Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Maderna znany był przede wszystkim jako nauczyciel, ewentualnie dyrygent, i jako ten, któremu Boulez poświęcił swój słynny “Rituel"; dopiero od niedawna mamy możność obcowania z jego muzyką, w której nietrudno usłyszeć zalążki dzisiejszego surkonwencjonalizmu i powrotu do romantycznej gestykulacji. Po doskonałych koncertach obojowych Holligera i po smyczkowej kameralistyce w wersji kwartetu Arditti otrzymaliśmy trzy późne dzieła orkiestrowe, nagrane ćwierć wieku temu przez Giuseppe Sinopolego, z którym Madernę łączyła wieloletnia przyjaźń, miejsce urodzenia (Wenecja), a w końcu przedwczesna, w pełni sił twórczych śmierć.
Płytę otwiera “Quadrivium" na cztery perkusje i tyleż grup orkiestrowych (1969), nawiązujące do polichóralnej muzyki włoskiego renesansu. Uwielbiana przez awangardzistów solowa perkusja zawsze budziła moje wątpliwości: jest coś nienaturalnego w tej zamianie ról, instrumenty stworzone do podkreślania ekspresji nie zawsze były w stanie unieść ciężar właściwej narracji - tu jednak dochodzi do pięknego zrównoważenia, w pierwszej części tajemnicze pukania i brzdęki przerywane są “interwencjami" orkiestry, w drugiej role się odwracają i perkusja stanowi barwne tło dla lirycznie rozlewnej partii smyczków, przywodzącej na myśl a to wstęp do Wagnerowskiego “Lohengrina", a to powolny fragment “Muzyki" Bartóka. Następująca z kolei “Aura" (1972) to już prawdziwe eldorado smyczkowych brzmień, rozpiętych między “Adagiettem" Mahlera (którego symfoniami Maderna dyrygował nader chętnie) a “Preludiami" i “Fugą" Lutosławskiego (z którym dzielił zamiłowanie do aleatoryzmu).
Opisuję tę muzykę poprzez jej stylistyczne zapośredniczenia, jednak otwierające się tu przestrzenie dźwiękowe i nastroje (o tak, Maderna był kompozytorem “nastrojowym"!) są absolutnie własne i niepodrabialne. W “Biogrammie" (1972) pojawia się fortepian jako instrument perkusyjny i umiejętnie “rozrywający" sączącą się melodię, nieomal zbyt słodką jak na tamte czasy, ale pamiętajmy, że w tym utworze kompozytor żegnał się z życiem, a w takich chwilach dopada nas sentymentalny bezwstyd. Sinopoli, jak to on, w każdej dyrygowanej przez siebie muzyce podkreśla nutę dekadencji, występku i roztrwonienia, nikt już więc pewnie nie nagra tych dzieł lepiej.