Groźba wojny stale unosi się nad Tajwanem. Tymczasem sondaże pokazują, że więcej Tajwańczyków obawia się wypadku drogowego niż chińskiej inwazji

W spekulacjach, czy i kiedy Chiny zaatakują tę wyspę, rzadko zwraca się uwagę na odczucia i oczekiwania jej mieszkańców. Niebiescy, zieloni, biali: za tymi barwami kryją się różne wizje przyszłości Tajwańczyków. Co one oznaczają?

23.01.2024

Czyta się kilka minut

Żołnierze armii tajwańskiej podczas ćwiczeń na ulicach miasta Taoyuan. Taiwan, 26 lipca 2023 r. / fot. I-Hwa Cheng / Getty Images
Żołnierze armii tajwańskiej podczas ćwiczeń na ulicach miasta Taoyuan. Tajwan, 26 lipca 2023 r. / fot. I-Hwa Cheng / Getty Images

Bezpieczeństwo na drogach z pewnością nie jest wizytówką Tajwanu: kierowcy wymuszają pierwszeństwo na przejściach dla pieszych, chmary skuterów poruszają się wedle niejasnych reguł, na pozbawionych chodników uliczkach auta wręcz ocierają się o przechodniów. Śmiertelność na skutek wypadków drogowych jest pięcio- czy nawet sześciokrotnie wyższa niż w Wielkiej Brytanii czy Japonii.

Jednak to nie „komunikacyjne piekło” skupiało uwagę rywali przed wyborami prezydenckim i parlamentarnymi, które odbyły się tu jednocześnie 13 stycznia. Wymiana ciosów dotyczyła zwyczajowo relacji z Pekinem: zarzucano sobie nawzajem chęć oddania wyspy Chinom – lub, dla odmiany, groźbę sprowadzenia na nią wojny. To drugie miałoby być skutkiem ogłoszenia niepodległości w sytuacji, gdy Chińska Republika Ludowa uważa Tajwan za swoje terytorium (i jedynie toleruje jego nieformalną suwerenność; Tajwan nie jest np. członkiem ONZ).

Tymczasem badania opinii publicznej wskazują, że więcej Tajwańczyków obawia się wypadku drogowego niż chińskiej inwazji (w proporcjach: 57 proc. do 43 proc.).

Bezpieczeństwo komunikacyjne to rzecz jasna tylko jedna z codziennych bolączek Tajwanu, zapewne nie najważniejsza. Istotne, że to również tych bolączek – a w przypadku młodych Tajwańczyków głównie ich – dotyczyły te wybory.

Nowy układ sił | Na pierwszy rzut oka po 13 stycznia niewiele zmienia się w linii politycznej Tajwanu. Po Tsai Ing-wen prezydentem zostanie jej dotychczasowy zastępca, 64-letni William Lai. Oboje reprezentują znienawidzoną przez Pekin Demokratyczną Partię Postępu (DPP), która wyrasta z nurtu niepodległościowego.

Równocześnie powyborczy układ sił wygląda dziś inaczej niż cztery lata temu, gdy z wynikiem 57 proc. głosów Tsai Ing-wen wygrała zdecydowanie. Tymczasem Lai, który zdobył 40 proc., sukces zawdzięcza też ordynacji. Ta nie przewiduje drugiej tury – zwycięzca pierwszej zostaje prezydentem bez względu na to, jaki odsetek głosów zebrał. Gdyby więc dwaj kolejni w wyścigu – Hou Yu-ih oraz Ko Wen-je – połączyli siły (dostali odpowiednio 33 proc. i 26 proc. głosów), prezydentem mógłby zostać ktoś przyjaźniejszy Pekinowi.

Co więcej, po ośmiu latach rządów Demokratyczna Partia Postępu traci większość w parlamencie. Dotychczasowa opozycja będzie mogła blokować poczynania prezydenta. Uwzględniając zaś geopolityczne znaczenie Tajwanu, mniejsza stabilność tutejszego systemu władzy może rodzić reperkusje dla świata.

Sympatycy Demokratycznej Partii Postępu pozdrawiają swojego kandydata na prezydenta Williama Laia. Tajpej, 13 stycznia 2024 r. / fot. Alex Chan Tsz Yuk / Getty Images

Niebiescy kontra zieloni | Licząca ponad trzy dekady tajwańska demokracja podzieliła elektorat na dwa wrogie obozy: niebieski i zielony. Ten pierwszy tworzy partia chińskich nacjonalistów Kuomintang (KMT). Jej niedobitki salwowały się ucieczką na Tajwan po tym, jak w 1949 r. poniosła klęskę w starciu z komunistami Mao Zedonga. Kuomintang wprowadził tu dyktaturę, poddając represjom ludność tubylczą – potomków chińskiej imigracji z XVII w. oraz aborygenów.

Generał Czang Kaj-szek, przywódca KMT, uważał się za depozytariusza chińskiej tradycji i wierzył, że wróci na kontynent i pogoni „komunistycznych bandytów”. Nie wrócił, zmarł w 1975 r. w Tajpej. Za to reformy rynkowe Deng Xiaopinga, który Chinami Ludowymi rządził w latach 1978-89, a także demokratyzacja Tajwanu spowodowały reorientację Kuomintangu: zaczął szukać zbliżenia z Pekinem. Dziś tylko ta partia na Tajwanie uznaje tzw. konsensus 1992, mówiący, iż Chiny są jedne (wtedy, w 1992 r., politycy z ChRL i Tajwanu, rządzonego wtedy przez Kuomintang, na nieoficjalnym spotkaniu ustalili, że powinno istnieć jedno chińskie państwo).

Zieloną stronę barykady reprezentuje natomiast DPP, wyrosła z ruchu sprzeciwu wobec dyktatury Kuomintangu i odwołująca się do tajwańskiej tożsamości, odrębnej od chińskiej. Polityka ustępującej prezydent obejmowała więc nauczanie historii Tajwanu jako osobnego przedmiotu, uniezależnianie się gospodarcze od Chin, zakupy broni w USA czy wydłużenie obowiązku służby wojskowej z 4 do 12 miesięcy. Podczas jej dwóch kadencji tożsamość Tajwanu zyskała też progresywny rys, za sprawą polityki klimatycznej czy równouprawnienia środowisk LGBT+. To z kolei rodziło nieufność zachowawczej części społeczeństwa, do której odwołuje się Kuomintang.

Groźba inwazji | Tradycyjnie oś sporu niebieskich z zielonymi wyznacza jednak nie klimat, lecz stosunek Tajwanu do Chin. Formalnie obie strony chcą co prawda tego samego: zachowania politycznej odrębności wyspy bez ogłaszania jej niepodległości. Równocześnie zarzucają sobie wzajemnie ukryte intencje.

„Głosuj na DPP, a twój syn pójdzie na wojnę!” – głosiły hasła wyborcze Kuomintangu. Przypominano też wypowiedź Laia z 2017 r., że jest „pracownikiem na rzecz niepodległości”. Tymczasem zdaniem KMT jej proklamacja skończy się militarną inwazją Pekinu.

Ponieważ chiński przywódca Xi Jinping bojkotuje Demokratyczną Partię Postępu, politycy Kuomintangu twierdzili, że tylko oni potrafią ucywilizować wzajemne relacje. Normalizacja ta, zakładająca otwarcie się wyspy na kapitał, turystów czy studentów z Chin, oznaczałaby jednak – w opinii nowego prezydenta – uzależnienie od Pekinu, erozję tajwańskich wolności i na końcu utratę suwerenności.

Utrwalenie się podziału tajwańskiej sceny politycznej między dwie formacje, które dyskusję na dowolny temat potrafią sprowadzić do kwestii życia i śmierci, sprawia też jednak, że gdzieś z boku pozostają codzienne problemy zwykłych ludzi. Stan ten rodzi zaś podglebie dla populizmu, skierowanego „przeciw sytym elitom”.

W kontrze do „układu” | Głosy niezadowolonych Tajwańczyków pozyskuje dziś zwłaszcza 64-letni profesor medycyny Ko Wen-je, były burmistrz Tajpej. Śmiało uznać go można także za cichego zwycięzcę ostatnich wyborów – od poparcia Tajwańskiej Partii Ludowej, którą stworzył, będzie zależeć zbudowanie większości parlamentarnej.

Swoją odmienność od sztywnego politycznego mainstreamu Ko Wen-je podkreśla na różne sposoby: nie farbuje włosów (co jest powszechne wśród polityków starszych wiekiem), potrafi publicznie zaśpiewać, zacytować klasykę czy użyć dosadnego, seksistowskiego czasem języka. Wśród tajwańskich polityków to on zdobywa największe internetowe zasięgi.

Programowo jednak, w polityce wewnętrznej i zagranicznej, jest już mniej oryginalny. Albo, nazywając to inaczej, labilny w poglądach. Np. w kwestii nastawienia do Chin przeszedł drogę z pozycji bliskich zielonym ku niebieskim do tego stopnia, że Tajwańczyków i Chińczyków zaczął nazywać „jedną rodziną”. Twierdzi, że jako przedstawiciel „trzeciej siły”, nieobciążonej historią, jaką mają dwie zwaśnione partie, jest w stanie dokonać nowego otwarcia z Pekinem. Ale tuż przed wyborami znów dokonał wolty: oświadczył, że „w sercu pozostaje ciemnozielony”.

Jego wyborcy nie zwracają jednak uwagi na te niekonsekwencje. Swoją popularność Ko zbudował bowiem nie na spójnym i pozytywnym programie, lecz na sprzeciwie wobec „układu”. Biały kolor, który dominuje w barwach jego formacji, oznaczać ma świeżość, transparentność, dystans wobec polityki uprawianej przez DPP i KMT.

Ko Wen-je podebrał elektorat zwłaszcza tej pierwszej partii. Głosuje też na niego większość młodych, zniechęconych wojenną retoryką, a jednocześnie najdotkliwiej odczuwających problemy gospodarcze wyspy.

Bogata wyspa, ale… | Choć wartość PKB na jednego mieszkańca sytuuje 24-milionowy Tajwan wśród najbogatszych państw świata, dane te upraszczają rzeczywistość, w jakiej żyją zwykli ludzie. Ich realne dochody od lat rosną bardzo powoli, pęcznieje za to majątek najbogatszych. Przy płacach zbliżonych do polskich za metr kwadratowy mieszkania w Tajpej trzeba płacić równowartość 40-60 tys. złotych. W dramatycznej sytuacji stawia to ludzi zaczynających dorosłe życie, którzy pracują za niskie stawki. Własne mieszkanie jest poza ich zasięgiem, nie mogą więc zawrzeć małżeństwa, w efekcie spada dzietność (w 2022 r. była na poziomie 0,9 dzieci na jedną kobietę; w Chinach czy Polsce to niespełna 1,3).

Problemy te nie są świeżej daty, obciążają jednak głównie aktualnie rządzących. Podobnie jak podejrzenia korupcyjne związane z rozwojem energii odnawialnej czy produkcją szczepionek na covid. Ponadto DPP jest jedyną formacją, która chce odejścia od atomu – pomysł kontrowersyjny, gdy na Tajwanie blackouty nie należą do rzadkości.

Dotychczasowi wyborcy partii rządzącej w naturalny sposób zaczęli szukać więc alternatywy. Część u niebieskich (ci twierdzą, że samo otwarcie na turystykę z Chin podbije wzrost PKB o 1 procent), ale większość poza mainstreamem. Sprawozdania majątkowe kandydatów na prezydenta i ich zastępców ukazały, że łącznie posiadają oni 47 nieruchomości. Zwykłego obywatela informacje takie mogły jedynie utwierdzić w przekonaniu o wyobcowaniu elit.

Pod presją Pekinu | Na wynik wyborów wpłynąć mogła też postawa Chin. Cztery lata temu agresywne wypowiedzi Xi Jinpinga wobec Tajwanu i brutalne dławienie protestów w Hongkongu tak wystraszyły tajwański elektorat, że gremialnie oddał głos na niepodległościową DPP.

Tym razem Pekin zachował się powściągliwiej. Nie oznacza to, że przywódcy ChRL są zadowoleni z rezultatu, jak to określają, „regionalnych wyborów” na Tajwanie. Wszak Lai reprezentuje najbardziej niepożądaną przez nich opcję, którą nazywają „separatystyczną”.

Z drugiej strony słabszy mandat DPP i perspektywa niestabilnego rządu tworzą dla Pekinu warunki, by wzmocnić grę na dzielenie społeczeństwa i osłabianie tajwańskiego państwa. „Chińczycy wierzą, że najlepszym sposobem [na Tajwan] jest wygranie wojny bez wojny. Chcą więc nas nękać, wywierać presję, robić, co się da, by zasiać poczucie niepewności i strachu” – mówiła ustępująca prezydent.

Chodzi nie tylko o manewry chińskiej armii, która nagminnie narusza strefę powietrzną i wody terytorialne Tajwanu. Pekin blokuje też import produktów rolno-spożywczych z tych miejsc wyspy, gdzie DPP ma największe poparcie. Kolejny rodzaj presji dotyczy tajwańskich mediów: część ich właścicieli, tych prowadzących interesy również na obszarze Chin, potrafi tak profilować przekaz, by odpowiadał interesom Pekinu. Przykładem budowa negatywnego wizerunku USA, które, wedle tej narracji, w chwili próby porzucą Tajwan. Metoda jest skuteczna: wedle badań opinii tylko co trzeci Tajwańczyk uważa USA za kraj wiarygodny.

Zniechęcić do oporu | Pekin próbuje też manipulować tajwańską opinią publiczną, rozsiewając fake newsy w internecie. Korzysta przy tym z faktu, że na wyspie dostęp do sieci jest powszechny, a także z braku bariery językowej.

Przykładów jest wiele. To obliczone na wywołanie paniki fałszywe wieści o rzekomych planach mobilizacji, która miałaby objąć uczniów i osiemdziesięciolatków. Albo fake newsy o budowie na wyspie amerykańskiej fabryki broni biologicznej czy o głębokim zinfiltrowaniu armii tajwańskiej przez chińskich szpiegów.

Wspólnym celem tego przekazu jest zniechęcenie Tajwańczyków do stawiania oporu Chinom, ukazywanie okropieństwa, ale też bezsensowności wojny wobec przytłaczającej przewagi Pekinu, militarnej i demograficznej (1,4 mld ludzi).

Umocnieniu takiej narracji sprzyjają ostatnie doniesienia z Ukrainy, w których mowa jest o słabnącym wsparciu ze strony Ameryki – tych nie trzeba zresztą fałszować. A także kakofonia głosów na temat Tajwanu wśród amerykańskich polityków. Prezydent Biden rzucił wprawdzie kilka razy, że w razie chińskiej agresji Stany udzielą mu militarnego wsparcia, ale był potem szybko korygowany przez swoją administrację. Ta przypominała, że oficjalne stanowisko USA pozostaje bez zmian, tj. że pomoc może nadejść, ale nie musi (USA nie są do tego zobowiązane traktatowo). Również Donald Trump unika tu klarownych wypowiedzi.

Inaczej rzecz się ma z izolacjonistyczną częścią Republikanów. Vivek Ramaswamy, do połowy stycznia jeden z kandydatów tej partii na prezydenta, mówił wprost, że USA powinny wspierać Tajwan tylko z powodu obecnych tam fabryk chipów, których produkcja jest kluczowa dla gospodarki światowej. Z tego zaś Tajwańczycy mogli wnosić, iż z chwilą, gdy fabryki takie uda się zbudować np. na terenie USA, wartość wyspy dla Amerykanów spadnie.

Spekulacje będą trwać | Wszystkie te sygnały są na Tajwanie wychwytywane i poddawane politycznej interpretacji dla utwierdzenia własnego elektoratu. Dziś trudno ustalić nawet wspólną linię, jakimi środkami zachować obecny status wyspy: jedni powiedzą, że dla odstraszenia Pekinu trzeba się zbroić po zęby; inni, że właśnie to sprowokuje inwazję. Gdy niedawno Robert O’Brien, były doradca ds. bezpieczeństwa USA, zasugerował rozdanie broni cywilom, brak entuzjazmu wyraziła nawet antychińska gazeta „Taipei Times”. Pisano o różnicach kulturowych między Tajwanem a USA, padały głosy o podżeganiu do wojny.

Nawet jeśli zarzut ten jest chybiony, Tajwańczycy mieli prawo czuć się traktowani przedmiotowo przez Zachód. Zbyt mało uwagi poświęcano ich codziennym problemom, o czym, dokonując 13 stycznia demokratycznego wyboru, postanowili przypomnieć.

W rytualnych spekulacjach, czy i kiedy może wybuchnąć wojna o Tajwan, ten wymiar również musi być teraz brany pod uwagę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Trzy kolory Tajwanu