Bezdzietni Azjaci. Jak Japonia i Korea Południowa radzą sobie z demografią?

Dlaczego najmniej dzieci rodzi się dziś na Dalekim Wschodzie?

22.10.2023

Czyta się kilka minut

Bezdzietni Azjaci
Fontanna miejska przy wieży telewizyjnej Tokyo Skytree, lipiec 2023 r. / RICHARD A. BROOKS / EAST NEWS

Z oddali widok nie przykuwa uwagi: ot, dorosły człowiek pcha wózek ze swą pociechą. Z bliska jednak, gdyby zajrzeć do wózka, często okaże się, że zamiast dziecka znajduje się w nim piesek, a czasem dwa. Nierzadko zwierzę ubrane jest stosownie do płci, a opiekun rozmawia z nim jak rodzic z dzieckiem.

Komuś spoza Japonii taka scena może kojarzyć się z gatunkiem science fiction czy groteską. Jednak na ulicach japońskich miast są one codziennością – i kolejnym symptomem zjawiska, jakim jest wyjątkowo niska dzietność tutejszego społeczeństwa.

Statystyka jest brutalna: w 2022 r. w Japonii urodziło się 770 tys. dzieci, najmniej w najnowszej historii kraju, zmarło zaś Japończyków dwukrotnie więcej. Populacja liczy niecałe 125 mln, czyli blisko 3 mln mniej niż w 2017 r., od kiedy jej liczebność zaczęła regularnie spadać. Przy obecnej dzietności – na poziomie 1,26 dziecka na kobietę – do końca wieku XXI liczba Japończyków zmaleje o ponad połowę. Już teraz są drugim najstarszym społeczeństwem na ziemi, zaraz po księstwie Monako.

Teraz albo nigdy

Dramatyzmu sytuacji nie kryją rządzący. „Japonia znalazła się na krawędzi możliwości funkcjonowania jako społeczeństwo” – mówił niedawno premier Fumio Kishida, zapowiadając nowy program walki o przyrost naturalny. Jego szczegóły mają być znane pod koniec roku. Wiadomo już, że przewiduje potężny zastrzyk finansowy – równowartość dodatkowych 100 mld złotych rocznie – na subsydia dla żłobków i przedszkoli oraz na granty edukacyjne i wsparcie polityki pronatalistycznej. Mówi się też o kampaniach społecznych zachęcających do rodzicielstwa oraz o możliwości skracania czasu pracy dla rodziców małych dzieci.

Dziś w Japonii przysługuje co najmniej rok urlopu macierzyńskiego lub ­ojcowskiego oraz comiesięczne świadczenie na dziecko do 15. roku życia (o równowartości od 300 do 450 zł, zależnie od wieku). Ma ono zostać wydłużone o trzy lata, do pełnoletności. Zniknie też obowiązujące dziś kryterium dochodowe dla rodziców.

Politykę rządu uzupełniają władze lokalne. Najszczodrzej na wyludniającej się prowincji, gdzie rodzina z małymi dziećmi może otrzymać mieszkanie, auto czy po prostu gotówkę do ręki. Z kolei w Tokio gubernator Yuriko Koike zapowiedziała wypłatę świadczeń dla każdego mieszkańca do 18. roku życia (o równowartości 150 zł miesięcznie).

„Teraz albo nigdy!” – mówił Kishida, anonsując swoje projekty. Nawiązuje tym do ostrzeżeń części demografów, że jeśli trend dzietności nie odbije w górę do roku 2030 – tj. w okresie, gdy w wieku rozrodczym pozostawać będą dość liczne pokolenia lat 80. i 90. – to potem zapaść stanie się nieodwracalna.

Jak przekonać elektorat?

Z sondaży wynika jednak, że trzy czwarte Japończyków już dziś wątpi w sukces rządowego programu. Jako główną przeszkodę w posiadaniu potomstwa wskazują koszt edukacji, a zwłaszcza opłaty za studia – na prywatnych uczelniach wynoszą one średnio równowartość 30 tys. zł rocznie. Postulat likwidacji czesnego, wzorem wielu krajów Europy, nie zyskał jednak akceptacji rządu.

Opozycja z kolei pyta, skąd premier weźmie dodatkowe miliardy, skoro nie chce podnosić podatków, a zadłużenie wewnętrzne Japonii przekracza 200 proc. PKB. Tymczasem kraj czekają jeszcze poważne wydatki na zbrojenia, a budżet już jest obciążony kosztami opieki nad starzejącym się społeczeństwem.

Zwolennicy radykalnej rozbudowy polityki prorodzinnej wskazują jednak na hierarchię problemów: za spadkiem liczby ludności idą niższe dochody budżetu, a tym samym brak środków także na obronność. Postulują wręcz nowy paradygmat dla Japonii: „Najpierw dzieci!” – tak, by każda dziedzina polityki państwa została podporządkowana temu celowi.

Radykalne zmiany wymagają jednak silnego przywództwa i zyskania społecznego poparcia. Jak dokonać tego w Japonii, gdy elektorat się starzeje i niełatwo przekonać go do poświęceń na rzecz przyszłych pokoleń?

Cudowne miasto Nagi

Okazuje się jednak, że istnieją na mapie kraju „rodzynki”, gdzie lokalne społeczności wzięły problem niskiej dzietności w swoje ręce i radzą sobie z nim całkiem nieźle.

Nagi, pięciotysięczna mieścina na wyspie Honsiu, gości w ostatnich latach wielu polityków i dziennikarzy, także ze światowych mediów. Powód? Kobiety rodzą tu średnio po prawie troje dzieci.

W medialnych nagłówkach mowa jest o „cudownym mieście”. Ale jego sukcesy w polityce prorodzinnej nie są efektem działań sił nadprzyrodzonych, lecz konsekwentnie, od dwóch dekad, realizowanego planu. Dzieci mają darmową opiekę zdrowotną i subsydiowane posiłki szkolne oraz podręczniki. W specjalnie utworzonej placówce opiekuńczej, która zatrudnia i matki, i seniorów, rodzic może zostawić pociechę, płacąc równowartość tylko 10 zł za godzinę, aby w tym czasie załatwić swoje sprawy lub nawet popracować dorywczo.

Na skutek takich udogodnień miasteczko najpierw przestało się wyludniać, a potem dzietność zaczęła rosnąć. Gdy w bezpośrednim otoczeniu pojawiało się coraz więcej małżeństw z trojgiem, a nawet czworgiem dzieci, taki model rodziny zaczął być postrzegany jako normalny także przez młode pary u progu wspólnego życia.

Burmistrz Izumi ma pomysł

Społeczność Nagi ma powody do satysfakcji. Pytanie jednak, na ile ten model nadaje się do skopiowania w szerszej skali? W przypadku Nagi chodzi wszak o głęboką prowincję, gdzie wynajem trzypokojowego mieszkania to równowartość 1,5 tys. zł miesięcznie, i gdzie styl życia znacząco odbiega od wielkich ­aglomeracji, w których żyje większość Japończyków.

Targi Macierzyństwa z ponad 350 firmami oferującymi produkty i usługi dla kobiet w ciąży oraz młodych matek. Seul, luty 2015 r. / CHUNG SUNG-JUN / GETTY IMAGES

Dlatego ciekawszy przypadek stanowić może miasto Akashi w prefekturze Hyogo. Po pierwsze, z 300 tys. mieszkańców jest całkiem spore. Po drugie, dzietność ma tu bardziej realistyczny poziom – 1,65. Prorodzinne rozwiązania w Akashi przypominają te z Nagi, choć są też modyfikacje, np. posiłki szkolne są bezpłatne. Podobnie jak pieluchy, które na próg domu dostarczają urzędnicy miejscy.

Pomysły te miały w Akashi konkretnego autora: to bezpartyjny burmistrz Fusao Izumi, który wybierany był na tę funkcję przez cztery kadencje z rzędu. Izumi od dziecka chciał być politykiem. Obserwując bariery, które w codziennym życiu napotykał jego niepełnosprawny brat, palił się, by działać dla dobra wspólnego.

Prorodzinna polityka Izumiego wymagała oczywiście dodatkowych funduszy. Znalazł je, rezygnując z części inwestycji infrastrukturalnych. Naraził się tym deweloperom i lokalnym działaczom partii politycznych, żyjącym w komitywie.

Pytanie zasadnicze

Przykład Akashi pokazuje, że aby forsować swój program mimo lokalnych układów, trzeba mieć upór i silną osobowość. W świecie japońskiej polityki, gdzie w cenie jest kolektywizm, nie zdarza się to jednak często.

Tacy ludzie jak Izumi bywają też niełatwi we współżyciu. Po raz pierwszy musiał ustąpić ze stanowiska w 2019 r., gdy wypłynęło nagranie, na którym łajał podwładnego i kazał mu (rzekomo w żartach) spalić budynek, który przeszkadzał w poszerzeniu drogi.

Chwilę potem Izumi wygrał jednak kolejne wybory, deklarując przy okazji, że chodzi na terapię, która pozwoli mu kontrolować wybuchy gniewu. Lecz po kilku następnych wybrykach, z naganą od miejscowego parlamentu, latem tego roku musiał definitywnie pożegnać się z urzędem. Trudno się dziwić, że w polityczno-medialnym mainstreamie chętniej mówi się o sukcesach Nagi i kilku innych małych miejscowości niż o Akashi.

Ostatecznie o ewentualnym odwróceniu trendu w demografii Japonii zdecyduje prawidłowa odpowiedź na pytanie: dlaczego coraz więcej ludzi wkłada tu do wózków swoje czworonogi, a nie dzieci?

Tokio, mamy problem

Japonia nie jest rzecz jasna wyjątkiem – z niskim przyrostem naturalnym zmaga się niemal cały rozwinięty świat. Szczególnie intensywnie problem dotyka jednak kraje Dalekiego Wschodu. W Chinach współczynnik dzietności wynosi dziś 1,18; w Singapurze 1,05; podobnie w Hongkongu i na Tajwanie. Rekordzistką pozostaje Korea Południowa: jej 0,78 to najgorszy wynik na świecie. W tym gronie Japonia i jej 1,26 wypada wręcz całkiem korzystnie (dodajmy, że identyczny wskaźnik był w 2022 r. w Polsce; w całej Unii Europejskiej w 2021 r. wyniósł on 1,53).

Każde z wymienionych azjatyckich państw od lat prowadzi aktywną politykę prorodzinną i każde, jak dotąd, poniosło klęskę.

Singapur, obok preferencji mieszkaniowych dla młodych małżeństw, subsydiuje np. usługi matrymonialne. W Chinach prezydent Xi Jinping zaleca troje dzieci na małżeństwo, bo rodzina to „dusza społeczeństwa”. Najpierw trzeba jednak znaleźć partnera, niektóre firmy udzielają więc wolnego na randki. Korea Południowa natomiast, która wydała już na walkę z niską dzietnością równowartość biliona złotych, zapowiada od 2023 r. wzrost miesięcznego świadczenia na dziecko do równowartości ponad 3 tys. zł miesięcznie przez pierwszy rok od urodzenia.

Zderzenie z nowoczesnością

Wymienione kraje mają swoje odrębności, ale geneza wielu ich społecznych problemów jest wspólna i wynika ze zderzenia konfucjańskiego obyczaju z nowoczesnością. Najgwałtowniej doświadcza tego Korea Południowa, tradycyjnie konserwatywna, której przebycie drogi od nędzy do kapitalistycznego bogactwa zajęło raptem kilka dekad.

W tradycyjnym modelu związki małżeńskie były aranżowane: córka, zwykle bez wykształcenia, musiała poddać się woli rodziców. Do jej obowiązków jako żony należało wychowanie dzieci i opieka nad teściami, a mąż dostarczał zasobów finansowych. Potomstwo przejmowało też rolę zabezpieczeń socjalnych, których kiedyś nie było.

A jak jest dziś? „Kobiety poszukują miłości, a mężczyźni żony” – uważa Dan Wang, badająca przemiany społeczne w Chinach. Precyzując, należałoby raczej powiedzieć, że kobiety też szukają męża, tylko wedle własnych kryteriów, coraz bardziej wyśrubowanych. To jedna z przyczyn późnych małżeństw, a więc i niższej dzietności.

Wraz z szybkim rozwojem w ostatnich dekadach kobiety na Dalekim Wschodzie zaczęły masowo wstępować na rynek pracy oraz, co równie istotne, podnosić kwalifikacje (studiuje ich często więcej niż mężczyzn). I choć nadal zarabiają mniej niż mężczyźni, zawarcie małżeństwa nie jest już dla nich kwestią egzystencjalną.

Co więcej, obok statusu partnera coraz bardziej liczą się inne kryteria. Np. w Chinach magiczną liczbę stanowi „170” (centymetrów) lub nawet „175” – minimalny wzrost u mężczyzny. „Kobiety szukają idealnego partnera, a jak go nie znajdą, to też jest OK, bo mogą sobie pozwolić na bycie singlem” – mówił Lee Kuan Yew, długoletni przywódca Singapuru.

Wydatki bez dna

Jeśli na rynku matrymonialnym precyzyjnie zadeklarowany poziom dochodów mężczyzny gra jednak istotną rolę, to nie tylko dlatego, że kobieta miałaby szukać dla siebie wygodnego życia. Większość badań wskazuje, że główną barierą dla posiadania potomstwa lub jego powiększenia są finanse, i że mówią tak również osoby lepiej sytuowane. Z drugiej strony można zapytać, czy priorytetu nie stanowi raczej utrzymanie dotychczasowego stylu bądź poziomu życia.

Tak czy inaczej, niezwykle istotna w konfucjańskim wychowaniu pozostaje edukacja, a wydatki na nią to dziś studnia bez dna.

Ideał zakładał co prawda równe szanse dla każdego: bez względu na pochodzenie młody człowiek, jeśli wykazuje zdolności i chce się uczyć, powinien mieć otwartą drogę do lepszego życia w przyszłości. Tak pewnie było przez pierwsze dekady po II wojnie światowej, lecz potem nauka w szkole przestała wystarczać. Aby dostać się na uniwersytet, trzeba od dzieciństwa pobierać lekcje dodatkowe, których udzielają prywatne placówki nastawione na zysk. Koszt tych elitarnych „korków” (w Korei dochodzą do równowartości 10 tys. zł miesięcznie) potrafi drenować budżet nawet zamożnej rodziny.

Rzecz w tym, że edukacyjny wyścig, do którego stają małe dzieci, dla większości skończyć się musi mniejszą lub większą porażką – liczba miejsc na dobrych uczelniach jest ograniczona. Gorsza edukacja przekłada się na gorszą pracę, a w konsekwencji osłabia perspektywy matrymonialne. Z drugiej strony, „edukacyjne piekło”, przez które – bez gwarancji sukcesu – przechodzi dzieciak z Seulu czy Singapuru, również może zniechęcać małżeństwa do posiadania potomstwa.

Terapeuta wytłumaczył

Daleki Wschód stał się więc poniekąd ofiarą własnego sukcesu: gwałtowny rozwój oparty na silnej rywalizacji wytworzył – większe niż gdzie indziej – napięcia z tradycyjnym systemem wartości. Przykładem jest także minimalna w wymienionych krajach liczba dzieci rodzących się poza małżeństwem. Wady tego zjawiska są znane, ale fakt, że w niektórych krajach Zachodu poza małżeństwem rodzi się nawet kilkadziesiąt procent dzieci, podnosi dzietność tych społeczeństw.

Teoretycznie istnieje możliwość zaplanowania rodziny inaczej, niż robi to większość. „Terapeuta wytłumaczył mi, że i bez nauki dodatkowego języka obcego czy zajęć z baletu mogę mieć szczęśliwą rodzinę” – mówi matka nowo narodzonej pociechy w dokumencie singapurskiej telewizji.

Życie pokazuje jednak, że mało kto odmówi edukacji dziecku. Być może rolę gra też konformizm dalekowschodnich społeczeństw: w sytuacji, gdy rówieśnicy uczęszczają na dodatkowe zajęcia, ten, kto tego nie zrobi, będzie dorastać w poczuciu, iż jest gorszy.

Stając wobec takich dylematów, większość nie zdecyduje się na dziecko pierwsze albo kolejne, a inni zrezygnują z małżeństwa.

Przestroga z Singapuru

„Gdybym miał dziś szansę, dałbym na każde dziecko w dniu urodzin równowartość dwuletnich średnich dochodów” – pisał Lee Kuan Yew niedługo przed śmiercią (zmarł w 2015 r.). Uczyniłby to jednak jako eksperyment, aby „ponad wszelką wątpliwość wykazać, że niska dzietność ma niewiele wspólnego z sytuacją finansową”. Chodzi bowiem, jak twierdził, o nowy styl życia i sposób myślenia, wobec których władza pozostaje bezradna.

Doświadczenia Singapuru powinny być przestrogą dla każdego, kto wierzy w istnienie złotego środka na podniesienie dzietności. Ten pięciomilionowy kraj znany jest z osiągniętego bogactwa, drakońskich kar za naruszanie porządku publicznego i formy rządów łączącej elementy demokracji i autorytaryzmu. Lee Kuan Yew był zaś współcześnie najdoskonalszym bodaj ucieleśnieniem konfucjańskiego mędrca i jednocześnie patriarchy, który wie najlepiej, czego ludziom potrzeba.

Społeczeństwo traktował jak zbiór cyfr, które można formować według optymalnych wzorów. Dawniej, gdy przyrost naturalny Singapuru był zbyt wysoki, Lee wymyślił kampanię „Stop at Two” („Zatrzymaj się na dwójce dzieci”), polegającą m.in. na subsydiowaniu dobrowolnej sterylizacji. Potem uznał, że najlepiej, gdyby rozmnażali się głównie ludzie o wysokiej inteligencji.

Gdy pomysł ten został oprotestowany przez Singapurczyków, zwykle posłusznych, Lee poświęcił się walce o wyższą dzietność całego społeczeństwa. I odbił się od ściany. Przyznał potem, że była to jego największa porażka. Pozostało jedynie szerokie otwarcie się na imigrację – rozwiązanie, po które Japonia, Korea ­Południowa i Chiny sięgają niechętnie.

Bóg nie pozwoli

Obecny trend demograficzny na Dalekim Wschodzie będzie więc trudno odwrócić. Tymczasowo środkiem zaradczym ma być robotyzacja, sztuczna inteligencja i dłuższa praca seniorów. Potem spadek liczby ludności przełoży się może na niższe ceny nieruchomości, co usunie przynajmniej jedną barierę do zakładania i powiększania rodziny (dodajmy, że wśród Japończyków są i tacy, którzy w przerzedzeniu gęsto zaludnionych wysp widzą więcej zalet niż wad).

Jeszcze inny punkt widzenia przedstawił mieszkaniec Seulu podczas niedawnej sondy ulicznej. Pytany, czy jego kraj zaniknie, odparł: „Wierzę, że Bóg na to nie pozwoli. Kiedyś uwolnił nas z niewoli i biedy, teraz też ma swój dobry plan”.

Zależnie od światopoglądu opinię tę można uznać albo za optymistyczną, albo za dowód, w jak beznadziejnej sytuacji znalazła się Korea Południowa.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Bezdzietni Azjaci