Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kto widział przed kilkoma laty „Scenę zbrodni”, długo zapewne nie mógł zasnąć i nigdy tego filmu nie zapomni. Dokument o wojnie domowej w Indonezji odsłaniał kolejne piętra okrucieństwa – dawni oprawcy, „wkręceni” przez reżysera, z wielkim zapałem i artystyczną inwencją odtwarzali przed kamerą swoje niegdysiejsze zbrodnie, nie szczędząc najbardziej drastycznych szczegółów. Do naszych kin wejdzie za chwilę „Scena ciszy”, druga część perwersyjnej dokumentalnej psychodramy, która tym razem konfrontuje oprawców i ich ofiary. I choć najnowszy film Joshui Oppenheimera pokazywano już na polskich festiwalach, dziś ten dokument o bratobójczej rzezi i winach zamiecionych pod dywan może zabrzmieć u nas szczególnie mocno. Jak wezwanie do opamiętania się w nienawiści i odpowiedzialnego rozliczania krzywd.
„Nigdy się nie modlą” – mówi jeden z byłych zbrodniarzy, usprawiedliwiając wymordowanie w 1965 r. ponad miliona „komunistów”. Byli w tym gronie zwykli rolnicy i intelektualiści, w większości ludzie niewinni, przeciwni wojskowej dyktaturze. Adi, urodzony niedługo po masakrze, przepytuje świadków i sprawców o szczegóły zbrodni, by dowiedzieć się, w jaki sposób został zabity jego brat Ramli, a pośrednio – by zrozumieć, co tak naprawdę 50 lat temu zdarzyło się w Indonezji i jaka jest dziś moralna kondycja mieszkańców tego kraju. Oppenheimer pokazuje mu nakręcone przez siebie materiały przedstawiające głównych aktorów „sceny zbrodni”. Czy inscenizując swoje winy, w jakiś sposób próbowali się z nich oczyścić? Adi chciałby dowiedzieć się tego wprost. Jako optometrysta odwiedza sędziwych dziś dowódców szwadronów śmierci i w trakcie pomiaru wzroku zadaje im proste, acz niewygodne pytania. Obserwuje też reakcje rodzin sprawców na odgrywane przed kamerą zbrodnie – ale zarówno jedni, jak i drudzy nie przyjmują do wiadomości tego, co widzą na ekranie. Kiedy córka jednego ze zbrodniarzy słyszy, że jej ojciec pijał krew z poderżniętych ludzkich gardeł (członkowie szwadronów wierzyli, że w ten sposób uchronią się przed popadnięciem w szaleństwo), konstatuje z uznaniem: „To dlatego jest taki silny”.
Choć tytuł „Sceny ciszy” nawiązuje do powszechnego milczenia i głuchoty, Oppenheimer gra przede wszystkim metaforą widzenia/niewidzenia, by pokazać, co stało się z Indonezyjczykami po upadku wojskowej dyktatury. Na Sumatrze, gdzie kręcił oba swoje filmy, ci, którzy zabijali, i rodziny ofiar po dziś dzień mieszkają obok siebie. Zbiorowe wyparcie sprawia, że zbrodniarze piastują ważne funkcje publiczne, a nawet – co wcześniej pokazał reżyser w „Scenie zbrodni” – czują się bohaterami narodowymi. W szkołach nadal podgrzewa się dawne antykomunistyczne fobie, nie szczędząc uczniom najbardziej nienawistnej retoryki. Dlatego żona i matka Adiego najzwyczajniej boją się o jego życie, a w napisach końcowych filmu wielu indonezyjskich członków ekipy pozostało anonimowych. Kiedy stuletni, całkowicie zdemenciały ojciec bohatera śpiewa w finale swą bezzębną pieśń, pozostawia nas z poczuciem zapętlenia w czasie.
Oppenheimer traktuje film dokumentalny jak narzędzie intelektualnej prowokacji, a jego kamera wyzwala w bohaterach prawdziwe demony. Można by mu nawet zarzucić, że jako dokumentalista przekracza zbyt wiele granic gatunkowych i etycznych. Werner Herzog, który był producentem wykonawczym obu jego filmów, docenił w podejściu młodego reżysera właśnie tę zuchwałość. Oppenheimer odrzucił bowiem pokusę prostego dydaktyzmu na rzecz konceptualnej pracy, która sprawia, że obie „Sceny...” ogląda się jak uniwersalny dyskurs o ideologicznym zaślepieniu, brato- bójczej zbrodni i jej dzisiejszym pokłosiu, a nie jak zwykły film dokumentalny o indonezyjskim ludobójstwie.
Amerykański reżyser, choć nie wikła się w polityczne niuanse, ma świadomość roli USA w wydarzeniach lat 1965-66. „Powinno się nas nagrodzić wycieczką do Ameryki. Zasłużyliśmy” – mówi Amir, który podczas trwającej trzy miesiące eksterminacji przyczynił się do uśmiercenia około pięciuset ludzi. Ten drażliwy wątek zapewne nie jest powodem, dla którego dokument nagrodzony wcześniej na świecie prawie 50 nagrodami, ostatecznie przegrał walkę o Oscara z dokumentem o Amy Winehouse. Oppenheimer jeszcze raz nakręcił film niewygodny, choć nie aż tak szokujący i moralnie dwuznaczny, jak „Sceny zbrodni”. I tym razem dokumentalna maszyneria pracuje z charakterystycznym zgrzytem, na nieprzewidywalnych obrotach. I tym razem udaje się – jak mówił Herzog przy okazji pierwszego filmu Oppenheimera – „warstwa po warstwie dotrzeć do najciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy”. ©
„SCENA CISZY” (The Look of Silence) – reż. Joshua Oppenheimer. Prod. Dania / Indonezja / Finlandia 2014. Dystryb. Against Gravity. W kinach od 22 kwietnia.