Lekcje ministra edukacji

Opomysłach Romana Giertycha na szkołę iwychowanie wiemy niemal wszystko, bo zreguły są one tak kontrowersyjne, że bez trudu przebijają się do mediów. Prawdopodobnie ministerstwo wie, jakiego ucznia chce wychować. No właśnie, jakiego?.

26.06.2007

Czyta się kilka minut

fot. KNA-Bild /
fot. KNA-Bild /

Kiedy 5 maja 2006 r. Roman Giertych otrzymał nominację na ministra edukacji i sportu, a jednocześnie m.in. Anna Kalata z Samoobrony została ministrem pracy, Andrzej Lepper - ministrem rolnictwa, zaś Rafał Wiechecki z Ligi Polskich Rodzin - ministrem gospodarki morskiej, Tadeusz Mazowiecki, premier pierwszego niekomunistycznego rządu, powiedział tylko: "Koń, jaki jest, każdy widzi". I zobaczyliśmy - także późniejszą kaskadę pomysłów.

Nim jednak pojawił się pierwszy z nich, przeciwko mianowaniu na stanowisko ministra edukacji narodowej głównego pomysłodawcy reaktywowania Młodzieży Wszechpolskiej protestowali w kilkunastu większych miastach Polski licealiści i studenci. Powstał list protestacyjny, pod którym zebrano kilkadziesiąt tysięcy podpisów, nie zabrakło też krytyki ze strony Związku Nauczycielstwa Polskiego. I co? I nic.

Najpierw Rafał Wiechecki doszedł do wniosku, że za protestami stoją środowiska homoseksualne, i wezwał ministrów sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych i administracji, by zbadali, czy krytykujący nie są powiązani z pedofilami i mafią narkotykową. Potem Roman Giertych, kiedy Inicjatywa Uczniowska zorganizowała protest pod budynkiem ministerstwa przy alei Szucha, wezwał policję, by usunęła protestujących. Na osobistą rozmowę się nie zdobył, złożył natomiast doniesienie do prokuratury przeciwko Inicjatywie, ponieważ na stronie internetowej tej nieformalnej grupy kilkuset uczniów i studentów znalazła się m.in. instrukcja, jak sfabrykować bombę z farbą. Trudno powiedzieć, dlaczego tylko to na stronie IU rzuciło się ministrowi w oczy...

To była lekcja pierwsza: młodym ludziom dano do zrozumienia, że władzy się nie krytykuje i nawet dyskusja jest źle widziana. A jeśli komuś się marzy inne podejście - demokracja polega wszak podobno na dialogu i ucieraniu opinii, czego powinniśmy się uczyć od wczesnych lat - doczeka się ze strony władzy lekceważenia albo i gróźb. Skoro tak reaguje Pierwszy Nauczyciel, dlaczego ten w szkole ma postępować inaczej? Nauka jest więc prosta: posiadanie własnego zdania to ryzyko, bardziej opłaca się siedzieć cicho i swoje myśleć. Kto pamięta, ten wie, że nie jest to wynalazek obecnej ekipy MEN.

Nowa urawniłowka

Potem pojawiły się pomysły i projekty. Niektóre w oczywisty sposób słuszne: opieka lekarska w każdej szkole (szkoda, że wciąż brakuje przekonania bądź pieniędzy, by obowiązkowo zatrudniać także psychologa), filtry na internet, monitoring w szkołach, wzmocnienie znaczenia rad rodziców (o ile tylko znajdą czas i zapał, by wykorzystać zagwarantowane możliwości wpływu na sposób nauczania i wychowywania).

Nie zabrakło pomysłów mniej oczywistych, których ogłoszenia czy realizacji nie poprzedziły jednak np. szerokie konsultacje z nauczycielami, rodzicami czy uczniami. Od 2010 r. religia ma się stać przedmiotem maturalnym, natomiast od września 2007 r. stopień z religii będzie wliczany do średniej ocen. "Jeżeli uczeń chodzi na religię, niech traktuje przedmiot poważnie" - powiedział wicepremier, z czego wynika, że dotychczas przedmiot traktowany poważnie nie był. Przyczyn lekceważenia chyba nie poznano zbyt dogłębnie, bo w wyobrażeniu kierownictwa MEN wystarczy wyciągnąć stary kij - czyli oceny i średnią - by na lekcjach religii zapanowała dyscyplina. Nikt jednak nie wspomina w MEN o pomyśle wprowadzenia do szkół lekcji etyki dla uczniów o światopoglądzie innym niż katolicki.

Za to pojawia się postulat, by każda biblioteka szkolna posiadała dzieła zebrane Jana Pawła II. Na pytanie, czy dramaty i encykliki papieskie to lektura zrozumiała dla dorastającej młodzieży, odpowiedzi zabrakło. Poezje i dramaty Karola Wojtyły mają się też znaleźć na liście lektur szkolnych. Historia powszechna i Polski mają być uczone osobno - to sygnał, że, po pierwsze, dotychczasowe nauczanie, zdaniem MEN, było mało skuteczne w przekazywaniu wiedzy o ojczystym kraju, po drugie - tło europejskie i światowe dla zrozumienia naszych narodowych i społecznych perypetii nie jest konieczne (kto wie, może nawet coś zaciemnia).

W badaniach International Educational Association z 1999 r. młodzi Polacy ze swoim przywiązaniem do ojczyzny znaleźli się na trzecim miejscu w gronie 28 badanych państw; mimo to zafundowano im jeszcze lekcje z wychowania patriotycznego. Czy tego właśnie młodzi potrzebują? Według socjologa Krzysztofa Koseły polska młodzież ma "skłonność do zacieśniania serca"; uważa, że nikt nie powinien nam mówić, jak się mamy rządzić, że należy kupować tylko polskie produkty, a interesy innych zawsze mają mniejsze znaczenie. Na skali budowania murów wokół swej wspólnoty - przez hołdowanie postawom nacjonalistycznym i ksenofobicznym - polska młodzież także zajmuje trzecie miejsce...

Z lekcji drugiej wynika, że w wyobrażeniu polskich władz edukacyjnych większość uczniów wyznaje ten sam system wartości. I tak zapewne jest, ale czy dlatego mają oni nabrać przekonania, że mniejszości nie istnieją albo są mniej ważne? Z kolei "apele patriotyczne" robią wrażenie, jakby Polska stała w obliczu wrogów zewnętrznych, zagrażających jej tożsamości. Tymczasem najważniejsze polskie problemy mają charakter społeczny. Młodzi masowo migrują za granicę, uważając, że lepiej tam się uczyć i pracować. Biorąc pod uwagę bardzo niską frekwencję wyborczą najmłodszego elektoratu, na taką decyzję wpływa też zapewne rozczarowanie państwem i rządzącymi, przekonanie, że "ode mnie i tak nic nie zależy". Brak wiary, że jak się skrzykniemy, by zrobić coś razem, może być inaczej.

Zera i trójki

Jednolitym wartościom od nowego roku szkolnego będzie towarzyszył jednolity strój (minister jest przekonany, że dzięki niemu łatwiej będzie rozpoznać w szkole dilera narkotyków). Sześciolatki szansę na pójście do szkoły straciły już rok temu. Nic to, że Polska ma jeden z najniższych w Europie wskaźników dzieci objętych edukacją przedszkolną, więc rok wcześniej rozpoczęta nauka pomogłaby nadrobić różnice edukacyjne. "Tani podręcznik" przybiera dziwną postać trzech podręczników do jednego przedmiotu, spośród których nauczyciel wybiera obowiązujący (swobodny wybór podręcznika był jedną z najważniejszych zmian, jakie wprowadziła reforma edukacji z 1999 r.). No i jeszcze jedna nowość: powtarzanie klasy za złe zachowanie, co jak na razie zaowocowało kolejnym listem protestacyjnym z długą listą podpisów.

O zmianach na liście lektur szkoda się rozwodzić. Nie brakuje przekornych, którzy tylko czekają, aż rezolutna młodzież, zgodnie z prawami wieku, sięgnie zachłannie po Gombrowicza czy Kafkę. Sceptycy "wojnę o lektury" uważają za zabawę starych, bo młodzi albo nie czytają wcale, albo zachwyca ich taki np. Coelho. Jedyna różnica, że teraz będą w cenie bryki z Dobraczyńskiego. I jeszcze ważny szczegół: jak pisze "Polityka" (nr 25/07), z listy lektur szkolnych próbowano też usunąć pozycje dotyczące Holokaustu.

Po tragedii w gdańskim gimnazjum w październiku 2006 r., kiedy prawdopodobnie molestowana seksualnie nastolatka popełniła samobójstwo, minister Giertych ogłosił program "Zero tolerancji". Dla przemocy w szkole oczywiście, choć Adam Kalbarczyk, dyrektor prywatnego gimnazjum i liceum w Lublinie, zauważył w "TP", że jest to "świadoma manipulacja pojęciem tolerancji", a "polskie władze oświatowe chyba nieprzypadkowo nie zauważyły obchodzonego w listopadzie przez UNESCO Dnia Tolerancji, choć adresowany był przede wszystkim do szkół".

Pytanie o tolerancję zadawano sobie przez ostatni rok więcej razy: np. wtedy, gdy odwołano szefa Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli za wydanie podręcznika służącego promocji praw człowieka, bo zawierał fragmenty promujące, zdaniem ministra, homoseksualizm (wicedyrektorem CODN został za to młody skarbnik Młodzieży Wszechpolskiej, bez doświadczenia pracy w edukacji). Minister nie ogranicza się do niewybrednych epitetów pod adresem gejów; nie wyobraża też sobie, by osoby nieukrywające odmienności swej orientacji seksualnej mogły uczyć w szkołach... Minister w ogóle lubi wiedzieć, choć chyba niekoniecznie to, co jest konieczne, by reformować polską szkołę. Dlatego zapewne na początku 2007 r. zarządził... liczenie uczennic w ciąży. Nikomu w MEN widać nie przyszło do głowy, że jest to nieuprawniona ingerencja państwa w prywatność tych uczennic i ich rodzin.

W ramach "Zera tolerancji" nieletnim miano zakazać przebywania nocą w miejscach publicznych i korzystania z telefonów komórkowych w szkołach (w wielu szkołach taki zakaz już zresztą obowiązywał), a uczniowie sprawiający kłopoty mieli lądować w specjalnie utworzonych szkołach o specjalnym rygorze. (Dodajmy do tego projekty zaostrzenia odpowiedzialności karnej nieletnich, za którymi opowiedzieli się premier i minister sprawiedliwości: za zbrodnie i najcięższe występki 15-latkowie byliby karani jak dorośli). Pojawiły się też tzw. trójki złożone z policjanta oraz urzędników samorządu i kuratorium, egzaminujące uczniów z tematu: "bezpieczeństwo w szkole" (jakby nie można było skorzystać z badań sondażowych na ten temat). Nauczyciele zyskali natomiast status funkcjonariuszy publicznych.

Nie bez powodu przyjmując stanowisko Roman Giertych zapewniał, że "zawsze zajmował się wychowaniem młodzieży", a w polskiej szkole należy "zrobić porządek". Celem "terapii Giertycha" wydaje się nie tyle wychowanie do samodzielności i odpowiedzialności, ile łamanie charakterów i przymuszanie do posłuszeństwa za każdą cenę.

I to by była lekcja trzecia. Tyle że to nie koniec. Czego na przykład uczy kwestionowanie decyzji poprzedników, np. pomysł likwidacji gimnazjów czy wydłużenia nauki w liceum o rok, a więc powrotu do stanu sprzed reformy edukacji rozpoczętej za premiera Jerzego Buzka? To sygnał, że państwo, jeśli zechce, może zmienić każdą decyzję i podważyć każdy autorytet. Tak jak to zrobił Pierwszy Nauczyciel, mówiąc o Jacku Kuroniu, który przez lata podpisywał się "wychowawca", że "zdradził ideały milionów ludzi, którzy należeli do »Solidarności«". Powodem były nieprawdziwe insynuacje prasowe o współpracy Kuronia z bezpieką.

***

Kanclerz Austrii Alfred Gusenbauer podczas Debaty Tischnerowskiej zorganizowanej w połowie czerwca w Warszawie stwierdził, że w obecnym kształcie Europy i świata wydaje się nie mieć znaczenia, kto jest ministrem spraw zagranicznych. Kluczowe znaczenie ma to, kim jest minister edukacji. Przypomnienie zaledwie kilku decyzji Romana Giertycha daje wyobrażenie o tym, jakich obywateli Europy i świata chce wychować "pan od amnestii maturalnej".

No, chyba że nie wszyscy nauczyciele słuchają ministra, a uczniowie uczą się myśleć poza szkołą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2007