Cesarka na życzenie. Co drugie cięcie wykonywane jest ze wskazań innych niż medyczne

Matka powtarzała jej: „Rodziłam cię ponad dwadzieścia godzin w ogromnym bólu. A ty byłaś sina jak śliwka z niedotlenienia. Poród to koszmar”. Karolina postanowiła, że za nic w świecie nie urodzi naturalnie.

27.06.2022

Czyta się kilka minut

Sala poporodowa w szpitalu w Pyskowicach, 9 maja 2021 r. / DANIEL DMITRIEW / FORUM
Sala poporodowa w szpitalu w Pyskowicach, 9 maja 2021 r. / DANIEL DMITRIEW / FORUM

Prof. Piotr Sieroszewski, kierujący Kliniką Medycyny Płodu i Ginekologii UM w Łodzi, zanim zaczniemy rozmawiać na temat cesarskich cięć, wyraźnie zaznacza: – Zależy mi na obaleniu szeroko rozpowszechnionego w polskim społeczeństwie mitu. Cięcie cesarskie to nie jest „szybki zabieg”, „nowoczesny sposób rozwiązywania ciąży” albo „poród bez bólu”. To operacja chirurgiczna, podczas której rozcięte zostają powłoki brzuszne i macica. Jak każda inna tak duża interwencja chirurgiczna, wiąże się z ryzykiem poważnych powikłań.

Polscy ginekolodzy, będący członkami prestiżowych gremiów międzynarodowych, od lat są zasypywani pytaniami o przyczyny ogromnej liczby cesarskich cięć w naszym kraju. To samo pytanie zadaje Eurostat, którego dane nie pozostawiają wątpliwości. Oprócz Cypru i Rumunii w żadnym innym europejskim kraju nie dokonuje się aż tylu „cesarek”. Według rekomendacji Światowej Organizacji Zdrowia, ich odsetek nie powinien przekraczać 15 proc. ogółu porodów. W naszym kraju wynosi on już ponad 43 proc. (choć dwie dekady temu stanowił tylko 20 proc.), co oznacza, że prawie połowa noworodków przychodzi na świat na sali operacyjnej. – I niestety, co drugie cięcie wykonywane jest ze wskazań innych niż medyczne – dodaje prof. Sieroszewski.

Lekarz rozumie sytuację

Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników zleciło opracowanie rekomendacji zespołowi ekspertów pod kierunkiem prof. Mirosława Wielgosia, jednego z najlepszych w kraju perinatologów (specjalistów medycyny matczyno-płodowej). Z dokumentu wynika, że przesłanki do przeprowadzenia takiego zabiegu wiążą się z zagrożeniem zdrowia lub życia płodu, matki albo obojga. Dzieje się tak zazwyczaj w sytuacjach nagłych, np. podczas wystąpienia stanu przedrzucawkowego (płód może wtedy umrzeć w wyniku niedotlenienia, matka z powodu wielonarządowej niewydolności), odklejenia łożyska albo „łożyska przodującego”, które wrasta w ścianę macicy i może doprowadzić do krwotoku. Do cięcia kwalifikują się także ciężarne cierpiące na przewlekłe choroby, np. kardiologiczne. W skrajnych sytuacjach (np. wypadnięcia pępowiny, porodu pośladkowego) o przeżyciu noworodka mogą decydować minuty. Wtedy operację przeprowadza się wręcz pod narkozą.


CZYTAJ TAKŻE

LIST CZYTELNICZKI: Przeczytałam artykuł o porodach w polskich szpitalach – poruszający i ważny. Chciałabym jednak dodatkowo zwrócić uwagę na kilka spraw. Poród poprzez cesarskie cięcie „na życzenie” lepiej byłoby moim zdaniem nazywać porodem „z wyboru” – w tym drugim sformułowaniu jest więcej szacunku dla kobiet >>>


W świetle przepisów nie ma więc mowy, by traktować „cesarki” jak zabiegi na życzenie – ciężarna kobieta w Polsce nie ma prawa wybrać sobie sposobu porodu. Praktyka pokazuje jednak co innego.

Annę ginekolog-położnik zapytał: „Jak chcesz rodzić?”. Odpowiedziała: „Chcę cesarkę”. Lekarz odparł: „Nie ma problemu”. Położnik – jak mówi Anna – „rozumiał jej decyzję”. Jego żona również nie chciała rodzić naturalnie, więc dwójka ich dzieci przyszła na świat na sali operacyjnej. Co ciekawe, Anna nie miała wskazań medycznych do przeprowadzenia cięcia. Dopiero pod koniec ciąży pojawiło się lekkie nadciśnienie tętnicze (udawało się je zbić za pomocą leków) i cukrzyca ciążowa. Te dolegliwości nie stały na przeszkodzie, by Anna urodziła syna naturalnie. „Pomogły” jednak lekarzowi. Mógł wpisać je w dokumentację medyczną i dodać „odpowiednie” uzasadnienie.

– Dlaczego właściwie nie chciałaś rodzić naturalnie? – pytam Annę. Na pierwszym miejscu wymienia lęk o życie i zdrowie syna. – W mojej rodzinie jest ciężko chory chłopiec, którego egzystencja ogranicza się do leżenia i patrzenia w sufit. Dziecko mogło być zdrowe, ale podczas porodu owinęło się pępowiną – mówi Anna, po czym dodaje, że bała się też bólu, nieodłącznego elementu rozmów z koleżankami-matkami. Kobiety opowiadały, jak prosiły o podanie środków znieczulających, ale lekarze odmawiali, bo np. akcja porodowa postępowała bardzo szybko, a farmakologia mogła ją spowolnić.

Kiedy Anna była już w zaawansowanej ciąży, oddała się pod opiekę położnej, która miała przygotować ją do macierzyństwa. I co pewien czas, nienachalnie, pytała: „Na pewno nie chcesz rodzić naturalnie? A może jednak spróbujesz?”. Anna kręciła głową. – Była troskliwa i opiekuńcza – opowiada kobieta. – Wymieniała zalety naturalnego porodu: szybką rekonwalescencję i to, że ma się więcej pokarmu. Ale nic do mnie nie przemawiało. Jeszcze na kilkanaście godzin przed zabiegiem położna pochyliła się nad moim łóżkiem: „Ania, na pewno cesarka?”. „Na pewno” – odpowiedziałam.

Co ze mnie za matka?

Paulina, matka czwórki dzieci, po urodzeniu pierwszego syna siłami natury powiedziała: „Nigdy więcej”. Pierwsza jej ciąża rozwijała się książkowo. Paulina nie bała się rozwiązania i w zasadzie nie przygotowała się do niego. Zajęcia w szkole rodzenia? Po co? Uważała, że poród to „naturalna sprawa”. Przecież jej babci (której dzieci przyszły na świat w domu) ani matce nikt nie mówił, jak mają rodzić. Przecież „każda z nas, kobiet, to potrafi”. Paulina do szpitala pojechała z regularnymi skurczami, ale spokojna i wyciszona.

– Mijała godzina za godziną, wzmagał się ból, ale poród nie postępował. Lekarz podał oksytocynę, lecz i ona nie przyspieszyła akcji – opowiada Paulina. W pewnym momencie spojrzała na ekran urządzenia monitorującego skurcze macicy i liczbę uderzeń serca płodu na minutę. Tętno stale spadało. – Nie czułam już bólu, zastąpiło go przerażenie. Strach dosłownie mnie paraliżował, cały czas myślałam tylko o tym, że syn może być niedotleniony. W pewnym momencie lekarz z całej siły ucisnął mój brzuch. Poczułam przeszywający ból, ale to poskutkowało. Przez kanał rodny przeszła główka, a po kilkunastu minutach Bartek był na świecie. Zaczął płakać, kiedy dostał lekkiego klapsa. Otrzymał 8 na 10 punktów w skali Apgar.


CZYTAJ TAKŻE

NACZYNIA POŁĄCZONE. ROZMOWA Z MARLENĄ TRĄBIŃSKĄ-HADUCH, PSYCHOLOŻKĄ: Połóg to intymne spotkanie między mamą a dzieckiem, coś, co w żadnej innej relacji się nie powtórzy. W tym spotkaniu nieodzowny jest też element samotności >>>


Paulina kilka dni po porodzie przeczytała, że lekarz zastosował kontrowersyjny chwyt Kristellera (w skrajnych przypadkach może doprowadzić do uszkodzenia macicy). Długo odczuwała ból, chodziła zgięta w pół, straciła pokarm. Nie miała siły, by zaopiekować się noworodkiem, z którym całe dnie spędzała sama (mąż pracował, na pomoc matki i teściowej nie mogła liczyć). Nie potrafiła też rozpoznać potrzeb syna. Kiedy jest głodny, a kiedy trzeba go przytulić? „Co ze mnie za matka?” – myślała. Czasem, kiedy malec płakał długo, zdarzało jej się krzyknąć: „Zamknij się!”.

Paulina rodziła jeszcze trzy razy. Za każdym razem z pomocą cięcia cesarskiego. – Tak, rana po cięciu boli i goi się kilka tygodni. Ale to nic w porównaniu z bólem, który czułam przy porodzie siłami natury. Dziś już wiem, że do porodu naturalnego trzeba się przygotować. Te wszystkie opowieści o oddechu i pozytywnym myśleniu mają sens. Zapewne, gdybym to uczyniła, moja historia potoczyłaby się inaczej.

W kleszczach tokofobii

Zdaniem Joanny Piątek-Perlak, psycholożki opiekującej się kobietami z problemem niepłodności i w ciążach wysokiego ryzyka, Polki są wręcz przesiąknięte opowieściami o „horrorach z porodówek”. Przekazywane z pokolenia na pokolenie historie wzmagają ich lęk i napięcie. Sprawiają, że nie wierzą we własne siły i sądzą, że nie poradzą sobie na szpitalnej sali. A sam poród po prostu musi być złym doświadczeniem.

Tak było z Karoliną. – Matka powtarzała mi: „Rodziłam cię ponad dwadzieścia godzin, w ogromnym bólu. Umierałam ze wstydu, bo puściły mi zwieracze. A ty byłaś sina jak śliwka z niedotlenienia. Poród to koszmar”. Odkąd pamiętam, paraliżował mnie lęk przed porodem. Postanowiłam, że za nic w świecie nie urodzę naturalnie – szczerze przyznaje.

Karolina zaszła w ciążę zaraz po studiach. Córkę, w renomowanym warszawskim szpitalu, urodziła przez cięcie. Na kolejną ciążę zdecydowała się wiele lat później. Była dojrzalsza, w większym stopniu świadoma swojego ciała i otwarta na macierzyństwo. Rozważała poród siłami natury, bo poczuła, że „chce go doświadczyć”. Ale tym razem był on niemożliwy ze względów medycznych. Była w ciąży bliźniaczej, która kwalifikowana jest od samego początku jako „ciąża wysokiego ryzyka”. Lekarz rozwiązał ją na wcześniejszym etapie poprzez cięcie cesarskie.

Opowieści doświadczonych porodami kobiet wpłynęły także na Weronikę. Jej matka wspominała poród „kleszczowy”, podczas którego noworodkowi, który nie może opuścić kanału rodnego, pomaga się przyjść na świat przy pomocy specjalnych kleszczy. Metoda – ze względu na ryzyko powikłań – jest współcześnie rzadko stosowana, ale nadal tkwi w wyobraźni wielu kobiet. Koleżanki Weroniki mówiły też o porodach wielogodzinnych i okołoporodowym niedotlenieniu płodu albo o kroczu pękającym aż po odbyt. Kiedy więc lekarz za pomocą USG potwierdził, że Weronika jest w ciąży, ona od razu powiedziała: „Ale naturalnie nie będę rodzić!”. Położnik długo przekonywał ją do zmiany decyzji. Mówił, że do porodu można się przygotować. Odpowiednie ułożenie ciała, świadome oddychanie, obecność bliskiej osoby (to nie musi być partner, niektóre rodzące pewniej czują się w obecności przyjaciółki lub matki) minimalizują ból. „Zaplanowany poród jest pięknym doświadczeniem” – mówił.

W końcu odesłał Weronikę na konsultację do psychiatry. Ten w rubryce „rozpoznanie” zapisał: „tokofobia”, czyli lęk przed ciążą i porodem. To wystarczyło, by córka Justyny przyszła na świat przez cięcie cesarskie. „No, gdzie jest ta moja pacjentka, co się tak bała rodzić?” – zapytał prowadzący ciążę Weroniki położnik, wchodząc na salę poporodową. Weronika wsparła się na łokciu i odpowiedziała: „Tu jestem. Bałam się i wciąż się boję”. Kilka lat później drugą córeczkę także urodziła na sali operacyjnej.

Lekcje od natury

Kobiety, które zdecydowały się na urodzenie dziecka przez cięcie cesarskie, powtarzają, że uczyniły to dla jego dobra i bezpieczeństwa. Powszechne jest przekonanie, że poród naturalny może różnie się potoczyć, a „wyciągnięcie dziecka z brzucha” jest bezpieczne. Żadnych niedotlenień, urazów. – I to jest kolejny z mitów – podkreśla prof. Sieroszewski. Po czym długo mówi o powikłaniach, które może nieść za sobą „cesarka”. Może dojść do krwotoku, który w skrajnych przypadkach jest dla matki śmiertelny. Rana pooperacyjna czasem źle się goi albo ulega zakażeniu. Cięcie może mieć też wpływ na kolejne ciąże. Np. wtedy, gdy blizna na macicy się rozejdzie. Raz na 2 tys. ciąż zarodek zagnieżdża się i rozwija w bliźnie. To najgorszy ze scenariuszy: grozi rozerwaniem macicy i śmiercią kobiety. Taką ciążę należy natychmiast terminować.

Prof. Mirosław Wielgoś, krajowy konsultant ds. perinatologii, podkreśla, że podczas porodu siłami natury dziecko adaptuje się do życia pozamacicznego. – Noworodek, który miał kontakt z florą bakteryjną pochwy, będzie mieć w przyszłości silniejszy układ immunologiczny. W trakcie przechodzenia przez kanał rodny oczyści także płuca z zalegającego w nim płynu. Dzieciom urodzonym przez cięcie często towarzyszy syndrom „mokrych płuc”. I – niestety – są w przyszłości bardziej podatne na różne schorzenia.

Czy lekarze zbyt łatwo ulegają presji i przystają dla świętego spokoju na „cesarki na życzenie”? Prof. Wielgoś zaznacza, że to złożony problem. Do szpitala położniczego często trafiają pacjentki tuż przed porodem. Pokazują zaświadczenie od lekarza (np. kardiologa, okulisty etc.) mówiące o konieczności operacyjnego rozwiązania ciąży. Położnicy mają związane ręce. Jest za późno, by zakwestionować opinię i wysłać pacjentkę na kolejną konsultację. I jeszcze jedna kwestia: w Polsce położnictwo jest specjalizacją obarczoną największym odsetkiem roszczeń ze strony pacjentek. Głównie z tego powodu branża przeżywa kryzys powołań, a w mniejszych miejscowościach występują wręcz problemy z ułożeniem grafiku dyżurów. Kobiety skarżą lekarzy m.in. za źle przeprowadzone porody. Położnicy niekiedy godzą się przeprowadzić „cesarkę na życzenie” właśnie w obawie przed procesem. Dużo rzadziej zdarza się, by lekarze stosowali cięcia, chcąc zarobić dodatkowe pieniądze.

Prof. Sieroszewski: – W naszym środowisku krąży takie powiedzenie: „Nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności karnej za wykonanie cięcia cesarskiego. Ale jeśli komplikacja wystąpi podczas porodu naturalnego, lekarz ma proces jak w banku”.

Ginekolodzy-położnicy uważają, że w Polsce brakuje dyskusji o nadużywaniu cesarskich cięć. Powinna ona przekonać ciężarne, by zaufały naturze, która mądrze „urządziła” ich ciało. W brzuchu matki (pomijając przypadki skrajne) dziecko jest najbezpieczniejsze. A najlepsza droga na świat prowadzi przez kanał rodny. Kobietom często brakuje jednak świadomości, że nawet postęp medycyny nie zmienił najważniejszego prawidła: poród naturalny jest najbezpieczniejszy. – Czy to nie paradoks – pyta prof. Sieroszewski – że większość Polek chce żyć w czasach „eko”, kupuje „eko” ubrania i „eko” żywność, uprawia jogging, a dzieci chce rodzić na sali operacyjnej?

Łańcuch lęku

Joanna Piątek-Perlak uważa, że odsetek cięć w Polsce mógłby się zmniejszyć, gdyby ciężarne mogły przepracować swe lęki ze specjalistą. Obawa przed bolesnym porodem, podczas którego mogą wystąpić komplikacje, jest naturalna i towarzyszy rodzącym od zarania ludzkości. Strach może jednak pełnić funkcję pozytywną – motywować, a nie paraliżować.

Do gabinetu Piątek-Perlak przychodzą kobiety od wielu lat leczące się z powodu niepłodności, po stracie ciąży (często wielokrotnej), śmierci dziecka podczas porodu i terminacji ciąży z powodu wad płodu. Terapeutka próbuje każdą z nich (oraz towarzyszących im partnerów) otworzyć na macierzyństwo. Nauczyć się nie bać. Jednocześnie podkreśla: tokofobia nie jest pojęciem wymyślonym. Istnieje, ale dotyczy niewielkiego odsetka przypadków. Niekiedy, by przekonać pacjentkę do porodu siłami natury, wystarczy kilka sesji i uważne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „czego się boisz?”. Niejedna kobieta szybko zda sobie sprawę, że lęk, który odczuwa, został jej zaszczepiony: przez matkę, przyjaciółki, media. To nie jest jej własny lęk, więc po co się nim karmić? Wiele kobiet nie jest też świadomych, że współczesna medycyna wyposażona jest w urządzenia monitorujące nie tylko ciążę, ale i poród. Istnieją więc o wiele lepsze mechanizmy radzenia sobie w przypadku komplikacji (zarówno w ciąży, jak i na sali porodowej) niż kilka dekad temu.

W masowo wypisywanych skierowaniach na „cesarki” Piątek-Perlak upatruje jeszcze jednego niebezpieczeństwa. Lęk przed naturalnym rozwiązaniem ciąży może być zapowiedzią depresji poporodowej. Jeśli kobieta zacznie pracować nad swoimi problemami na kilka miesięcy przed rozwiązaniem, być może nie tylko zechce urodzić dziecko siłami natury, ale także nie wpadnie w baby blues?

Kilka tygodni temu Piątek-Perlak rozmawiała o porodzie z pacjentką, która długo nie mogła zajść w ciążę. Kilka poronień, nieudane próby in vitro. – Zapytałam ją, jak zamierza rodzić? Z takim obciążeniem w wywiadzie medycznym cięcie byłoby zapewne uzasadnione. Odparła: „Chcę, żeby poród był jak najbezpieczniejszy dla dziecka”. Urodziła naturalnie. I pięknie to wspomina.

Piątek-Perlak uważa, że kobiety często nie zdają sobie sprawy, iż odczuwają lęk nie tyle przed samym porodem, co przed macierzyństwem. Nie są na nie po prostu przygotowane. – Kiedy pacjentka ma wyznaczony termin porodu np. na koniec lipca, pytam: „A kto się ma pojawić na świecie pod koniec lipca?”. Praktycznie zawsze pada odpowiedź: „No jak to kto? Moje dziecko”. Otóż nie! Tego dnia rodzą się dwie osoby – dziecko, ale też matka. Ciężarna nie bierze pod uwagę faktu, że wchodzi w nową rolę i całe jej życie ulegnie zmianie – podkreśla.

W Polsce (na co zwraca uwagę psycholożka i lekarze-położnicy) nie istnieje rzetelna i uczciwa debata na temat porodu i macierzyństwa. Słyszy się albo o „horrorze na porodówkach”, albo media społecznościowe i świat reklamy serwują nam cukierkowe zdjęcia. Zawsze uśmiechnięte matki i piękne dzieci. Obie wizje to fikcja.

– Porozmawiajmy o porodach uczciwie – postuluje Piątek-Perlak i jednocześnie zauważa, że w ostatnim czasie dokonują się pozytywne zmiany. Poród, kobieca fizjologia przestają stanowić tabu. Nasze babcie i matki przełamały wstyd i strach, opowiedziały też o swoich „złych porodach”. Haniebne praktyki w szpitalach zostały napiętnowane. Dzięki wysiłkowi organizacji pozarządowych wiele szpitali i oddziałów położniczych zmieniło się nie do poznania. Rodzi się na nich nie tylko „po ludzku”, ale wręcz przyjemnie. Tak rodziła np. Ada. Położna pozwoliła jej wybrać wygodną pozycję. Zapytała: „Jaką chcesz muzykę?”. W sali był nie tylko mąż, ale też przyjaciółka, wieloródka. – Ciężarne od pokoleń rodzą w asyście kobiet, które są ich „naturalnymi przewodniczkami” – mówi Ada. – Stąd w języku polskim upowszechnia się pojęcie doula, czyli towarzyszka porodu. To doświadczona matka, która wie, jakich użyć słów i w jaki sposób dotknąć rodzącą, by przynieść jej ulgę.

W przestrzeni publicznej brakuje opowieści podobnych do historii Ady. Aż chciałoby się ogłosić akcję: „Mój dobry poród”, w której Polki pisałyby o swoich pozytywnych przeżyciach ze szpitalnej sali. Tak naprawdę tylko mały odsetek porodów naturalnych niesie komplikacje, a zdecydowana większość kobiet rodzi zdrowe dzieci. I najczęściej powtarza też: „Ból mija natychmiast, kiedy widzi się dziecko”. Niestety, przekonywać kobiety, by zaufały naturze, jest dziś niezmiernie ciężko. Lęki są głęboko zakorzenione w całych pokoleniach, a zaostrzenie prawa aborcyjnego sprawiło, że obawy przed komplikacjami porodowymi jeszcze się zwielokrotniły. Kobiety chcą dla swych dzieci jak najlepiej. Teraz tylko trzeba je przekonać, że dla większości z nich natura jest najlepszym przewodnikiem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Cięcie na życzenie