Być uchem

Pisać felieton, czyli co właściwie? Co zechcesz. Dostajesz krótkoterminową licencję na wszystko, włącznie z zabijaniem - entuzjazmował się przyjaciel. Możesz zastrzelić, słowem, słowem, pana A na przykład... pana Be - poprawiam odruchowo, albo Pe - dodaję szybko, ulegając krwawej i rozkosznej wizji.

09.03.2010

Czyta się kilka minut

Niestety, nie to pióro, nie ten duch. Nie rozgromię łajdactwa, nie wymierzę sprawiedliwej kary wszelkiej maści bucom, jeden z drugim pyszałek może spać spokojnie. Felieton - jak go rozumiem - służy do wyrównywania szans, a nie rachunków. Zamiast wypraw wojennych, proponuję więc wyprawianie się na ziemie niczyje w poszukiwaniu książek, często znakomitych, o których miłościwie nam panujące środki masowego przekazu nie raczą się głośniej wypowiedzieć. Ziemia niczyja rozciąga się poza granicą uwagi mediów.

Tym razem spotykam na niej - uwaga, uwaga - inteligenta. Dużo się słyszało, że umarł, a tymczasem on bawi na wygnaniu albo na wewnętrznej - jak mówiło się kiedyś - emigracji, z której jednakowoż od czasu do czasu wysyła sygnały powiadamiające o swoim istnieniu. Takim znakiem danym od inteligenta jest książka "Walce wolne, walce szybkie" Adama Poprawy.

Przypomnijmy - na potrzeby młodszych czytelników - kim był inteligent, kiedy jeszcze występował w Polsce jako gatunek wcale liczny, wszechstronnie aktywny, a przynajmniej słynący z elokwencji. Jego specjalnością był styl, sposób bycia, estetyka (dyskrecja) i etyka (ironia). Bywał irytujący, lubił moralizować, cenił efektowne porażki, miał się za lepszego od innych, lecz mimo to zasług jego nie da się przecenić. Stop, nie tak. Przecież jego zasługi zostały przecenione gruntownie, aż w końcu, kiedy staniały prawie do zera, ze wstydu okropnego inteligent zaczął robić naprawdę wiele, by o nim zapomniano. Przestał gadać o wartościach, na kołku powiesił swe słuszne poglądy, ubrał się drożej, otwarcie aspiruje do kierowniczych stanowisk, nie chce już przegrywać, z pięknoduchami się nie zadaje, lekcje Brzozowskiego (etc.) przestały być dla niego problemem, kadzenie dyrektorom, redaktorom, sales managerom i dziekanom - również. Wydoroślał, przeistoczył się w klasę średnią, okrzepł. Zrzucił płaszcz Konrada, jesionkę Miauczyńskiego wyrzucił do śmieci, zardzewiały opornik ma zwyczajnie za nic.

Aż tu nagle... Otwieram książkę Adama Poprawy i kogóż słyszę? Inteligenta! Może nie jest w formie tak heroicznej jak kiedyś, może siły jego nadwątlone nieco, misja mniej oczywista, lecz mimo to nie ma wątpliwości, z kim mamy przyjemność. To on, zapewnia Jerzy Jarniewicz, rekomendujący książkę ze skrzydełka na okładce. On, przekonuję się na każdej stronie. Jest teraz przede wszystkim uchem. Prowadzi nasłuch rzeczywistości, gromadzi dowody przeciw jej śmiesznostkom. Nie jest to rzeczywistość groźna, lecz jedynie zabawna, często tandetna, czasami żałosna:

"Oxygranulki, baron paliwowy

Jedno i drugie usłyszałem w ciągu mniej więcej minuty z telewizji, w reklamach i zapowiadającym skrócie wiadomości. Co prędzej nie wytrzyma? Język? Społeczność? Może świat?"

"Precyzyjnie, a akuratnie?

Przed gyrosem czy już w trakcie? Z radia o nieodbytej rozprawie gdzieś w sądzie, hałas, zapowiedzi się poszumiały z wiadomościami, ktoś się stara o zdrowotne odroczenie. I bodaj jego obrońca

Osadzony musi leżeć

i dlatego się nie stawił".

"Przechodziłem pośrodku

- Ty to piszesz na konkretach, czy ujęłaś jakoś problem?

Zdecydowanie zaoczkowata z ławki pod ścianą do drugiej, niekoniecznie niedziennej, na drugiej pod drugą".

Podsłuchiwanie świata jest zajęciem mającym długą tradycję - i oczywiście nie o służbach myślę. "Słownik komunałów" Gustava Flauberta ("Iluzje - Dawać do zrozumienia, iż miało się wiele; żałować ich utraty", tłum. J. Gondowicz ), "LTI" Victora Klemperera, znakomite dokumentacje nowomowy Michała Głowińskiego, zapisy Tuwima, Białoszewskiego, Barańczaka, Zadury… czy może być coś bardziej wybrednego niż katalogowanie bredni, a tym samym pozbawianie ich groźnej siły?

Jednak Poprawa nie występuje w roli pogromcy pleniącego się głupstwa, gdyż z równym zacięciem słucha siebie (i podoba mu się to, co słyszy), a poza tym nie poprzestaje na rejestracji dźwięków, lecz komponuje z nich rodzaj melodii życia. Tropy muzyczne mają dla niego wyjątkowe znaczenie. Ciągle czegoś słucha, kupuje płyty, porównuje wykonania… jazz, Coltrane, Beatlesi, w pamięci przewijają się taśmy, dźwięki i rytmy nie cichną ani na moment, literatura, którą autor zajmuje się zawodowo, przede wszystkim brzmi, jak finałowe zdania z "Finnegans Wake" Joyce’a, tak go zachwycające: "First we feel. Then we fall".

Ale i to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest ćwiczenie koncentracji. Ponieważ stosowniej jest podsłuchiwać, niż podpatrywać (dlaczego właściwie?), więc Poprawa trenuje głównie narząd słuchu. Jego dziennik słyszącego - gdyby szukać innej nazwy dla książki, to ta byłaby w sam raz - prowadzony od zimy 2004 do wiosny 2007 r., wydaje się sprawozdaniem z cichej wojny przeciwko porządkowi (łudzące podobieństwo do chaosu nie jest przypadkowe), w którym dla takich jak on nie ma miejsca.

Więc słyszy, czego inni nie słyszą, komentarzem oddziela sensy od absurdów, szydzi z bzdur i lapsusów, lecz bez przesadnej zawziętości, raczej czuwa nad odgłosami dochodzącymi z sąsiedztwa, bawi się nimi, ale i wzrusza ich ujawnionym wdziękiem. Estetyzuje banał, bierze nad nim górę, nadaje mu kształt, by zyskać - jak John Lennon, od którego wziął tytuł swej antologii - na czasie. Wreszcie dochodzimy do wniosku, że "Walce" mają w sobie coś elegijnego, gdyż pedanteria ucha i pióra służyć ma zapobiegnięciu niechlujstwu i natarczywości przemijania, z którym Poprawa próbuje sobie poradzić jak inteligent rasowy - pisząc.

Ale czy to jest dobra książka? - spyta ktoś zniecierpliwiony. Ile gwiazdek jej się należy? Otóż tak: to jest dobra książka, książka - miejsce dobra, ponieważ racją jej istnienia jest niekonieczność strzelania. Niestrzelanie - do pana Be, do pana Pe - to wprawdzie żaden news, lecz małe - do następnego razu - zwycięstwo nad sobą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-2 (11/2010)