Diabeł tkwi w głowie

Prof. Bogdan de Barbaro, psychiatra i psychoterapeuta: Liczba osób poszukujących egzorcysty rośnie nie dlatego, że przybywa egzorcystów, tylko dlatego, że jest coraz więcej przypadków zespołów dysocjacyjnych.

11.07.2016

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu dokumentalnego Konrada Szołajskiego „Walka z szatanem” / Fot. HBO
Kadr z filmu dokumentalnego Konrada Szołajskiego „Walka z szatanem” / Fot. HBO

ANNA GOC i MARCIN ŻYŁA: Co skłania do wizyty u egzorcysty?

Prof. BOGDAN DE BARBARO: Z moich obserwacji wynika, że znaczącą rolę odgrywa najbliższe otoczenie. Decyzja o zgłoszeniu się do egzorcysty zależy od tego, jak silna jest w rodzinie wiara w jego moc i jakie są przejawy tego, co nazywa się opętaniem.

Opętaniem – czyli czym?

To pojęcie jest różnie rozumiane. Inną jego definicję znajdziemy w słowniku psychiatrycznym, inną w teologicznym. Psychiatrzy traktują to przeżycie w kategoriach psychopatologicznych, jako zespół dysocjacyjny. Dla egzorcysty ma ono charakter ataku złego ducha na osobę. Kluczową rolę odgrywają na tym etapie najbliżsi – w zależności od tego, jak doświadczenie to zostanie przez nich zinterpretowane, takie będzie dalsze postępowanie. Jeśli rodzina opisze i zdefiniuje problem w kategoriach teologicznych – pójdzie po pomoc do księdza; jeśli uzna, że to zaburzenie psychiczne – wybierze psychiatrę.

Objawy których zaburzeń mogą być błędnie nazywane opętaniem?

Pomijając już tę kontrowersję: opętanie czy zespół dysocjacyjny – coś, co przez rodzinę jest uważane za atak złego ducha, w istocie może być przejawem psychozy. „Jestem opętany przez szatana” – wypowiadanie takiego zdania może być albo niegroźną metaforą, albo częścią głębszej psychopatologii, niekiedy objawem zespołu urojeniowego.

Załóżmy, że ktoś dotknięty tym problemem wybierze egzorcystę. Jakie to może mieć konsekwencje?

Już samo nieleczenie zespołu urojeniowego może prowadzić do pogorszenia stanu psychicznego. Jeśli do tego dodamy stres związany z przekonaniem, że pozostaje się w mocy szatana, oraz z samą procedurą egzorcyzmu, to skutki takiego działania mogą być poważne. Dużo zależeć też będzie od atmosfery, jaką współtworzy w tej sytuacji egzorcysta: czy będzie to klimat współczucia wobec osoby chorej, czy mobilizacja do walki z szatanem. Jeśli duchowny będzie w osobie opętanej widział złego ducha, to można się spodziewać, że emocjami towarzyszącymi tej mobilizacji będą agresja i lęk. To jedno z większych niebezpieczeństw. Zwłaszcza że problem niekiedy dotyczy kilkunastoletnich dzieci.

Opisywaliśmy kiedyś przypadek 15-latki z Pomorza, która była egzorcyzmowana przez trzy lata – i to bez konsultacji z psychiatrą. Jej historię pokazano potem w filmie „Walka z szatanem”.

Uczestniczyłem w jednym ze zjazdów egzorcystów. Jako psychiatra byłem krytyczny wobec wielu przejawów ich działalności. Uderzyło mnie wtedy, że oni silnie i niemal bez wątpliwości są zaangażowani w to, co robią. Bywa, że niektórzy z nich traktują egzorcyzmy jako własną misję. Walka ze złem staje się ich osobistą pasją. I tej pasji podlegają niezależnie od tego, czy służy ona dobru osoby cierpiącej. Swoje zadanie przeżywają z pewną – nazwałbym to – namiętnością. Czują, że są na pierwszej linii frontu walki z szatanem.

Mylą się?

Kiedyś przyszedł do mnie egzorcysta z pacjentką, u której zdiagnozowałem zespół dysocjacyjny. On zaś chciał udowodnić, że to zła diagnoza, że u niej działa szatan. Usiedliśmy w moim gabinecie. Ksiądz wyjął krzyż i pokazał go pacjentce, która na ten widok upadła na podłogę i zaczęła wydawać z siebie przerażające dźwięki. U kogoś, kto nie jest oswojony z takimi sytuacjami, mogą one budzić grozę. Zobaczyłem na twarzy egzorcysty wyraz tryumfu, jakby chciał powiedzieć, że udowodnił działanie diabła. A dla mnie to był jasny znak, że to nie jest atak złego ducha, tylko właśnie zaburzenie dysocjacyjne. Odniosłem wrażenie, że ten ksiądz byłby głęboko zawiedziony, gdyby musiał uznać psychopatologiczny charakter tego zjawiska.

Jak przebiega terapia takiej osoby?

Najpierw musi się zdecydować, że przyjmujemy perspektywę psychologiczną i psychoterapeutyczną. Terapeuta nie ma prawa ingerować w system wartości ani światopogląd pacjenta. Początkiem terapii będzie kontrakt terapeutyczny, uzgodnienie celów i metod pracy nad tym cierpieniem. A potem dialog terapeutyczny będzie wspólnym poszukiwaniem przyczyn powstałego objawu.

Praca z taką osobą polega na dotarciu do jej przedświadomych czy nieświadomych impulsów, które mogą pozostawać w konflikcie z superego. To, za Zygmuntem Freudem, część naszej psychiki, która – ujmując rzecz w uproszczeniu – jest krytykiem myśli, uczuć i zachowań pod kątem zgodności z ideałem. Zrozumienie tego wewnętrznego konfliktu, np. między impulsami seksualnymi czy agresywnymi a nakazem bycia idealnym, a więc „bezgrzesznym”, jest ważnym krokiem w procesie terapii.

Kiedy spotkaliśmy się z egzorcyzmowaną nastolatką i jej matką, dziewczyna zapewniała nas, że opętani są wszędzie, że egzorcystów jest za mało i że jest w niej zło. Podstawą do stwierdzenia opętania było dla niej to, że omdlała na widok egzorcysty.

Pamiętam taką sytuację z ośrodka leczenia nerwic, do którego przyszedł ksiądz z powodu tego, że zdrętwiała mu ręka. Stało się to po jakichś zajęciach rekreacyjnych. Ksiądz spieszył się na następne zajęcia i gdy w pośpiechu przebierał się w sutannę, wypadł mu z ręki różaniec. Dla psychiatry byłby to znak tzw. konwersji, czyli przetworzenia konfliktowej sytuacji psychicznej na objaw fizyczny. On poczuł, że coś się wydarzyło, i spotkała go za to kara. Można by powiedzieć, że ukarała go podświadomość za to, że zhańbił sacrum, dokonał profanacji.

Kościół czasem dostarcza bodźców do tego, by się bać. Przykładem są listy zagrożeń duchowych. Dlaczego ukazują się one właśnie teraz? Czy ludziom, którym żyje się coraz lepiej, zaczyna brakować lęków?

Na to pytanie mogę odpowiedzieć nie jako psychiatra, ale jako ktoś, kto się przygląda światu. Jeśli mówimy o Polsce, to nie wykluczałbym takiej możliwości, że Polacy wystraszyli się postmodernizmu i Europy: pluralizmu, wielowersyjności świata, konsumpcjonizmu czy hedonizmu. Straszenie tym może przynosić efekty, jeśli trafia na społeczeństwo, które „starotestamentowy katolicyzm” ma we krwi. Nie występuję tu, rzecz jasna, jako zwolennik relatywizmu i obrońca tego ponowoczesnego świata, lecz próbuję zrozumieć, w jakiej konfliktowej sytuacji jesteśmy.

Z psychopatologicznego punktu widzenia zespół dysocjacyjny ma określony sens. Na przykład, jeśli nastolatek dowiedział się od swojego księdza, że gdy będzie się masturbował, to pójdzie do piekła, mogą się w nim pojawić różne impulsy, trudne do zaakceptowania przez osobę pobożną. Może to być wściekłość czy nienawiść. Jest powiedzenie: „diabeł mnie podkusił”. Jeśli w moim sumieniu, czy w moich przekonaniach, osądzę, że jakiś czyn jest zły, wówczas mogę nieświadomie zmienić autora tego czynu: to nie ja, to diabeł za to odpowiada. Jeśli dzieje się to na poziomie nieświadomym, mogę powiedzieć, że to moja seksualność, albo moja nienawiść, a nie ja. Odczepiam, eksternalizuję od siebie impulsy, które trudno mi zaakceptować. Tak powstaje – oczywiście bez udziału naszej świadomości – zespół dysocjacyjny. Liczba osób poszukujących egzorcysty rośnie więc nie dlatego, że jest coraz więcej egzorcystów, tylko dlatego, że jest coraz więcej przypadków zespołów dysocjacyjnych.

Mamy więc dwie propozycje, które dostarcza nam kultura. Z jednej strony – poczucie winy, które może się zakończyć przekonaniem np. o opętaniu. A z drugiej nurt mówiący: zaakceptuj siebie takim, jakim jesteś. Czy istnieje mechanizm wspierający rozwiązanie pośrednie?

Akceptacja siebie samego to nic złego. Sprzeciw budzić może postawa przyzwolenia na każdy impuls i na bezkrytyczną swawolę. Posłużmy się tu metaforą zaproponowaną niegdyś przez Erica Berne’a. Jeśli w człowieku jest „wewnętrzne dziecko”, którym kierują impulsy, i jest rodzic, który zakazuje tych impulsów, to są co najmniej dwie możliwości: można zdać się na „wewnętrzne dziecko” i rozrabiać, ale można też zdać się na „wewnętrznego rodzica” i być posłusznym, wystraszonym albo smutnym. Ale można też rozwijać w sobie „wewnętrznego dorosłego”. Dopiero ten ostatni rozezna się w tym, co mówi rodzic, a co dziecko – i podejmie decyzję. Czasami daję się przekonać dziecku, czasami rodzicowi, a czasami znajduję wyjście pośrednie.

Jakie potrzeby podczas odprawiania egzorcyzmów realizują księża egzorcyści?

Odprawianiu egzorcyzmów towarzyszy przemoc. Osoba egzorcyzmowana wyrywa się, pomocnicy egzorcysty unieruchamiają ją, toczy się swoista walka. Nie daję sobie prawa do interpretowania, co przeżywa egzorcysta w czasie wykonywania rytuału wypędzania złego ducha. Podejrzewam jednak, że nie jest to przeżywanie pokory czy skupienia na cierpieniu drugiej osoby.

Można powiedzieć, że psychiatra też czasami stosuje przemoc, np. kiedy – na szczęście w wyjątkowych i rzadkich sytuacjach – zakłada pacjentowi kaftan. Jednak różnica polega na tym, że my nie twierdzimy, iż takie działanie jest lecznicze, tylko służy ochronie przed agresją czy autoagresją pacjenta. Nie twierdzę, że egzorcyzmy nie działają. Niektórzy księża wykazują się jednak jakimś rodzajem żarliwości i determinacji, a pojawienie się szatana traktują jako okazję, bo mogą rozpocząć zmagania z nim. Gdyby szukać jakichś określeń ze słownika psychodynamicznego, to mamy do czynienia głównie z sublimacją takich elementów jak agresja czy popędowość. Trudno jednak o to oskarżać egzorcystów, zwłaszcza że nie dotyczy to wszystkich, a część robi to nieświadomie.

Diabeł w ich narracji jest tym, który zagraża. To „Inny”, który nami zawładnął.

Pierwotny odruch na „Innego” to ucieczka lub atak. Ten „Inny” we mnie to właśnie te części, których w sobie nie akceptuję. W naszej psychice dochodzi do płynnego przejścia znaczeniowego między „inny” a „niedobry”. A skoro ten „ktoś inny” we mnie jest w moim odczuciu kimś niedobrym, to niedobrego najlepiej personifikuje szatan. Kluczowe pozostaje pytanie, czy mnie Inny zaciekawia, czy Innego się boję. Z rozwojowego punktu widzenia lepiej jest, gdy Inny nas zaciekawia. Na marginesie dodajmy, że pytanie o stosunek do „Innego” stanowi teraz kluczowy problem dla Europejczyków, także Polaków.

Diabeł też powinien zaciekawić?

Może mnie zaciekawić zło we mnie – po to, żeby sprawdzić, kiedy jest we mnie jakiś zły impuls lub kiedy mam skłonność do złych uczynków. Gdy przyłapię się na tym, że jestem zawistny albo przemocowy, albo stwierdzę w sobie jakieś inne niecnoty, to wtedy warto przyglądnąć się, jak to jest, że się to we mnie rozwija. Od jakich to zależy okoliczności? Co mogę zrobić, żeby nie czynić złego?

Czy to jest opis mechanizmu terapii takich osób?
W pewnym sensie. To, co złego odkryjemy w sobie, nie musi być sprawką szatana. To może być część nas, która wymaga, by nad nią czuwać i by sobie poradzić z trudnościami wewnętrznymi. ©℗

Prof. BOGDAN DE BARBARO jest psychiatrą, psychoterapeutą, superwizorem psychoterapii i terapii rodzin. Kierownik Zakładu Terapii Rodzin Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2016