Bruce Willis z Banja Luki

Stojąc przed wyborem: robić swoje albo dostosować się, tylko niektórzy dziennikarze decydują się na niezależność – i płacą za to wysoką cenę. Oto kilku z nich.
z Bośni i Hercegowiny

28.01.2019

Czyta się kilka minut

Davor Dragicević, ojciec Davida, podczas demonstracji zorganizowanej  sto dni po zabójstwie syna, Banja Luka, 3 lipca 2018 r. / ELVIS BARUKCIĆ / AFP / EAST NEWS
Davor Dragicević, ojciec Davida, podczas demonstracji zorganizowanej sto dni po zabójstwie syna, Banja Luka, 3 lipca 2018 r. / ELVIS BARUKCIĆ / AFP / EAST NEWS

Vladimir Kovačević odsuwa talerzyk z ciastem czekoladowym, rozgląda się i sprawdza, czy w kawiarni nikt nie patrzy, a potem wyjmuje z kieszeni gaz pieprzowy.

– Nie boję się, ale teraz to już nie to samo – mówi. Jest dziennikarzem śledczym z Banja Luki, pracuje w prywatnej telewizji BN TV i prowadzi popularny blog. To tam opisuje afery korupcyjne elit Republiki Serbskiej, autonomicznego regionu Serbów bośniackich i jednej z dwóch części składowych Bośni i Hercegowiny.

Chociaż od czasu, kiedy został pobity, minęło pięć miesięcy, pamięta każdy szczegół. Było ich dwóch, jak wspomina. Naskoczyli wieczorem przed domem. W rękach trzymali metalowe rurki. Uderzali po głowie, rękach i klatce piersiowej. Tylko nie może sobie przypomnieć ich oczu. Puste, ciemne – jak kominiarki, które mieli na głowach.

Zabójstwa, zniknięcia, pobicia

Atak na dziennikarza sprowokował kilkaset osób do wyjścia na ulice Banja Luki. Nałożył się na – trwające regularnie do dzisiaj – masowe protesty przeciwko rzekomemu udziałowi służb państwowych, przede wszystkim policji i prokuratury, w zabójstwie 21-letniego Davida Dragičevicia. Jego tajemnicze zniknięcie i śmierć w marcu 2018 r. wstrząsnęły Republiką Serbską jak żadne wydarzenie w najnowszej historii.

Kovačević został zaatakowany w drodze powrotnej z demonstracji w sprawie Dragičevicia. – To była próba uciszenia mnie. Żebym drążył tej sprawy i nie patrzył władzy na ręce. Chociaż pewnie nigdy się nie dowiemy, kto był zleceniodawcą. Wszystkie instytucje publiczne w Republice Serbskiej są obsadzone przez członków elity rządowej albo ich rodziny – opowiada.

Policja, która zakwalifikowała sprawę Kovačevicia jako usiłowanie morderstwa, zatrzymała jednego napastnika. Drugi zdążył zbiec za granicę. Główny trop wiedzie do lokalnego biznesmena – bojąc się pozwu sądowego Kovačević nalega, aby nie podawać jego nazwiska. Bandyci są członkami klubu walk sportowych, prowadzonego przez syna biznesmena, i pracowali jako ochroniarze jego partnera politycznego.

Za lub przeciw

Bośnia i Hercegowina nie należy do najbardziej niebezpiecznych krajów dla ludzi mediów na Bałkanach – w rankingu wolności słowa Reporterów Bez Granic zajmuje 62. miejsce, czyli jest druga w regionie po Rumunii. Jednak po tragicznym 2018 r., kiedy morderstwa dziennikarzy zszokowały Słowaków, Czarnogórców i Bułgarów, trudno przejść obojętnie obok zamachu na Kovačevicia. Tym bardziej że sytuacja stale się pogarsza.

Od 2012 r. BH Novinari, stowarzyszenie dziennikarzy bośniackich, odnotowało 121 przypadków agresji, 44 ataki fizyczne, 21 gróźb śmierci i 48 przykładów innego rodzaju prześladowania ludzi mediów. Ale tylko w minionym roku byli atakowani 48 razy. W sądach niewielka część tych spraw jest rozstrzygana na korzyść pokrzywdzonych.

Położona na północnym wschodzie Republika Serbska pod wieloma względami nie różni się od Federacji, czyli drugiej części składowej Bośni i Hercegowiny. Klientelizm, wysokie bezrobocie, duże zaangażowanie aktorów zewnętrznych, nieefektywne sądownictwo i nietransparentna struktura własnościowa mediów, często sięgająca władzy, wpływają na coraz większą frustrację i poczucie zagrożenia dziennikarzy w całym kraju.

– Jednak nigdzie w Bośni relacje łączące media i polityków nie są tak bliskie jak w Republice – mówi Borka Rudić, szefowa BH Novinari. – Albo opowiadasz się po którejś stronie, albo odchodzisz z branży.

W Federacji zamieszkałej przez Chorwatów, Serbów i Boszniaków (Muzułmanów bośniackich) media prezentują światopogląd bliski swoim grupom etnicznym. A w jednolitej narodowościowo Republice dzielą się na pro- i antyrządowe. Rola przeciętnego dziennikarza sprowadza się zatem do uderzenia albo we władzę, albo w opozycję. Nawet Kovačević przyznaje, że BN TV, gdzie zarabia na chleb, otwarcie wspiera partię opozycyjną.

„Retorycznie wyrazisty”

Szansa na zmianę jest niewielka. Od 13 lat Republika Serbska jest prywatnym folwarkiem Milorada Dodika, prorosyjskiego serbskiego nacjonalisty i lidera Sojuszu Niezależnych Socjaldemokratów (SNSD), któremu znacznie bliżej do Serbii i jej prezydenta Aleksandara Vučicia niż do rządu w Sarajewie.

Dodik mówi o podziale Bośni i Hercegowiny oraz usamodzielnieniu się Republiki. Po październikowych wyborach został przedstawicielem Serbów w Prezydium Bośni i Hercegowiny, czyli stał się jednym z trzech prezydentów państwa.

W czasie kampanii namaścił nieprzychylnych dziennikarzy na wrogów publicznych. Odmawiał odpowiedzi na pytania na konferencjach, oskarżał reporterów o brak patriotyzmu i przyjmowanie pieniędzy od zagranicznych podmiotów. Jednak Siniša Mihailović, redaktor naczelny głównego programu informacyjnego w RTRS TV, prorządowej telewizji publicznej, twierdzi, że Dodik jest tylko „retorycznie wyrazisty”.

– To polityk pierwszego kalibru, pragmatyczny, jeden z najbardziej utalentowanych na całych Bałkanach – mówi Mihailović, gdy spotykamy się w budynku telewizji, która, to nie przypadek, mieści się tuż obok siedziby rządu. – Republika nie ma żadnego problemu z wolnością słowa. W każdym kiosku znajdziesz gazety z Sarajewa, Zagrzebia, Belgradu. Do wyboru, do koloru.

Jeśli chodzi o liczby, to rzeczywiście bośniacki rynek medialny należy do najpłodniejszych. Według raportu International Research & Exchanges Board z zeszłego roku w niespełna czteromilionowej Bośni działa 9 dzienników, 189 innych periodyków, 141 stacji radiowych i 41 telewizyjnych.

Jednak co z tego, skoro w tak podzielonym wewnętrznie kraju niemal każde medium jest związane z partią albo grupą etniczną. – Nasza tragedia polega na tym, że media są wykorzystywane do szerzenia paranoidalnej atmosfery permanentnego konfliktu – mówi Srđan Puhalo, znany bloger z Banja Luki.

Wyspą wolności pozostaje internet. Małe portale, takie jak Buka, Impuls, eTrafika czy blog Kovačevicia, starają się nie spuszczać z oka polityków niezależnie od ich barw partyjnych. Ale tu znowu wkrada się szara rzeczywistość. Praca Kovačevicia przypomina trochę wołanie na puszczy, bo rynek jest zdominowany przez media tradycyjne, szczególnie na prowincji: w Bośni 66 proc. obywateli nadal czerpie informacje z telewizji, a blisko 40 proc. nie ma dostępu do internetu.

Łączy tylko nienawiść

Stojąc przed wyborem: robić swoje i żyć w strachu albo dostosować się i nie wychylać, tylko niektórzy dziennikarze decydują się na niezależność – i płacą za to wysoką cenę.

Dragan Bursać, komentator portalu Buka i telewizji Al-Jazeera Balkans, od 19 miesięcy żyje pod policyjną ochroną. Groźby w internecie zawsze były częścią jego pracy i nawet okazjonalne dewastacje samochodu go nie wystraszyły. Dopiero kiedy jednego ranka zobaczył na wycieraczce napis „Jesteś martwy”, dotarło do niego, że życie jego i żony może naprawdę być zagrożone.

Na policji powiedziano mu, że wszyscy funkcjonariusze zostali wysłani do ochrony skrajnie prawicowego marszu. Tego samego, który kilka dni wcześniej Bursać skrytykował w artykule.

Inaczej niż Kovačević, Bursać nie pisze o korupcji, ale o czymś wywołującym większe emocje: o ludobójstwie z czasów wojny w Bośni i innych zbrodniach, za które odpowiedzialni są m.in. Serbowie. – Nienawiść jest jedyną rzeczą, która łączy ludzi w Republice – mówi Bursać. Siedzimy w lobby hotelu w Banja Luce, jednym z niewielu miejsc w mieście, po których może się swobodnie poruszać. – Gdy idziesz głosować, to stajesz przed dylematem: poprzeć skrajną prawicę, czyli opozycję, czy jeszcze skrajniejszą, czyli Dodika.

Po trzech tygodniach ukrywania się na prowincji Bursać w końcu otrzymał pomoc od policji. Pytanie, czy warto dalej zajmować się dziennikarstwem, stale jednak powraca. Tym bardziej że w zamian za swoją pracę często otrzymuje niewiele ponad osobistą satysfakcję. Według danych BH Novinari średnia pensja miesięczna lokalnego reportera w Bośni waha się między 175 a 465 dolarów (równowartość 655–1740 zł). W mediach publicznych zarabia się dwa razy tyle.

Bursać: – Wszyscy powtarzają: czemu nie wyjedziesz i nie znajdziesz sobie lepiej płatnej roboty. Jeśli wyjadę, zrobię to na moich warunkach, a nie dlatego, że ktoś mnie zmusił. Moja praca nie zmieni ludzi, wiem o tym, ale to jest właśnie to, co chcę robić. Możesz nazwać to powołaniem.

W szklanej pułapce

Slobodan Vasković, jeden z najbardziej dociekliwych dziennikarzy śledczych w Republice Serbskiej, dobrze rozumie Bursacia. W listopadzie 2016 r. opuścił Bośnię i od tego czasu ukrywa się w kraju, którego nazwy nie chce ujawniać. Po kilku atakach na jego życie, groźbach i pozwach kierowanych przez lokalnych polityków, poczuł, że sięgnął takiego punktu, że któregoś ranka już się nie obudzi.

„Musiałem wyjechać, bo reżim, w który uderzałem, zamierzał uderzyć we mnie” – pisze mi w mailu. Na swoim blogu „Sa druge strane” („Z innej strony”) Vasković ujawnia afery i nadużycia elit politycznych, często z wykorzystaniem źródeł rządowych, co sprawiło, że zdobył reputację jednego z najlepiej poinformowanych i najostrzejszych krytyków Dodika. „W Bośni jest tylko kilku polityków niezaangażowanych w działalność kryminalną. Najgorsza jest obojętność. To, że ten fakt jest powszechnie akceptowany” – pisze. I dalej: „Dlaczego nadal pracuję w zawodzie? W filmie »Szklana pułapka« ktoś zadaje to samo pytanie bohaterowi granemu przez Bruce’a Willisa. On na to: »Bo nie ma nikogo innego, kto by to robił«. Ze mną jest podobnie”.

Już nie „nezavisne”

O sprawy Kovačevicia, Bursacia i Vaskovicia pytam w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Republiki Serbskiej. – A czy w pana kraju praca dziennikarza jest bezpieczna? – rzuca na początek rozmowy Mirna Miljanović, rzeczniczka ministerstwa.

– To policja zidentyfikowała napastników, którzy zaatakowali Kovačevicia, i złapała jednego z nich. To policja przyznała ochronę Bursaciowi i szuka osób, które mu grożą. I to policja zaoferowała ochronę Vaskoviciowi, ale odmówił – rozkłada ręce Miljanović.

Kto zatem jest winny temu, że tak trudno być dziennikarzem w Bośni? Lista jest długa: politycy, bo wykorzystują media do swoich celów; odbiorcy mający coraz niższe oczekiwania; a także sami dziennikarze, którzy szukając rat na spłatę kredytów idą na kompromisy i godzą się na flirt z władzą. Na ławie oskarżonych powinno znaleźć się jeszcze jedno miejsce. Grzech pierwotny został popełniony przez Zachód, który zbudował rynek medialny po wojnie.

Spójrzmy na los „Nezavisnych Novin”. Ten założony w 1995 r. za pieniądze amerykańskie dziennik z Banja Luki zasłynął krytycznymi wobec Serbów artykułami o zbrodniach wojennych. Dorobił się marki bezkompromisowego i otwartego na świat. Wraz ze wzrostem pozycji Dodika właściciel „Nezavisnych Novin” zaczął jednak zmieniać front. Ku zaskoczeniu Amerykanów ich medialne dziecko stało się apologetą nacjonalistycznej polityki wszechmocnego prezydenta.

Zachód – źródło problemu?

To nie jedyna sytuacja, kiedy medium wspierane przez Zachód zmienia się w narzędzie rządowej propagandy. Półtora roku temu Alternativna TV z Banja Luki finansowana przez Urząd Wysokiego Przedstawiciela ONZ i Społeczności Międzynarodowej dla Bośni i Hercegowiny została przejęta przez przyjaciela Dodika. Nic dziwnego, że można usłyszeć, że Dodik to tak naprawdę „człowiek Ameryki”.

– Zachód wydawał wielkie sumy, żeby stworzyć wolne media, a nie miał pojęcia o lokalnych warunkach. Stąd takie niespodzianki jak z „Nezavisnymi Novinami” albo Alternativna TV – opowiada Srećko Latal, były korespondent agencji Associated Press. – Źródłem każdego problemu w Bośni jest błąd Zachodu albo jakiś nieudany eksperyment – dodaje.

– Jest wiele rzeczy, za które możemy czuć się odpowiedzialni – mówi z kolei zachodni dyplomata z Sarajewa. Prosi, żeby nie ujawniać jego nazwiska. – Ale wyobraź sobie, jak wyglądałyby media bez wsparcia Zachodu. Przypomina też, że Dodik jest objęty amerykańskimi sankcjami.

Dla Kovačevicia to małe pocieszenie. Tak jak dziesiątki innych dziennikarzy, z którymi rozmawiałem, cały czas zadaje sobie pytanie: czy warto to ciągnąć? – Wolność istnieje w tym sensie, że nikt mi nie powie, żebym o czymś nie pisał. Tylko nie mogę być pewny, co jutro stanie się ze mną albo moją rodziną – mówi. – Nie chcę, żeby moje dzieci dorastały w takim kraju. Słyszałem, że w Niemczech szukają kierowców autobusów. ©

Reportaż powstał w ramach grantu Pulitzer Center on Crisis Reporting.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2019