem, to najważniejszy problem. Rozmawiał o tym nawet z  królem.

Obaj, Salim i Salem, przyznają z goryczą, że lokalne władze z Aqaby najchętniej usunęłyby Beduinów i same czerpałyby zyski z pustynnej turystyki. Bo na razie obsługa turystów w parku narodowym, jakim jest Wadi Rum, należy wyłącznie do jego mieszkańców.

Salem dodaje, że lokalne szkoły mogłyby mieć wyższy poziom: - Nasi rodzice nie umieli nam wskazać kierunku, a my nie traktowaliśmy nauki poważnie. Warto, żeby dziś nauczyciele motywowali dzieci, pokazywali, że są inne zawody poza byciem przewodnikiem.

Seks

O innym problemie mówią niechętnie, zwłaszcza do dyktafonu. Zwąchały go ostatnio jordańskie media, opisała w książce brytyjska antropolożka Jessica Jacobs: Wadi Rum staje się jednym z kierunków kobiecej seksturystyki.

O tym nikt nie opowie pod nazwiskiem. Choć przyznają, że tak bywa. Czasem spontanicznie: zadziała "magia pustyni". Czasem już z takim oczekiwaniem przyjeżdżają turystki, młode i starsze. - Oczekują, że będziemy z nimi flirtować, że to część pakietu "noc na pustyni". Więc flirtujemy, by nie zawieść klientów - mówi doświadczony przewodnik. - Poza tym, nie mamy jak umawiać się z dziewczynami, małżeństwa są aranżowane, żenimy się późno, bo to kosztowne. Praca z turystkami stwarza okazje, których inaczej byśmy nie mieli.

Czego szukają kobiety? Jessica Jakobs tłumaczy, że wiele kobiet z Zachodu postrzega Beduinów jako supermęskich. To znaczy: stereotypowo męskich, traktujących je w sposób, jakiego rzadko doświadczają w swych krajach. Na co odpowiadają stereotypowo kobiecymi zachowaniami, na które nie pozwalają sobie w domu. Wakacyjny raj dla kobiet. Młodzi mężczyźni oprowadzają je po pustyni, gotują kolację, grają przy ognisku na ud. Pustynia zachowuje dyskrecję. Korzystają obie strony.

Tylko lokalni przywódcy się martwią: że to łamanie zasad islamu, że choroby.

Kobieta

Przyszłe żony młodych przewodników rzadko pojawiają się na ulicach wioski. Gdy oni zabierają na pustynię turystki w szortach, one, w hidżabach, siedzą w domach.

Kiedy rozmawiamy z Salimem o kobietach, nagle przestajemy się rozumieć. On mówi: - To nasza kultura i religia. My, Beduini, szanujemy kobiety, nie bijemy żon. Mężczyzna, który bije albo krzyczy na żonę, byłby uważany za słabszego od niej. Problemy z żoną rozwiązuje się przez jej ojca, bo za każdą kobietą stoi mężczyzna, przez którego można na nią wpłynąć.

Choć, przyznaje Salim, ostatnio wiele się zmieniło. Dziś niektóre kobiety pracują, w warsztacie rękodzieła czy w szkole. Coraz więcej studiuje; na studia do miasta idzie nawet więcej kobiet z wioski niż mężczyzn. Ale z turystami kobiety nie pracują. Chyba że pomagają mężowi w firmie, piorą pościel, cerują namioty. - Praca z turystami jest ciężka - mówi Salim. - Wymaga cierpliwości, to nie dla kobiet.

Kobiety, które udaje mi się spotkać, są moją obecnością spłoszone. Siostra Salema zna słabo angielski, rozmowa kręci się wokół jej dzieci, ciężko zadać poważniejsze pytanie bez pomocy brata. W warsztacie kobiety na mój widok zasłaniają twarze, rozmawiać nie chcą.

Ale małe zmiany mogą prowadzić do większych. Praca daje kobietom własne pieniądze i poczucie, że robią coś poza domem. Studia otworzą świat, ale utrudnią powrót do wioski i małżeństwo: kandydaci na męża skończyli przecież tylko lokalne liceum.

Zmiany

Na zewnątrz pustynna idylla, od środka napięcia. Nawet jeśli Beduini zaprzeczają, trudno nie zauważyć ich rozdarcia: między plemienną tradycją i współczesnymi modelami życia.

Zmiany. W końcu Beduini to koczownicy, przyzwyczajeni do zmian. Może nauczą się wędrować po świecie i czerpać z niego nie tylko nowinki techniczne? Salim widzi, że dawny sposób życia zanika. Wie, że może zachować opowieści, ale zmian nie zatrzyma. I nie chciałby.

- Turyści czasem są rozczarowani, gdy widzą komórki czy komputer w biurze - dodaje Salem. - Chcą spotkać Beduina, który żyje poza cywilizacją. Mówię im: musielibyście spotkać mojego dziadka 60 lat temu. Nie stoimy w miejscu, nie chcemy udawać kogoś, kim nie jesteśmy.

Podobnie mówi Salim Abu Lafi, gdy siedzimy przed jego biurem, popijając zbyt słodką herbatę. On jest ubrany w białe beduińskie spodnie i T-shirt. - Owszem, przy turystach noszę tradycyjny strój, ale nie robię tego dla nich - zaznacza. - Ubieram się tak również, gdy wychodzę do wioski. Lubię beduińskie ubrania, są wygodne. Ale teraz jestem w domu i biurze, wygodniej mi w koszulce.

W zadbanym biurze stoi laptop, na półce aparat fotograficzny (od sponsora projektu). Salim często jest w Europie, pracuje tam przy koniach. Wtedy oczywiście nie nosi tradycyjnego stroju. - Jestem Beduinem urodzonym na pustyni - mówi. - Umiem na niej przeżyć. Ale radzę sobie też we współczesnym świecie. Myślę, że jak będę mieć syna, pozwolę mu dorosnąć, tak jak ja dorastałem, doświadczając dwóch światów. Dzięki temu jego oczy będą otwarte na wszystko.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2010