Życie Polaka w cenie Big Maca

Młodzi lekarze mają dość. Warunków pracy, marnych płac i oskarżeń o rzekome bogactwa.

25.06.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Sebastian Pfuetze / GETTY IMAGES
/ Fot. Sebastian Pfuetze / GETTY IMAGES

Usypia cię do zabiegu. Wykonuje operację ratującą życie. Albo przyjmuje poród – może się okazać, że to trzeci tej nocy na jej czy jego dyżurze. Jednym z pięciu w ciągu ostatnich dwóch tygodni, choć dyżurować powinien tylko trzy razy w miesiącu. Bierze za to pełną odpowiedzialność. Nawet nie wiesz, że to lekarz albo lekarka w trakcie szkolenia specjalizacyjnego – jego praca niczym się dla ciebie nie różni od pracy specjalisty. Może dlatego w internecie piszesz takie komentarze:

„Zlikwidować darmowe studia, bo się w głowach przewraca... A teraz to niech zwraca pieniądze za studia i jedzie za granicę”.

„Lekarz rezydent – g... potrafi, a już myśli, że jest Bóg wie kto...”.

„Kiedy te pasożyty zrozumieją, że nie tylko oni ciężko pracują w tym kraju i chcą zarabiać normalne pieniądze. Nie pasuje ci, lekarzu, to zmień zawód”.

„Pokaż lekarzu, co masz w garażu”.

Mistrz i uczeń na odległość

Pokazują. Na jednej z facebookowych stron: najpopularniejszy model to opel vectra. Przeważają kilkunastoletnie, zamiast garażu – miejsce pod chmurką. Albo w ogóle rower, bo na samochód ich nie stać.

Skończyli sześcioletnie studia medyczne, potem odbyli obowiązkowy 13-miesięczny staż. Po nim przystępują do Lekarskiego Egzaminu Końcowego. Ci, którzy go zdadzą, mają prawo do wykonywania zawodu.

Kolejnym krokiem jest szkolenie specjalizacyjne (w zależności od kierunku trwa od czterech do prawie siedmiu lat). Jeśli uzyskają odpowiednią liczbę punktów, mogą się starać o miejsce rezydenta w szpitalu (wtedy za ich pracę płaci nie szpital, lecz Ministerstwo Zdrowia środkami pochodzącymi głównie z Funduszu Pracy). Takich miejsc jednak wciąż brakuje. Wtedy przed młodym lekarzem stoją dwie możliwości odbycia specjalizacji w trybie pozarezydenckim: w ramach wolontariatu albo na podstawie umowy-kontraktu ze szpitalem.

W programie specjalizacyjnym wypisana jest lista umiejętności, które młody lekarz musi posiąść. Modelowo powinien być wprowadzany w nie przez lekarza, który uzyskał już tytuł specjalisty. Opiekun specjalizacji nie dostaje za opiekę nad rezydentem dodatkowych pieniędzy, nie ciąży nad nim też żadna dodatkowa odpowiedzialność za przebieg szkolenia. Kończy je tylko egzamin teoretyczny. Bywa, że rezydent mija się z opiekunem, bo tak mają rozpisane grafiki pracy, że w ciągu miesiąca spędzą razem może pięć minut, na korytarzu, między jednym przyjęciem pacjenta a drugim.

Zdolniejsi i bardziej sprawni w walce o dostęp do specjalisty szybko zyskują samodzielność. Jeśli lekarz ma status rezydenta, pracuje wtedy na cały etat, pełni też obowiązkowe dyżury. Jego zarobki określa ustawa: 2275 zł netto w pierwszych dwóch latach pracy, 2476 zł w kolejnych. W Polsce lekarzy w trakcie specjalizacji jest ponad 22 tysiące.

Większość lekarzy przed 40. rokiem życia, których spotkasz, to rezydenci. Mitem jest przekonanie, że „tylko” pomagają, nie mają kontaktu z pacjentem, nie wchodzą na salę operacyjną. Są jeszcze inne mity, m.in.: „mogą przecież dorobić, nie znam biednego lekarza”, „a na dyżurze to się zresztą przecież i tak tylko śpi”.

Marzenie: pracować w jednym miejscu

– W mojej specjalizacji dyżur oznacza, że w każdej chwili może przyjechać poród do odebrania, mogą być komplikacje. Muszę być sprawna fizycznie i mentalnie od jego pierwszej do ostatniej minuty, przez dwadzieścia cztery godziny – mówi Urszula Ajdacka. Jest na czwartym roku specjalizacji zabiegowej, ginekologiczno-położniczej. – Kiedy zaczynałam specjalizację, pracowałam 300-350 godzin w miesiącu, tj. średnio 80 godzin w tygodniu. Według unijnych zaleceń – i takie są też standardy – lekarz powinien pracować do 38 godzin tygodniowo. Nie znam lekarza, który by w Polsce pracował tylko tyle. Znam za to wielu, którzy marzą, żeby móc pracować tylko w jednym miejscu i za tę jedną pensję móc się utrzymać.

Teraz dyżuruje sześć, siedem razy w miesiącu. Oto typowy tydzień. Poniedziałek: praca w szpitalu od 8 do 15.35. Od 16.00 przyjmuje w przychodni, jest wolna po trzech godzinach. We wtorek znów praca do 15.35, a później przyjmowanie pacjentek w gabinecie, do godz. 20, 21. W środę pracuje do 15.35, a wieczorem chodzi na niemiecki (podobnie jak 40 proc. młodych polskich lekarzy aktywnie myśli o emigracji). W czwartek zaczęła 24-godzinny dyżur. Zeszła z niego w piątek o 8.00. W weekend kolejny 24-godzinny dyżur.

Ajdacka: – W grudniu 2012 r. pracowałam tylko na etacie, nie wchodząc w dyżury. To był jeden miesiąc tzw. normalnego życia. Miałam po pracy czas na kształcenie się, na sen, na to wszystko, co teraz jest poza moim zasięgiem, bo często jestem zbyt zmęczona, żeby po pracy zrobić cokolwiek. Funkcjonując w takim trybie trudno nie tylko o życie prywatne, bo kiedy założyć rodzinę, ale też o to, co jest nieodłączną częścią naszej pracy: o kształcenie.

Rezydenci mówią: chcemy się rozwijać, ale nie mamy ku temu warunków.

Może to właśnie ty jesteś jednym z tych, który myśli: „w głowach się poprzewracało”. Albo ostrzej.

Ajdacka: – Gorzkie słowa na temat swojej pracy słyszałam wiele razy. „Nie znam biednego lekarza”. To prawda, sama nie znam lekarza, który przymierałby głodem. Ale to też jest tak, że do tego zawodu trafiają zazwyczaj pracowici, ambitni, przyzwyczajeni do ciężkiej pracy ludzie, którzy mają niesłychaną zdolność do adaptacji, nawet do trudnych warunków. Uczę się całe życie, jestem pracowita, chcę być coraz lepsza w tym, co robię, i poświęcam temu bardzo wiele, a nie ma to żadnego odzwierciedlenia w zarobkach, w poczuciu minimalnego bezpieczeństwa finansowego.

W tym roku wyjeżdża na kurs medycyny prenatalnej do Londynu, placówki, w której o stypendium ubiegają się lekarze z całego świata: – Jadę tam rozwijać swoje umiejętności, zdobyć wiedzę praktyczną. I pracować naukowo, na co w polskich warunkach bardzo trudno znaleźć czas i siłę.

Deklaruje, że po dwuletnim szkoleniu wróci do Polski.

Ideały, nadzieja, powołanie

Nad wyjazdem zastanawiała się też Angelika. Popchnął ją do tych rozważań stres. I wstyd, zna go od podszewki: „Lekarskie dziecko, wszystko wiadomo”. Słyszała to wiele razy. Ma 33 lata, pracuje w dużym ośrodku rehabilitacyjnym we wschodniej Polsce. W tym roku wpadła w czarną dziurę: – Po specjalizacji trzeba zdać egzamin, są tylko dwa razy do roku: wiosną i jesienią. Od marca, czyli zakończenia szkolenia rezydencyjnego, nie jestem ani rezydentem, ani specjalistą. Muszę czekać do październikowego egzaminu.

Szpital, w którym dotąd pracowała, nie mógł jej zatrudnić, znalazła więc pracę – nadal w zawodzie, bo nie chce z niego odchodzić – za 2100 zł netto, żeby jakoś przeczekać do jesieni.

– Kiedy byłam rezydentką, nie narzekałam, ale wtedy nie miałam jeszcze rodziny. – opowiada Angelika. – W ubiegłym roku urodziłam córkę. Mąż pracuje na pół etatu za niewiele ponad tysiąc złotych. „Lekarskim dzieckiem” jestem tylko w tym sensie, że rodzice mogli nas wspomóc na starcie i dzięki temu mogliśmy wziąć mniejszy kredyt na mieszkanie. Ale to też dzięki temu, że oboje całe życie bardzo ciężko pracowali. Wie pani, jakie to trudne być po trzydziestce i nadal korzystać z pomocy rodziców? A wie pani, jakie to trudne być po trzydziestce, pracować i nadal załapywać się na progi umożliwiające korzystanie z pomocy społecznej? W kolejce do państwowego żłobka byliśmy setni, dyrektorka podpowiedziała, patrząc na nasze dokumenty i dochody, żebyśmy się zgłosili do pomocy społecznej po zaświadczenie o sytuacji kryzysowej.

Studenci medycyny – mówi Angelika – żyją ideałami. Rezydenci nadzieją. A specjaliści – powołaniem, które pozwala im trwać w tym zawodzie mimo wszystkich jego systemowych wad.

– Nie ratuję bezpośrednio zagrożonego życia, ale spotykam się z ludzkim cierpieniem, które trwa i wobec którego czasem jesteśmy bezradni, mimo całego postępu w medycynie – tłumaczy młoda lekarka. – Bywa, że pacjentowi doskwiera ból, na który nic nie mogę poradzić. Pracowałam dotąd z pacjentami po urazie rdzenia. To często młodzi, przed wypadkiem silni mężczyźni. Trudno przywrócić ich do życia, zmobilizować, żeby o siebie zawalczyli. Moja praca nie przynosi widocznych od razu, spektakularnych efektów. Ale to nie znaczy, że nie obciąża. Pacjenci wracają do domów, a później zdarza się, że odbieram telefony od rodzin: „syn przestał walczyć”. Niekiedy znaczy to: „popełnił samobójstwo”. Nie ma przestrzeni, żeby to jakoś przeżyć, bo następnego dnia kolejny dyżur, kolejni pacjenci. Stres chowa się w sobie. Ale te momenty, gdy uda się tę kupkę nieszczęścia wyprowadzić na prostą, poprawić jakość życia pacjenta, który nie miał sił walczyć, to jest esencja mojej pracy i powód, dla którego się w niej trwa.

Trzymamy ten system

Kiedy umówiona siedem miesięcy temu wizyta u specjalisty zostaje odwołana, bo lekarz zachorował, nie masz dla niego współczucia, bo przecież „ty tyle czekałeś”. I masz rację, że czujesz frustrację: lekarz, który nie przyjdzie tego dnia do pracy, wie, że nie powinno tak być. Powinien mieć prawo zachorować bez obaw, że jego niedyspozycja zostawi cię na lodzie. Nie macie jednak okazji, żeby to sobie wytłumaczyć, bo kiedy w końcu dojdzie do wizyty, lekarz będzie miał dla ciebie tylko kwadrans, z czego dziesięć minut musi poświęcić na wypełnienie dokumentów. Znów wyjdziesz z gabinetu z poczuciem zlekceważenia. I może po powrocie to ty wpisałeś pod tekstem komentarz, że „wiadomo, jakbym przyszedł do gabinetu prywatnie, to od razu byłaby inna rozmowa”.

Anna wiele razy słyszała takie sugestie, na zmianę z wykluczającym „przecież zawsze możesz dorobić, nie narzekaj”. Ma 35 lat, jest na czwartym roku specjalizacji. Zabiegowej, ciężkiej fizycznie, trudnej. Jednej z najbardziej prestiżowych: – Od zawsze chciałam leczyć serce, na wymarzoną specjalizację dostałam się za trzecim razem. Ten pierwszy moment, kiedy stałam nad stołem operacyjnym patrząc na otwarte, bijące serce, to wynagrodził.

Anna pracuje w jednym ze szpitali południowej Polski: – Owszem, pracuję poza etatem jeszcze w prywatnej przychodni. Razem z dodatkową pensją przynoszę miesięcznie 3 tys. zł netto. Nie wiem, czy to dużo za 12-15 godzin pracy dziennie? Mąż też jest lekarzem, ale nie dostał się na wymarzoną rezydenturę, więc specjalizuje się w trybie wolontariatu. Żeby zarobić, pracuje w nocnej pomocy lekarskiej. Mijamy się. Bez dodatków z przychodni i dyżurów nie bylibyśmy w stanie spłacić kredytu mieszkaniowego, mąż nie mógłby wyjeżdżać na kursy potrzebne do specjalizacji (koszt takiego kursu nierzadko przekracza miesięczne wynagrodzenie rezydenta, a wolontariusze muszą opłacać je z własnej kieszeni)

Anna mówi, że chciałaby mieć tych dyżurów mniej. Tylko nie wie, komu miałaby je oddać – koledze, który jest w tej samej sytuacji? Czy o czymś marzy? Pracować tylko w jednym miejscu, nie być tak chronicznie zmęczoną.

– Trzymała pani kiedyś w ręku stapler? Taka mała maszynka do szwu mechanicznego. Używa się go czasem, kiedy trzeba komuś zszyć tkanki na szybko albo w nietypowym, trudno dostępnym miejscu. Mam wrażenie, że to my jesteśmy te zszywki: jakoś trzymamy ten system, żeby się nie rozleciał. Wąsko, jeden przy drugim, nie puszczamy szwu. My oraz pielęgniarki, których też jest za mało, ale wciąż jeszcze trwają w zawodzie, nie wyjechały, nie poszły na kasę do marketu zarobić więcej.

Radzimy sobie tylko dlatego, że umiemy zagryźć zęby i wykrzesać skądś resztki sił. Myślę, że to jest właśnie powołanie.
Kiedy Anna mówi, w jej głosie słychać przede wszystkim smutek. Nawet nie zniechęcenie, stupor. W zeszłym tygodniu wróciła do pracy po kilkunastu dniach zwolnienia. Poroniła w drugim miesiącu ciąży. Schodziła właśnie z czwartego w ciągu dziesięciu dni dyżuru.

Postulaty

– Między innymi po to, żeby takie sytuacje się nie powtórzyły, staramy się działać na rzecz zmian systemu – mówi Krzysztof Hałabuz, lekarz w trakcie specjalizacji z chirurgii ogólnej. Porozumienie Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, którego jest członkiem, powstało w 2007 r., ale po wywalczonej wtedy podwyżce i poprawie warunków pracy wygasło; w październiku kolejne pokolenie lekarzy rezydentów postanowiło je reaktywować. – Dlaczego dopiero teraz? To prawda, sytuacja nie zmienia się od lat. Nasze pensje – na poziomie 70 proc. średniej krajowej – zamrożone zostały jeszcze w 2009 r. Protestujemy teraz, bo po każdej zmianie władzy przychodzi moment, żeby powiedzieć „sprawdzam” i upomnieć się o złożone obietnice – dodaje Hałabuz.

10 lat temu Konstanty Radziwiłł, jako prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, podpisał uchwałę o konieczności natychmiastowego podniesienia wynagrodzeń: zgodnie z nią lekarz w trakcie specjalizacji powinien zarabiać dwie średnie krajowe, a lekarz specjalista trzy średnie krajowe.

Jarosław Kaczyński, wrzesień 2013 r.: „Lekarze powinni zarabiać bardzo dobrze (...) Ja to wiem, bo to jest bardzo trudny, bardzo odpowiedzialny zawód, do którego się trzeba bardzo długo przygotowywać, i my to szanujemy”. O planach odbiurokratyzowania służby zdrowia mówiła w kampanii wyborczej premier Beata Szydło.

Poza podwyżkami młodzi lekarze mają i inne postulaty. Chcą zmian w zakresie dyżurów, uregulowania ich systemu tak, by nie dochodziło do nadużyć w kwestii wynagrodzeń i czasu pracy. Mówią też o samej jakości kształcenia.

– Programy specjalizacyjne są przeładowane, nie jest fizycznie możliwe wykonanie wszystkich przewidzianych dla danego kursu procedur. Często zdarza się tak, że lekarz jest dopisywany do zabiegu, w którym nie brał udziału, albo nadrabia wszystkie zaległe procedury tuż przed końcem specjalizacji – mówi Ajdacka.

– Brak długofalowej polityki planowania miejsc specjalizacyjnych to kolejny sygnalizowany przez nas problem – wylicza Hałabuz. Jego efektem jest niedobór lekarzy specjalistów i jednocześnie emigracja tych, którzy formalnie, z powodu braku miejsc, nie mogli rozpocząć specjalizacji w Polsce. – Chcemy też zwrócić uwagę na biurokrację. Pacjenci często nie zdają sobie sprawy, zresztą słusznie, są przecież w sytuacji anormalnej, w stresie, w bólu, że jesteśmy pod taką presją czasu. Są też koledzy i koleżanki, u których poziom zmęczenia (bo w naszym zawodzie to zmęczenie kumuluje się latami), frustracji jest tak wysoki, że empatia, która przecież ich do tego zawodu zaprowadziła, stopniowo topnieje. Bywamy wtedy szorstcy, oschli; jesteśmy – o czym się nie pamięta – też ludźmi. Nie będzie Leśnej Góry dopóty, dopóki system nie pozwoli nam skupić się na tym, do czego jesteśmy powołani, czyli na leczeniu, i nie zapewni nam godnych warunków wykonywania tego powołania. To dotyczy nie tylko nas, młodych lekarzy. Pielęgniarki, których strajk ostatnio popieraliśmy, też łatają sobą dziury w tym systemie. Dłużej się tak nie da – dodaje Hałabuz.

W marcu przeprowadzili akcję „Adoptuj posła”: – Chcieliśmy bezpośrednio przedstawić im naszą sytuację. Spotkaliśmy się z ponad setką parlamentarzystów. Wszyscy posłowie PiS otrzymali od nas list ze skróconym opisem naszych problemów. M.in. na ich podstawie interpelację do ministra zdrowia w sprawie podwyżki wynagrodzeń złożyła posłanka Krystyna Pawłowicz.
Ministerstwo udzieliło odmownej odpowiedzi. Nie przyniosły także skutku rozmowy prowadzone z resortem. 18 czerwca (w sobotę, żeby nie odchodzić od pacjentów) 8 tys. młodych lekarzy w trakcie specjalizacji, ale też stażystów i studentów medycyny przeszło spod siedziby ministerstwa pod kancelarię premiera, gdzie złożyli listę swoich postulatów. Przed gmachem leżały buty tych, którzy – m.in. z powodu dyżurów – nie mogli przyjechać do Warszawy. Po drodze skandowano hasła: „Życie Polaka w cenie Big Maca”. Na jednym z transparentów napisano: „Jeszcze nigdy tak wielu nie zarabiało tak niewiele za leczenie tak licznych”.

Nie chce pani wyjechać?

– Weszłam do tego zawodu pełna energii i już na stażu zderzyłam się z rzeczywistością – mówi Ajdacka. – I trochę ci głupio, czujesz, że coś nie jest tak, jak powinno być. Potem przychodzi czas specjalizacji i znów o tym zapominasz, bo w końcu możesz robić to, co zawsze chciałaś: uczyć się, jak leczyć ludzi. Tyle że z roku na rok, z kolejnego dyżuru w nowy tydzień pracy, znów radość i entuzjazm ustępuje zmęczeniu. Ta praca to zawsze będzie poświęcenie, ale pytanie: jakie są jego granice? I dochodzisz do ściany.

Do podobnej ściany doszła Angelika. Niedawno odwiedziła biuro karier swojej macierzystej uczelni: – To tam pierwszy raz poczułam: nie muszę być lekarzem. Wszystkie propozycje, które usłyszałam od szczerze zaskoczonej pracownicy („To pani nie chce wyjechać, a pracować nadal tu?”), dotyczyły nielekarskich profesji: praca w koncernie farmaceutycznym, poradnictwie. Usłyszałam prosto w twarz: Polska cię nie potrzebuje. ©

REZYDENT to lekarz (również stomatolog), w wieku 26-37 lat, po studiach i rocznym stażu, który rozpoczął szkolenie specjalizacyjne (4 do 7 lat). Jest zatrudniony na cały etat, a oprócz tego pełni obowiązkowe dyżury. Można go spotkać w poradniach, nocnej pomocy lekarskiej, oddziałach ratunkowych.

Zgodnie z ustawą zarabia 70 proc. średniej krajowej, tj. 2275 zł netto w pierwszych dwóch latach pracy, 2476 zł w kolejnych.
3 zł 75 gr – tyle otrzymuje lekarz rezydent za przyjęcie pacjenta w poradni. Bywa, że zmuszeni są do odbywania dyżurów za darmo (obowiązkowo muszą odbyć trzy w miesiącu). Z własnych pieniędzy muszą finansować zakup fachowej literatury, udział w kursach doszkalających. Uczestnictwo w jednym kursie może wynosić więcej niż miesięczna płaca młodego lekarza.

Polska charakteryzuje się najniższym odsetkiem w całej UE, jeśli chodzi o liczbę lekarzy przypadających na 1000 mieszkańców: 2,2. Średni wiek lekarzy specjalistów w wielu dziedzinach medycyny wynosi 60 lat.

W Polsce lekarzy w trakcie specjalizacji jest ponad 22 tysiące. Blisko 40 proc. myśli aktywnie o emigracji.

Dane m.in. za: Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy – Porozumienie Rezydentów (rezydenci.org.pl).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016