Tajemniczy bracia

Dla amerykańskiej lewicy i liberałów są personifikacją tego, co na prawicy najgorsze. Dwaj miliarderzy, bracia Koch, odegrali wielką rolę w polityczno-kulturowej przemianie w USA.

09.09.2019

Czyta się kilka minut

Protest przeciwko finansowaniu Republikanów przez Davida Kocha, Nowy Jork, 2017 r. / PACIFIC PRESS AGENCY / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
Protest przeciwko finansowaniu Republikanów przez Davida Kocha, Nowy Jork, 2017 r. / PACIFIC PRESS AGENCY / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Choć braci Kochów było czterech, świat zna tylko dwóch: Charlesa – prezesa rodzinnej firmy, stroniącego od ludzi; i Davida – młodszego o pięć lat, hojnego filantropa, przez wiele lat najbogatszego nowojorczyka.

O ile introwertyczny Charles uważa się za geniusza biznesu, który do wszystkiego doszedł sam, o tyle David – zmarły w sierpniu tego roku, w wieku 79 lat – był uczciwszy w ocenie swego losu. Zapytany o sekret sukcesu, odparł: „Jako dziecko dostałem od ojca jabłko, sprzedałem je i kupiłem dwa, potem cztery i tak dalej, rok po roku, aż wreszcie umarł ojciec i zostawił mi trzysta milionów dolarów”.

Ojciec braci, Fred, zrobił fortunę budując przed II wojną światową rafinerie w Związku Radzieckim i III Rzeszy. Pieniądze pozwoliły mu na założenie w Kansas firmy naftowej, która przyniosła mu miliony. Przekonany anty­komunista, Fred był jednym z założycieli Stowarzyszenia im. Johna Bircha – niegdyś wpływowej organizacji skrajnej prawicy. Poza wiarą w niczym nieograniczony wolny rynek „birchyści” uważali, że komuniści kontrolują Waszyngton, a ich agentem jest nawet prezydent Eisenhower. Wychowany w takiej rodzinie, młody David zabronił kiedyś wstępu do domu przyjacielowi, który miał w ręku książkę „komunisty” Hemingwaya.

Po śmierci ojca Charles i David pozbyli się z odziedziczonej firmy dwóch pozostałych braci, zmienili nazwę na Koch Industries – po czym biznes wart 250 mln dolarów rozbudowali w konglomerat o wartości 115 miliardów. Przy okazji angażując się w życie publiczne.

Reagan? Zbyt lewicowy!

Charles kierował firmą z Wichity w stanie Kansas, a David, wiceprezes, zamieszkał w Nowym Jorku, prowadząc beztroskie życie bon vivanta. Choć bracia podzielali wiele poglądów ojca w kwestii prowadzenia biznesu, zgodnie uznali, że „birchyzm” jest zbyt szalony, by odnieść polityczny sukces, i należy działać inaczej. Charles założył libertariański think tank Cato Institute (z początku nosił nazwę Fundacja Charlesa Kocha), a David zaangażował się politycznie – w 1980 r. był kandydatem na wiceprezydenta z ramienia Partii Libertariańskiej, która bez powodzenia usiłowała zajść z prawej flanki Ronalda Reagana (w opinii libertarian lewaka).

Wprawdzie Reagan lubił mówić, że „rząd nie jest rozwiązaniem, rząd jest problemem”, ale daleko mu było do radykalizmu Kocha, który postulował likwidację wszystkich podatków, szkół publicznych i opieki społecznej, a na dokładkę FBI, CIA i straży granicznej.

Z praktyką bywało u Reagana różnie – po obniżce podatków nastąpiło ciche i stopniowe ich podnoszenie, o czym mało kto dziś pamięta. Ale nie da się zaprzeczyć, że pod jego wpływem w Partii Republikańskiej dokonał się zwrot w stronę turbokapitalizmu spod znaku Miltona Friedmana. Nie był to jeszcze pełen libertarianizm, o którym marzyli Kochowie, ale wystarczyło: od połowy lat 80. bracia związali się z Partią Republikańską.

Edukacja, czyli inwestycja

Wcześniej libertarianizm był ekscentryczną filozofią, modną wśród części wykładowców akademickich, ale pozbawioną znaczenia politycznego – jeden procent zdobyty w wyborach prezydenckich w 1980 r. był szczytem możliwości libertarian.

Konieczna była działalność edukacyjna, która rozpowszechniłaby idee bliskie Kochom: zero podatków, zero interwencji państwa, zero edukacji publicznej, każdy sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Wpompowane miliony przyniosły skutek: sponsorowane przez braci katedry i instytuty działają dziś na prawie 300 uczelniach, a libertarianizm, kiedyś mieszczący się poza granicami akceptowalnych poglądów, na dobre wszedł do credo Republikanów.

Poglądy braci (jak ich ojca) nie zawsze szły parze z praktyką. Gdy w czasie kryzysu finansowego w 2008 r. administracja Busha juniora próbowała przepchnąć przez Kongres ustawę o „bailoucie” (zasileniu tonącej gospodarki pieniędzmi z budżetu), Kochowie – bojąc się o własny majątek – po cichu wsparli ten plan państwowej interwencji, ale potem wybór Baracka Obamy ich przeraził. Uwierzyli we własną propagandę, przedstawiającą nowego prezydenta jako niebezpiecznego socjalistę, który cofnie neoliberalne zdobycze ostatnich 20 lat. Postanowili wzmóc wysiłki: celem było zablokowanie nowej administracji, uniemożliwienie Obamie jakiegokolwiek sukcesu legislacyjnego i w konsekwencji uczynienie go prezydentem na jedną kadencję.

Idąc za radą ojca – ten powtarzał, że „harpunem dostaje ten wieloryb, który wypuszcza powietrze” – braciom długo udawało się zachować względną anonimowość; oskarżali lewicowe media, że robią z nich chłopców do bicia. Dociekliwi reporterzy, jak Jane Mayer z „New Yorkera”, zdołali jednak złapać za macki „Kochśmiornicę”: sieć setek powiązanych organizacji non-profit, fundacji, instytutów i think tanków.

Jej struktura jest wprawdzie celowo zagmatwana, ale szacuje się, że w sumie Kochowie przekazali setki milionów dolarów na cele polityczne. Co więcej, do stworzonej przez nich sieci, gwarantującej darczyńcom anonimowość, należy kilkuset podobnie myślących bogaczy, których stać na coroczne wpłaty w stosownej wysokości. Członkowie sieci – a raczej Sieci, bo sami używali tego określenia – nazywali się inwestorami. Pieniądze, które wpłacali, były także inwestycją, która miała się zwrócić.

Podatki, przyroda i Tea Party

Prócz podatków najważniejszym tematem dla braci było środowisko – w obu przypadkach mieli identyczny pomysł: zniesienie podatków i zniesienie ograniczeń mających chronić naturę.

Koch Industries zajmuje się wszystkim po trochu: ropą, tworzywami sztucznymi, drewnem, nawozami. Od dawna zajmuje wysokie miejsce w rankingu trucicieli w USA i regularnie płaci kary za wycieki ropy i wylewanie ścieków. Nic dziwnego, że Kochowie zawzięcie walczyli o deregulację przepisów, domagając się nawet likwidacji Agencji Ochrony Środowiska – EPA (założonej zresztą przez Republikanina, Richarda Nixona).

Pierwszą dużą klęską Obamy w Kongresie była właśnie ustawa o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla, która byłaby dla Koch Industries bardzo kosztowna. Republikanie, którzy początkowo ją popierali, zaczęli się wycofywać, przestali odbierać telefony z Białego Domu. Administracja została wzięta z zaskoczenia.

Kochowie poszli dalej. Americans for Prosperity (AFP; Amerykanie na rzecz Dobrobytu), jedna z głównych organizacji „Kochśmiornicy” – zaczęła akcję dyskredytowania naukowców, przedstawiania globalnego ocieplenia jako wymierzonego w Amerykę spisku i zwalczania polityków domagających się walki ze zmianami klimatycznymi (i to z obu partii). To zadziałało: o ile dziesięć lat temu John McCain chciał debatować o walce z globalnym ociepleniem, dziś klimatyczny negacjonizm stanowi jeden z filarów ideologicznych Partii Republikańskiej.

Choć Kochom nie udało się zablokować reformy ubezpieczeń zdrowotnych, Obamacare, niesławny wyrok Sądu Najwyższego ze stycznia 2010 r. spełnił jedno z ich marzeń: zniósł wszelkie ograniczenia darowizn na cele polityczne. O ile w 2006 r. ledwie 2 proc. wszystkich datków politycznych pochodziło od „organizacji charytatywnych”, to cztery lata później było to już 40 proc., czyli setki milionów dolarów. Pochodziły one nie tylko od Kochów, ale ich sieć rosła w siłę i z czasem zaczęła dorównywać partyjnym machinom Demokratów i Republikanów.

Największym osiągnięciem Kochów była jednak Tea Party. Choć początkowo ruch ten traktowano jako spontaniczny wyraz autentycznego oburzenia, z czasem okazało się, jak wiele zawdzięczał „Kochśmiornicy”, wspierającej go finansowo i organizacyjnie. To właśnie AFP przekształciła Tea Party w potężną siłę, która w 2010 r. pomogła Republikanom odbić Izbę Reprezentantów. Celem Kochów byli nie tylko Demokraci, ale też umiarkowani Republikanie, np. zwolennicy walki z globalnym ociepleniem.

Wydawało się, że Kochowie osiągnęli cel, a dominacja libertarianizmu w Partii Republikańskiej jest niezagrożona.

Ocieplanie wizerunku

Rosnące zainteresowanie mediów i niesława, jaka po lewicowo-liberalnej stronie opinii publicznej w USA zaczęła ciążyć na nazwisku Koch, niedawno jeszcze obcemu większości Amerykanów, wymusiły na braciach próbę ocieplenia wizerunku.

„Chciałbym zostać zapamiętany jako ktoś, kto zrobił wszystko, by uczynić świat lepszym” – mówił David w wywiadzie, chwaląc się osiągnięciami filantropijnymi, na czele z sumą prawie 500 mln dolarów, którą łącznie przekazał na walkę z rakiem. Twierdził, że do dobroczynności pchnęło go doświadczenie z 1991 r., gdy najpierw jako jedyny pasażer pierwszej klasy przeżył katastrofę lotniczą, a potem wykryto u niego raka prostaty. Miał uznać, że Bóg ma wobec niego plan, i postanowił regularnie łożyć na cele charytatywne: głównie walkę z rakiem i kulturę.

Choć trudno kwestionować zamiłowanie Davida Kocha do kultury – i szczerą chęć odnalezienia leku na raka – to jego zamiłowanie do filantropii wzięło się z bardziej prozaicznych powodów, co zresztą sam przyznał. Fred Koch zostawił synom pieniądze w formie trustu dobroczynnego. „Przez 20 lat musiałem oddawać odsetki [aby nie płacić podatku spadkowego – red.] – mówił David – a potem weszło mi to w nawyk”. Jego filantropia budziła kontrowersje, nie tylko dlatego, że duża część politycznej działalności braci odbywała się pod przykrywką datków na rzecz setek „dobroczynnych” organizacji edukacyjnych (w rodzaju Zatroskanych Kobiet Ameryki czy Funduszu Amerykańskiej Przyszłości). Przypominano, że walczący z rakiem Koch zarabia na produkcji rakotwórczych substancji i degradacji środowiska.

Niewzruszony tym David zaangażował się też na rzecz reformy więziennictwa, ręka w rękę z ludźmi, których zwalczał – George’em Sorosem czy Vanem Jonesem, dawnym doradcą Obamy do spraw zielonej energii. Złośliwi sugerowali, że kieruje się wiedzą, iż utrzymanie więzień coraz poważniej obciąża budżet USA.

Napięta relacja z Trumpem

W wyborczym roku 2016 machina Kochów zebrała 900 mln dolarów dla Republikanów, ale okazało się, że to, co bracia tworzyli, wymyka im się spod kontroli. Z ruchu skupionego na bliskich Kochom kwestiach – zmniejszaniu państwowych regulacji – Tea Party ewoluowała w twór nacjonalistyczny i rasistowski, zainteresowany walką z imigrantami i ochroną „białej Ameryki”.

Wprawdzie David do końca życia twierdził, że jest społecznym liberałem, popierającym prawo kobiet do aborcji czy prawa osób homoseksualnych, jednak – dopóki zgadzał mu się rachunek – nie wyrażał zastrzeżeń wobec ultrakonserwatywnej postawy wspieranych przez siebie ruchów. „Jest tam trochę ekstremistów, ale to najwspanialszy oddolny ruch, jaki powstał w tym kraju od roku 1776” – stwierdził w jednym z nielicznych wywiadów.

Ostatecznie w 2016 r. większość zebranych pieniędzy poszła nie na wyścig prezydencki, lecz wybory do Kongresu. Charles Koch miał stwierdzić, że wybór między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem to „wybór między zawałem serca a rakiem”.

Napięte stosunki między Kochami a nowym prezydentem udawało się początkowo łagodzić, m.in. dzięki ­Mike’owi Pence’owi, którego Trump wybrał na wice­prezydenta. Kochowie wspierają go od początku kariery, a Pence potrafił się odwdzięczyć: to on, wówczas wpływowy kongresmen, pomógł zastopować ustawę o emisji CO2. Ludzie Kochów dostali stanowiska w administracji: szefem EPA został Scott Pruitt (wróg regulacji wprowadzonych przez Obamę), sekretarzem edukacji Betsy DeVos (należąca do Sieci miliarderka, która zaczęła rozmontowywać edukację publiczną), szefem CIA i potem sekretarzem stanu Mike Pompeo (wcześniej reprezentował w Kongresie Wichitę i znany był jako „kongresmen z Koch”).

O ile obniżki podatków i konserwatywne nominacje sędziowskie ucieszyły braci, o tyle rozpętana przez Trumpa wojna celna z Chinami sprawiła, że obaj zaczęli się odcinać od administracji. W odpowiedzi prezydent nazwał Kochów „globalistami”, a ich machinę „zupełnym żartem”. Gdy „Kochśmiornica” zapowiedziała, że nie wesprze reelekcji Trumpa, władze Partii Republikańskiej – niedawno chętnie przyjmującej czeki braci – stanęły murem za prezydentem.

Trump sprawuje dziś niewzruszoną kontrolę nad Partią Republikańską, ale przecież kilka lat temu tak samo mówiono o Kochach. Cóż, nie od dziś wiadomo, że Republikanie mają słabość do bratobójczych walk i wewnętrznych rewolucji.

„Stańmy razem”

Kochowie po raz kolejny zmienili więc strategię – być może postanowili przeczekać Trumpa, a może po prostu braciom brakło już siły. Kilka miesięcy przed śmiercią David odszedł na emeryturę, a Charles też podobno szykuje się do przekazania firmy następnemu pokoleniu.

W maju tego roku Sieć oficjalnie zmieniła nazwę: będzie nazywać się teraz Stand Together (Stańmy Razem), „inwestorzy” zmieniają się w „partnerów”, a celem tej „filantropijnej wspólnoty” ma być „walka z nierównościami, poprawa jakości życia, zasypywanie podziałów i budowanie silnej gospodarki, która służy wszystkim”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2019