Całuny nie mają kieszeni

Rodzi się "filantrokapitalizm - model dobroczynności, który najlepsze praktyki biznesowe i mechanizmy rynkowe wykorzystuje do realizacji celów charytatywnych. Wielki biznes ma pole do popisu w sferach, gdzie zawodzą agendy państwa opiekuńczego czy trzeci sektor. Ta sama drapieżność, która zawiodła na szczyt Teda Turnera czy Warrena Buffeta, teraz przydaje dynamizmu aktywności dobroczynnej.

11.07.2006

Czyta się kilka minut

fot. KNA-Bild /
fot. KNA-Bild /

Przeciętny turysta, odwiedzający Los Angeles, kieruje kroki do Hollywood, gdzie przy odrobinie szczęścia może zobaczyć tę lub inną gwiazdę filmową ze słynnej "Fabryki Snów". Bywa jednak, że podróżnik pomyli drogę i znajdzie się w zupełnie innej części miasta - tam, gdzie na wzgórzu wznosi się monumentalny kompleks budowli przypominający antyczne państwo--miasto, jak gdyby przenosząc zbłąkanego turystę na plan filmu o starożytnej Grecji. Owe tajemnicze zabudowania to Getty Centre - ośrodek badawczo-naukowy, muzeum i centrum kulturalne wzniesione za pieniądze jednego człowieka - Johna Paula Getty'ego, potentata naftowego, jednego z wielkich filantropów Ameryki.

Król stali i dobroczynności

Filantropia płynie z altruizmu, który jest głęboko zakorzeniony w ludzkiej naturze. W ostatnich latach prowadzona przez organizacje kościelne i organizacje pożytku publicznego działalność charytatywna przybiera na znaczeniu. Szczególnie jednak rośnie rola dobroczynności płynącej ze strony międzynarodowych korporacji i bogatych biznesmenów. Proces widoczny jest szczególnie w USA, gdzie - jak wyliczył Instytut Badań nad Dobrobytem Społecznym przy Boston College - osoby, których majątek przekracza 10 mln dolarów, rozdają potrzebującym średnio 9 proc. swojego dochodu rocznie.

Przyczyn "renesansu" filantropii można szukać w zjawisku globalizacji, która w latach 90. wkroczyła w nową fazę. Liberalizacja gospodarcza sprzyja akumulacji kapitału w rękach garstki najbardziej przedsiębiorczych jednostek. W 2005 r. na świecie było 85 tys. osób, których majątek przekraczał 30 mln dolarów (o 10 proc. więcej niż w 2004 r.). Jednocześnie rosną jednak nierówności społeczne, bardziej widoczne niż dawniej, kiedy nie było mass-mediów. Ponadto w dobie masowych migracji takie problemy, jak ubóstwo, choroby czy głód stają się przedmiotem troski całej wspólnoty międzynarodowej, a nie tylko rządów dotkniętych tymi plagami państw. Do tego trzeba dodać przemiany zachodzące w samych społeczeństwach państw rozwiniętych, które polegają na pogłębieniu aktywności obywatelskiej i zaangażowania na polu społecznym.

Tradycja dobroczynności jest bardzo długa. "Człowiek, który odchodzi z tego świata, opływając w dostatki, przynosi na siebie wstyd" - pisał w 1889 r. Andrew Carnegie w słynnym eseju zatytułowanym "Dostatek". Carnegie, przemysłowiec zwany "Królem Stali", który bezwzględnie eliminował konkurentów i tłamsił opór związków zawodowych, ostatnią część życia poświęcił dla innych. Gromił "bezwartościową egzystencję samolubnych milionerów", samemu oddając dla dobroczynności - w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze - 4,1 mld dolarów. Inny przemysłowiec, John D. Rockefeller, wyłożył na akcje charytatywne 7,6 mld dolarów, dzięki czemu sfinansowano badania nad szczepionką przeciw żółtej gorączce. Uratował tym samym od śmierci setki milionów ludzi. Na przełomie XIX i XX wieku działalność filantropijna zmieniła Amerykę. Dzięki donacjom powstawały uniwersytety, opery, szpitale, muzea. Dwie wojny światowe, kładąc kres pierwszej fali globalizacji, odesłały barwne postacie filantropów w rodzaju Carnegie'go czy Rockefellera - wydawało się, że bezpowrotnie - do podręczników historii.

Historia lubi się jednak powtarzać. W czerwcu tego roku Warren Buffet, określany przydomkiem "Mędrca z Omaha", który zrobił majątek na inwestycjach i operacjach finansowych, zadeklarował, że przekaże 37 mld dolarów Fundacji Billa i Melindy Gatesów. Wcześniej Ted Turner, potentat medialny, zobowiązał się podarować miliard dolarów Organizacji Narodów Zjednoczonych. Inny spektakularny akt dobroczynności uczynił Gordon Moore, szef Intela, firmy produkującej mikroprocesory do komputerów, przekazując rodzinnej fundacji 5,8 mld dolarów oraz Kalifornijskiemu Instytutowi Technologicznemu 300 mln dolarów.

Fundacja szefa Microsoftu dysponować będzie zawrotną sumą 60 mld dolarów (to więcej niż wynosi roczny Produkt Krajowy Brutto Chorwacji mierzony według parytetu siły nabywczej), która zostanie przeznaczona głównie na walkę z ubóstwem i chorobami w krajach rozwijających się. Rocznie - uwzględniając wkład Buffeta - rozdzielać będzie około 3 mld dolarów. Druga na świecie, pod względem wielkości środków w dyspozycji, fundacja Stichting Ingka, powiązana z koncernem IKEA, dysponuje kapitałem 38 mld dolarów.

Marmurowa tablica

Nie brakuje krytyków nowego oblicza filantropii. Bill Gates czy Ted Turner są postrzegani przez niektórych jako wilki, które przywdziały skóry owieczek. Potęga Microsoftu wynika przecież nie tylko z innowacyjności, ale też z utrzymującej się przez lata uprzywilejowanej pozycji na rynku, noszącej znamiona monopolu. Kwestionuje się pobudki darczyńców i fundatorów, mówiąc o dobroczynności jak o targowisku próżności. Są tacy, dla których marmurowa tablica pamiątkowa na oddziale tego czy innego szpitala jest najważniejszą zachętą do działania. Wykorzystują to umiejętnie niektóre instytucje szukające sponsorów - Uniwersytet Kolumbii swego czasu ogłosił, że jedna z podlegających mu szkół biznesowych będzie nazwana imieniem tego, kto przekaże na rzecz szkoły 60 mln dolarów. Sceptycy mówią, że owe 3 mld dolarów rocznie wydatkowane przez fundację Gatesów, to kropla w morzu potrzeb, zwracając uwagę, że na jedną osobę z uboższej połowy ludności świata przypadać będzie tylko 1 dolar rocznie.

Zdarzają się milionerzy, którzy oddają pieniądze fundacjom, żeby tylko uniknąć obowiązku płacenia należnych podatków fiskusowi. Niektórzy darczyńcy łamią dane słowo, np. Alberto Vilar, szef firmy Amerindo, w 2001 r. zadeklarował, że przekaże 258 mln dolarów operom w Los Angeles, Waszyngtonie i Nowym Jorku, ale się z tej obietnicy nie wywiązał. Inni przeznaczają ogromne sumy na wysoce kontrowersyjne cele. Dla przykładu, pewna para z Kalifornii, chcąc uczcić pamięć ukochanego sznaucera, podarowała 37 mln dolarów schronisku dla zwierząt. Pod adresem filantropów i fundacji padają czasem poważniejsze zarzuty - o niegospodarność, korupcję, układy mafijne. Swego czasu było głośno o tym, jak jeden z szefów fundacji "United Way" przekazał z kasy organizacji 500 tys. dolarów swojej 17-letniej kochance. Amerykański Czerwony Krzyż kilka lat temu znalazł się w ogniu krytyki za wykorzystywanie pieniędzy zebranych dla rodzin ofiar zamachu 11 września na inne cele.

Filantropia osób prywatnych nie ma zresztą jednej twarzy. W USA, Izraelu i Wielkiej Brytanii dominują donacje, podczas gdy Holendrzy, Szwedzi czy Francuzi poświęcają raczej swój czas, działając charytatywnie w ramach wolontariatu. Amerykański system podatkowy jest wyjątkowo łaskawy dla darczyńców. Na całym świecie popularne jest przekazywanie określonego odsetka wynagrodzenia lub podatku dochodowego na rzecz organizacji pożytku publicznego. W Stanach Zjednoczonych robi to około jednej trzeciej zatrudnionych (dla porównania: w Polsce z możliwości przekazania 1 proc. podatku skorzystało w 2005 r. 9 proc. podatników). W sumie Amerykanie przeznaczają blisko 1 proc. PKB na donacje (nie licząc datków na organizacje kościelne). Przypomnę, że Hiszpanie oddają 0,83 proc., Holendrzy - 0,4 proc., Niemcy - 0,12 proc. PKB.

Osioł dla wioski

W biznesie miarą sukcesu są zarobione pieniądze. Jak mierzyć efektywność i skuteczność działań w filantropii? Kiedy darowizny, zwłaszcza te mierzone kwotami astronomicznymi, mają sens? Czy można w ogóle zagwarantować, że pieniądze zostaną dobrze spożytkowane? Jak ocenić fundację działającą na rzecz zapobiegania zmianom klimatycznym? Jak wymiernie porównać jej działania z inną organizacją powołaną, np. do walki z malarią? Larry Ellison, stojący na czele firmy Oracle, krytycznie wyraża się o aktach dobroczynności podejmowanych przez wielki biznes: "Filantropię mierzy się ilością zmarnowanych pieniędzy, patrząc na wysokość darowizny, a nie rezultaty".

Najważniejsze to przyjąć do wiadomości, że wydać rozsądnie pieniądze jest równie trudno, jak je zarobić. Warren Buffet nie uległ pokusie stworzenia nowej fundacji pod swoim imieniem, ale przekazał fortunę aktywnie zaangażowanemu społecznikowi, jakim jest niewątpliwie Gates. Po prostu, zdaje sobie sprawę, że tego typu działalność wymaga profesjonalizmu. Gates nota bene zdecydował niedawno, że rezygnuje z aktywnego zarządzania Microsoftem, by poświęcić się pracy charytatywnej.

Współczesna filantropia, zwłaszcza ta finansowana przez wielkie korporacje i ich szefów, straciła nieco na uroku, jaki towarzyszył niegdyś balom dobroczynnym czy piknikom dla dzieci z ubogich rodzin. Ale nie o urok przecież tu chodzi. W dobrze zarządzanych fundacjach niezależni audytorzy pochylają się nad rozliczeniami finansowymi, podczas gdy ekonomiści mierzą współczynniki optymalnego wykorzystania kapitału. W ostatnim czasie powstało wiele wyspecjalizowanych organizacji - na poły fundacji, na poły firm konsultingowych - które zajmują się doradztwem dla osób prywatnych i firm zainteresowanych przekazaniem środków na cele charytatywne. Brytyjska organizacja "New Philanthropy Capital" czy amerykańska "Geneva Global" opracowują analizy i piszą raporty, jak i gdzie wydawać pieniądze na zbożne cele. W tego typu instytucjach pracują lub są wolontariuszami największe sławy międzynarodowego środowiska finansowego, takie jak Martin Brookes, niegdysiejszy główny ekonomista Goldman Sachs. Najważniejsze agencje doradcze, jak McKinsey, uruchamiają wyspecjalizowane komórki i oddziały, zajmujące się opracowywaniem zmyślnych chwytów, mających skłonić osoby prywatne do większej dobroczynności. Dzięki takiemu podejściu, brytyjski "Oxfam", zamiast zbierać datki do puszek na ulicach miast, rozsyła do domów katalogi z listą prezentów bożonarodzeniowych, gdzie można, np. kupić za 24 funty osła dla wybranej wioski afrykańskiej lub za 720 funtów zapewnić dostęp do świeżej wody stu jej mieszkańcom.

Ekonomiści i socjologowie mówią o narodzinach "filantrokapitalizmu" - takiego modelu dobroczynności, który najlepsze praktyki biznesowe i mechanizmy rynkowe wykorzystuje do realizacji celów charytatywnych. Wielki biznes ma ogromne pole do popisu w sferach, gdzie zawodzą agendy państwa opiekuńczego, a także tradycyjnie rozumiany Trzeci Sektor. Ta sama drapieżność, która zawiodła na szczyt Teda Turnera czy Larry'ego Ellisona, może przydać dynamizmu aktywności dobroczynnej. Pomysłowość, jaką wykazał się Jim Barks, zakładając i rozwijając firmę Netscape, jest dziś przez niego pożytkowana do walki z analfabetyzmem w stanie Mississippi.

Refleksje biznesmenów

Sektor tradycyjnie rozumianych organizacji pozarządowych jest rozdrobniony (w samym Londynie działa 40 organizacji opiekujących się bezdomnymi) i z definicji skupia się na ogromnej ilości większych i mniejszych celów. Ofiarodawcy ze świata wielkiego biznesu, dysponując ogromnym kapitałem i czerpiąc szeroką garścią z wypracowanego w biznesie know-how, mogą skupić się na jednej sprawie i - w konsekwencji - przynieść realną zmianę. I tak np. George Soros za cel postawił sobie wspieranie przemian w krajach postkomunistycznych.

Fundacja Gatesów zatrudnia zaledwie 240 osób, co zadaje kłam twierdzeniom, że do obsługi tak dużych pieniędzy potrzeba ogromnego aparatu administracyjnego. Organizacja ta uczy się na swoich błędach, nieustannie dostosowując działania do lokalnych potrzeb. Kiedy okazało się, że tradycyjne formy zapobiegania AIDS w Indiach nie skutkują, Gatesowie wprowadzili system mikropożyczek dla kobiet, które rezygnują z prostytucji i próbują odnaleźć się na rynku pracy. Tym samym, przyczynili się pośrednio do spadku liczby zachorowań. Fundacja finansuje także badania nad lekami na choroby nękające ubogie kraje. Kto się lepiej nadaje do prowadzenia negocjacji z wielkimi korporacjami farmaceutycznymi, jeśli nie "rekiny" międzynarodowego biznesu, takie jak Bill Gates?

***

Sandy'ego Weilla, jednego z szefów sieci banków Citigroup, zapytano, co skłoniło go do ofiarowania 1,4 mld dolarów na cele dobroczynne. "Moja żona, która uświadomiła mi, że całuny nie mają kieszeni" - odpowiedział. Rosnąca liczba donacji pokazuje, że tego rodzaju refleksje popychają do działania na rzecz społeczności coraz większą liczbę superbogatych biznesmenów.

Wytwórnia filmów w Hollywood na przedmieściach Los Angeles to symbol amerykańskiej odmiany kapitalizmu - systemu, który generuje ogromne fortuny, wynosząc jednych ponad drugich. Na szczęście wielu z tych, którzy odnieśli sukces, potrafi pokazać, że umieją się też tego bogactwa sensownie pozbyć, czego sugestywnym symbolem jest pobliskie Getty Centre.

Dr JAKUB WIŚNIEWSKI (ur. 1977) pracuje w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2006