Angielski pacjent

Kiedy w pięćdziesiątej minucie meczu Mateusz Borek wygłosił frazę „niedopieszczone to podanie”, było w niej wszystko, co można by powiedzieć o angielskiej drużynie - a może o całej Anglii po prostu. Tutaj pieszczota jest podejrzana, liczy się znój i trud.

30.06.2021

Czyta się kilka minut

Harry Kane (z prawej) strzela bramkę w meczu z Niemcami, 29 czerwca 2021 r. / Fot. John Sibley / AP Photo / East News  /
Harry Kane (z prawej) strzela bramkę w meczu z Niemcami, 29 czerwca 2021 r. / Fot. John Sibley / AP Photo / East News /

W pamięci nie zostaną zapierające dech w piersiach akcje, bajeczne dryblingi, kapitalne interwencje bramkarzy czy fenomenalne uderzenia (owszem, zdarzyło się Pickfordowi powstrzymać strzał Havertza z dystansu, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni) - w pamięci zostaną twarze. Trudno je przy tym nazwać po prostu uśmiechniętymi, radosnymi, trudno mówić, że są to twarze ludzi zwyczajnie szczęśliwych. Kiedy się patrzyło, jak Anglicy przeżywają mecz z Niemcami, kiedy się widziało, co dzieje się na obliczu Harry’ego Kane’a, gdy w końcu, przy czwartym na tym turnieju podejściu, zdobył wreszcie bramkę - ale zwłaszcza, kiedy się patrzyło na emocje zamrożonego w ułamku sekundy strzelca pierwszego gola Raheema Sterlinga, po którego błędzie i wyjściu Thomasa Mullera sam na sam z Pickfordem Niemcy powinni byli wyrównać; kiedy się patrzyło w rozszerzone źrenice jednych, kiedy się próbowało przebić zasłonę przymkniętych oczu drugich, kiedy się widziało, jak po tej zmarnowanej okazji Mullera - doprawdy, wydawało się, że trudniej spudłować niż trafić - Sterling klęka na chwilę, kryje twarz w dłoniach, a potem przytyka ją do murawy, czuło się, że tu chodzi o coś więcej. O jakieś niewypowiedziane dotąd uczucie ulgi. Kamień spadający z serca. Ukojenie, jakie wiąże się czasem - bo ja wiem? - z udaną sesją psychoterapeutyczną w gabinecie doktora Southgate’a.

Trzydzieści lat cierpienia

Można by oczywiście twierdzić, że to przede wszystkim angielski selekcjoner miał powody do przepracowania traum z przeszłości - to w końcu on od 1996 roku był symbolem angielskiej porażki. „The crosses of St George are flying all around me / Gareth Southgate, the whole of England is with you / Oh, it's saved”, wołał wówczas sprawozdawca BBC Jonathan Pearce podczas serii rzutów karnych, decydujących o odpadnięciu Anglików w półfinale Euro 1996 r. z Niemcami - a tamten z początku pełen nadziei, później zaś zrozpaczony głos komentatora stał się po latach integralną częścią ikonicznej dla angielskiego kibicowania piosenki „Three Lions”, z której pochodzi oczywiście refren o futbolu, który wraca do domu, ale w której bodaj istotniejsze są zdania o latach cierpienia.

Angielskich porażek z Niemcami było więcej - w 1970 roku, w 1990, w 2010 roku - nie będę się jednak na ich temat rozpisywał, nie tylko dlatego, że przed meczem przywoływała je każda sportowa gazeta czy portal. Po pierwsze, ten turniej nauczył mnie niezasłaniania się przeszłością w rozmowach o tym, co tu i teraz. Po drugie, jestem przekonany, że ulga Anglików nie wiązała się z egzorcyzmowaniem jakichś demonów z narodowej przeszłości, tylko z przekroczeniem jakichś własnych, indywidualnych ograniczeń - że to oni sami nie zawiedli pokładanych w nich oczekiwań. Po trzecie i najważniejsze: sam Gareth Southgate przepracował to, co było do przepracowania. „Patrzyłem na telebim i zobaczyłem na nim Davida Seamana - mówił z charakterystycznym dla siebie spokojem w pomeczowym wywiadzie o bramkarzu tamtej drużyny z 1996 roku. - Tego, co razem przeszliśmy, już nie zmienię [w sensie: nie strzelę Niemcom karnego - MO], ten ból zostanie w nas wszystkich już na zawsze, wspaniałe jest jednak to, że podarowaliśmy ludziom kolejny niezapomniany dzień i że chcemy to zrobić jeszcze raz, podczas ćwierćfinału w Rzymie”.

W sumie to niezwykłe - i zarazem wzorcotwórcze - patrzeć, jak Southgate wymyka się tym wszystkim narracjom o „odkupieniu” czy „zmartwychwstaniu”. Dla niego to było zwycięstwo, w które - owszem - trzeba było włożyć wiele serca. Ale zwycięstwo starannie obmyślone i przygotowane jeszcze podczas ubiegłej jesieni, w trakcie rozpaczliwie nudnych, wręcz depresyjnych ze względu na pustkę trybun sprawdzianów, podczas których Anglicy zaczęli testować, jak też się im gra z trójką obrońców.

Sześćdziesiąt osiem minut nudy

Ulga piłkarzy Southgate’a wiązała się więc nie z historią, a z faktem, że angielska opinia publiczna miotała się w ich ocenach od ściany do ściany; jeśli my zastanawiamy się czasem nad kwestią, czy nasza relacja z reprezentacją Polski nie zrobiła się aby nadmiernie toksyczna, to cóż dopiero mówić o nich. Z analiz „Guardiana” i fundacji Hope Not Hate wynika, że w trakcie fazy grupowej do reprezentantów Anglii wysyłano tysiące nienawistnych, rasistowskich i obelżywych wiadomości; najwięcej hejtu musiał wziąć na siebie sam selekcjoner. Wszystko dlatego, że - choć awansowali - zrobili to w sposób daleki od przekonującego. Nie owijając w bawełnę: rozgrywając jedne z nudniejszych spotkań na tym cudownie otwartym turnieju.

Oczywiście wczoraj na Wembley piłkarze musieli czuć wsparcie kibiców - aż do przesady zresztą, bo buczenie przy niemieckim hymnie można by sobie darować. Nie ukrywajmy: przez spore fragmenty tego meczu obie drużyny grały przeciętnie i zwłaszcza gospodarze pilnowali, by nie dać się zaskoczyć jakąś niemiecką szarżą czy szybkim rozegraniem, ale szalony ryk trybun, wraz z niekryjącymi emocji komentatorami polskiej telewizji, mógł sprawiać wrażenie, że mamy do czynienia z klasykiem.


POLECAMY: specjalny serwis na Euro 2020 z felietonami i analizami pomeczowymi Michała Okońskiego


Nie mieliśmy - chociaż przez pierwszych dziesięć minut Niemcy grali fantastycznie, zabierając Anglików na karuzelę niczym Barcelona Guardioli Manchester United Fergusona w pamiętnym finale Ligi Mistrzów: przy cofającym się do środka Mullerze, Rice i Philips mieli naprzeciwko siebie trzech rywali i kompletnie nie wiedzieli, którego kryć najpierw. Dodajmy, że żaden ze środkowych pomocników Anglii, którzy wyszli na boisko w pierwszym składzie, nie należy do graczy szczególnie błyskotliwych i trudno się było spodziewać, że zdoła obsłużyć Harry’ego Kane’a jakimiś wizjonerskim podaniem. Nie, zadania gospodarzy były inne: realizując je piłkarze Southgate’a potrafili w końcu przesunąć się nieco wyżej, ograniczyć przestrzeń, w której tak dobrze czują się Muller czy Havertz, zwolnić nieco tempo, a nawet postraszyć rywali podczas kilku stałych fragmentów gry. Czasem grający obok Kane’a Sterling i Bukayo Saka byli w stanie przyspieszyć, ale ich rajd za każdym razem rozbijał się o niemiecki mur. W sumie nudne to było, choć pozwalało utrzymać bezbramkowy remis, ba: tuż przed przerwą niewidoczny dotąd Kane znalazł się nagle w polu karnym Neuera, miał okazję do strzelenia bramki, tylko piłka odskoczyła mu na tyle daleko, by Matts Hummels zdążył ją wybić.

Najważniejsza chwila

Tym razem obyło się bez rozbitych głów, symbolizujących angielski wysiłek bandaży, znoszenia kogokolwiek na noszach. Anglicy, jak napisał gdzieś Simon Kuper, nie walczyli jak lwy, tylko jak postaci zaprogramowane przez zmyślnego dewelopera gier komputerowych. Sporo w ich grze było taktyki, sporo ostrożności, słynący z kreatywności Jack Grealish, którego fani i media od miesięcy widzą w wyjściowej jedenastce, pojawił się dopiero w sześćdziesiątej ósmej minucie - i niedługo później rozpoczął akcję, w której po zgraniu Kane’a i dośrodkowaniu zaskakująco dobrego na lewym wahadle Luke’a Shawa, Sterling zdobył pierwszego gola w tym meczu.

Niemcy mieli oczywiście swoje szanse jeszcze przed tamtą szarżą Mullera: Pickford obronił strzał Havertza z dystansu i w porę wybiegł naprzeciw Wernera - tak, by napastnik Chelsea musiał trafić prosto w niego. Tak naprawdę jednak cały mecz upływał pod znakiem wzajemnego niwelowania swoich atutów przez obie drużyny, ustawione w te same formacje z trójką defensorów, wahadłowymi i napastnikiem, którego łatwo było odcinać od podań.

W przypadku Kane’a: do czasu. Król strzelców rosyjskiego mundialu, na temat którego kiepskiej formy rozpisywano się przez cały turniej i który znów błąkał się po boisku, skonfundowany i zagubiony niczym John Travolta na wyjętym z „Pulp Fiction” memie (przez pierwsze pół godziny dotknął piłki zaledwie dwa razy, przez pierwszą połowę - tylko dziewięciokrotnie), w końcu doczekał się tego jednego podania: idealnie upilnował linii spalonego, a później schylił się do bitej z lewej strony przez Grealisha piłki (akcję znów rozpoczął i nadał jej dynamiki Shaw), by głową wepchnąć ją do siatki.

Inne rozkosze

Owszem, było to takie proste. Owszem, wystarczyło być cierpliwym i skoncentrowanym. Owszem, wystarczyło myśleć przede wszystkim o defensywie i zdać się na dowodzącego nią, wracającego po kontuzji Harry’ego Maguire’a. Owszem, wystarczyło wytrącać Niemców z równowagi, wybijać ich dośrodkowania i uprzedzać ich ruch bez piłki. Owszem, było to podejście pragmatyczne, konserwatywne, można by nawet rzec - niewątpliwie sprawiając Anglikom satysfakcję - ofiarne. Owszem, wymagało nieco szczęścia przy pudle Mullera. Owszem, odstawało poziomem od wcześniejszych o dobę niebotycznych meczów Chorwatów z Hiszpanami i Francuzów ze Szwajcarami. Owszem, po zakończeniu meczu nikt już nie pytał o jego poziom. O hejt na Kane’a. O ataki na Southgate’a. Śpiewom i tańcom na Wembley nie było końca, piwo lało się strumieniami, nikt nie pamiętał o pandemicznym ryzyku, a udzielającym pomeczowych wywiadów piłkarzom w koszulkach z trzema lwami w herbie wzruszenie odbierało głos.

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Anglii, ale boicie się zapytać, nie sprowadza się więc do pytań o Harry’ego Kane’a, Raheema Sterlinga czy Jacka Grealisha. Sprowadza się do Garetha Southgate’a - człowieka, który jak nikt inny przeżył, przepracował, a następnie ucieleśnił bycie Anglikiem. Kiedy w pięćdziesiątej minucie meczu Mateusz Borek powiedział o którejś z akcji jego podopiecznych „niedopieszczone to podanie”, było przecież w tym zdaniu wszystko, co można by powiedzieć o angielskiej drużynie - a może o całej Anglii po prostu. Z jej fundamentalnym kłopotem z cielesnością, z kultem powściągliwości, wysiłku i krzepy - z brakiem zaufania do żywiołu, któremu, strach pomyśleć, czasem można by się poddać, ryzykując utratę kontroli, ale w zamian za obietnicę zaznania rozkoszy dotąd niedostępnych.

Pisałem już o tym przed rozpoczęciem turnieju na łamach „Tygodnika Powszechnego”, jakie jest najgłębsze źródło angielskiej nieufności do błyskotliwych rozgrywających, nieobliczalnych dryblerów, zachwycających technicznym kunsztem ofensywnych pomocników. Owszem, szybkość Saki czy Sterlinga jest w tej drużynie na wagę złota, ale Southgate nie chce, by o jej obliczu świadczyli tyleż piękni przy piłce, co jednak nieobliczalni Grealish czy Jadon Sancho, nawet Phila Fodena i Masona Mounta zostawia już na ławce rezerwowych. Przy linii bocznej powściągliwy, pozapinany na ostatni guzik w swoich koszulach i garniturach (z kamizelkami, które nosił podczas mundialu w Rosji, rozstał się jak z fantazjami o pięknym futbolu), nawet swoją radość kontroluje - ale w ten właśnie sposób, z godnością kapitana statku Royal Navy - spełnia angielskie marzenia, a swoich podopiecznych upewnia w tym, że nie tyle zachwycili, co nie zawiedli. Zdaje się, że to właśnie to jest dla nich najważniejsze.

Futbol nie wraca do domu, od dawna mieszka gdzie indziej - przynajmniej ten reprezentacyjny, nie klubowy. Co oczywiście nie oznacza, że Anglicy są bez szans na zdobycie mistrzostwa Europy. Te dwie rzeczy się nie wykluczają, również na tym polega piękno futbolu, nawet jeśli jest powściągliwe jak czułość, z jaką Gareth Southgate przytulił po meczu każdego ze swoich zawodników - łącznie z rezerwowymi i tymi, których zostawił poza składem. Doprawdy: ten człowiek wie, co to znaczy, być Anglikiem.

Eurodostęp 2021

Eurodostęp 2021 - oferta specjalna

Kup roczny dostęp do strony TygodnikPowszechny.pl i odbierz w prezencie książkę Michała Okońskiego "Światło bramki". Nie czekaj, oferta ograniczona! Sprawdź 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej