Bitwa o Gusen

W maju, jak co roku, do Austrii zjadą żyjący więźniowie kacetu w Gusen. Z ulgą, że to miejsce już nie niszczeje. Ale też z niepokojem, bo spór o przywrócenie pamięci o tym obozie, gdzie ginęła polska inteligencja, ciągle trwa.

19.03.2017

Czyta się kilka minut

Brama obozowa (widok z czasu wojny) mieściła też bunkier, gdzie mordowano więźniów. Władze Austrii sprzedały ją w prywatne ręce, dziś jest to willa. / Fot. gusen.org
Brama obozowa (widok z czasu wojny) mieściła też bunkier, gdzie mordowano więźniów. Władze Austrii sprzedały ją w prywatne ręce, dziś jest to willa. / Fot. gusen.org

Jest maj 2016 r. Do środowiska byłych więźniów obozu koncentracyjnego w austriackim Gusen dobiega wieść o dewastacji dawnego placu apelowego. Plac leży w obrębie firmy kamieniarskiej, eksploatującej wciąż pobliski kamieniołom.

Rozkopanie placu wzburza zwłaszcza Polaków, którzy w Gusen stanowili większość więźniów. Po protestach, w październiku Austriacy decydują się wpisać plac na listę zabytków i objąć ochroną konserwatora. Znaczy to tylko, że bez pozwolenia właściciel nie może nic z nim zrobić. Nie oznacza to, że plac zostanie zabezpieczony i wykorzystany do upamiętnienia tego, czym kiedyś był KZ Gusen.

Incydent z placem unaocznia groźbę, jaką niesie pozostawienie pozostałości obozu bez opieki. W efekcie do austriackiej ustawy o Miejscu Pamięci Mauthausen (Gusen był tzw. podobozem KZ Mauthausen) zostaje w lipcu dodany fragment, że obejmuje ona także były obóz w Gusen i kilkadziesiąt innych podobozów, które w czasie wojny działały na terytorium Austrii, w 1938 r. wcielonej do III Rzeszy.

Nie udaje się natomiast przekonać Austriaków do realizacji postulatu polskich więźniów: by słowo „Gusen” wpisać w nazwę nowo tworzonego urzędu federalnego. Dziś to Miejsce Pamięci Mauthausen – Polacy chcą, aby brzmiała ona „Miejsce Pamięci Mauthausen-Gusen”.

W formalnej bądź prawnej sytuacji samego miejsca nic by to nie zmieniło. Ale symbolicznie miałoby dużą wagę. Bo Gusen, jeden z największych i najcięższych obozów III Rzeszy, został skazany na zapomnienie – i to zaraz po wojnie. A upominanie się o pamięć o nim nadal napotyka w Austrii na niechęć i niezrozumienie.

Obóz niezwyczajny 

Decyzja o budowie kacetu w Gusen zapadła, zanim powstał jego późniejszy „obóz-matka” w Mauthausen. Już w maju 1938 r., dwa miesiące po włączeniu Austrii do Rzeszy, założona przez SS firma kupuje pierwsze działki pod obóz. W przyszłości będzie mieć on własny, niezależny od Mauthausen system nadawania numerów więźniom i rejestr zgonów, własną administrację.

– Formalnie Gusen miał status podobozu Mauthausen, ale nie był zwykłym podobozem – mówi dr Piotr Filipkowski, autor monografii o więźniach tego systemu obozów. – Np. posiadanie własnego systemu rejestracji sprawiało, że wielu więźniów mogło trafić tu z pominięciem Mauthausen. Jak znaczna część Polaków, już w pierwszych miesiącach funkcjonowania Gusen zwiezionych z Buchenwaldu, Dachau, Sachsenhausen. To było ważne, bo wpłynęło na więźniarską tożsamość. Oni czuli się więźniami, a potem ocaleńcami nie z Mauthausen, lecz z Gusen.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego Gusen nie był potem upamiętniany, kryje się nie w administracyjnych zawiłościach III Rzeszy, lecz w tym, co stało się w Austrii po wojnie. Oto w maju 1945 r. Gusen i Mauthausen wyzwalają wojska USA, ale kontrolę nad terenem szybko przejmują Sowieci – Austria, jak Niemcy, zostaje podzielona na strefy okupacyjne. Wcześniej Amerykanie zakładają w Gusen i Mauthausen cmentarze dla ofiar.

– Do chowania zwłok zobowiązano okolicznych mieszkańców, traktowanych jako współodpowiedzialnych za dokonane w obozie zbrodnie – mówi Filipkowski.

W 1947 r. dawny obóz w Mauthausen zostaje wybrany jako miejsce upamiętnienia i przekazany władzom austriackim, a teren Gusen dalej nadzorują Sowieci.

Co wpłynęło na tę decyzję? Być może uprzemysłowienie Gusen: Sowieci najpierw korzystali z jego infrastruktury, a potem ją zdemontowali i wywieźli. Ale jest też tło polityczne – i ma ono związek z tzw. deklaracją moskiewską z 1943 r. Poza zapowiedzią utworzenia ONZ i pociągnięcia Niemiec do odpowiedzialności za zbrodnie wojenne stwierdzała ona, że Austria jest niepodległym krajem, a Anschluss był pogwałceniem prawa.

Schludne osiedle

To początek narracji o Austrii jako „pierwszej ofierze Hitlera” – tego mitu założycielskiego powojennej republiki. A upamiętnienie głównie Mauthausen, gdzie ginęli austriaccy komuniści, znacząco to legitymizuje.

Gusen, gdzie ginęła zwłaszcza polska inteligencja, a także sowieccy jeńcy, jest Moskwie bardzo nie na rękę.

W 1955 r. Austria odzyskuje suwerenność: alianci zachodni i Sowieci wycofują się, Austriacy są na swoim. Ale w kwestii dawnych kacetów kontynuują politykę sowiecką, a nawet posuwają się dalej w zacieraniu śladów obozu w Gusen. Cmentarz ekshumują i przenoszą do Mauthausen. Rząd zwraca właścicielowi kamieniołom, a inne tereny obozowe przekazuje gminie Gusen, które ta dzieli na działki i sprzedaje. Kacet zamienia się w schludne osiedle mieszkaniowe.

Całkowite starcie z powierzchni ziemi pozostałości obozu uniemożliwiają byli więźniowie. Francuzi, Belgowie i Włosi składają się i wykupują działkę z krematorium. Tworzą tu skromne miejsce pamięci. Tzw. dzikie miejsce pamięci, gdyż nielegalne i nieuznane przez władze Austrii.

– Austria to chyba jedyny kraj w Europie, w którym więźniowie musieli wykupić teren, na którym stoi piec do palenia zwłok, żeby go nie zabudowano albo nie zniszczono – mówi Magdalena Gawin, wiceminister kultury [całą rozmowę z minister Gawin publikujemy na stronie internetowej „Tygodnika” – red.].

– Przez ponad 30 lat ten pomnik był utrzymywany ze składek środowisk więźniarskich. Mimo ich starań oraz Międzynarodowego Komitetu Mauthausen, władze Austrii nie zgodziły się przejąć choćby części kosztów utrzymania tego miejsca pamięci – opowiada dr Filipkowski. – Społeczność lokalna też zasadniczo ignorowała jego istnienie. Nikomu też nie przeszkadzało wznowienie eksploatacji kamieniołomów przez rodzinę Poschacher. Zresztą Poschacherowie świętowali niedawno 175-lecie istnienia firmy. Z ich strony internetowej nie dowiemy się nic o wykorzystaniu kamieniołomów przez SS na gigantyczną skalę i morderczej pracy więźniów.

Dopiero w 1997 r. Austria uznaje pomnik w Gusen jako oficjalne miejsce pamięci. Po ponad 50 latach od wyzwolenia byli więźniowie zyskują prawo do upamiętnienia miejsca swego cierpienia. Trzeba podkreślić, że nie udałoby się to, gdyby nie wysiłki również mieszkańców, którzy od lat 80. zaczęli wspierać więźniów i zabiegać o pamięć o obozie.

Zagłada inteligencji

Potem następują kolejne kroki. W 2004 r. powstaje małe centrum dla odwiedzających. W 2015 r. ustawiona zostaje pierwsza tablica informacyjna przy sztolniach Bergkristall (z Gusen łączy je 8 km tuneli drążonych przez więźniów). W 2016 r., jak wspomniano, ochroną konserwatora objęty zostaje plac apelowy. Powołany zostaje urząd federalny Miejsce Pamięci Mauthausen.

Dlaczego to właśnie polscy dyplomaci, historycy i byli więźniowie tak zabiegają o pamięć o obozie w Gusen? Polacy byli tu nie tylko pierwszymi więźniami, ale też najliczniejszą grupą narodową z 45 tys. ofiar: zginęło tu 32-35 tys. Polaków (wedle różnych szacunków).

Piotr Filipkowski zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt: – Gusen ma dla Polaków szczególne znaczenie także dlatego, gdyż w dużej części trafili tu ludzie z warstw inteligenckich, aresztowani w pierwszych miesiącach wojny w ramach akcji przeciw inteligencji, Intelligenzaktion, Aktion A-B. Byli to m.in. lekarze, prawnicy, nauczyciele, naukowcy, księża. W pierwszych transportach do Gusen wiosną i latem 1940 r., zaraz po jego otwarciu, przywieziono 8 tys. Polaków. Ta liczba i ogromna śmiertelność więźniów sprawiły, że Gusen zwano obozem zagłady inteligencji polskiej: Vernichtungslager für die polnische Intelligenz.

545 dni

Stanisław Zalewski nie chce usiąść. – Najpierw kawa i drożdżówki. Potem będziemy rozmawiać – decyduje i krząta się po pokoju, w którym rezyduje Polski Związek Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych. Zalewski jest jego prezesem. Nie wygląda na 92 lata, ma w sobie energię.

– Wie pani, ilu nas zostało? Tylko jakieś 2700. A w 1946 r., gdy zakładaliśmy związek, było nas 200 tys. – mówi.

Zalewski przeszedł przez kilka obozów. Jesienią 1943 r. został aresztowany przez gestapo po wpadce w warszawskiej konspiracji. Tamtego dnia, wychodząc z domu, żegnał się z mamą i żartował, że wróci, jak się wojna skończy. Matki już nie zobaczył: zginęła w powstaniu. On po przesłuchaniach w alei Szucha trafił na Pawiak, potem do Auschwitz, Mauthausen i Gusen, który przez władze Rzeszy został zakwalifikowany do obozów najcięższej kategorii. Tu najpierw pracował w kamieniołomie: mordercza praca wyniszczała więźniów w szybkim tempie. Dalej trafił do komand zatrudnionych przy produkcji rakiet i części samolotów. Pracowali w tunelach drążonych przez więźniów.

– To było dno piekła – opowiada. – Pracowaliśmy w 12-godzinnych zmianach. Do fabryki bez względu na pogodę przewożono nas koleją w otwartych wagonikach. Staliśmy w nich ściśnięci tak, że nie można było się ruszyć. Specjalnie, żeby nikt nie próbował uciec. Wielu nie wytrzymywało morderczej pracy, bezsenności i głodu, popełniali samobójstwa.

Patrzy na mój talerzyk z kawałkiem drożdżówki: – Proszę nie zostawiać – nalega. – Nie można zostawiać jedzenia. Tak mi to zostało po obozie.

Ostatni raz pracował w sztolni 2 maja 1945 r. Łącznie w obozach przeżył 576 dni, w tym 545 dni w Mauthausen i Gusen. Ponownie pojechał tam dopiero w 1998 r.: – Byłem zdziwiony, jak zmienił się tam świat. Nie ma baraków, są piękne wille. W kamieniołomie normalnie się pracuje. To był dla mnie szok. Czułem bezsilność i złość.

Po chwili dodaje: – Proszę zrozumieć. Dla nas, byłych więźniów, to cmentarze. Tam ludzie cierpieli i ginęli. Należy im się upamiętnienie.

Przełamywanie tabu

Rudolf A. Haunschmied urodził się w St. Georgen/Gusen w 1966 r. Jego ojciec był nauczycielem. Czasem zabierał go do pobliskiego Mauthausen, w miejsce upamiętnienia dawnego obozu. Chłopca frapowały kaloryfery w budynku mieszczącym komorę gazową: były takie same jak w jego szkole podstawowej w St. Georgen.

– Zacząłem się zastanawiać i szybko się dowiedziałem, że moja szkoła to dawna kuchnia w koszarach SS, a pobliskie budynki biurowe były kwaterą główną przedsiębiorstwa SS, Deutsche Erd- und Steinwerke GmbH, które prowadziło obóz w Mauthausen i kompleks w Gusen. Było to jednak lokalne tabu – opowiada Haunschmied. – Ci, którzy tu mieszkali w czasie wojny, chcieli zapomnieć. Tym, którzy osiedlili się później, nikt o przeszłości nie opowiedział. Szczególnie moje rodzinne St. Georgen wydawało się miastem bez przeszłości.

Haunschmied siłę znalazł i poświęcił się zapisywaniu historii obozu. W latach 80. był współzałożycielem pierwszego lokalnego stowarzyszenia, które miało zbierać informacje o obozie i działać dla upamiętnienia jego ofiar: Arbeitskreis für Heimat-, Denkmal- und Geschichtspflege (potem wyodrębni się z niego, działający obecnie, Komitet Miejsce Pamięci Gusen).

Odtąd Haunschmied, wraz z innymi mieszkańcami – w tym Marthą Gammer – ratuje, co może. W 2009 r. udało im się powstrzymać całkowite zalanie betonem Bergkristall. W 2005 r. doprowadzili do powstania audioprzewodnika po Gusen, stworzonego przez miejscowych artystów. Ale najbardziej przełomowe było w ich pracy zorganizowanie uroczystości w Gusen w 1995 r., w których wzięli udział mieszkańcy i byli więźniowie.

W 2016 r. powstało kolejne stowarzyszenie: Bewusstseinsregion Mauthausen – Gusen – St. Georgen, które też chce przyczynić się do wzrostu świadomości o historii. – Mieszkamy w regionie z konkretną historią, dzień po dniu, przez cały rok. Podoba się nam tu, ale widzimy odpowiedzialność za przekazanie tego dziedzictwa młodszej generacji – wyjaśnia Andrea Wahl, współzałożycielka. – Chcemy rozmawiać o powodach, dla których doszło do narodowego socjalizmu i totalitaryzmu. Nie chcemy, by to się znów stało.

W listopadzie ludzie ze stowarzyszenia organizują sympozjum o prawach człowieka: – Nigdy nie jest za późno, by pamiętać – mówi Andrea Wahl.

Haunschmied: – Linia kolejowa, drogi, mosty, baraki... To wszystko było wykorzystywane po wojnie bez świadomości, że ta infrastruktura została zbudowana krwią dziesiątek tysięcy niewolników z całej Europy. Dopiero w ciągu ostatnich 30 lat dowiadywaliśmy się powoli, że to część największego zespołu obozów koncentracyjnych, jaki istniał na terenie Austrii.

Nie-pamiętanie 

Niemcy przerobili swoją lekcję historii. Choć dopiero pokolenie, które dorosło w latach 60. i 70., zaczęło zadawać pytania. Za to w Austrii proces ten zaczął się później i nadal nie skończył.

Trzeba powiedzieć o takich przedsięwzięciach, jak projekt dokumentacyjno-badawczy „Mauthausen Survivors Documentation Project”, w ramach którego w latach 2002-03 badacze z niemal 30 krajów nagrali ok. 850 wywiadów z więźniami systemu Mauthausen. Finansowało go austriackie MSW. Dużo dzieje się na poziomie lokalnym, co widać też w Gusen.

Ale choć w ostatnich 30 latach coś się zmienia, to narracja o Austrii jako „pierwszej ofierze Hitlera” jest nadal powszechna.
To w tym zakrzepłym niepamiętaniu, w wysiłku, by nie spojrzeć wstecz, trzeba upatrywać przyczyn austriackiej niedbałości w opiece nad b. obozami. Trudno znaleźć inne niż powszechna emocjonalna blokada wyjaśnienie dla zwłoki w uznaniu legalności memoriału w Gusen czy ustawieniu tablicy przy Bergkristall. Zwłoka kilku dekad musi mieć inne korzenie niż biurokracja czy coś równie banalnego.

Upamiętniony jest dawny obóz w Mauthausen – tak jakby to miało wystarczyć. I tam rzeczywiście dba się o formę i przyzwoitość. Bo gdy dzieci i nastolatki polowali tam na Pokemony, wywołało to oburzenie. Za to dewastacja pozostałości po obozie w Gusen, wjechanie na plac apelowy maszynami budowlanymi, nikogo w Wiedniu nie wzruszyło. Zareagowała tylko Polska.

Gdzie, jeśli nie tu?

Byłych więźniów Gusen jest dziś garstka. Tym bardziej warto posłuchać, co mówią.

Stanisław Zalewski: – Byłem tam w 2016 r. Poszedłem do Bergkristall. Sztolnie zalano betonem. Dla zwiedzających zostawiono rzekomo 1,5 km. Wszedłem tam. Postałem, wyszedłem. Pomalowane, równiutko, czyściutko. Nie ma nic, co by odzwierciedlało, jak ludzie tu cierpieli.

Co można więc zrobić, skoro tego, co zniszczono, nie da się odwrócić?

Zalewski: – To, co można zostawić, niech zostanie w takim stanie, w jakim jest. Niech nie postępuje dewastacja. Trzeba to udostępnić ludziom, którzy chcą to obejrzeć. Potrzebne są też wiarygodne informacje historyków: co tam się działo i kto to zrobił. To powinno być miejsce kształtowania ludzi. Tam można się uczyć, jaką drogą nie iść w przyszłości.

Haunschmied ma podobną wizję: – Pozostałości obozu powinny być przypomnieniem o ludzkich prawach i godności. Bo to było jedno z najgorszych miejsc w historii, gdzie ludzie pokazali, co z nich zostaje, jeśli zmieniają się w sadystycznego diabła.

– Już teraz odsłonięto część wstrząsającego, autentycznego reliktu: muru otaczającego kiedyś obóz. To jakby Ściana Płaczu Gusen – mówi Marek Zając, sekretarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, który kilka tygodni temu odwiedził Austrię. – Ale jest coś jeszcze mocniejszego. Wiele wskazuje też, że pod zwałami ziemi zachował się dawny plac apelowy, zbudowany przez więźniów z brył granitu. Tam dosłownie wsiąkały ich pot i krew. To święte miejsce. Naprawdę nie potrzeba budować w Gusen żadnego artystycznego pomnika. Wystarczyłoby zadbać o to, co cudem przetrwało.

– Mam nadzieję, że ten rok będzie dla Gusen przełomowy – mówi ambasador Polski w Austrii Artur Lorkowski. – Najlepszym rozwiązaniem byłoby wykupienie placu apelowego i baraków esesmańskich. Do niedawna były tam mieszkania socjalne dla pracowników kamieniołomów. Można otworzyć tam centrum edukacyjne, będące uzupełnieniem muzeum.

Zając: – Po udanych rozmowach w Miejscu Pamięci Mauthausen, po naprawdę inspirujących spotkaniach z lokalną społecznością marzę, by w Gusen powstało Centrum Kształcenia Europejskiej Inteligencji im. Henryka Sławika [to polski Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, zginął w Gusen – red.]. W miejscu, które sami esesmani nazywali obozem zagłady dla polskich inteligentów, odwrócilibyśmy ich zbrodniczy zamiar: my byśmy tu kształtowali dojrzałe europejskie elity. Kiedy, jeśli nie teraz? I gdzie, jeśli nie w Gusen?

Pierwszy krok zrobiono: na maj zapowiedziana została konferencja na temat wyniszczenia inteligencji europejskiej w czasie II wojny.

Miejsce i nazwa

To, co się stało z Gusen po 1955 r., można zobaczyć w internecie. Są tu zdjęcia willi, która kiedyś była głównym budynkiem obozowej bramy. Jest plac apelowy, który wygląda jak zaniedbana działka.

– Dziś społeczność lokalna w Gusen robi wiele. Nie ponoszą odpowiedzialności za to, co stało się z miejscem byłego obozu – podkreśla ambasador Lorkowski.

Stanisława Zalewskiego najbardziej bolą zalane betonem sztolnie. Nie rozumie, dlaczego zniszczono miejsce, które swoją grozą mogło najlepiej oddać doświadczenia więźniów. – 50 tys. metrów sześciennych betonu! – denerwuje się.

Podobno chodziło o to, że sztolnie zagrażały budynkom na powierzchni, miały nieść ryzyko obsunięć. Ale jak wyjaśnić, że tablica informująca o tym, co działo się w sztolniach, zjawiła się dopiero w 2015 r.?

Spór o kształt pamięci niedawno nabrał nowego wymiaru. Gdy w 2016 r. Polacy zgłosili propozycję, aby włączyć „Gusen” w oficjalną nazwę tworzonej instytucji federalnej Miejsce Pamięci Mauthausen, zareagował Międzynarodowy Komitet Mauthausen (CIM) – organizacja zrzeszająca więźniów z 21 krajów. W oświadczeniu z czerwca 2016 r. CIM podkreśla, że z historycznego punktu widzenia zmiana nazwy ma jakieś uzasadnienie, bo w systemie Mauthausen obóz w Gusen miał odmienny status niż inne podobozy. Ale jednocześnie CIM jest zdania, że wysoka liczba ofiar w Gusen takim argumentem być nie może, bo rzekomo marginalizuje to inne miejsca.

Pada też inny argument przeciw: „Kiedy pozostawić wspomnianą wyżej historyczną perspektywę i przeanalizować inicjatywę rozszerzenia nazwy we właściwym kontekście, stwierdzamy, że może to być, nawet jeśli nie wyłącznie, próba znacjonalizowania pamięci. W Mauthausen przetrzymywano więźniów z ponad 70 nacji: wszyscy z nich zasłużyli na równe warunki upamiętnienia i w rezultacie ponadnarodową pamięć”.

Co to „właściwy kontekst”? Dlaczego rozszerzenie nazwy o nazwę obozu miałoby oznaczać dominację jakiegoś narodu? Zamiast odpowiedzi przewodniczący CIM Guy Dockendorf przysłał mi referaty, podkreślające znaczenie internacjonalizmu.

Magdalena Gawin: – Austriackie MSW nadal nie chce uznać prawa strony polskiej do upamiętnienia mordu 35 tys. naszych obywateli. Podważa w ten sposób konsensus dotyczący Auschwitz między Polakami i Żydami: strona polska uznała, że choć więźniowie KL Auschwitz-Birkenau byli różnych narodowości, to Żydów było zdecydowanie najwięcej, i dlatego uznaliśmy ich prawo do głosu w kwestii upamiętniania i wyglądu Muzeum Auschwitz. Dla nas ta zasada jest naturalna. Tymczasem argumentacja Austrii jest dokładnie odwrotna: więźniowie w Gusen byli co prawda w przygniatającej części Polakami, ale byli tu też przedstawiciele ponad 20 innych narodów i jeden Chińczyk. Idąc dalej, dochodzimy do absurdalnej konkluzji, że miejsce ma charakter wyłącznie międzynarodowy, a Polacy dążą do jego nacjonalizacji.

Nazwa to jedno. A co się stanie z pozostałościami obozu? Czy ostatni więźniowie będą mogli odejść z poczuciem, że miejsce ich cierpień i śmierci ich towarzyszy nie zostanie zalane betonem lub przekopane?

Stanisław Zalewski: – Często jeżdżę do Niemiec. Widzę, że Niemcy dbają o obozy. Można z nimi normalnie, otwarcie rozmawiać. A Austriacy... Nie wiem, jak to powiedzieć... Oni chcą mieć dużo historii, ale chcą o wszystkim zapomnieć. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2017