Beczka prochu

W wielu szkołach z utęsknieniem czeka się na zielone światło dla rygorów. Ta wielka energia może przynieść korzystną zmianę polskiej szkoły, jeśli pokierują nią kochający swoje dzieci rodzice. Ale może też przynieść złe skutki, swego rodzaju odpłatę niedocenianych i niesłuchanych przez całe dekady nauczycieli na tych, którzy są pod ręką: na uczniu, uczennicy.

14.11.2006

Czyta się kilka minut

fot. T. Gotfryd / visavis.pl /
fot. T. Gotfryd / visavis.pl /

No i przyśniła mi się. Szkoła.

Człapię ponurym listopadowym porankiem, dochodzę do szkolnej bramy - i zgrzyt. Młódź z uśmiechem wchodzi do ciepłego gmachu, ja zostaję po drugiej stronie. - Po coś tak się ubrał, człowieku? - nabija się ochroniarz z pepeszą.

Postanawiam sobie, że nie stoczę się na dno. Idę do Magazyniera.

- Pomocy. Zatrzasnęli przed nosem. Bramę - wyjaśniam szybko.

Magazynier: - A co to?

- Foska. Taki znaczek, oazowy.

Magazynier tylko się krzywi - znaczek skórzany, na rzemyku, nieschludny jak diabli. - Masz to - wręczył mi plastikową Matkę Boską z Lourdes w seledynowym kolorze, stojącą w grocie z polskiego bursztynu. - Ładne - pochwaliłem. - Koszula! - magazynier prawie się śmiał rozbawiony. - Koszula na wierzchu? - Wie pan, tak nosił ją John Lennon... - próbuję się bronić, ale brzmi, jakbym wbijał sobie wiertło w ząb. - Właśnie - ucina krótko Magazynier - i Bob Marley, i Jane Fonda, starczy? - Niemen też - szepczę, ale posłusznie wciągam koszulę do spodni i pobieram elegancki nylonowy mundurek oraz stylową wiatrówkę na sztucznym misiu.

Magazynier naciera dalej: - Dżinsy?

Walecznie podnoszę fakt, że to dżinsy "Odra", produkcja krajowa, uzyskuję w końcu przebaczenie. Ale za cenę bucików. Trzymam w ręku nową parę szkolnego obuwia i potrząsam głową: - O wszyscy święci, juniorki! To naprawdę PRL żyje?

- Nie hałasuj, tylko wzuwaj, a tu podpisz - Magazynier, jako wytrawny pedagog wie, kiedy trzeba młodemu pokazać rygor.

- 1900 złotych? Sporo... - szepczę i podpisuję, bo oświata jest tego warta.

- Za to podręczniki będą tańsze - zapewnia Magazynier.

Sen, jak to sen, coś się potem zamglił. Nie wiem, czy do szkoły doszedłem i czy mnie tam w ogóle jeszcze chciano. Ciekawe, co będzie, kiedy przyśni mi się część druga: dzieciaki wychodzą ze szkoły, brama się zatrzaskuje, ja zostaję wewnątrz, zasłuchany w krok strażników.

Stare, niedobre

Cóż, to tylko krotochwila, ale napisana nie bez przyczyny. W propozycjach zgłaszanych przez ministrów i posłów obozu rządzącego tak łatwo wyczuć znajomy ton...

W szkole peerelowskiej, najkrócej rzecz biorąc, nauczyciel miał mówić, uczeń miał słuchać. Tamta szkoła nie była jakaś najgorsza na świecie, ale naprawdę dziwi sentyment tak wielu członków koalicji do szkoły z mundurkiem, z mierzeniem długości włosów, z jednoznacznym (w każdym razie w deklaracjach) zaangażowaniem ideowym. Zwłaszcza że wśród obecnych polityków prawicy wcale niemało jest osób, które w młodzieńczych latach ze szkołą wojowały, a wyniesione z tego okresu nawyki przeniosły do życia dorosłego, stając się opozycjonistami. Opozycja w PRL-u, jakby ktoś nie pamiętał, była przede wszystkim opozycją moralną, a dopiero na końcu polityczną. Jak można przymknąć oczy na fakt, że szkoła oparta na pomyśle "słuchaj i nie wychylaj się", zakwestionowana właśnie ze względów moralnych, może stać się wzorem dla reformy oświaty w roku 2007?

Tak, wiem. W wielu porządnych krajach uczniowie noszą mundurki. W wielu porządnych krajach w szkołach panuje rygor (albo nie panuje i szkoły działają źle). To pewno objaw zaawansowanego polonocentryzmu, ale mnie przykłady cudzoziemskie niewiele poruszają. Ważniejsze jest dla mnie to, dlaczego my, Polacy, odeszliśmy - mówiąc precyzyjnie: próbowaliśmy odejść - od modelu szkoły autorytarnej.

Zadecydowało nasze doświadczenie ze szkołą Polski Ludowej. Model tamtej oświaty, w której najbardziej ceniono sprawozdawczość, a najmniej rodziców i uczniów, był nie do pogodzenia z powstającą Polską pokomunistyczną. Powracanie dzisiaj do "starych, dobrych rozwiązań" to oszustwo. Tak jak nie da się naprawić błędów polskiej transformacji wprowadzeniem kartek na mięso i talonów na samochód, tak nie da się obecnych problemów polskich szkół naprawić przez szkoły-poprawczaki i przyszywanie tarcz do rękawów.

Wmawia się nam, że mamy wybór między szkołą "liberalną" (przedstawianą zresztą zwykle w karykaturze) a szkołą z dyscypliną i zasadami. Wybór modeli jest znacznie szerszy. A jedyny sensowny podział to podział na szkołę "dobrą" i "złą".

Kto ma zdecydować, czy szkoła Janka jest "dobra" czy "zła"? Jego rodzice, a gdy w grę wchodzi szkoła średnia - rodzice i sam Janek.

Dyscyplina pod prąd

Nie jestem wrogiem dyscypliny w wychowaniu. Decyduje o tym doświadczenie, a nie ideologiczne założenie. Dyscyplina w szkole niesie ze sobą ochronę słabszych uczniów przed jednostkami silniejszymi. Sadystyczny dyrektor naprawdę rzadko może być dzisiaj zawziętym prześladowcą ucznia, bo mimo wszystko jest na cenzurowanym władz oświatowych, mediów etc. Nie da się skutków jego potencjalnej wrogości porównać ze skutkami zła zagrażającego uczniowi ze strony rówieśników! Ich czyny są bardziej ukryte, tolerancja dzieci i młodzieży na "falę" i inne nadużycia szkolne jest wysoka, w czym niemałą zasługę mają media. W szkole dyscyplina jest warunkiem bezpieczeństwa.

Jej brak zubaża też poziom nauczania. Zasada jest prosta: nie ma dyscypliny w klasie, nie ma "ciekawych lekcji", rozgardiasz zmusza nauczyciela do porzucania aktywnej dydaktyki. Żadna dyskusja nie jest możliwa, gdy uczeń nie ma odruchu słuchania własnego kolegi. Nauczyciel już w drodze na lekcje zamienia się w aptekarza, który uczy starannie odmierzonymi małymi pigułkami: łatwo podyktować, łatwo egzekwować. Wiadomo, że w zgiełku i krzyku zrobi dużo mniej, niż byłoby to możliwe w dobrze ustawionej klasie (co zaś może wyniknąć z np. inscenizacji Okrągłego Stołu w rozbrykanej klasie, łatwo sobie wyobrazić: Mazowiecki z podbitym nosem, Kiszczak wydaje dekret o nakarmieniu Geremka trampkiem etc.).

Jeżeli szkoła walkę o ład podczas lekcji zrzuca na barki nauczyciela, dochodzi do selekcji nauczycieli na tych, którzy sobie "radzą" i na tych, którzy sobie "nie radzą". Oczywiście, nauczyciele powinni być dobierani tak, by z uczniami sobie radzili - jednak nie mogą zostawać sami z problemem rozwrzeszczanej gromady. Inaczej na placu boju wytrwają głównie ci, którzy gotowi są do wojny "z wrogiem", dowolnymi metodami, byle "wróg" leżał pokonany. Oraz ci, którzy o swoich kłopotach nie powiedzą nikomu.

"Współczesna szkoła wstydzi się, że dyscyplinuje uczniów. Wstydzi się, ale... czyni to. Nie ma w tym jasnego poparcia władz oświatowych. (...) Dyscyplina w szkole - można było sądzić - miała się rodzić jakoś sama z siebie. Oczekiwano, że dyscyplina i tak już w szkole mieszka jako lokator pozostawiony przez PRL. (...) Lokator chudł, bladł, dzisiaj przechadza się po najciemniejszych szkolnych korytarzach raczej jako widmo. Lata wolnościowej retoryki w odniesieniu do szkół pozostawiły trwały jednak ślad w nauczycielskiej psychice. (...) Szkoła dyscyplinuje, czując, że czyni coś pod prąd, coś po prostu złego".

Trochę to nieładnie siebie samego cytować (to fragment mojego artykułu w "Rzeczpospolitej" sprzed trzech lat), ale pozwalam sobie na to, byście Państwo wiedzieli, że jednak zdarzało się w Polsce, iż ktoś problem dyscypliny podnosił.

Naprawdę mamy niedobrą sytuację, swego rodzaju beczkę prochu - w wielu szkołach z utęsknieniem czeka się na zielone światło dla rygorów. Ta wielka energia może przynieść korzystną zmianę polskiej szkoły, jeśli pokierują nią kochający swoje dzieci rodzice. I może przynieść złe skutki, swego rodzaju odpłatę niedocenianych i niesłuchanych przez całe dekady nauczycieli tym, którzy są pod ręką: uczniowi, uczennicy.

Mam szczęście uczyć w szkole, w której dyscyplina formalna jest mniej istotna od dyscypliny wynikającej z wewnętrznego nakazu bycia porządnym człowiekiem. Ale nie burzy mi krwi szkoła, w której dyscyplina formalna jest jednak istotniejsza - o ile ma służyć rozwojowi ucznia, a nie zwykłemu zastraszeniu go. To ostatnie prowokuje ucznia do jak najgorszego zachowania, gdy tylko zniknie nam z oczu i poczuje się wolny od dolegliwych, a niezrozumiałych rygorów "świata dorosłych".

Słowo "dyscyplina" ma w języku polskim brzmienie okropne - aż się prosi, by traktować dyscyplinę jak system zastraszania (nie mówiąc już o tym, że jednym ze znaczeń "dyscypliny" jest rzemień przymocowany do rączki). Mądra dyscyplina jest sojusznikiem szkoły. Głupia szkodzi. Mądra ma za zadanie wychowywanie przez pokazywanie granic etycznych i moralnych oraz wskazywanie, że naruszanie tych granic jest naganne. Głupia ma za zadanie uczynić człowieka "grzecznym".

Jak to zrobić, by dyscyplina w szkole istniała, ale by nie była odbierana przez nauczycieli jako możliwość tresury? I by nie była odbierana przez uczniów jako odwet ze strony dorosłych? To już musimy wymyślić my, rodzice. Spokój w klasie i w szkole nie stanowi istotnego punktu zainteresowań polskiej dydaktyki. W ciągu kilku ostatnich tygodni klimat wokół szkoły znacząco się odmienił, ale muszę przestrzec: w biurkach "ekspertów od wychowania" szuflady z napisem "spokój na lekcjach" nie są przepełnione. Nauka o dyscyplinie szkolnej nie była kluczowym tematem podczas tysięcznych szkoleń (była jednak tematem rozmów podczas przerw w obradach - nauczyciele w naturalny sposób rozmawiają wówczas o tym, co naprawdę stanowi wielką bolączkę w ich pracy, ale półgłosem, bo o tym mówić nie wypada w obecności zaproszonych na szkolenia specjalistów).

Aniołek i diabełek pana ministra

Spór o to, kto wychowuje, szkoła czy dom, chociaż odwieczny, jest idiotyczny. Wychowuje dom - między innymi poprzez szkołę. Jest wiele zachowań uczniowskich, które są nie do wykształcenia w domu, ale to nie znaczy, że szkoła ma je wpajać uczniom bez kontroli i akceptacji rodziców. Niejasne wciąż zapowiedzi min. Romana Giertycha o nowatorskiej roli rad rodziców mogą być najjaśniejszym punktem reform, którym patronuje MEN. Co prawda równolegle mamy do czynienia z chętką ścisłej centralizacji oświaty. Nad ministrem unoszą się, jak w starych kreskówkach Disneya, aniołek i diabełek. Aniołek szepcze: "Rodzice... szkoły...", a diabełek: "Ministerstwo... Mirek Orzechowski...". Wspierajmy aniołka, dopóki trwa jeszcze walka o duszę Pana Romana.

Polskiej szkole trzeba ogromnego wsparcia. Po pierwsze, ze strony rodziców. Po drugie, ze strony resortu oświaty. Obok głównego trzonu szkolnictwa publicznego musi istnieć wiele placówek wspomagających uczniów z ADHD, uczniów, którzy nie wytrzymują szkolnej rzeczywistości, uczniów mających problemy z nauką, wreszcie uczniów, którzy swoim zachowaniem zagrażają innym uczniom. Dzieci są różne i nastolatki są różne; w cywilizowanym państwie nie może być tak, że system szkolny proponuje tylko dwie szkoły publiczne: "zwykłe" i "z zaostrzonym rygorem".

Po trzecie, potrzeba wsparcia państwa, które uczyni z edukacji sferę priorytetową i które zrezygnuje ze śrubowania poziomu intelektualnego edukacji kosztem poziomu moralnego. W Polsce w ostatnich latach dokonał się prawdziwy skok, jeśli chodzi o poziom nauczania - uderza jednak, że nie dokonano żadnego wysiłku, by szkoła dobrze wychowywała. W powszechnym obiegu są rankingi, które mierzą wyłącznie wyniki organizowanych z zewnątrz egzaminów. Nikt nie mierzy i nie docenia dobrej szkoły, czyli takiej, w której ludzie stają się lepsi. Co pomyślelibyśmy o rankingu rodziców, w którym oceniano by nasze wysiłki, np. wyłącznie pod kątem osiągniętych zarobków na członka rodziny?

Po czwarte, potrzeba szczodrości podatników. Lepsza szkoła, obudowana wreszcie otoczeniem dydaktycznym, wychowawczym i pedagogicznym na miarę potrzeb, będzie kosztować więcej niż dotychczasowa. Aż się łza w oku kręci, kiedy pomyśleć, że min. Zyta Gilowska znalazła dla rządu 13 miliardów złotych, ale nie są to pieniądze przeznaczone na edukację.

JAN WRÓBEL jest historykiem i nauczycielem, od 2004 r. dyrektorem I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego "Bednarska" w Warszawie. Autor podręcznika "Odnaleźć przeszłość", współpracownik Szkoły Liderów Społeczeństwa Obywatelskiego, komentator "Dziennika".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2006