Czarna kurtyna nad Indonezją

To najmniej znana masowa rzeź ludności cywilnej w XX wieku: w ciągu kilku miesięcy na indonezyjskich wyspach zabito od 500 tys. do miliona ludzi. Dziś milczenie przerywa amerykański reżyser.

04.10.2015

Czyta się kilka minut

John F. Kennedy uważał, że indonezyjski prezydent Sukarno flirtuje z komunizmem  / Fot. CORBIS / PROFIMEDIA
John F. Kennedy uważał, że indonezyjski prezydent Sukarno flirtuje z komunizmem / Fot. CORBIS / PROFIMEDIA

Było tak, jakbym 40 lat po Holokauście przyjechał do Niemiec i zobaczył oprawców zajmujących funkcje publiczne, dumnych ze swoich czynów” – mówi „Tygodnikowi” Joshua Oppenheimer, autor dwóch dokumentów o mordzie na komunistach i lewicy w Indonezji, do którego doszło pod koniec 1965 r.

A wszystko zaczęło się od nieudanego puczu, dokładnie pół wieku temu. W nocy z 30 września na 1 października 1965 r. grupa młodych oficerów zabija sześciu dowódców indonezyjskiej armii, ale szybko zostaje ujęta przez elitarne jednostki generała Suharto, który przejmuje władzę w kraju, odsuwając dotychczasowego prezydenta Sukarno.

Nowy reżim występuje z gotową interpretacją wydarzeń: za zbuntowanymi oficerami, których ruch nazwano GESTAPU, miała stać zdradziecka Komunistyczna Partia Indonezji (KPI), będąca marionetką maoistowskich Chin. Z zamordowanych generałów uczyniono męczenników, a ich pogrzeb stał się okazją do narodowej mobilizacji.

Propaganda, demonizując wroga, zaczęła wzniecać antykomunistyczną histerię. Kolportowano pogłoski, że ciała generałów znaleziono bez genitaliów i z wydłubanymi oczami, za co winą obarczono kobiety z lewicowej organizacji Gerwani. Dla muzułmańskiego w większości społeczeństwa Indonezji szokująco brzmiały też informacje o rzekomych zwyczajach komunistów: mieli oddawać się orgiom i dzielić małżonkami.

Widziałem stosy ciał
Od połowy października zaczyna się rzeź. Jak fala przesuwa się przez kolejne indonezyjskie wyspy: z Jawy na Bali, Sumatrę i w dalsze miejsca. Od tego momentu zapada jednak czarna kurtyna, urywa się oficjalny przekaz. Przez kolejne lata dzień 30 września obchodzono jako święto nowej, wolnej od komunizmu Indonezji – oszczędnie odnosząc się do tego, co zdarzyło się później, w kolejnych miesiącach 1965 r. W oficjalnej interpretacji to większość społeczeństwa, broniąc się przed agresją i barbarzyństwem KPI, wzięła sprawy w swoje ręce, dokonując antykomunistycznej czystki. Armia starała się jedynie zaprowadzić porządek.

Wiele szczegółów z tego okresu pozostaje do wyjaśnienia. Wiemy dziś jednak na pewno, że mimo antykomunistycznej nagonki, bez jasnego przyzwolenia z góry, do większości pogromów by nie doszło. Co więcej: masowe mordy następowały zwykle dopiero wtedy, gdy w okolicy zjawiały się oddziały specjalne armii.

Prawdą jest, że mokrą robotę zostawiano często cywilom: bojówkom muzułmańskim, gangsterom. Ale byli oni instruowani, przeszkalani i wyposażani w broń przez żołnierzy. Ciężarówki wojskowe podwoziły aresztowanych na skraj lasu albo brzeg rzeki i wydawały oprawcom. Rozczłonkowane ciała, nierzadko z wyciętymi genitaliami u kobiet i mężczyzn, wrzucano do dołów, rzek, studni lub po prostu porzucano na miejscu. „Widziałem wiele połamanych ciał, wiele ramion, nóg spływających kanałami, dzień po dniu, noc w noc, setki...” – mówi Frank Palmos, ówczesny korespondent „Herald Sun”.

Mordowano przy okazji wszystkich, którym dało się przylepić łatkę komunisty. A powodem mogły być zatargi sąsiedzkie czy zranione, nawet w czasach szkolnych, uczucia. Jak zawsze w okresie rozprzężenia w Indonezji ucierpiała też chińska mniejszość.

Cały archipelag jest dziś wielkim cmentarzyskiem anonimowych szczątków. Próby pojedynczych ekshumacji zderzają się nadal ze sprzeciwem miejscowych organizacji islamskich.

Jeśli na tle krwawego XX wieku coś jednak wyróżnia masakrę w Indonezji, to jej tempo: trwała kilka miesięcy. Na niewielkiej wyspie Bali w ciągu dwóch tygodni zabito 80 tys. ludzi.

Oficjalna wersja, wedle której społeczeństwo samo wymierzyło komunistom sprawiedliwość, była oczywiście na rękę reżimowi Suharto. Wina została rozmyta, można było uniknąć niewygodnych pytań o okoliczności, w jakich on sam objął władzę. Dlaczego na przykład jako dowódca elitarnych jednostek nie znalazł się 30 września na liście do „odstrzału”? Są mocne poszlaki, że wiedział o planie puczu i wykorzystał sytuację do objęcia władzy.

W kleszczach zimnej wojny
Nie tylko jednak ówczesnej indonezyjskiej generalicji zależeć mogło na pomijaniu szczegółów masakry. Zachód, zwłaszcza Anglosasi, wiedzieli od początku, co dzieje się w Indonezji, i wspierali Suharto. Połowa lat 60. to wszak środek wojny – zimnej i tej realnej, w sąsiednim Wietnamie.
Po pełnym uzyskaniu niepodległości w 1949 r. Indonezja eksperymentowała z demokracją. Ale postkolonialne państwo było słabe, targane wewnętrznymi konfliktami i biedne. Komuniści ze swoim przekazem trafiali na podatny grunt, obsunięcie się kraju w komunizm było możliwe. Zwłaszcza pod rządami prezydenta Sukarno, który wyjątkowo irytował Anglosasów swoją „antyimperialistyczną” polityką. Widział siebie w roli ojca narodu, równoważącego wpływy komunistów i konserwatywnej armii, co jednak zamiast konsensu rodziło w kraju chaos. W dyplomacji też próbował iść „drogą środka”, między USA i Związkiem Sowieckim. Ale jego flirt z Pekinem i Moskwą okazał się dla Stanów zbyt bliski. Kilka razy próbowano go zabić, o co podejrzewał on CIA. W odpowiedzi wzmacniał wewnętrzną pozycję komunistów.

Dokument CIA z 1962 r. informuje, że brytyjski premier Harold Macmillan i prezydent USA John F. Kennedy zgodzili się, że trzeba usunąć Sukarno, „gdy nadarzą się sprzyjające okoliczności”. W tajnej notatce brytyjskiego Foreign Office z grudnia 1964 r. czytamy zaś: „zamach stanu w wykonaniu KPI byłby najbardziej pożądanym rozwiązaniem dla Zachodu, pod warunkiem że zakończyłby się niepowodzeniem”. Nic dziwnego, że teorii, jakoby za puczem stali komuniści, przeciwstawia się inną: że został on ukartowany przez zachodnie służby.

Tak czy inaczej, Amerykanie nie szczędzili pomysłów, by zdyskredytować Sukarno. CIA wyprodukowała nawet film pornograficzny, w którym aktor nosi maskę prezydenta. Efekt był jednak odwrotny, niż zamierzano: popularność Sukarno w społeczeństwie wzrosła. Mieszkańcy Dżakarty bez zbędnej sensacji potrafili wskazać domy jego licznych żon i kochanek.

Nie da się też pominąć faktu, że w czasie samej masakry Amerykanie wsparli armię Suharto gotówką i sprzętem, i że przekazali generałom listę kilku tysięcy indonezyjskich komunistów, wydając ich tym najpewniej na śmierć. Kiedy po latach dokumenty ujrzały światło dzienne, Waszyngton stwierdził, że pracownik ambasady w Dżakarcie działał samowolnie. Chodzić miało o niejakiego Roberta Martensa, który zabrał głos: „Prawdopodobnie mam dużo krwi na rękach, ale nie można tego, co zrobiłem, jednoznacznie potępić”.

Komunizm w kraju islamu
Gdy w ostatnich latach, między innymi na skutek filmów Oppenheimera, przenikać zaczęła wreszcie do szerszej opinii publicznej – w Indonezji i na świecie – prawda o roku 1965, wahadło odbiło w drugą stronę. Po latach cenzury i milczenia opowieść skupia się na samej masakrze, na aktach mordu i późniejszej dyskryminacji rodzin ofiar.

Czymś niestosownym byłoby stawianie na jednej szali zbrodni już dokonanej ze złem, które mogłoby się wydarzyć, gdyby komuniści przejęli władzę w kraju. I to nawet pomimo dzisiejszej wiedzy o skutkach komunistycznych rządów wszędzie na świecie. Chodzi raczej o to, że emocje antykomunistyczne w Indonezji były obecne na długo przed puczem z 1965 r., jednak KPI była nie tyle obiektem prześladowań, co stroną, czasem dominującą, wewnętrznego konfliktu, który szarpał krajem przez lata.

W tym najludniejszym kraju muzułmańskim świata (obecnie: 250 mln ludzi) KPI była trzecią największą partią komunistyczną na świecie – po Chinach i ZSRR. Liczyła 3 mln członków, a dodać do tego trzeba jeszcze 18 mln osób zrzeszonych w pokrewnych lewicowych organizacjach: kobiecych, wiejskich, kulturalnych, młodzieżówkach itp. Komuniści zasiadali w rządzie, w wyborach lokalnych mogli liczyć na 25 proc. głosów. Byli wpływowi. To za ich sprawą nie można było w Indonezji oglądać „imperialistycznych” (tj. hollywoodzkich) filmów i słuchać Elvisa Presleya.

Przykładowo, wielki pisarz Pramoedya, choć nie był członkiem KPI, to sympatyzował z lewicą, gdyż niosła jego zdaniem konieczne dla kraju oświecenie, walkę z przesądem, barbarzyństwem i „kulturą przemocy”. Gdy w filmie Oppenheimera jeden z oprawców opowiada spokojnie, jak podrzynał gardła 30 ludziom dziennie – pijąc ich ciepłą jeszcze krew, by nie ulec opętaniu przez duchy („dwie szklanki starczą”) – to można domyślać się, o co pisarzowi chodziło. Ale, z drugiej strony, wynaturzenia europejskiego oświecenia w XX w. każą pytać, czy stawiał on słuszną diagnozę. Za swe sympatie Pramoedya spędził kilkanaście lat w obozie pracy.

Czy jednak, w dłuższym okresie, kohabitacja komunizmu z islamem była w ogóle realna? Komuniści, tam gdzie czuli się silni, nie przebierali w środkach: deptano Koran, wchodzono z brudnymi nogami do meczetów, wystawiano „świętokradcze” przedstawienia teatralne w pobliżu osiedli muzułmańskich. Zdarzały się akty fizycznej przemocy. Trudno się dziwić, że duchowni islamscy zachęcali do eliminacji „niewiernych”. I jeśli dziś wielu oprawców nie ma poczucia winy, to także dlatego, gdyż – jak twierdzą – bronili swej religii.

Ale bezwzględność, z jaką mordowano komunistów, miała też bardziej przyziemne powody. KPI swoje (słuszne nawet) żądania reformy rolnej zaczęła realizować siłą. Ponieważ właścicielami majątków często byli lokalni imamowie i armia, nieszczęście wisiało na włosku.

Milczenie i strach
Dziś w Indonezji nie ma ani jednego pomnika, ani muzeum pomordowanych. Podręczniki podtrzymują wersję wydarzeń z czasów Suharto, choć reżim upadł 17 lat temu. Jest za to strach.

Pierwszy z filmów Oppenheimera – nominowana do Oscara „Scena zbrodni” z 2012 r. – pokazuje ówczesnych oprawców, którzy swobodnie opowiadają i inscenizują przed reżyserem sposób, w jaki obchodzili się z komunistami. Myśleli, że jako filmowiec Amerykanin będzie dla nich pełen uznania. Drugi obraz, „Scena ciszy” z 2014 r., to tragedia widziana oczami ofiar. Na prowincji, nierzadko dom przy domu, żyją mordercy i rodziny ludzi przez nich zabitych. Ci pierwsi w poczuciu bezkarności, ci drudzy w bezsilnym milczeniu.

Indonezyjska artystka Tintin Wulia, urodzona kilka lat po tragedii, pisze o dzieciństwie w straumatyzowanej rodzinie, w której nie mówi się o przeszłości. „To jak dorastać z pamięcią o uczuciach, ale bez pamięci o zdarzeniach; to tak, jak czuć się zranionym, ale bez wiedzy, gdzie rana jest i jak powstała”.

Dlaczego więc tak wielu z nich milczy lub biernie poddaje się ostracyzmowi? 41-letni dziś Oppenheimer, który kręcił swoje filmy w małych społecznościach na Sumatrze, tłumaczy to tak: „W lokalnych władzach każdy jest albo sprawcą, albo protegowanym sprawcy, bez wyjątku. Dlatego ludzie żyją w strachu”.

Tymczasem przyznanie się do wyrządzenia zła nie tylko odwróciłoby dotychczasową narrację historyczną. Wielu sprawców boi się utraty majątków zagrabionych ofiarom. Nie oznacza to, że są oni całkiem wolni od wyrzutów sumienia. Katharsis w obu filmach nie następuje, ale siłą reżysera jest i to, że potrafił uchwycić stan pękniętej duszy albo psychiki: za przebłyskami winy idzie zaraz wyparcie, tłumaczenie, że był rozkaz, ratowanie ojczyzny, religia.

Pragnienie prawdy
Z przerwaniem milczenia byłoby zapewne prościej, gdyby Suharto w czasie swoich rządów okazał się krwawym satrapą, który zrujnował swój kraj. Ale tak nie było. Jego dyktatorska, a w późniejszych latach skorumpowana władza przyniosła Indonezji stabilność i gospodarczy rozwój. Co więcej: brak demokracji szedł jakoś w parze z liberalizacją – w tym, powtórzmy, największym kraju islamskim świata grano heavy metal i palono marihuanę. Niemało Indonezyjczyków z nostalgią wspomina ten okres, a niemal wszyscy trzymają się dziś od komunizmu z daleka.

A jednak furora, jaką robią w Indonezji filmy Oppenheimera – mimo braku ich oficjalnego dopuszczenia przez cenzurę – wskazuje na immanentne pragnienie i siłę prawdy. Reżyser, w obawie o swoje życie, nie może przyjechać do Indonezji, ale w całym kraju odbyły się już tysiące projekcji. W jednym miejscu studenci zabarykadowali się w klasie przed bojówkami islamskimi, by obejrzeć film. Gdzie indziej dowódca sam przyprowadził swoich żołnierzy na projekcję. W dniu, w którym ogłoszono nominację „Sceny zbrodni” do Oscara, rzecznik ówczesnego prezydenta Yudhoyono powiedział, że masakra z 1965 r. była „zbrodnią przeciw ludzkości”.

Warto to odnotować tym bardziej, że teściem prezydenta był generał Sarwo Edhie, jeden z dowódców w 1965 r. i bliski człowiek Suharto. W Indonezji tak już bowiem jest, że niemal cały establishment, skoligacony rodzinnie i towarzysko, wywodzi się jeszcze z dawnych czasów... ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2015