Dom futbolu

Anglicy wygrali, awansowali do finału, zagrają w niedzielę z Włochami. Ale ten mecz, podobnie jak cały turniej, miał dużo więcej bohaterów niż ci, którzy wygrali i awansowali.

08.07.2021

Czyta się kilka minut

Harry Kane (z kapitańską opaską) tonie w objęciach kolegów po zwycięskim golu dla Anglii w półfinałowym meczu z Danią, 7 lipca 2021 r. / FOT. LAURENCE GRIFFITHS / AFP / EAST NEWS /
Harry Kane (z kapitańską opaską) tonie w objęciach kolegów po zwycięskim golu dla Anglii w półfinałowym meczu z Danią, 7 lipca 2021 r. / FOT. LAURENCE GRIFFITHS / AFP / EAST NEWS /

Miejmy to z głowy od razu, w pierwszym zdaniu. Futbol nie wraca do domu, bo nigdy nie był bezdomny. Do futbolu nie mają praw własności żadni Anglicy, niezależnie od tego, jak głośne byłyby ich media i jak hałaśliwie ich kibice na Wembley próbowaliby wybuczeć każdy kolejny hymn drużyny przeciwnej (niech spróbują zagłuszyć Chielliniego, doprawdy: życzę powodzenia…). Nie mają do niego praw aktualni mistrzowie świata czy Europy. Nie mają praw sędziowie, choć bez decyzji jednego z nich… kto wie, jak zakończyłby się wczorajszy mecz. Do futbolu nie mają praw, prosta rzecz, korporacje organizujące jego największe i najlepiej opłacane rozgrywki - te wszystkie Ligi Mistrzów, mundiale czy Mistrzostwa Europy.

Jak rozumiem grę

Choć od razu muszę zastrzec, że najlepszy tekst na ten temat przeczytałem w książce, która bez mistrzostw Europy by nie powstała: przy okazji organizowanego przez Polskę i Ukrainę Euro 2012 wydawnictwo Czarne powzięło brawurową myśl opublikowania antologii tekstów prozaików z obu krajów-gospodarzy, a poświęconych, jak stoi na okładce, „tej bezkrwawej wojnie, która jest czymś więcej niż tylko rozrywką, rywalizacją i ogromnym biznesem”. Nie wszystkie pomieszczone w „Dryblując przez granicę” utwory udały się w równym stopniu, ale jeden noszę we wdzięcznej pamięci i cytuję, gdzie tylko mogę i kiedy mogę. Jego autor Serhij Żadan, pisarz i aktywista, którego kibicowski los związał z Szachtarem Donieck - a więc drużyną, w której dziejach ostatnich kilkunastu lat przeglądają się losy całej Ukrainy, bo mamy tu do czynienia i z finansowaniem drużyny przez dość szemranego oligarchę, i z koniecznością rozgrywania meczów na uchodźstwie po tym, jak Donbas stał się terytorium okupowanym przez prorosyjskich separatystów - opisał w nim między innymi początki futbolu w Zagłębiu Donieckim, w pierwszych latach ubiegłego stulecia, kiedy do miejscowych hut, tworzonych przez przedsiębiorcę Johna Hughesa, sprowadzano pracowników z Walii.

Piękne wyliczenie, które stanowi kluczowy fragment eseju Żadana, wypada przytoczyć w całości: „Siedzę i wymieniam w myśli wszystkich tych walijskich robotników, którzy kopali na pustkowiu przedpotopową piłkę, wszystkich tych wygnańców i przesiedleńców, którzy utknęli w tutejszych przedsiębiorstwach, działaczy sportowych i komsomolców, aktywistów i stachanowców, wędrownych trenerów i zaciętych amatorów, którzy rozwijali, jak mogli, futbol w tym spalonym słońcem regionie. Liczę wszystkich górników na hałdach i kobiety na trybunach, wszystkie gwiazdy i niezdary na boisku, wszystkich bojowników i dublerów, wszystkich Brazylijczyków i Tatarów, wszystkich »krzywych« i »żuli«, wszystkich chłopaków, którzy zaczarowani patrzą na zielone murawy, marząc, że dorosną i zastąpią tych cieniasów. Wyliczam wszystkich deputowanych i pracowników biur, wszystkich bezrobotnych i pijaków, wszystkich niepewnych i przekonanych, wszystkich, którzy znajdują czas, by przyjść na trybuny i kibicować swoim. Wszyscy tutaj jesteśmy inni i każdy rozumie grę po swojemu, rozumie życie po swojemu i ma własne przekonania o śmierci. I nie można o nikim zapomnieć i nikogo przeoczyć”.

Chwała zwyciężonym

Otóż tak właśnie: nie można o nikim zapomnieć i nikogo przeoczyć. Każdy rozumie grę po swojemu, jeden w podyktowaniu karnego dla Anglii po tym, jak Sterling upadł po minimalnym kontakcie z Jensenem i Maehlem, widzieć będzie kluczowy moment półfinału i wietrzyć będzie spisek ciemnych sił, inny skupi się raczej na mówieniu o ludzkim błędzie arbitra (zgoda: w dobie VAR-u zdecydowanie do uniknięcia - i być może niepierwszym, bo kilkanaście minut wcześniej w polu karnym Duńczyków przewrócił się Kane), a kluczowe będzie dla niego to, jak Anglicy zareagowali po stracie gola. Przegrywali wszak po raz pierwszy w tym turnieju i wiele można o nich powiedzieć, ale nie to, że w oczy zajrzała im panika: przeciwnie, podkręcili tempo i wreszcie zaczęli grać tak, jak się po nich spodziewano przed pierwszym gwizdkiem. Do strzelenia wyrównującej bramki po cudownym trafieniu Damsgaarda z rzutu wolnego (pierwszy na Euro gol ze stojącej piłki, oczywiście nie licząc karnych - jak fajnie, że autorstwa tego cudownego chłopca z Sampdorii, który tak pięknie wzrósł w ostatnich tygodniach wchodząc w rolę zastępcy Eriksena) nie potrzebowali obecności Harry’ego Kane’a w polu karnym - przeciwnie, kapitan Anglików cofnął się do drugiej linii, by w lukę przezeń wytworzoną mógł wbiec Raheem Sterling: Kane zagrał na skrzydło idealną piłkę w kierunku biegnącego tam Saki, ten dośrodkował, a wystraszony nagłym zjawieniem się Sterlinga Kjaer wbił futbolówkę do własnej bramki. Nie była to, dodajmy, ani pierwsza, ani ostatnia akcja Anglików nabierająca dynamiki po prawej stronie boiska.

Każdy rozumie grę po swojemu, jeden zacznie więc rozmowę o spotkaniu Dania-Anglia od oddania sprawiedliwości zwyciężonym; podejrzewam, że wielu spośród z najmłodszych dziś kibiców, oglądających mecze z wysokości rodzicielskich kolan i zasypiających w trakcie drugich połów lub dogrywek, wspominać będzie po latach ten turniej właśnie ze względu na heroizm Duńczyków. Ostatnie tygodnie wiązały się dla tych ostatnich z nieprawdopodobną karuzelą emocji: po zawale Eriksena i porażce w dramatycznym, rozegranym pod naciskiem UEFA meczu z Finami, po drugiej porażce - i heroicznym boju z Belgami. Po wypracowanym w pocie czoła zwycięstwie nad Rosjanami, po pełnej rozmachu wygranej z Walią i kolejnym ciężkim boju, tym razem z Czechami - związanym dodatkowo z koniecznością odbycia absurdalnej podróży do Azerbejdżanu. Po łzach Pierre’a-Emile’a Hojbjerga, pokazywanych przez telewizje całego świata, kiedy ćwierćfinał się skończył: być może lider Duńczyków wspominał w trakcie tamtej chwili w Baku nieobecnego przyjaciela z drużyny, a może myślał o ojcu, który zmarł po ciężkiej chorobie kilka lat wcześniej (kiedy został sierotą, zawodnik miał osiemnaście lat), ale niezależnie od tego, co spowodowało owo silne wzruszenie pomocnika Tottenhamu, otrzymaliśmy od jednego z najbardziej walecznych skądinąd graczy duńskich, tyleż nieoczywistą w tym świecie, co zwyczajnie potrzebną lekcję wrażliwej męskości.


Polecamy: pomeczowe analizy i felietony Michała Okońskiego w specjalnym serwisie na mistrzostwa Europy


Tu nie było do końca równych szans, powie jednak ten ktoś, zestawiając wyprawę Duńczyków do Baku z angielską eskapadą do Rzymu. Tutaj naprawdę czuło się w drugiej połowie, że ci dzielni Wikingowie naprawdę nie mają już rezerw, by biegać jeszcze więcej i walczyć jeszcze zażarciej. W gruncie rzeczy po godzinie gry, a zwłaszcza po wejściu na boisko Grealisha, pytanie było już wyłącznie jedno: czy Duńczycy zdołają jakoś dotrwać do rzutów karnych, bo w to, że sami zdołają strzelić jeszcze jedną bramkę, nikt już chyba nie wierzył. I czy, wykończeni fizycznym i emocjonalnym wysiłkiem ostatnich dni i tygodni, ustrzegą się od popełnienia jakiegoś błędu; szczerze mówiąc o tym, że któryś z nich może spóźnić się ze wślizgiem podczas kolejnego zrywu Sterlinga czy Grealisha, myślałem dobrych parę minut przed tamtym karnym z kapelusza.

Trener turniejowy

Zwłaszcza, że Gareth Southgate - będąc poza boiskiem liderem wrażliwym i empatycznym w stopniu porównywalnym do selekcjonera Duńczyków Kaspra Hjulmanda; pisałem i mówiłem o tym podczas tego turnieju aż nazbyt często - samą grę rozumie do bólu pragmatycznie: broniąc wyniku potrafi nawet zdjąć z boiska zawodnika, którego kilkadziesiąt minut wcześniej wprowadził (rzeczonego Grealisha w połowie dogrywki) i raczej przyklaskuje pięciominutowemu utrzymywaniu się przy piłce przez swoich podopiecznych w samej końcówce spotkania, niż namawia ich, by dobili wycieńczonych i niebroniących się już w zasadzie rywali jeszcze jednym, ostatnim ciosem.

Czego jak czego, ale bronienia się, angielski selekcjoner tych piłkarzy nauczył - ale nauczył ich też spokoju i konsekwencji w rozgrywaniu akcji, cierpliwości w wyczekiwaniu na okazję, ba: nauczył ich także skutecznego wykonywania rzutów wolnych i rogów, po których Harry Maguire z łatwością dochodził do dośrodkowań i tylko fenomenalnej grze Schmeichela w bramce Duńczycy zawdzięczają, że rywale mozolili się z nimi aż tak długo. Ta Anglia nie rzuca się do szturmu na oślep (choć Sterling i Saka potrafią zdobywać teren naprawdę błyskawicznie) i rzadko rozgrywa koronkowe akcje (choć podania Kane’a faktycznie bywają wizjonerskie) - ale zarazem ta Anglia głupich błędów nie robi, nawet nie całkiem przekonujące wykopy Pickforda nie doprowadziły dotąd do żadnej katastrofy. Serii rzutów karnych podopieczni Southgate’a jeszcze na tym turnieju wykonywać nie musieli, ale nie mamy powodów wątpić w to, że są do nich znakomicie przygotowani; że selekcjoner odrobił lekcje… nie, bynajmniej niezwiązane z własną traumą, a po prostu z koniecznością przerobienia z drużyną każdego możliwego scenariusza. Powtórzmy: stracona bramka bynajmniej jej skrzydeł nie podcięła. Dalej wierzyła - i dalej świetnie wiedziała, co ma robić.

Każdy rozumie grę po swojemu: jeden ekspert telewizyjny zżymać się będzie np. na nieobecność Kane’a w polu karnym rywali, inny wybierze go piłkarzem meczu, jeszcze inny upierać się będzie, że tytuł ten powinien trafić w ręce Sterlinga, którego przyspieszenie robiło mnóstwo zamieszania w szeregach Duńczyków i dawało oddech defensywie Anglików, kolejny zaś wskaże najlepszego piłkarza Anglii w osobie górującego nad oboma polami karnymi Maguire’a. Jeden będzie pytać o to, dlaczego Southgate tak długo nie dokonywał zmian, zwłaszcza w świetle tego, jak zarządzali nimi inni trenerzy na tym turnieju (oszałamiające tempo wielu dogrywek podczas Euro jest właśnie efektem tego, że trenerzy mogą tu wymienić połowę drużyny) - inny podziwiać będzie spokój, z jakim angielski selekcjoner znosi presję mediów i wciela w życie plan przygotowany na mistrzostwa już wiele miesięcy temu; włącznie ze zmianą ustawienia z czwórki na trójkę z tyłu, w zależności od rywala i fazy meczu. Jeśli nie istnieje dotąd pojęcie „trenera turniejowego”, analogiczne do „drużyny turniejowej”, czas byłby wielki je wymyślić - bo to, jak Southgate sobie radzi w ciągu ostatnich tygodni, naprawdę na jakiś tytuł zasługuje.

Patriotyzm piosenki

Oczywiście po tym, jak Anglicy zaszli tak daleko, niewykluczone, że Gareth Southgate - choć przed turniejem nazywany przez część miejscowych mediów „marksistą”, a to ze względu na wsparcie, okazywane konsekwentnie przyklękającym na jedno kolano przed rozpoczęciem meczu zawodnikom, sygnalizującym w ten sposób swoją niezgodę na dyskryminację i rasizm - skończy ostatecznie z tytułem szlacheckim. Niezwykła to byłaby puenta historii, która mogła przecież skończyć się dlań tamtym pudłem z karnego podczas półfinału mistrzostw Europy 1996 roku, skądinąd wciąż przypominanym przez najsłynniejszą pieśń ostatnich dni.


Czytaj także: Jak toczący się głaz - Michał Okoński po półfinale Hiszpania-Włochy


Tę pieśń zresztą również każdy może rozumieć po swojemu - ale o to, że nie pozwoli się ona zawłaszczyć nacjonalistom, jestem dziwnie spokojny, bo nie przez nich i nie dla nich była pisana. NIe ma w niej mowy o wygrywaniu turnieju, Frank Skinner i David Baddiel śpiewają raczej o jakże niepewnej kibicowskiej nadziei - i o godzeniu się z porażką. Jeśli jest w niej patriotyzm - mówi w rozmowie z portalem The Athletic producent hitu „Three Lions” Rick Blaskey - to raczej kruchy i delikatny, niż triumfalistyczny. Już bardziej chodzi o to, że futbol wraca do domu, bo twój dom jest tam, gdzie serce twoje.

Wielu z nas związało je podczas mistrzostw Europy z Duńczykami. Wielu cieszyło się grą Włochów - ale też Hiszpanów, Ukraińców, Belgów, Czechów, Szwajcarów, ba: Polaków nawet, bo szykując się do wielkiego finału o nikim nie można zapomnieć i nikogo przeoczyć.

Eurodostęp 2021

Eurodostęp 2021 - oferta specjalna

Kup roczny dostęp do strony TygodnikPowszechny.pl i odbierz w prezencie książkę Michała Okońskiego "Światło bramki". Nie czekaj, oferta ograniczona! Sprawdź 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej