A ja tam stoję

Kulturze polskiej należy się dawka dorosłości, popada bowiem w infantylizm za sprawą kultury masowej.

10.02.2014

Czyta się kilka minut

Na planie filmu „Dom zły”, 24 października 2008 r. / Fot. Krzysztof Wiktor / www.krzysztof.wiktor.eu
Na planie filmu „Dom zły”, 24 października 2008 r. / Fot. Krzysztof Wiktor / www.krzysztof.wiktor.eu

Ja w każdym razie nie stoję tam w żadnym sensie i w ogóle wypraszam sobie” – oświadcza Tomasz Łubieński. Na takie protesty musiałam już w przeszłości odpowiadać, jestem przyzwyczajona. Czyniłam to z okazji własnej powieści „Bambino”, która moim krajanom nie podobała się jako diagnoza społeczności powojennego Szczecina. Tym razem muszę odpowiedzieć za Wojciecha Smarzowskiego i Larsa von Triera, ale i za bycie posłanniczką złej nowiny.

Mało kto życzy sobie stanąć na rogu między monopolowym a knajpą. Dobre prawo każdego: nie stać, nie upadać. Spieszę wyjaśnić, iż jest to miejsce symboliczne, a aluzja, że kto się w nim sytuuje, zapewne więcej wie o upadkach niż wzlotach, stanowi wygodny mechanizm obronny. Wyższość moralna nie wydaje mi się jednak dobrym sposobem na zrozumienie świata. W tym polskiego świata. Szlachetna ironia wywiedziona z tradycji także straciła moc krytyczną.

Niewiele dziś wynika z intelektualnej dywagacji, kręcącej się wokół dopuszczalnych, bezpiecznych haseł. „Ale skłonność do autoironii, do podważania, nawet wyśmiewania narodowych mitów jest chyba najdzielniejszą zdolnością polskiej kultury” – może i dzielną, jednak nie widzę na horyzoncie dobrych przykładów. Kto mianowicie dzielnie i co podważa? Kto zdolny jest wywoływać narodową dyskusję? Mamy katalog niezałatwionych spraw, które trzeba nazwać po imieniu. Pójście o krok dalej niż szkolne kanony często obwoływane bywa pornografią, ale czy to nie Gombrowicz napisał powieść pod takim tytułem? W takim sensie smarzowsko-koterskie wizje są nie do przyjęcia, w sensie gombrowiczowskim.

BIGOS I LANDRYNKI

Nie uważam filmów Smarzowskiego za jedyną możliwą wizję rzeczywistości i nie jestem ani ich, ani sztuki skatologicznej (cokolwiek to znaczy) apologetką. Uważam jednak, że kulturze polskiej należy się dawka dorosłości, popada bowiem w infantylizm za sprawą kultury masowej. Mamy dziś mocny przekaz popkulturowy z jednej, nieadekwatny do rzeczywistości społecznej przekaz tradycji – z drugiej strony. Potrzebujemy narracji, które dobierają się do rzeczywistości bez znieczulenia i robią to z zastosowaniem docierających do widowni środków. Nie snobuję się na poetykę szoku, doceniam jednak jej skuteczność.

„Pod Mocnym Aniołem” Smarzowskiego opowiada od miejsca, w którym sztuka zwykle próbuje uników, sięga po poetyckie wizje, groteskę, filozoficzną frazę. Rozejrzyjmy się wokół. Upadłych, bezdomnych, straconych, pijanych nie brakuje na ulicach. Można ich opisać ładnie, nawet z troską, ale zrozumienie i otrzeźwienie – ich, nasze – daje tylko wersja, którą ja nazywam dorosłą. Pijaństwo raczej tak wygląda, niestety.

Większość z nas nie była w podobnym położeniu, jednak mamy mocną tradycję pijacką i chyba największe nasycenie sklepami monopolowymi na mieszkańca w Europie. Czy ten fakt coś mówi o nas? Nic? Jest nieistotny? Smarzowski opowiada nie tylko o piciu, choć gdyby tak było, i tak przyznałabym mu tytuł analityka polskiego ciała i ducha. Opowiada o korupcji, zakłamaniu, przemilczanych wątkach historii. Wiem, strasznie jest zaczynać seans w kinie od gwałtu. Niesmacznie. Co zatem zrobić z historią zgwałconych podczas wojny i po wojnie kobiet? Nadal udawać, że nie istnieją? Oburzenie na scenę z „Róży” wydaje się dowodem na to, że ona działa. Podważa bowiem pewność odwiecznych, szlachetnych hierarchii, w obrębie których kobieta jest święta, a jeśli byłaby ofiarą, owinęlibyśmy ją w biało-czerwony sztandar.

Bycie gwałconą czy pijackie delirium nie dadzą się obsłużyć językiem romantyków. Jeśli nie opowiemy sobie tych aspektów zbiorowego i indywidualnego doświadczenia, pozostaniemy może niewinni, lecz i bezradni wobec losu, będącego naszym udziałem. Nie dojrzejemy na bigosie i landrynkach.

NIMFOMANKA

Tomasz Łubieński wrzuca do mojego ogródka, niejako gratisowo, ostatni film Larsa von Triera, zakładając, że jako wielbicielka ohydy, suponująca rodakom najgorsze przywary, muszę snobować się i na Duńczyka. Spieszę wobec tego wyjaśnić, że nie podobała mi się „Nimfomanka”, ponieważ ma wszystkie te wady, których unika „Pod Mocnym Aniołem”.

Choć bohaterem Smarzowskiego jest mężczyzna, w dodatku pisarz piszący innym ich pijackie historie, kamera nie pokazuje wyłącznie jego ego, co męska sztuka chętnie czyni przez afirmowanie upokorzenia kobiet. Smarzowski zmienia też właśnie w miejscu relacji damsko-męskich wymowę powieści Jerzego Pilcha. Marzenie o ostatniej miłości nie ocala, a seks pod wpływem zamroczenia alkoholowego nie ma w sobie nic wzniosłego. Von Trier wyreżyserował kliniczną sytuację podległości pomiędzy kobietą a mężczyzną: ona, choć perwersyjna, nie wie, co czyni, on musi jej rozsypane doznania uporządkować. On wie, jak działa natura, ona miota się w okowach kultury. Nie odpowiada mi także (podobno zabawny) montaż tego filmu, udosławnianie tez poprzez pojawiające się na ekranie symbole oraz nadpodaż scen genitalnych. „Nimfomanka” mnie nie porusza, gdyż opowiada o sprawach banalnych, tak zwanych „odwiecznych”, niezakotwiczonych w realności – seksie, kobietach i mężczyznach.

Nie rozumiem wniosku wyciągniętego przez Tomasza Łubieńskiego ze sceny umierania ojca bohaterki w tym filmie: „Nic dziwnego: jego obraz człowieka umazanego własnymi odchodami wydaje się, najprościej mówiąc, faszystowski”.

Dlaczego faszystowski? Mnie wydaje się trudny do zniesienia i także jakby wyjęty z innego filmu, ale głęboko ludzki. Znów: można śmierć opisać trenem, ale gdy będziemy asystować przy odchodzeniu bliskich, być może najtrudniej zniesiemy fizjologię. Von Trier pokazuje reakcję personelu szpitalnego i córki, fachową, i empatyczną. Nie wyczuwam w „Nimfomance” intencji uprzedmiotowienia umierającego czy odarcia śmierci z godności, co mogłoby dać pretekst do zestawienia z ideologią i estetyką nazistowską. Scena buduje się tak: patrzymy na coś, co musi zobaczyć osoba najbliższa. Mnie taka optyka głęboko porusza.

DEMONY

Cała ta sfera życia, jak powiada mój adwersarz, wymiociny, skatologia, rozpasany seks, po prostu istnieje. Pijąc wymiotujemy, umierając defekujemy, bojąc się – zamieniamy przyjemność seksualną w nałóg. Przekraczamy normy, kłamiemy, ranimy ludzi. Żadna z tych spraw nie zniknie dzięki niemówieniu. Szczęśliwi ci, których rzecz nie dotyczy, choć nie wiem, gdzie leży ich kraina. W bibliotece? Być może jednak kultura powinna się zwrócić ku tym, którzy czują egzystencjalny ból i ludzką niewygodę?

Nie uważam, że Polska jest tylko smarzowska. Wierzę w pracę, uczciwość, rozum, miłość. Nie uważam Polek i Polaków za degeneratów. Przeciwnie, wiem, że jesteśmy narodem pracowitym, zdolnym do adaptacji w niemal każdych warunkach. Jesteśmy, powiem banalnie, takie i takie, tacy i tacy, ale część naszych przywar wymaga pilnych interwencji naprawczych, mentalnych i... artystycznych. W sposób oczywisty sztuka o upadkach nie jest tym samym co pyskówka w parlamencie i telewizji. Sztuka obrazuje te zjawiska, nie uczestniczy w ich produkowaniu.

Wyjątkowo redukcyjnym wobec dzieła Smarzowskiego sądem wydaje się zrównanie go z powierzchownymi modami, jak nostalgia za PRL. Nie wiem, kogo obsadzić w roli kretyna, a kogo – moralisty z wywodu Tomasza Łubieńskiego. Prawda, ludzie chichoczą w kinie i być może niektórzy nie odróżniają baru seta-galareta od filmowej meliny, a inni kupili bilet na polską komedię. W dłuższej perspektywie filmy takie jak „Dom zły” zmieniają jednak zły gust. Śmiech w kinie może prowadzić do rozpoznania własnej sytuacji. Smarzowski nie odpowiada za spadek kompetencji kulturowych Polaków, czyni z nich jedno z narzędzi swojego języka. Gadanie o wydłużaniu penisów wydaje się odbitym w krzywym zwierciadle dniem powszednim kultury XXI wieku – kto nie dostał nigdy spamu z taką propozycją? Smarzowski nie jest winny temu, co się z nami dzieje. Podaje nam natomiast diagnozę bez obłudnego znieczulenia. Żeby się przypodobać? Nigdy nie można wykluczyć tego, że artyści chcą być oglądani.

Krytycy natomiast powinni zdawać sobie sprawę z własnych motywacji. Chwaląc Smarzowskiego, nie napawam się zepsuciem Polski, mam nadzieję na pozytywne scenariusze w przyszłości. Bez przerobienia tych złych, przeszłych i teraźniejszych, nie wyobrażam sobie postępu. Tej lekcji istotnie udzielają klasycy kina skandynawskiego: trupy prędzej czy później wychodzą z szaf, demony z naszych głów.

CO WYPADA

Kontekstem wymiany uwag na temat kina między mną a Tomaszem Łubieńskim jest sprawa ogólniejsza: pytanie o to, jaką funkcję powinna pełnić sztuka. Politycy mówią nam ostatnio, że istnieje sztuka słuszna i niesłuszna. Słusznie skręcone „Pod Mocnym Aniołem” wypełniałyby głębokie rozmowy oraz dramatyczne obrazy przedmiotów takich jak kieliszek, butelka, książka. Słuszny obraz szpitala pokazałby ostatnie namaszczenie. Reszta miałaby nie zasługiwać na uwagę prawdziwych artystów? Ale ta reszta przecież istnieje. Z trudnych wizji można wyciągać pozytywne wnioski, nie poprzestając na chichocie.

Sama staję tam, gdzie trudniej. Nie biorę każdego obrazu do siebie. To dobre ćwiczenie: zobaczyć się na tym nieszczęsnym rozdrożu między monopolowym a knajpą. Spróbować empatii, bo co do wódki, tej od dawna nie używam.  


INGA IWASIÓW jest pisarką i eseistką, jurorką Literackiej Nagrody Nike. Ostatnio wydała: „Blogotony” i „Umarł mi. Notatnik żałoby”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2014