Przychodzi szatan do lekarza

Prof. Bogdan de Barbaro, psychiatra i terapeuta: Jeśli człowiek ma wolę zawalczyć ze swoim diabłem, jakkolwiek go rozumie, terapeuta będzie mu sprzyjać. Jeśli uznaje się za bezradnego wobec diabła, wówczas ta postać będzie dla niego destruktywna. Rozmawiał Tomasz Ponikło

18.10.2011

Czyta się kilka minut

/ fot. BarbaraDin / stock.xchng /
/ fot. BarbaraDin / stock.xchng /

Tomasz Ponikło: Czy trafia do Pańskiego gabinetu wielu świętych Pawłów, którzy chcieliby dobra, a - sami nie wiedząc dlaczego - czynią zło?

Prof. Bogdan de Barbaro: Ani pacjenci, ani terapeuci nie mówią językiem św. Pawła. Paradoksalnie nie używają wyrażeń ze słownika etycznego. W psychiatrii i psychoterapii szukamy motywów, intencji, kontekstu i konsekwencji problemów, z jakimi ludzie przychodzą. Nie chodzi o podważanie podziału na dobro i zło; celem jest wniknięcie w okoliczności zdarzeń i zaradzenie problemom.

Kiedy motywacje i konteksty boleśnie zderzyły się z rzeczywistością, skrzywdziłem drugą osobę, przychodząc do Pana nie myślę, że jestem zły?

W gabinecie poruszamy się w kategoriach winy i krzywdy. Owszem, człowiek skłonny do poczucia winy może powiedzieć o sobie, że jest zły, ale konkluzja etyczna nie zawsze jest obecna. Terapeuta zaś nie ma mówić, czy ten ktoś zły jest faktycznie, lecz dlaczego doszło do czegoś niepożądanego i jak zaradzić ewentualnym powtórkom. Często zresztą myślenie o sobie w kategoriach dobry-zły zależy od nastroju. W skrajnych przypadkach urojenia grzeszności, winy, a nawet potępienia wiecznego to klasyczne objawy głębokiej depresji. Więc wymiar psychopatologiczny może znajdować w pacjencie odzwierciedlenie w kategoriach etycznych, ale nie one są pojęciami-kluczami rozmowy terapeutycznej.

A jeśli pacjent ocenia swoją sytuację w kontekście etycznym i duchowym, a swoje działanie postrzega jako efekt pójścia za pokusą podsuniętą mu przez diabła?

Zdarzają się takie przypadki. Jeżeli uznam, że to problem egzystencjalny czy duchowy, a nie psychologiczny, wówczas proponuję skorzystanie z konsultacji duszpasterskiej. Mam obowiązek respektować wymiar duchowy i nie mam prawa redukować go do psychologii. Nie mogę jednak przywdziewać stroju teologa. A problem bywa złożony: np. kiedy pacjent ma neurotyczny sposób przeżywania duchowości. Widzi Boga karzącego i siebie grzesznego, a więc na drodze do piekła. Powstaje dylemat, do jakiego stopnia mam prawo namyślać się nad jego obrazem Boga, a od którego momentu powinienem mu zaproponować konsultację duszpasterską. Te dziedziny przenikają się, granica między nimi nigdy nie biegnie jednoznacznie, każdorazowo wymaga odrębnej refleksji.

W Pańskim doświadczeniu diabeł jest postacią, która pojawia się jako bohater rozgrywający losy pacjenta?

Diabeł często jest na ustach pacjentów. Jego najbanalniejsza obecność to zwrot: "to nie ja, to diabeł mnie skusił". Ale dla terapeuty to nie jest wyzwanie teologiczne, ale terapeutyczne: co z tego wynika dla twojego problemu? Jeżeli poszedłeś za diabłem, czy to znaczy, że nie masz możliwości zrobienia czegoś innego? A może chodzi o to, że jesteś całkiem w porządku, tylko masz zewnętrznego wroga, który cię wciąż prowokuje? Zadaniem psychiatry nie jest szukanie diabła w tym, co mówi pacjent, ale sprawienie, by człowiek ten zamiast rozkładać z bezradności ręce, miał więcej możliwości bycia sobą. Niezależnie od tego, czy terapeuta wierzy w Boga i szatana, to jeśli pacjent ma wolę zawalczyć ze swoim diabłem, jakkolwiek go rozumie, terapeuta będzie mu sprzyjać. Jeśli zaś uznaje się za bezradnego wobec diabła, wówczas ta postać będzie dla niego destruktywna.

Bywa i tak, że diabeł jest częścią obrazu psychotycznego. U osób chorujących na schizofrenię często pojawia się Chrystus i szatan. Łatwo sobie wyobrazić, jak jest to dramatyczne. Proszę się wczuć w kogoś, kto słyszy głos diabła, który wciąż mu coś szepce do ucha. Jako jego lekarz wiem, że to halucynacja słuchowa. Ale to niczego nie zmienia. Bo pacjent przeżywa ten kontakt z diabłem jako coś realnego, a to doświadczenie skrajnie dramatyczne. Kiedy mam pewność, że chodzi o zachowania psychotyczne, nie odsyłam do duszpasterza, bo tu sam muszę działać.

Nauczył się Pan czegoś o wierze dzięki pracy z psychotykami?

W sensie wiedzy teologicznej - nie, ale w sensie uwrażliwienia na różne wymiary ludzkiego życia duchowego - tak. Stan psychotyczny często wskazuje na coś, co naszemu świadomemu doświadczeniu umyka.

Zbliżył się Pan do rozumienia istoty diabła?

Jako terapeuta posługuję się językiem nieteologicznym.

A po pracy?

Pytanie o dobro i zło przychodzi do mnie z mojego własnego wnętrza, nie od pacjentów. Zbliżam się do niego czytając Mertona czy Miłosza, a nie rozważając pracę w gabinecie.

I nie zdarzyło się Panu wrócić do domu z myślą: dzisiaj spotkałem szatana?

Nie. Choć bywa, że obcuję z ludźmi, o których wiem, że popełniają niecne czyny - ale to nie są moi pacjenci. Pacjent, który przychodzi do gabinetu, przychodzi ze swoją niedolą. Więc nie przychodzą mi na myśl ciemne słowa. A gdyby ktoś, na kogo widok myślę: "cóż to za człowiek?", pojawił się w gabinecie? Musiałbym się czegoś o nim dowiedzieć...

Mówi Pan, że diabeł często służy do samousprawiedliwienia. Mamy skłonność, by oddać własną wolność w ręce szatana? Postrzegam się jako wykonawca nie Bożej, nawet już nie własnej, ale szatańskiej woli, skoro ulegam podszeptom Złego. Po fakcie sam przed sobą nazywam to złem, a jednocześnie zawieszam swą wolność twierdząc, że diabeł wykorzystał mnie jako narzędzie? Jak znaleźć równowagę między tym, że jestem wolny i odpowiedzialny, a tym, że mogę dokonać czynów, których później się wstydzę?

Pacjent mówi, że żałuje, bo był nieuczciwy, zranił kogoś słowem. Ale co siedzi w nim głębiej, czemu tak postąpił, dlaczego nie wytrwał w zgodzie z własnym systemem wartości? W gabinecie zaczyna się "archeologia", np. ojciec stosuje wobec dziecka przemoc fizyczną: chce być łagodny, ale za drobne przewinienie bije syna. Czy ten ojciec sam był tak traktowany, w jakim kontekście traci kontrolę nad sobą, czy nie dzieje się coś, co kumuluje w nim agresję, przez co odgrywa się na słabszym? Kiedy pacjent na wstępie definiuje swój problem w języku etycznym: "postępuję źle" - przyjmuję to. Ale dalej idziemy w poszukiwania i odpowiedzi psychologiczne.

U pacjenta pojawia się uczucie, że jest bezwolny wobec swoich złych czynów?

Ależ tak. Wbrew mitowi o naszych rozumach, w zasadniczym stopniu warunkowani jesteśmy emocjonalnie. To uczucia podpowiadają nam nasze myśli. Oświeceniowy mit racjonalności człowieka nie znajduje potwierdzenia w gabinecie terapeutycznym.

Dałem się uwieść złu, skusił mnie szatan. Te zwroty odsyłają do metafory zakazanego owocu. Wiem, że po danym czynie mogę się spodziewać negatywnych konsekwencji, a jednocześnie jawi się on jako coś atrakcyjnego.

Bo są w nas różne obszary, obszar pragnień i pożądania oraz obszar zakazu. Z tym konfliktem często radzimy sobie tak, że pokusę lokalizujemy na zewnątrz siebie. Stoję w korku, rośnie we mnie wściekłość, mam ochotę trzasnąć w zderzak auto, które wlecze się przede mną, choć mogłoby jechać szybciej. Jednocześnie jest we mnie głos na "nie", bo odszkodowanie, bo strata czasu, bo to niegodziwe. Ten dialog wewnętrzny stale prowadzimy między tym, co nas kusi, a naszym wewnętrznym systemem wartości. Przecież w gruncie rzeczy nie jesteśmy spójni i jednorodni. To, co robimy, jest wypadkową naszych wewnętrznych dialogów.

Czy w gabinecie widać, że wobec dobra i Boga człowiek pozostaje wolny, a wobec zła i szatana popada w niewolę: zło prowadzi w zamknięty krąg, gdzie spirala nienawiści nie ma końca, zaś człowiek zostaje nim całkiem przytłoczony?

Dla terapeuty uczucie nienawiści w pacjencie nie jest jednoznaczne. Weźmy taki przykład: przychodzi człowiek, który stracił dziecko. Czuje narastającą złość na Boga, że na to pozwolił, nienawiść do kierowcy, który potrącił mu syna. To opis egzystencjalny i duchowy. Terapeuta ma mu pomóc wydźwignąć się z nieszczęścia, towarzyszyć w żałobie. Być może nie odradzi mu kontaktu z jego wściekłością, żeby gniew bezsilności wyrzucił z siebie jako część własnej rozpaczy. Jeśli rozpacz będzie trwać dłużej, niż jest to kulturowo przyjęte, pojawi się pytanie, na ile smutek tego człowieka jest gniewem przerzuconym na siebie samego. Psychiatra ma prowadzić do odpowiedzi, ale nie może narzucać własnej ani dawać własnych rozstrzygnięć. Ma pomóc człowiekowi wyjść na prostą.

A Pan po skończonej terapii miewa poczucie bezsilności wobec tego, co obiektywnie patrząc dokonało się złego ze strony pacjenta?

Kiedy myślę o bezsilności, to o sytuacji, kiedy np. po wielu miesiącach pacjentka jest nadal bezradna wobec swojej autoagresji. Szukamy przyczyn, sposobu wyjścia, dzielimy tę bezsilność. Bez skutku. Czuję więc i swoją bezsilność, czuję też bezsilność pacjentki. Ale mimo fiaska tych wysiłków, nie traktuję tego jako działania szatana.

Zdarzyło się, że jako pacjent przyszedł do mnie zdeklarowany fanatyczny antysemita. Gdybym przyjął kategorie etyczne, nie byłbym w stanie mu pomóc, odesłałbym go gdzie indziej. Ale jeśli antysemityzm to wynik jego problemu emocjonalnego? Jeśli ten człowiek nie potrafi inaczej sobie poradzić z własną agresją i zawiścią? Wtedy jestem mu w stanie pomóc, ale pod warunkiem, że on tego rodzaju pomocy chce. Jeśli on nie ma woli zmiany, nie przydam mu się na nic. Przychodził też do mnie pacjent, który miał objawy nerwicowe: co jakiś czas kołatało mu serce, odczuwał bóle głowy, lęki, choć serce i głowa były - z punktu widzenia somatycznego - zdrowe. Z rozmów wynikało, że jest przedsiębiorcą - i oszustem. Pojawiło się domniemanie, że objawy są odpowiedzią na jego wyrzuty sumienia. Więc nie tyle on zidentyfikował zło, co organizm zareagował na to, co jego nieświadomość uznała za złe.

Nieraz wspominam pacjenta, który chorował na schizofrenię, a był człowiekiem głęboko wierzącym. Przyszedł kiedyś do mnie z plastikowym futerałem, otworzył go i mówi: "Tu mam Pana Jezusa". Okazało się, że przystąpił do Komunii, opłatek wziął pod język, niepostrzeżenie wyjął i schował. Z perspektywy teologicznej - to świętokradztwo. Dla mnie to efekt psychozy, na którą cierpiał. Ale było to też znakiem jego miłości do Chrystusa, którego chciał mieć stale przy sobie, czego jednak nie rozumiał zgodnie z zasadami wiary, ale dosłownie, tak jakby chciał Boga zmaterializować. Chodząc z tą hostią pod koszulą na piersi, był szczęśliwy. Widzi więc pan, że w gabinecie nieraz iskrzy od tarć między perspektywą teologiczną a perspektywą psychoterapeutyczną.

Wiele razy uznał Pan, że pacjentowi pomoże nie Pan, ale duszpasterz lub egzorcysta?

Do duszpasterza odsyłam, do egzorcysty nigdy, choć akurat duszpasterz, do którego kieruję, jest również egzorcystą. Ale proszę pamiętać, że do konsultacji z kapłanem nie trzeba aż opętania. Zachęcam do tego tych, którzy w języku religijnym opisują swój problem. Jest wtedy nadzieja, że ktoś, komu pacjent z tej racji będzie ufać, czyli kapłan, nawiąże z nim owocny dialog. Na szczęście znam mądrych duszpasterzy, którzy potrafią przyjąć człowieka chcącego rozumować w kategoriach dobra, zła, sakramentów, Boga i szatana.

Przychodzę do Pana, chcę terapii, bo wciąż dokonuję zła za podszeptem szatana. Konsultacje z księdzem nic nie dały, nie pomaga modlitwa ani sakramenty. Chcę zerwać tę niemoc własną wobec zła, które czynię. Pomoże mi Pan?

Podejmę rozmowę. I będę chciał panu pomóc poradzić sobie z diabłem, ale nie z perspektywy religijnej, lecz terapeutycznej. Zapytam, na czym to polega, z czego jest pan niezadowolony, co interpretuje jako efekt działania szatana. A potem pójdziemy w głąb. Respektuję system wartości pacjenta i jego religijność, więc nigdy nie powiem panu np., że w tym przypadku szatan to eksternalizacja części negatywnej z pana id - taka interpretacja byłaby dla pana bezużyteczna, a więc i dla mnie jako terapeuty - także.

Czym jest dla psychiatry opętanie?

Właściwie i w psychiatrii, i w teologii nazywamy tak to samo zjawisko, które opisujemy własnym językiem. O tym samym człowieku i tym samym doświadczeniu psychiatra będzie rozumować w kategoriach dysocjacji osobowości, a dla teologa może to być działanie ciemnych mocy. Stanowisko psychiatry może zależeć od światopoglądu. Ateista będzie mieć większą gotowość do aktywnego redukcjonizmu; być może w gabinecie terapeuta powinien być agnostykiem: nie wiedzieć i wytrzymywać niewiedzę, stan nierozstrzygania. Problem jest o tyle złożony, że człowiek opętany nie przychodzi do gabinetu, w którym czekają na niego i terapeuta, i teolog, pacjent opowiada, a eksperci decydują, który ze specjalistów się przyda. Gdyby psychiatra dysponował tabletką Opętolex, przepisywałby ją i już, a medycyna "zassałaby" całe zjawisko opętań. Ale ponieważ nie zawsze psychiatra jest skuteczny, poszukiwanie egzorcystów po niepowodzeniu u psychiatry jest częste.

Duszpasterze odsyłają swoje owieczki do Pana jako pacjentów?

Tak - począwszy od osób cierpiących na jedną z postaci zespołu anankastycznego (które odchodząc po raz kolejny od konfesjonału mają wątpliwości, czy powiedziały dość dokładnie o swoich grzechach) po ludzi, którzy przyszli z powodu poważnych zaburzeń psychicznych, a że w treści tych zaburzeń występuje wiele elementów religijnych, trafiają najpierw do księdza. Tak bywa na przykład z osobami chorującymi na depresję. Świadomi istnienia tego psychopatologicznego wymiaru w życiu religijnym, księża coraz częściej odsyłają penitentów do psychiatrów. Nieraz to się okazuje trudne, bo ksiądz boi się, że sugestią konsultacji psychiatrycznej zrani tę osobę.

Pamiętam sytuację, która ilustruje dylemat: do księdza czy do psychiatry. Pewna kobieta domagała się konsultacji psychiatrycznej. Do gabinetu przyszła z księdzem, a kiedy ten wyciągnął krzyż, zaczęła mówić przerażającym głosem i padła na ziemię. Dla księdza to był dowód, że ona jest opętana. Dla mnie jej zachowanie było objawem dysocjacji. Więc "czyja" ma być ta pacjentka? Najgorzej by było, gdyby ksiądz i psychiatra zaczęli rywalizować o to, kto ważniejszy i w czyim języku należy to zjawisko opisać.

Czym jest zło dla psychiatry, który się z nim styka?

Zło w gabinecie to przede wszystkim ludzka bieda, a terapeuta musi być empatyczny do osoby, która przychodzi po pomoc. Mam pomóc rozbrajać zło, a nie konfrontować się z nim.

A nie jest to usprawiedliwianie zła?

Brecht mówi, że "człowiek ma większą skłonność ku dobru niż ku złu, ale warunki nie sprzyjają mu".

Szatan, istota duchowa, zło osobowe, postać głęboko nieszczęśliwa, która sprzeciwiając się Bogu podjęła nieodwołalną decyzję - przyjąłby Pan diabła na terapię?

Tym, co mnie zachęca do przyjęcia go do gabinetu, jest fakt, że jest nieszczęśliwy. Tym, co mnie zniechęca, jest nieodwołalność decyzji, która zakłada, że on wcale nie chce się zmienić. Terapeuci przydają się tym, którzy w swoim własnym interesie mają ochotę na zmianę. Kiedyś przyszła do mnie kobieta w sprawie swojego syna i na wstępie powiedziała, że jest matką idealną. Jeśli jest idealna, to się jej nie przydam. Podobnie: jeżeli ktoś jest absolutnym złem i nic nie chce zmieniać, to po co by miał przychodzić do terapeuty? Dlatego prawdopodobnie szatan jeszcze nigdy do mojego gabinetu nie przyszedł. Albo przyszedł, a ja się nie zorientowałem... W każdym razie nie ogarnęła mnie nigdy trwoga, jaką się odczuwa na widok diabła. Niewykluczone, że na tyle we mnie tkwi redukcjonizm psychiatryczny, że jak mi się ktoś przedstawi: "dzień dobry, jestem szatanem", pomyślę: "dzień dobry, cierpi pan na zespół urojeniowy".

Prof. dr hab. med. BOGDAN de BARBARO, psychiatra, psychoterapeuta, jest kierownikiem Zakładu Terapii Rodzin Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2011