Podróż na Wschód?

Świat muzyki współczesnej, aktualnie powstającej nie jest mi najbliższy; nie potrafię się w nim prawdziwie zadomowić. Ale interesuje mnie, przyglądam się mu i staram zrozumieć to, co się w nim dzieje. Każdego roku, od pół wieku blisko, świat ten skupia się i przygląda sobie w zwierciadle Warszawskiej Jesieni, która dawno już odeszła od formuły filharmoniczno-koncertowego przeglądu w stronę zogniskowanego wokół muzyki festiwalu sztuk różnych, przemyślnie - kontrapunktycznie, polifonicznie - komponowanego, według jakiejś idei przewodniej, pod określonym hasłem.

11.12.2005

Czyta się kilka minut

Bohdan Pociej /
Bohdan Pociej /

W tym roku hasłem tym był Wschód - bliższy, dalszy i Daleki; pojęcie bogate w odcienie znaczeń, budzące w nas, ludziach Zachodu (za jakich się mamy) dreszcz fascynacji, tchnące egzotyką, ewokujące magię i mit, fantastyczność i baśniowość, zmysłowy przepych a zarazem duchową sublimację. Wschód jako źródło tęsknot i pragnień romantyków - aż po Hermanna Hessego... W muzyce zaś pojęcie znaczące stare kultury Azji, dziś już muzealne czy skansenowe, zastygłe w tradycjach, pielęgnujące je. W kompleksie nauk o muzyce Daleki Wschód jest hasłem z zakresu etnologii, nie tyczącym właściwej historii muzyki, ta bowiem traktuje o rozwoju, tradycyjne zaś kultury muzyczne Indii, Chin, Japonii nie rozwijają się (w naszym zachodnim pojęciu), ale swoiście ustatycznione trwają, utrwalone w kosmogonicznych systemach, panteistycznych odniesieniach, kosmologicznych symbolach; skupione w sobie, a zarazem sugestywnie oddziałujące na wyobraźnię kompozytorów współczesnych, żyjących w świecie z gruntu różnym od tamtego sprzed wieków i tysiącleci, kiedy to tradycyjna muzyka Wschodu powstawała.

Mnie zaś tu zastanawia nie tyle czułość kompozytorów na muzyczne echa Dalekiego Wschodu, co przyjęcie owoców tej czułości przez festiwalową publiczność: oczarowanie, entuzjazm, zachwyt (o czym można też było przeczytać w relacjach krytyków z Warszawskiej Jesieni). Zwłaszcza młodzi słuchacze przyjęli tę muzykę jak swoją: takiej pragnęli, oczekiwali, potrzebowali.

O czym świadczy ta reakcja? Cóż tak pociągać dziś może w muzyce znaczonej piętnem Orientu? Otóż - pomijając różnice stylów indywidualnych - cechą wspólną, nadrzędną jej oddziaływania jest spokój: brak napięć i wyraźnych kontrastów, zredukowanie ruchu do subtelnych drgań i falowań wewnętrznych, w ogólnej aurze dźwiękowego przerafinowania, sublimacji barw brzmieniowych. Spokój jako pożądany stan ducha.

Mistrz Eckhart w XIV wieku pisał: “Gdyby mnie poproszono o zwięzłe wyjaśnienie, do jakiego celu Bóg zmierzał, gdy stwarzał wszystkie rzeczy, powiedziałbym: do spoczynku. Gdyby mnie zapytano następnie, czego szuka we wszystkich swych dziełach Trójca Święta, odpowiedziałbym: spoczynku. Na trzecie pytanie: czego szuka dusza we wszystkich swych poruszeniach? odpowiedziałbym: spoczynku. Gdyby mnie zapytano wreszcie, czego szuka każde stworzenie w swych naturalnych pragnieniach i poruszeniach, odparłbym: spoczynku" (tłum. Wiesław Szymona). Spokój skłaniający (choć niekoniecznie) do kontemplacji, medytacji, może do modlitwy. Spokój wewnętrzny, świadczący o tym, że muzyka ta nie “z ciała" jest, lecz “z ducha".

Potrzebę takiej wyciszonej i uspokojonej muzyki wytłumaczyć dziś nietrudno (choć tłumaczenie to raczej banalne): zmęczenie hałaśliwie ekspansywną cywilizacją współczesną, jej naporem na kulturę ducha. Taka muzyka, której kilku utworów wysłuchałem z radiowych transmisji, przymusza i mnie do pewnego samookreślenia. Jak ona na mnie, starszego, dzisiaj działa? A jakby, przypuśćmy, działała kilkadziesiąt lat temu, w czasach moich młodzieńczych jeszcze fascynacji zjawiskami nowej muzyki na Warszawsko-Jesiennych koncertach?

Otóż stwierdzam, że dziś już na taką muzykę nie jestem odpowiednio nastrojony (jakkolwiek jej brzmieniowe walory doceniam); nie porusza mnie ona uczuciowo (?), nie wzbudza głębszych stanów duchowych; zdaje mi się nieco monotonna i cokolwiek nużąca. Może dlatego, że w rezultacie długiego obcowania z ponadtysiącletnią muzyki Zachodu historią zbyt dużo wchłonąłem w siebie muzyki z różnych epok i stylów, i przez to szczególnie jestem wyczulony na główne, moim zdaniem, muzyki współczesnej - mankamenty - konsekwencje ekspresjonistycznego przełomu z początków XX wieku: zubożenia i redukcje (tu głównie: kryzys melodii jako nośnika ekspresji uczuć) przy pozornym bogaceniu (sfera czysto brzmieniowa); uproszczenie (formy) przy pozorach komplikacji (struktury); eklektyzm przy pozornej odkrywczości...

Ja natomiast, co muzyką naprawdę żyję i żyję w muzyce, szukam w niej - tak bym to określił - egzystencjalnej pełni; i znajduję ją w obfitości utworów powstałych zwłaszcza w wiekach XVII, XVIII, XIX. Co znaczy taka pełnia dzieła muzycznego, którą muzyka powstająca w kręgu chrześcijańskiej kultury Zachodu dać mi może? Znaczy, że muzyka - podobnie jak literatura czy malarstwo - zdolna jest ogarnąć swym uniwersum, wchłonąć w siebie, brzmieniowo sublimować i transformować w dźwiękowe struktury naszą człowieczą egzystencję w jej cechach istotnych, konstytutywnych:

  • dramaturgię związaną z byciem w czasie - w procesach, dzianiu się, wydarzeniach, akcji, działaniach;
  • dramat, dramatyzm, tragizm, i - komediowość;
  • witalną energię i zmęczenie życiem;
  • sferę emocji w jej bogactwie i zróżnicowaniu;
  • współgrającą z uczuciami myśl;
  • “uczucia metafizyczne" i stadia mistyki;
  • duchowość czystą (religijną) w kontemplacji-medytacji-modlitwie.

To wszystko znajduję w nadmiarze w muzyce baroku, klasycyzmu, romantyzmu; i w takiej intensywności dźwiękowego piękna, jakiej próżno już szukać w naszych czasach.

A kiedy chcę doznawać muzyki prawdziwie kontemplacyjnej i medytacyjnej - co znaczy wszak nie tylko spokój i wyciszenie, ale i wielkie napięcia duchowe - sięgam do tej rozległej, trwającej już cztery wieki i dziś jeszcze nęcącej kompozytorów sfery adagiowej (tak to nazywam): muzyki XVII-wiecznych mistrzów violi da gamba, Bacha Suit wiolonczelowych, skrzypcowych Sonat i Partit, organowych Chorałów; Sonat i Kwartetów Beethovena, Symfonii Brucknera i Mahlera; z muzyki zaś nowszej do utworów Henryka Mikołaja Góreckiego czy Romana Bergera...

BOHDAN POCIEJ (ur. 1933) jest jednym z najwybitniejszych polskich krytyków i eseistów muzycznych. W latach 1959-93 był redaktorem “Ruchu Muzycznego", współpracował m.in. z 2 Programem Polskiego Radia, Polskim Wydawnictwem Muzycznym, Teatrem Wielkim w Warszawie i Filharmonią Narodową. Jego cykle eseistyczne w “Znaku" (“Harmonia mundi"), “Przeglądzie Powszechnym" (“Muzyka duchowa"), “W drodze" (“Duchowa przestrzeń muzyki"), “Canorze" czy “Więzi" to doskonała szkoła pisania i myślenia o muzyce. Jego książki, m.in. “Bach - muzyka i wielkość" (1972), “Idea-dźwięk-forma. Szkice o muzyce" (1972), “Lutosławski a wartość muzyki" (1976), “Szkice z późnego romantyzmu" (1978), “Mahler" (1992), pokazują, że czytanie o muzyce może być równie pasjonujące jak jej słuchanie. Pociej widzi muzykę zawsze w kontekście, zawsze wobec: filozofii, idei, literatury.

Na naszych łamach Bohdan Pociej publikuje od ponad czterdziestu lat; z tym większą radością witamy początek nowego cyklu jego tekstów.

Redakcja

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2005