Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Thawab al-Saubaj spędził w Ameryce wiele lat. Studiował na tamtejszych uniwersytetach, pracował, podróżował po kraju. Podczas pobytu za granicą i rozłąki z domem opiekę nad nim roztoczyła rodzina Sida Frittsa z Cantonu w stanie Georgia. W podzięce za życzliwość i troskę okazane jego synowi ojciec Thawaba zaprosił Amerykanina do Arabii Saudyjskiej, w której zresztą Fritts spędził dzieciństwo (jego ojciec w latach 1978-85 szkolił miejscowych pilotów).
„Dziękujemy za gościnę, jakiej udzieliłeś naszemu synowi w Ameryce – ogłosił uroczyście. – My tu, w Arabii Saudyjskiej, za najcenniejszy skarb uważamy wielbłądy. Żeby okazać swoim gościom szacunek i miłość, darujemy im to, co mamy najcenniejszego. Dlatego proszę, byś zechciał przyjąć ode mnie, moich synów i całego ludu saudyjskiego te oto dwa wielbłądy”.
Pustynne żaglowce
Na Półwyspie Arabskim mawia się, że choć to ropa naftowa i gaz ziemny są źródłem bogactwa, wielbłąd wciąż pozostaje jego miarą i wyznacznikiem miejsca w społeczeństwie.
Najbogatsze na świecie złoża „czarnego złota” w niespełna sto lat odmieniły życie arabskich koczowników, Beduinów. Drapacze chmur, pyszne hotele, galerie handlowe pełne wszelkich luksusów i limuzyny wyparły dawne namiotowe obozowiska na pustyni, bazary i wielbłądzie karawany. U Beduinów wielbłąd, jednogarbny dromader, udomowiony dwa, trzy tysiące lat przed naszą erą (koń został oswojony dużo wcześniej) na terytorium dzisiejszego Omanu, był najcenniejszym skarbem. Pozostawał niezastąpionym środkiem transportu na pustynnych bezdrożach, ale był także źródłem mleka, mięsa i wełny na tkaniny. Nie stał się obiektem kultu, jak święte krowy dla wyznawców hinduizmu, ale był wyznacznikiem bogactwa i społecznej pozycji.
CZYTAJ WIĘCEJ
STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →
Nagłe bogactwo sprawiło, że koczownicy przenieśli się do najnowocześniejszych miast, jakie wyrosły w miejscu dawnych pustynnych stolic i portów. „Pustynne żaglowce”, jak nazywa się wielbłądy, służyły odtąd za jedyny poza religią i językiem pomost z niedawną przeszłością, przypominały o tradycji i tożsamości.
Zwierzę narodowe
Wielbłądy wciąż uchodzą za symbole krajów z Półwyspu Arabskiego, Arabii Saudyjskiej, Jemenu, Omanu i maleńkich, za to przebogatych Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru, Bahrajnu i Kuwejtu, a także z arabskiego Maghrebu i Rogu Afryki.
Są gwoździem programu pustynnych festiwali kulturalnych urządzanych w Arabii Saudyjskiej i Emiratach. Na największe, jak festiwal imienia Abdulaziza, założyciela saudyjskiego królestwa, pod Rijadem czy Al-Dhafry w Abu Zabi przybywają hodowcy i miłośnicy wielbłądów z całego półwyspu, a nawet z Sudanu.
Za najlepszych speców od wychowywania i szkolenia wielbłądów wyścigowych uchodzą hodowcy z arabskiego plemienia Raszajdów, żyjący w Sudanie, przy granicy z Etiopią i Erytreą. Poza niezwykle popularnymi i widowiskowymi wyścigami wielbłądów podczas festiwali urządzane są polowania z sokołami, targowiska, na których sprzedawane są beduińskie towary, i wystawy opowiadające o historii, tradycjach i kulturze arabskich koczowników. Na festiwalu imienia Abdulaziza urządza się nawet pustynne planetarium, by pokazać, jak przewodnicy karawan, kierując się gwiazdami, odnajdywali drogę wśród pustynnych wydm.
Oszukane piękno
Wielkie zainteresowanie i emocje budzą też konkursy wielbłądziej piękności. Wybiera się podczas nich najpiękniejsze wielbłądzice – panów wykluczono, ponieważ ich krewkie usposobienie sprawiało, że nieustannie wdawały się w bójki z konkurentami.
Początkiem konkursów urody stał się spór dwóch hodowców z Abu Zabi, którzy nie będąc w stanie rozstrzygnąć sporu, czyje wielbłądy są piękniejsze, wezwali na pomoc bezstronnego arbitra. Regulaminy konkursów stanowią, że najpiękniejsza wielbłądzica powinna mieć długą i szczupłą szyję, okrągłe policzki, długie, proste nogi i wielkie kopyta. Ważne są też kształt głowy, garbu, lśniące futro, postawa i gracja ruchów, a nawet wyraziste oczy i długie, zakręcone rzęsy oraz pełne, nieco obwisłe wargi. Liczą się nawet ozdoby i czapraki, w jakie ubierane są zwierzęta na konkursowe pokazy. Organizatorzy i jurorzy wielbłądzich konkursów przyznają, że niewiele się to różni od konkursów, podczas których na Zachodzie wybiera się najpiękniejsze kobiety.
Wysokość nagród (w konkursie saudyjskim suma nagród sięga 70 milionów dolarów, w Abu Zabi – jedynie kilkanaście milionów), pragnienie podwyższenia lub utrzymania wysokiej marki (zdobywczynie nagród osiągają ceny po kilkadziesiąt tysięcy dolarów, a najwspanialsze czempionki – nawet kilka milionów dolarów), a także samcza próżność i rywalizacja hodowców sprawiła, że do wielbłądzich konkursów piękności wkradły się oszukańcze praktyki.
Hodowcy zaczęli poddawać wielbłądzie pyski zabiegom liftingowym, wstrzykiwać botoks, by powiększyć im wargi i nozdrza, a silikonem garby, faszerować hormonami i sterydami, żeby rozbudować mięśnie. Oszustwa stały się tak masowe, że organizatorzy konkursów postanowili wydać im bezwzględną wojnę. W 2018 roku na festiwalu Abdulaziza zdyskwalifikowanych zostało pół setki wielbłądzic, które przed konkursem przeszły operacje plastyczne.
Odtąd na festiwalach powołuje się specjalne komisje, które badają – także przy pomocy aparatów ultrasonograficznych i rentgenowskich – zgłaszane do zawodów zwierzęta i decydują, które zostaną dopuszczone do konkursu, a które zdyskwalifikowane za niedozwolony „doping”.
Kłopotliwy prezent
Podarowanie wielbłąda uważane jest w krajach Półwyspu Arabskiego za gest niezwykłej szczodrości i szacunku. Sid Fritts, obdarowany aż dwoma dromaderami przez wdzięcznego arabskiego ojca, powiedział, że jeszcze nie zdecydował, czy zabierze zwierzęta do Georgii, czy też zostawi je saudyjskiemu darczyńcy na przechowanie.
Podobna historia przydarzyła się także pewnemu Duńczykowi, którego poznałem przed laty w Indiach. W Marrakeszu, a może w Fezie, wszedł w komitywę z miejscowymi Berberami i włóczył się z nimi na wielbłądach po wsiach położonych na skraju Sahary. Któregoś wieczoru na popasie w jednym z zasypanych pustynnym piaskiem miasteczek zasiadł z nimi do sziszy i kart. Grali na pieniądze, a fajkę wodną nabili haszyszem. Szczęście musiało sprzyjać Duńczykowi, a haszysz był mocniejszy niż zwykle, bo gdy nazajutrz rano obudził go szynkarz, pytając uprzejmie, co zamierza zrobić z karcianą wygraną, Duńczyk niczego nie mógł sobie przypomnieć. Towarzysze wędrówki i karcianych rozgrywek zniknęli, a przed zajazdem stał uwiązany do płotu wielbłąd. „To zwierzę wyścigowe – szynkarz z uznaniem pokiwał głową. – Pańscy przyjaciele zapewniali, że zdobędzie dla pana wiele, wiele nagród i obsypie złotem. Ma pan szczęście!”.
Duńczyk nie był tego pewien. Wielbłąd wyglądał na starego i zabiedzonego, a gdy odwiązał go od płotu, okazało się, że kuleje. Skończyło się na tym, że uprosił szynkarza, by zgodził się przyjąć zwierzę jako zapłatę za nocleg.