Bośnia tonie

Bośnia przeżywa najpoważniejszy kryzys od zakończenia wojny w 1995 r. Dla kraju, który nie otrząsnął się z wojennej katastrofy i zamyka kolejkę państw bałkańskich do członkostwa w strukturach Zachodu, może to być polityczny gwóźdź do trumny.

11.03.2009

Czyta się kilka minut

Od prawie 15 lat - czyli od roku 1995, kiedy pokój w Dayton, wymuszony przez Amerykanów na Bośniakach, Chorwatach i Serbach, zakończył prawie czteroletnią wojnę - Bośnia i Hercegowina jest wciąż zarządzana przez specjalnego wysłannika ONZ/UE. Wciąż nie może uporać się ze skutkami tamtego konfliktu. A także z ostrym nacjonalizmem swoich polityków i obywateli, który uniemożliwia reformy i rozwój.

Wydawałoby się, że nic już nie jest w stanie poruszyć tego kraju. A jednak w Bośni zawrzało, gdy kilkanaście dni temu do prokuratury Bośni i Hercegowiny wpłynęło oskarżenie, opracowane przez inspektorów Państwowej Agencji Śledczej (SIPA), a wymierzone w Milorada Dodika - premiera Republiki Serbskiej, jednej z dwóch jednostek federacyjnych tworzących Bośnię i Hercegowinę. Dodik oskarżany jest o korupcję, pranie pieniędzy i wykorzystywanie stanowiska. A także o sprzeniewierzenie ponad 60 mln euro (sic!) z budżetu Republiki Serbskiej.

Niedźwiedź z Banja Luki

W swoim kłopocie Dodik nie jest osamotniony. Wraz z nim o malwersacje finansowe - dotyczące prywatyzacji rafinerii Bosanski Brod, elektrowni Gacko i przedsiębiorstwa telekomunikacyjnego Telekom Srpske oraz podejrzanych inwestycji (np. budowy nowych siedzib dla rządu Republiki Serbskiej i telewizji) - oskarżonych jest dwunastu ministrów z obecnego i poprzednich rządów Republiki Serbskiej.

Jak można się było spodziewać, Milorad Dodik zarzuty przeciw sobie odebrał jako atak na Republikę Serbską: element nagonki, której celem ma być zlikwidowanie jej istnienia w ramach Bośni i Hercegowiny. W ten sposób aferę przedstawiają także media w Republice Serbskiej, kontrolowane przez Dodika i jego socjaldemokratyczną partię SNSD. Przy ich pomocy Dodik rozpętał natychmiast burzę medialną: w brutalnych słowach oskarżył agencję SIPA o spisek przeciw sobie i zagroził, że jeśli funkcjonariusze SIPA spróbują go aresztować, będą musieli zmierzyć się z zastępem jego prywatnej "armii". Jednocześnie zaatakował dziennikarzy Telewizji Federalnej; jednemu z nich życzył w czasie nagrania zawału serca i śmierci, po czym, klnąc siarczyście, zbluzgał całą Federalną Telewizję.

"Wojna" między dziennikarzami Telewizji Federalnej a Dodikiem trwa zresztą od lat. Szczególnie polityczny program "60 minut", prowadzony przez Bakira Hadżiomerovicia, od paru już lat konsekwentnie ujawnia różne przestępcze działania serbskiego premiera. Reporterzy tego programu wielokrotnie otrzymywali pogróżki i dostawali ochronę policyjną. Dodik wytoczył im proces o zniesławienie, który przegrał w 2008 r. Ekipa Hadżiomerowica nie jest przy tym jednostronna: w równym stopniu informuje o nieprawidłowościach w tej części BiH, gdzie dominują Bośniacy i Chorwaci, w tym np. o skandalach związanych ze wspólnotą islamską.

Szaleńczy atak Dodika wywołał szok zwłaszcza wśród przedstawicieli wspólnoty międzynarodowej, pracujących w Bośni i Hercegowinie. Sami Bośniacy chyba przyzwyczaili się już do ekscesów "niedźwiedzia z Banja Luki", jak go nazywają.

Plan na wojnę

Kilka dni po tym, jak do prokuratury wpłynęło oskarżenie przeciw Dodikowi, podjął on kolejną próbę ratowania, jak to określił, "suwerenności Republiki Serbskiej". Zagroził, że wycofa przedstawicieli serbskich ze wszystkich instytucji publicznych w Bośni i Hercegowinie - z parlamentu, rządu federalnego itd. Zrealizowanie tej groźby, nazwanej przez Dodika "planem B", mogłoby zapoczątkować rozpad wspólnych instytucji w Bośni i Hercegowinie oraz całkowity kryzys państwa.

Niektórzy nie wykluczają nawet konfliktu zbrojnego. Według Srećka Latala, analityka i dziennikarza Balkan Investigative Reporting Network, nowa wojna nie jest wykluczona, choć mało prawdopodobna. - Nikt nie chce wojny, ludzie pamiętają jej koszmar. Są też zmęczeni nieustannym kryzysem - mówi Latal "Tygodnikowi". - Ale trzeba pamiętać, że nic nie stanie na przeszkodzie Dodikowi, gdyby zechciał ogłosić niepodległość Republiki Serbskiej. Ma wielkie poparcie wśród Serbów, którzy są dumni z jego chamskiego stylu. Dodik pokazuje w ten sposób, że nikogo się nie boi, a to im się podoba. A że często działa on pod wpływem emocji, sprowokowany, mógłby podjąć decyzje, które fatalnie wpłynęłyby na stabilność całego regionu.

Ogłoszenie niepodległości przez bośniackich Serbów wywołałoby zapewne gwałtowne reakcje Bośniaków, którzy Republikę Serbską postrzegają jako twór obarczony "grzechem pierworodnym", bo powstały na ludobójstwie i zbrodni. Zmuszając 15 lat temu walczące strony do pokoju, Amerykanie i wspólnota międzynarodowa zgodzili się na taką właśnie konstrukcję Bośni i Hercegowiny, w której tutejsi Serbowie mieli własne quasi-państwo w ramach BiH.

- Gdyby Dodik ogłosił niepodległość, starczyłaby iskra i wojna mogłaby się zacząć na nowo - twierdzi Latal. - Oczywiście, nikt na Bałkanach nie chce ponownej wojny, ani Serbia, ani Chorwacja. Jednak wobec konfliktu w BiH, rządy chorwacki i serbski być może musiałyby ulec swojej opinii publicznej i wysłać do Bośni wojsko "w obronie swoich obywateli".

W Bośni stacjonuje dziś tylko 2100 żołnierzy misji pokojowej, a to zdaniem Latala za mało: - USA i Unia Europejska muszą znów intensywniej zadziałać w Bośni, by nie dopuścić do rozlewu krwi czy dalszej destabilizacji państwa. Wiem, że to kosztuje i nie wszyscy chcą ciągle pomagać Bośni. Szczególnie gdy widzą słabe efekty tej pomocy. Ale jeżeli ponownie wybuchnie konflikt na Bałkanach, wtedy Unia i USA stracą dużo więcej pieniędzy...

Jazda na martwym koniu

Obecny "kryzys korupcyjny" zbiega się z ważną dla Bośni i Hercegowiny dyskusją o reformie ustroju ustalonego w Dayton. Jest ona konieczna, gdyż przystąpienie Bośni i Hercegowiny do Unii Europejskiej Bruksela uzależnia od stworzenia z Bośni funkcjonalnego państwa, co wymaga ograniczenia kompetencji jednostek federalnych: Republiki Serbskiej i Federacji. Kilka dni po wybuchu afery Dodik zerwał rozmowy o przyszłym ustroju BiH, uzależniając dyskusję od tego, czy Republika Serbska otrzyma prawo do secesji - na co nie godzą się przedstawiciele Chorwatów i Bośniaków.

Sytuację pogarsza fakt, że w Bośni chwilowo brak "zarządcy": Wysokiego Przedstawiciela ONZ. Dotychczasowy, Mirosław Lajczak, złożył rezygnację, a poszukiwania nowego trwają. Prawdopodobnie zostanie nim Austriak słoweńskiego pochodzenia, Valentin Inzko. Latal interpretuje rezygnację Lajczaka jako sygnał, że taka Bośnia i Hercegowina nie może dalej funkcjonować: urząd Wysokiego Przedstawiciela jest praktycznie martwy, sam Lajczak mówił otwarcie, że nie może "jeździć na martwym koniu".

- Każdy z poprzednich Wysokich Przedstawicieli szukał tzw. magicznej formuły: jak poradzić sobie z Bośnią, z ostrym nacjonalizmem polityków bośniackich, serbskich i chorwackich, z przestępczością - mówi "Tygodnikowi" Latal. - Żadnemu się nie udało, gdyż Bośnia wciąż oparta jest na zasadach określonych w Dayton. Zapomina się, że tamten traktat miał zatrzymać rozlew krwi, a nie określić zasady, na jakich BiH funkcjonuje już prawie 15 lat! To miało być rozwiązanie tymczasowe.

Można by więc powiedzieć przewrotnie, że ekscesy premiera Republiki Serbskiej - choć są zagrożeniem dla jedności kraju - burzą zarazem iluzje: za sprawą jego szokujących działań widać, że BiH, od 1995 r. kierowana przez międzynarodową społeczność, jest jak chwiejący się budynek. Na słabe fundamenty położono nową fasadę, ale budynek dalej grozi zawaleniem.

Państwo bez narodu

Brakuje także zaufania: badania opinii pokazują, że obywatele Bośni i Hercegowiny nie ufają swym politykom i nie pokładają nadziei w międzynarodowych doradcach, którzy próbują jakoś uregulować BiH. Obcokrajowcy pracujący w Sarajewie mówią, że w sarajewskich tramwajach najczęściej używane słowa to "kryzys" i "przed wojną". Teraz doszło kolejne: "Dodik". Panuje opinia, że Bośnia i Hercegowina jest jak stół w kącie kawiarni: czasami ktoś przy nim siądzie, ale zwykle nikt nie zwraca nań uwagi.

Sygnały samopoczucia obywateli można znaleźć też w internecie: na popularnym Facebooku założono szereg stron bośniackich; także stronę zatytułowaną: "Chcę mieć narodowość bośniacką i hercegowińską". Brzmi dziwnie, ale nie wszyscy wiedzą, że w Bośni tak naprawdę nie można być Bośniakiem. Bo to państwo wciąż nie ma swojego narodu.

Co to oznacza? W urzędach przy wypełnianiu rubryki "narodowość" można napisać: Serb, Chorwat lub Bosznjak (tj. bośniacki Muzułmanin). A wszyscy ci, którzy czują się obywatelami całej Bośni i Hercegowiny, pragną utrzymać Bośnię w całości, chcą się zadeklarować jako po prostu Bośniacy - wpisywani są do specjalnej kategorii: "inni".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2009