Bez faworytów

W 2005 r. czeka nas sekwencja zdarzeń przypadająca raz na 20 lat, czyli podwójne wybory: parlamentarne i prezydenckie. W przeciwieństwie do pierwszych, co do których od dawna wiadomo, kto je wygra, co do drugich nie wiadomo nawet, kto będzie kandydować - poza jednym wyjątkiem.

23.01.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Ten wyjątek to oczywiście Lech Kaczyński, naturalny (jak niegdyś mawiano) kandydat PiS, szykowany od dłuższego czasu do tej roli i praktykujący na stanowisku prezydenta stolicy. Mimo tych przygotowań i starań nie jest wcale faworytem. Nie pomaga mu nawet planowana koalicja parlamentarna PiS z PO i przymiarki Jana Rokity do stanowiska szefa rządu, co sugerowałoby proste podzielenie się władzą według formuły: “nasz prezydent, wasz premier".

Dotychczasowe przedwyborcze koalicje PO-PiS nie przynosiły dobrych efektów, bo elektorat nie chce się zsumować. Dla wielu wyborców PO głosowanie na Kaczyńskiego wydaje się zbyt trudne i nawet namowy platformianego kierownictwa niewiele zmienią. Dlatego zapewne wystawi ono swojego przedstawiciela, którym będzie Donald Tusk, nieuchronnie w tej sytuacji z Kaczyńskim konkurujący. To nie przysłuży się zwartości przyszłej koalicji rządzącej, czyniąc ją jeszcze bardziej problematyczną, niż się zapowiada. Trzeba też pamiętać o genealogii PO, powstałej jako obywatelski ruch wokół prezydenckiej kandydatury Andrzeja Olechowskiego. Trudno sobie wyobrazić postać bardziej różną od Kaczyńskiego. Trudno też sądzić, by od poprzednich wyborów prezydenckich upodobania sympatyków PO aż tak się zmieniły.

Poczynania prezydenta stolicy nie są poza Warszawą szeroko znane, a on sam nie jest łatwo identyfikowalny (nie tylko z powodu podobieństwa do brata). Przejście z wysokich urzędów państwowych, które piastował w przeszłości, na stanowisko samorządowe usunęło go z ogólnopolskiej sceny, odwróciło uwagę mediów. Ponadto ma on liczny elektorat negatywny. Symulacje sondażowe sugerują, że w drugiej turze przegrałby z każdym potencjalnym rywalem (z wyjątkiem Leppera). Na razie plasuje się na odległej pozycji rankingów, z poparciem mniejszym od tegoż Leppera (tak w grudniowym sondażu “Rzeczpospolitej" i PBS). Zsumowane poparcie społeczne dla Tuska i Rokity jest znacznie większe, a po dodaniu głosów zwolenników Olechowskiego przewaga kandydatów PO staje się miażdżąca. Trudno sobie wyobrazić, by zrezygnowali na rzecz polityka PiS.

Największe partie prawicowe zgłoszą zatem najpewniej osobnych reprezentantów - co czyni prawdopodobną porażkę obu. Dołoży się do tego odebranie i zmarnowanie części prawicowych głosów przez przedstawiciela LPR oraz resztę prawicowej “drobnicy", która potraktuje kampanię prezydencką jako okazję do promowania się.

Słaba to jednak pociecha dla lewicy. Mało prawdopodobne, aby kłopoty prawicy z wyłonieniem wspólnego kandydata pomogły znajdującej się w kryzysie lewej stronie sceny politycznej. Jest ona również podzielona i małe ma szanse zreintegrować się przed wyborami, mimo wysiłków kończącego kadencję prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.

Powołany z jego inicjatywy na stanowisko marszałka Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz wciąż nie wydaje się możliwy do zaakceptowania dla części lewicy poza SLD. Pośród wielu powodów, jeden jest tyleż prozaiczny, co mocny: lider SdPl Marek Borowski ma wyższe notowania sondażowe. Ani reputacja Sejmu, którym kierować będzie Cimoszewicz, ani sytuacja SLD, który go rekomendował, nie są wystarczająco dobre (mówiąc oględnie), aby wypromować nowego marszałka jako atrakcyjnego pretendenta do Pałacu Prezydenckiego. Nie pomogą przymioty osobiste ani rekomendacja Kwaśniewskiego, który sam nie jest już dla Polaków takim politycznym autorytetem, jakim był niedawno (a z przesłuchań przez sejmową komisję śledczą zapewne wyniesie dodatkowy uszczerbek na wizerunku). Na razie notowania Cimoszewicza są słabiutkie (2 proc. we wspominanym sondażu).

Trudno sobie z kolei wyobrazić, by działacze i elektorat SLD zgodnie poparli kandydata SdPl. Z ich punktu widzenia “borówki" to zdrajcy i wiarołomcy. Wątpliwe, czy uda się wzajemne animozje i uprzedzenia przełamać frakcyjnej “Platformie Socjaldemokratycznej", powstałej wewnątrz SLD, która chce usunąć na wiosnę Oleksego i szukać zbliżenia z resztą lewicy.

A gdzie dwóch się bije... Jeśli i lewica, i prawica wystawią wielu kandydatów, wzrosną szanse innych pretendentów. Zgłoszą ich zapewne pozostałe partie, zwłaszcza Unia Wolności, która do dziś rozpamiętuje błąd, jakim była rezygnacja z własnego przedstawiciela w poprzednich wyborach prezydenckich. Teraz jej szef Władysław Frasyniuk zapowiada niespodziankę w postaci atrakcyjnego kandydata. Zachętą jest wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których znane osobistości zapewniły liście UW sukces. Relatywny jednak, bo w wyborach parlamentarnych 7 proc. wystarczy do zdobycia mandatów, w prezydenckich nie pozwoli przejść do drugiej tury.

Atutem osoby rekomendowanej przez UW mógłby się stać jednoznacznie proeuropejski profil. Gdyby bowiem wybory prezydenckie połączone zostały z referendum zatwierdzającym europejską konstytucję - co jest prawdopodobne i racjonalne (ze względu na gwarancję osiągnięcia wymaganej frekwencji ponad 50 proc.) - wtedy eurosceptyczna postawa PiS oraz PO mogłaby ich kandydatom zaszkodzić, skoro sondaże pokazują wysoką i rosnącą akceptację Polaków dla Unii Europejskiej. UW musiałaby znaleźć osobę o wybitnym autorytecie w sprawach publicznych, nie kojarzącą się z partią i akceptowalną dla wyborców o niesprecyzowanych preferencjach partyjnych. Warunki te spełnia choćby Andrzej Zoll, który niebawem kończy kadencję rzecznika praw obywatelskich, jest działaczem doświadczonym na wielu niepolitycznych stanowiskach i ma niewątpliwie autorytet oraz - co niebłahe - reprezentacyjną sylwetkę. Jednak Zoll twierdzi, że chce wrócić do pracy naukowej.

Pozostają jeszcze kandydaci spoza polityki partyjnej. I to oni, jak dotąd, dominują w preferencjach wyborców. Minął rok od sensacyjnego sondażu, w którym Jolanta Kwaśniewska na głowę pobiła potencjalnych pretendentów do prezydentury, niewiele później Tomasz Lis okazał się “czarnym koniem" rankingów. Ostatnio wysoko plasuje się Zbigniew Religa, który także nie swej działalności politycznej w marginalnych partyjkach zawdzięcza sympatię Polaków i fotel senatora.

Część komentatorów nie szczędzi uszczypliwości tym i innym “apolitycznym" kandydatom i ich zwolennikom. Mówi się, że wybory prezydenckie to nie konkurs popularności, że wstawienie do sondaży Adama Małysza wstrząsnęłoby rankingami. Przekonuje się, że osobiste sympatie nie przekładają się na realne decyzje wyborcze. Padają sugestie, że przystąpienie partyjnych sztabów do przedwyborczej kampanii zmieni kształt listy pretendentów i wpłynie na postawę elektoratu. Złośliwcy przypominają, że z tęsknoty za apolitycznym kandydatem zrodziła się kariera Stana Tymińskiego w pierwszych powszechnych wyborach prezydenckich w 1990 r.

Wszystko to prawda, ale niepełna. Arnold Schwarzenegger wygrał wybory gubernatora Kalifornii i świetnie sobie radzi. Amerykańscy politycy partyjni nie byli zaś tak skompromitowani, jak są polscy. Trudno Tomaszowi Lisowi zarzucać brak politycznej orientacji czy poglądów na sprawy publiczne, a senatorowi Relidze brak autorytetu i znajomości polityki. Gdy dojdzie do międzypartyjnej walki, nasilającej się w miarę zbliżania wyborów parlamentarnych, wyborcy mogą tym silniej zatęsknić za osobistością nieuwikłaną w te bijatyki i pełniącą wobec nich rolę arbitra. Nic nie wskazuje natomiast, by groził nam sukces jakiegoś naśladowcy Tymińskiego.

W każdym razie do wygrania są nie tylko wybory, ale i duże pieniądze dla tych, którzy potrafią dziś przewidzieć, kto zostanie następnym prezydentem Rzeczypospolitej i gotowi są o to się założyć... A wybory prezydenckie zapowiadają się bardziej pasjonująco i widowiskowo niż parlamentarne.

Choć zapewne nie będą tak ważne dla przyszłości kraju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2005