Czas odnaleziony

Zdumiewające. Potrafimy snuć rozważania wokół czasu, jego początków, natury, granic, ale śmierć, ten kres czasu, jest dla nas niepojęty. Jakby nie był fenomenem, z którym się wciąż spotykamy w naszym byciu, jakby nas nie dotyczył, nawet gdy budzi trwogę, pozostaje poza możliwością rozumienia.Mówię "kres, pamiętając, że dotyczy on tylko mego czasu w momencie śmierci, choć dla innych jeszcze nie nastąpił. Dla innych czas będzie trwał. Czy więc mogę powiedzieć, że się kończy, że kres jest jego strukturalnym elementem? Myślę, że tak. Do takiego wniosku upoważnia mnie świadomość, że wszystko umiera, wszystko się kruszy, wszystko przemija, nawet skały, kamienie, lądy, epoki, cywilizacje, że coś, co powstało, ginie. Wieczność jest nie dla istnienia, choć nie potrafimy myśli o niej odrzucić.Barbara Skarga.

04.05.2006

Czyta się kilka minut

Problemat czasu - ludzki i kosmiczny, niezgłębiony, nie do ogarnięcia i rozwikłania - rysuje mi się zrazu tak, dualistycznie. W podwójnym sensie.

Po pierwsze. Są mianowicie dwa zasadnicze odczucia i w konsekwencji dwa sposoby pojmowania czasu, radykalnie różne, wykluczające się. Dla jednych (większość) czas jest, istnieje jako niezbędny warunek wszelkiej realnej, obiektywnej (?) rzeczywistości. Dla innych (mniejszość) czasu zgoła nie ma, jest on złudzeniem, "zasłoną Mai". Tak sądził twórca najskrajniejszego z pesymizmów filozoficznych Schopenhauer; jak również Proust, opisujący w ostatnim tomie swego cyklu mistyczne doznanie-wtajemniczenie w rzeczywistość ponad-czasową czasu odnalezionego.

Po drugie. Istnieją tesż - znowu dualistycznie - dwa odmienne czasy. Z jednej strony czas egzystencjalny, od nas niezależny, któremu wszyscy podlegamy, który nas warunkuje, determinuje, pęta, zniewala, określa nasze bycie-ku-śmierci. Z drugiej - czas zmetaforyzowany, czas naszych pragnień, tęsknot, wyobrażeń; czas naszej wewnętrznej wolności.

Tamten pierwszy czas, nieludzki czy nadludzki, jest naszemu życiu przeciwny, ciągnie nas ku śmierci, wyznacza kres naszej egzystencji. Ten drugi jest ludzki, nasz, podatny (tak to przynajmniej odczuwamy) naszemu kształtowaniu.

Czy można te dwa przeciwne sobie "czasy" jakoś pogodzić, przybliżyć do siebie?

W związku z tym pytaniem - także pod wpływem czytanych niedawno esejów Barbary Skargi - rysuje mi się pewien (utopijny?) projekt: koncepcji, teorii czasu opartej na muzyce, z muzyki wysnutej. Muzyka w czasie i czas w muzyce - tak to można wstępnie sformułować, nadając kierunek tym oto myślom.

Muzyka w czasie, bowiem według potocznego mniemania jest ona ze wszystkich sztuk najbardziej czasowa, u-czasowiona. Czas - linearny, obiektywny(?), fizykalny i zarazem egzystencjalny - zdaje się niezbędnym warunkiem jej dźwiękowej konkretyzacji. Medium czasu jest muzyce immanentne. Powiedzieć można wręcz, że muzyka to nic innego, jak czas wypełniany ustrukturowanymi dźwiękami. Lub też: że muzyka to artystyczne i estetyczne u-sensawianie czasu.

Zarazem jednak - paradoksalnie - wśród wszystkich sztuk muzyka jest na niszczące działanie czasu najmniej podatna, z racji swojej istotowej niematerialności. Muzyki nie ima się czas, ten czas, co niszczy obrazy, kruszy rzeźby, rujnuje budowle, spopiela książki. Albowiem domeną muzyki jest ten drugi czas, przyjazny nam, zmetaforyzowany, czas konstruktywny, kreatywny, twórczy. Ona go afirmuje, w nim się rozwija i rozkwita, negując tym samym i znosząc tamten czas przeciwny nam, nieprzyjazny.

Czas w muzyce. Muzyka, wchłaniając w siebie, w swoją dźwiękowo-strukturalną przestrzeń, czas "obiektywny" z jego linearnym upływem, zdolna jest przemieniać, przetwarzać, sublimować czas; z przeciwnego nam (lub obojętnego) czynić go nam przyjaznym. Tak pojęta muzyka zdaje się negacją czasu egzystencjalnego jako naszego bycia-ku-śmierci. Muzyka przeobraża czas linearny w czas kolisty, cykliczny, spiralny. Znosząc czas egzystencjalny daje nam muzyka przedsmak "wiecznego powrotu" (według wyobrażeń greckich i Nietzschego). Bowiem w muzyce, i tylko w niej takim sposobem, czas może być dosłownie i rzeczywiście powtórzony, w każdym swoim dowolnie wybranym odcinku, fragmencie, w każdej wyróżnionej chwili. Powiedzieć można, iż, owszem, muzyka jest ustrukturowanym dźwiękowo czasem, ale czasem (paradoksalnie?) utrwalonym: dźwięki, przemijając, swoim ruchem utrwalają czas.

Pisze Barbara Skarga w konkluzji swych jakże odkrywczych interpretacji pojęć czasu u Platona i Plotyna: "Może za mało śledzimy stare pojęcia, ich sens, zapewne przez wieki zmieniony, bo niekiedy, napotykając je, mamy poczucie nowości i oryginalności. Może powinniśmy szukać sensu autentycznego, nadawanego w tych odległych wiekach, o ile to w ogóle możliwe? Nie wiem. Ale wiem, że próby powrotów są twórcze. Toteż owe powroty warto notować, warto, bo w nich myśl sięga głębiej, warto również ze względu na statut pojęcia jako takiego. Ujawnia się w nich bowiem, że pojęcia nie są czystym tworem językowym, że przeciwnie, są nośnikami doświadczeń pokoleń przechowywanych przez wieki".

A nieco wyżej: "czas u Platona jest według jego własnej definicji »obrazem wieczności«. On porządkuje zjawiska świata, a więc jest zasadą regularności, prawa, racjonalności układu wszechświata, budowy i przemian w nim zachodzących. Jego pole działania zajmuje pozycję między światem zmysłowym a światem wiecznie doskonałym. Za jego sprawą świat zmysłowy, widzialny staje się jednością żywą, możliwie najbliższą swemu idealnemu pierwowzorowi. (...) Czas u Plotyna nie przynosi destrukcji, przeciwnie, stwarza nadzieję. Staje się gwarantem realizacji owej Platońskiej drogi wzwyż, której etyczny aspekt został być może jeszcze silniej podkreślony".

Piękna i mądra książka Barbary Skargi ("Kwintet metafizyczny") daje mi mocne impulsy do rozwijania własnych spostrzeżeń. Powstają nowe kwestie:

Czy w medium dźwiękowym muzyki - i jakiej muzyki - możliwe jest spotkanie czasu i wieczności? Może warto tego dociekać i rozwijać tę kwestię w nawiązaniu właśnie do koncepcji Platona i Plotyna?

Czy można powiedzieć, że muzyka powstaje na wzór czasu zorganizowanego - tak jak go pojmowali Platon i Plotyn; że ma w sobie podobieństwo rozumnej organizacji czasu? Że zawiera w sobie (ciągle trzymając się kategorii greckich) ethos i logos czasu?

I jeszcze (pozostając ciągle w kręgu muzyki Zachodu): czy ten logos i ethos wyeksplikować można na przykład ze struktury naczelnych dla muzyki czasów nowożytnych form: rondo (czas kolisty), wariacje (metamorfozy czasu), fuga (czas spiralny), sonata (synteza czasu kolistego i spiralnego)?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2006